Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Tradycja w galerii sztuki. Czy jest możliwy (post)awangardowy konserwatyzm?

Tradycja w galerii sztuki. Czy jest możliwy (post)awangardowy konserwatyzm? Autorka ilustracji: Julia Tworogowska

Awangarda, subwersja, zerwanie z tradycją – z tymi cechami kojarzy się sztuka współczesna. Czy jest możliwe, by z pomocą ultranowoczesnych środków komunikować treści związane z tradycyjnymi wartościami? Czy jest możliwy postawangardowy konserwatyzm? Na ten temat z Łukaszem Murzynem i Pawłem Rojkiem rozmawia Judyta Dąbrowska

Judyta Dąbrowska: Pawle, w 2016 r. wydałeś książkę Awangardowy konserwatyzm, która zyskała dużą popularność w naszym środowisku. Skąd ten pomysł?

Paweł Rojek: Nie jestem twórcą tego terminu. Kiedyś starałem się prześledzić historię tego pojęcia i okazało się, że można je znaleźć już u Gombrowicza! Program awangardowego konserwatyzmu w pełni świadomie sformułował Zbigniew Warpechowski, ikoniczna postać polskiej sztuki współczesnej, jeden z pionierów performance’u zarówno w Polsce, jak i na świecie. Obecnie jest niekwestionowanym klasykiem. Wielu współczesnych polskich artystów z bardzo różnych kręgów uważa się za jego uczniów.

Warpechowski napisał szereg książek, w których starał się podsumować swoje doświadczenie artystyczne. Jedną z nich zatytułował Konserwatyzm awangardowy. To hasło miało wyrażać zasadniczą życiową i artystyczną postawę autora. Z jednej strony przyznaje się on do chrześcijaństwa i polskości, a więc wartości uznawanych często za konserwatywne. Z drugiej strony Warpechowski wbrew wielu konserwatystom uznaje wielką wartość sztuki współczesnej, a zwłaszcza awangardy.

Idea trafiła do środowiska Klubu Jagiellońskiego przypadkiem. Jeśli dobrze pamiętam, prof. Andrzej Józef Nowak, filozof z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zaprosił kiedyś Warpechowskiego na seminarium do Krakowa. Na spotkaniu obecny był Błażej Sajduk, związany niegdyś z Klubem Jagiellońskim. Tam chyba po raz pierwszy usłyszał o awangardowym konserwatyzmie.

Potem Błażej użył tego terminu w jakiejś polemice opublikowanej w „Pressjach”. Bardzo nam się to hasło spodobało. Zainteresowaliśmy się twórczością i pisarstwem Warpechowskiego, odwiedziliśmy go nawet w Sandomierzu i przeprowadziliśmy z nim długą rozmowę do „Pressji”. Po jakimś czasie spytałem  Warpechowskiego, czy mógłbym wykorzystać jego hasło w tytule własnej książki, nie miał nic przeciwko temu. Zmieniłem tylko kolejność wyrazów.

Co takiego ważnego znaleźliście u Warpechowskiego?

Przede wszystkim Warpechowski wyraźnie dostrzegał pewien znany paradoks. W świecie, który został ukształtowany przez bunt przeciwko porządkowi, prawdziwy bunt nie jest już kwestionowaniem porządku, ale raczej powrotem do niego. Jeśli więc dziś chcesz być naprawdę awangardowy, musisz być konserwatywny. To częste doświadczenie naszych czasów.

Niedawno Michał Gołębiowski, świetny pisarz związany z „Christianitas”, opublikował poruszający tekst, w którym opisywał swoją duchową biografię. Gołębiowski urodził się w rodzinie, w której matka była hipiską, a ojciec metalem. Jak w takim wypadku mógł wyglądać młodzieńczy bunt? Ich syn oczywiście nawrócił się na tradycyjną polską pobożność maryjną.

Warpechowski idzie dalej. Przyjmuje tradycyjną koncepcję twórczości jako realizacji idei. To platońska wizja. Wbrew pozorom nie jest ona jednak konserwatywna, lecz rewolucyjna. Wieczne idee zawsze burzą istniejący porządek. Artysta, który nawołuje do ich realizacji, przypomina proroka. Prorocy zawsze są awangardowi. Mówią rzeczy, które naruszają status quo.

Tytuł wystawy Postawangardowy konserwatyzm miał być w zamierzeniu nawiązaniem nie tylko do awangardy jako eksploracji nowych technik, ale także – jak np. robi to ADU – wszystkich prób mówienia o wartościach, jakkolwiek by one nie wyglądały od strony formalnej. Wykluczylibyśmy tendencje postmodernistyczne, które nie idą w parze z poważną rozmową o wartościach. Pozostaje jednak pytanie o rozumienie awangardy, której istotną częścią jest zerwanie z tradycją. Czy da się to połączyć z konserwatyzmem?

Łukasz Murzyn: Po pierwsze, w ramach mówienia o sztuce współczesnej powinniśmy uwzględniać szerszy wachlarz pojęciowy. Rozważania nad awangardą umieściłbym w kontekście nie tylko postawangardy i ponowoczesności, ale też neoawangardy w rozumieniu powojennym i w ramach sporu o awangardowość sztuki drugiej połowy XX w.
Podobnie rzecz ma się z konserwatyzmem. Powinniśmy myśleć o nim w kategoriach post- i neokonserwatyzmu.

Paweł Rojek: Widzę tu potencjał na zgrabną klasyfikację: awangardowy konserwatyzm, postawangardowy konserwatyzm, awangardowy postkonserwatyzm, neoawangardowy neokonserwatyzm itd. (Paweł Rojek słynął z umieszczania w swoich tekstach tabelek porządkujących proponowane przez niego interpretacje filozoficzne – przyp. red.). (śmiech)

Łukasz Murzyn: Zacznijmy od samej identyfikacji pojęcia awangardy. Myśląc w kategoriach historii sztuki i patrząc na awangardę u jej źródeł, można stwierdzić, że nurt ten – jeżeli miałbym go zdefiniować w jednym zdaniu – sprowadzałaby się nie tyle do kwestionowania tradycji za wszelką cenę, co raczej do oryginalności, transgresji i ciągłego poszerzenia zakresu rozumienia tego, czym jest sztuka. Tak działali artyści awangardowi przed II wojną światową.

Po kataklizmie wojny i przeniesieniu głównego ośrodka sztuki zachodniej z Europy do USA pojawiła się formacja neoawangardowa i wiecznie żywy do dzisiaj spór o to, czy neoawangarda, która skanonizowała pewne formy sztuki awangardowej i wyniosła je na piedestał salonów, jest awangardowa. Stała się bowiem mainstreamem i w ten sposób, można powiedzieć, zdradza ideę awangardy.

Z kolei ponowoczesność czy postawangarda przez część teoretyków postrzegane są jako szansa na powrót do pozytywnej rebelii, dlatego też nie skreślałbym tak zupełnie ponowoczesności lub tego rodzaju taktyki jako czegoś, co nie daje szansy na poważną rozmowę o wartościach. Postrzegam awangardowość, neoawangardowość czy postawangardowość jak pewne wrażliwości lub taktyki skupione na filozofii formy, a nie treści.

Wykluczając postmodernizm z kategorii sztuki niosącej wartości, miałam na myśli obecne w nim ironię i dystans. Trudno mi sobie wyobrazić mówienie o wartościach właśnie przy użyciu tych metod. Czy mógłbyś w takim razie podać przykład dzieła postmodernistycznego, które przeczyłoby mojej intuicji?

Łukasz Murzyn: Powstało kilka takich dzieł. Nicholas Zurbrugg, Hal Foster i inni wskazują, że istnieje coś takiego, jak postmodernizm reakcyjny, który, owszem, używa całego charakterystycznego dla epoki instrumentarium formy, ale w swej treści zawiera dawne opowieści. Takiej sztuki jest dużo. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to Bill Viola, który jest absolutnie ponowoczesny w swojej swobodzie doboru obrazów, miksowania i łączenia odniesień kulturowych, a jednocześnie treści zawarte w jego sztuce pochodzą z uniwersum chrześcijańskiego.

Jeżeli w rozmowie o wartościach możemy używać całego instrumentarium postmodernistycznego i zdystansowanej od treści zabawy formami, to czy w ten sposób faktycznie można coś przekazać?

Paweł Rojek: To pytanie dotyka klasycznego problemu relacji formy i treści. Wizja awangardowego konserwatyzmu, którą proponowaliśmy przed laty w Klubie Jagiellońskim, zakładała, że tradycyjny przekaz zasadniczo da się łączyć ze współczesnymi formami. Pojawia się jednak zasadne pytanie, czy medium nie jest jednocześnie przekazem? Pytanie to wywoływało bardzo ważne i ciekawe dyskusje. Piotr Bernatowicz, niedawno zwolniony dyrektor warszawskiej Zachęty, sądził, że konserwatywne treści można przekazywać nawet za pomocą skrajnych narzędzi sztuki krytycznej. To była podstawa jego głośnej wystawy Strategie buntu w 2015 r.

Wojciech Korkuć w swoich plakatach wykorzystywał język prowokacji, czasami dość wulgarny, do wyrażenia idei wiązanych z konserwatyzmem. Dla wielu krytyków to było jednak zbyt wiele. Zwłaszcza Karolina Staszak, wieloletnia redaktorka naczelna „Arteonu”, wskazywała, że sztuka rezygnująca z klasycznej formy przestaje w istocie być konserwatywna. Sposób przekazu pożera sam przekaz.

Wielkie dyskusje wywoływała sztuka Ady Karczmarczyk, której przekaz chrześcijański wiązał się z przegiętą formą popową. Mnie w tych dyskusjach bliżej było do Bernatowicza. Jak sądzę, nawet postmodernistyczne formy mogą wyrażać idee konserwatywne. Ironia, przesada czy camp są narzucającym się językiem w naszych czasach. Wiem jednak, że jest to kontrowersyjne.

Łukasz Murzyn: Uważam podobnie. Wierzę w Ducha Świętego, w to, że On bierze udział w tym wszystkim, co się dzieje, również w rozwoju kultury. Pociągnąłbym dalej to, co powiedział Paweł. Tak, medium jest przekazem, dlatego uważam, że świetnym nośnikiem opowieści religijnej jest np. sztuka wideo, która bazuje na grze świateł oraz pozwala na zastosowanie struktury akatystu czy litanii. Równie ciekawym rozwiązaniem jest performance, którego prawdziwe źródła, moim zdaniem, tkwią w misteriach chrześcijańskich albo jeszcze głębiej – w greckiej mistagogii.

Problem z podejściem neokonserwatywnym i neoawangardowym jest taki, że kładzie się w nim akcent na analizę jakości formalnych. Przedstawiciele tych nurtów kierują swoją uwagę przede wszystkim na medium. Wskutek tego pojawiają się pytania: „Czy tak można?”, „Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiamy, skoro coś działa i pozwala na przekazywanie Ewangelii?”.

Reprezentanci neokonserwatyzmu, posługując się formami sztuki „dawnej” – nowożytnej lub neoawangardowej – myślą, że skoro było dobrze wcześniej, to powinniśmy zachować te formy. Zapewne dzięki temu ocalimy treść. To sprawia jednak, że sama treść przecieka nam przez palce i zostają tylko formy, co dobrze widać po czasie – ostatnich latach polskiej kultury w dobie rządów nominalnie konserwatywnych.

Sztuka neokonserwatywna liczy na to, że repetycja formalna z „tych lepszych czasów”, kiedy jeszcze świat nam się spinał, sama w sobie przyniesie efekt w postaci komunikacji na poziomie idei.

To nie jest awangardowe.

Łukasz Murzyn: Nie jest. Takie działania są podejmowane z dobrą intencją, ale efekt jest odwrotny do zamierzonego. Zawsze ciśnie mi się na usta przykład konfederacji barskiej – święte intencje, fatalny skutek.

Byłaby to więc próba powrotu do awangardy, która sama już nie może być awangardowa?

Łukasz Murzyn: Tak, to postawa typu „nasi ojcowie tak robili i było wspaniale, husaria wygrywała, więc, mimo że wszyscy dookoła operują bronią laserową, będziemy walczyć husarią”. Zwolennicy takiego podejścia do sztuki dzielą się na tych, którzy dopuszczają sięganie do sztuki nowoczesnej, poprzedzającej postmodernizm, oraz na „turboneokonserwatystów” uznających jedynie dawne, najwyżej XIX-wieczne malarstwo i rzeźbę.

Co w zamian byś proponował?

Łukasz Murzyn: Proponowałbym bardziej rozumny stosunek do tradycji. Powinniśmy realizować pewną pulę wartości, która płynie z depozytu wiary, objawienia, samego rdzenia kultury Zachodu. Nie powinno to jednak oznaczać rezygnacji z badań, prób, eksperymentów i negocjacji co do formy.

Powinna panować swoboda, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie, mając cały czas na uwadze to, co stanowi o naszej tożsamości i nie zdradzając jej, komunikować się ze światem w sposób adekwatny. W innym wypadku po prostu stracimy możliwość komunikacji i będziemy zamykać się w bańce, która będzie miała coraz mniejszy wpływ na rzeczywistość społeczną.

Chciałabym przywołać twój, Pawle, artykuł pt. Sztuka, Prawica, Dialog sprzed paru lat, kiedy wyodrębniłeś trzy postawy konserwatywne w sztuce – formy, treści i interpretacji. Czy mógłbyś je przybliżyć i powiedzieć, dlaczego jedna z nich wydaje się wyjściem z omawianego przez nas impasu?

Paweł Rojek: Ten artykuł był jednym z rezultatów dyskusji wywołanych przez moją książkę Awangardowy konserwatyzm. Starałem się w nim zaproponować klasyfikację postaw konserwatystów wobec sztuki współczesnej. Główny podział przebiegał między konserwatyzmem treści, który wiązałem z Piotrem Bernatowiczem, a konserwatyzmem formy, który przypisywałem Karolinie Staszak. Bernatowicz chciał używać narzędzi sztuki krytycznej, ale w innym celu, niż zostały pierwotnie zaprojektowane. Staszak zwracała uwagę, że w ten sposób rezygnujemy z naczelnego postulatu konserwatyzmu, jakim jest forma.

Rezygnacja z formy jest więc barbarzyństwem, nawet jeśli dokonuje się w imię ewangelizacji. Podobne stanowisko przyjęła Joanna Winnicka-Gburek. Przywoływała opisywaną przez Johana Huizingę figurę spellbreakera, który doskonale zna obowiązujące reguły, ale świadomie postanawia je łamać.

Konserwatyści powinni psuć zabawę, odmawiać udziału w grze w sztukę współczesną, w której przestało chodzić o dobro, prawdę i piękno. Prawdziwi artyści powinni robić swoje i nie oglądać się na dominujące w polu sztuki poglądy. Ceną za to będzie oczywiście marginalizacja, ale stawką jest ratunek naszej cywilizacji.

Proponowałem, opierając się na naszych doświadczeniach z „Pressji”, jeszcze jedną opcję, którą określałem jako konserwatyzm interpretacji. Chodziło w nim o próbę znajdowania okruchów prawdy we wszystkich dziełach sztuki, nawet tych, które tworzone są z intencją krytyczną wobec religii lub narodu. To strategia, jaką często stosuje się w interpretacji literatury. Jak sądzę, można ją również zastosować do sztuki, choć to też wywołuje kontrowersje.

Wydaje mi się, że potrzebujemy różnych stanowisk. W sumie wszystkie te strategie są przecież zrozumiałe, jakoś uzasadnione i akceptowalne. Mogą znajdować też różnych odbiorców w różnych kręgach i w różnym czasie. „Niech zakwitnie tysiąc kwiatów”! Dyskusja między Staszak a Bernatowiczem wydaje mi się niezwykle ważna, tym bardziej, że oboje długo ze sobą współpracowali. Takie dyskusje toczą się w gronie ludzi, którzy zasadniczo zgadzają się co do celów.

Wydaje mi się, że są bardzo potrzebne i powinny być szerzej znane. Budzą zresztą pewne zainteresowanie także po drugiej stronie, o czym świadczył głośny tekst Wiktorii Kozioł w „Szumie”. Autorka starała się zrozumieć podziały wśród konserwatystów. Samo istnienie takich dyskusji świadczy zresztą o tym, że w sztukach wizualnych nie wszystko jeszcze jest stracone. Ponoć takie spory nie są już możliwe np. w polskim teatrze.

Sztuka staje się ostatnim bastionem możliwości rozmowy, prawda?

Paweł Rojek: Właśnie tak. Jest dokładnie odwrotnie niż się powszechnie sądzi po prawej stronie. Jestem przekonany, że jeśli coś się zmieni, to zacznie się od sztuki.

Łukasz Murzyn: Chciałbym się zgodzić z Pawłem i podbić jeszcze jedną kwestię. Oczekiwałem, że wypowiesz frazę: „Niech zakwitnie tysiąc kwiatów!”.

Paweł Rojek: Tak jest! Towarzysz Mao miał rację! (śmiech)

Łukasz Murzyn: To cytat bardzo przydatny w wielu sytuacjach. (śmiech) Chciałbym przyjrzeć się organizacji naszego obiegu sztuki, czyli myśleniu w kategoriach instytucjonalnych. Sądzę, że (może trochę ponowocześnie, a może po prostu demokratycznie) powinniśmy pielęgnować przestrzeń różnorodności.

Powinniśmy tak myśleć o instytucjach publicznych, niepublicznych, trzeciosektorowych i różnych innych, żeby miały zapewnioną ramę instytucjonalną, która umożliwiłaby rozwój kreatywnej debaty w ramach sztuki. Sceptycznie podchodzę do środowisk, również tych umownie naszych, konserwatywnych, które mówią: „Z nimi (innymi) nie wolno rozmawiać”.

Wraz z Joanną Winnicką-Gburek byłem współkuratorem wystawy Życie ukryte. Dziecko w polskiej sztuce współczesnej w Zamku Ujazdowskim. Próbowaliśmy w ramach tego projektu w jednym miejscu rzetelnie pokazać całe spektrum postaw artystycznych, połączyć prawą i lewą stronę artystycznego świata. Finalnie się udało, ale w pewnym momencie prac nad wystawą obydwie grupy nawzajem się wykluczały. Próbowano nam tę wystawę na kilka sposobów uniemożliwić.

Okazuje się, że wszyscy się jakoś wykluczamy, trudno w polskiej kulturze wskazać coś lub kogoś, kto nie byłby eliminowany ze sfery publicznej, z założenia przecież wspólnej, przez kogoś innego. Byłoby wspaniale, gdyby te różne „kwiaty” miały wreszcie przestrzeń instytucjonalną, by razem funkcjonować. Jej brak jest jednym z najpoważniejszych deficytów demokracji i wolności w dzisiejszej Polsce.

Czy nie przechodzimy w ten sposób na pozycję mówienia o tym, jak ma to funkcjonować, aby wszyscy mogli się wypowiedzieć, ale rezygnujemy z próby jakiegokolwiek definiowania, jak sztuka miałaby konkretnie wyglądać?

Łukasz Murzyn: Uważam, że nie. To, o czym mówię, to pierwszy krok. Chodzi o stworzenie pola, gdzie każdy wedle swojej wrażliwości i intuicji definiowałby, jak sztuka powinna wyglądać. To nie jest rezygnacja, lecz stworzenie platformy, na której sztuka ma szansę odegrać społeczną rolę miejsca namysłu i poszukiwania samowiedzy we wspólnocie.

Czym charakteryzowałaby się sztuka konserwatywna na tym polu dowolności formalnej?

Łukasz Murzyn: Od zawsze mam problem ze słowem „konserwatywny”. Co mamy konkretnie konserwować? Być konserwatorami zabytków? Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, co się działo w polskim obiegu kultury w ostatnich latach, to dostrzeżemy, że właśnie ten rodzaj rozumienia konserwatyzmu przeważył za rządów PiS-u i piastowania przez pana profesora Piotra Glińskiego stanowiska Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Staraliśmy się przede wszystkim zabezpieczyć dziedzictwo, zająć się głównie polityką historyczną, muzealnictwem. To dobrze. Zabrakło jednak zrozumienia i wiedzy o tym, jak się zabrać za stworzenie odpowiedniego wsparcia dla sztuki współczesnej.

Tradycja jest pewną pulą wartości i zestawem wypracowanych narzędzi ich zachowywania, kultywowania i przekazywania. Podczas doboru form oczywiście jest potrzebny szacunek, znajomość tego zestawu, pietyzm. Musimy mieć przestrzeń i odwagę, żeby nie tylko replikować formy dawne, lecz także by je współczesnymi sposobami uprawiania sztuki nadpisywać.

Dla mnie podstawą tożsamości jest idea polska i katolicka nauka społeczna. To, w jaki sposób realizować te wartości w sztuce, powinno być już polem otwartej gry. Tylko wtedy będziemy mieli do czynienia ze sztuką i kulturą, a nie jedynie jakimś programem propagandowym.

Wróćmy do awangardowego konserwatyzmu. Pawle, czy uważasz, że środowisko KJ było w jakimś sensie pionierskie ze względu na badanie sztuki pod kątem obecnych w nich treści religijnych?

Paweł Rojek: Tak nam się zdawało. Teraz jednak widać wyraźniej, że podobne rzeczy robiło też wielu innych ludzi, czasem zresztą na większą skalę, np. Jakub Lubelski, bardzo ciekawy pisarz i eseista, jako jeden z pierwszych pisał w „Pressjach” o religijności u Gombrowicza.

Potem jednak Łukasz Tischner z Uniwersytetu Jagiellońskiego napisał potężną rozprawę na ten temat i zrealizował ogromny projekt naukowy o związkach między literaturą a religią. Nie chodzi o to, kto był pierwszy, ale o to, by dostrzec, że takie pomysły mogą być rozwijane przez całe zespoły badawcze.

Tak właśnie jest też z projektem Łukasza pt. Sztuka i metafizyka. Przed laty z zapałem odkrywaliśmy pojedynczych artystów łączących religię i sztukę współczesną. Łukasz i jego współpracownicy zrealizowali na ten temat ogromny systematyczny projekt z kilkoma wystawami, książkami i obszerną stroną internetową dokumentującą pracę dziesiątek artystów. Odkryliście potężny obszar badawczy. Ciekawi mnie, czy 10 lat temu po prostu tego nie zauważaliśmy, czy może to wszystko się rozwinęło dopiero w ostatnich latach.

Łukasz Murzyn: Jestem przekonany, że nie wymyśliliście i nie zaprogramowaliście tego procesu.

Paweł Rojek: Ech, szkoda! (śmiech)

Łukasz Murzyn: Myślę, że zarówno książka, jak i dyskusja przez nią wywołana była pewnego rodzaju katalizatorem i przyspieszyła wiele procesów. Dała też wielu środowiskom odwagę wejścia w ten dyskurs. Okazuje się, że nie jest tak, że pod względem widoczności treści to sztuka jest przegrana i opcja liberalno-lewicowa już absolutnie zawłaszczyła bez reszty scenę i nic się tu już nie wydarzy.

Czy trend ten wzrósł przez ostatnie 10 lat? Myślę, że tak. Był długi okres, w którym rzeczywiście z powszechnego obiegu wyparowywały tego typu treści, natomiast nie jest też tak, że ich w ogóle nie było. Korzeniem dla współczesnej polskiej sztuki chrześcijańskiej były lata 80. i okres „kultury niezależnej”.

Później, już w warunkach transformacji ustrojowej, również tworzyło bardzo wielu tego typu artystów. Zachęcam do zapoznania się z publikacjami Renaty Rogozińskiej, która jeszcze w latach 90. opisywała te zjawiska. Występowało wówczas naprawdę niezwykłe bogactwo postaw, form i strategii artystycznych wokół tematu chrześcijańskich wartości.

To przestało być po prostu widoczne w obiegu oficjalnym. Mam nadzieję, że dojdzie do pokoleniowego odbicia na zasadzie sprzeciwu i efektu sinusoidy, która obecnie awangardowość lokuje po prawej stronie. Z jednej strony istnieją projekty wspierane instytucjonalnie, takie jak projekt Teologii Politycznej. Pojawiają się też bardziej oddolne, pokoleniowe działania, czego przykładem jest to, co robi Wspólnota Twórców Chrześcijańskich Vera Icon lub inne podobne środowiska. W ciągu 10 lat naprawdę wiele się wydarzyło.

Łukaszu, opowiedz o koncepcji Sztuki i metafizyki, ostatnich działaniach w ramach tego projektu.

Łukasz Murzyn: Nabiera rozpędu portal diafanitas.com. Jest poświęcony sztuce chrześcijańskiej, ale też dobrej architekturze i designowi. Przygotowujemy konferencję i wystawę w Manopello. Niedawno wyszła z drukarni książka Afirmacja i krytyka. Metafizyczność i polskość w sztuce pierwszego dwudziestolecia XXI wieku autorstwa Rafała Solewskiego, z którym mam radość współpracować w ramach zespołu badawczego na Uniwersytecie UKEN. To już któryś z kolei nasz wspólny projekt, który obejmuje publikacje albo artykuły.

Książka Solewskiego to druga monografia, która pojawia się w tym projekcie. Ponadto organizujemy też wystawy tworzone według różnych konceptów kuratorskich. Książka Solewskiego dotyczy wartości chrześcijańskich i idei polskiej. Prowadziliśmy synchronicznie dwie wystawy – jedną w otwartej pracowni, a drugą w naszej galerii uniwersyteckiej na Podbrzeziu.

Rafał w swoim projekcie (w ramach grantu z Ministerstwa Edukacji i Nauki) próbował zaproponować nowy język opisu sztuki współczesnej, bazował na archeologii pojęciowej i sformułowaniach obecnych u Tatarkiewicza, Stróżewskiego czy innych filozofów sztuki w Polsce.

Myślę, że w dużej mierze jego propozycję można uznać za sukces. Jest nasycona również wieloma odniesieniami do twórczości Pawła Rojka. Mam wrażenie, że Rafał uchwycił coś, o czym ty, Pawle, kiedyś mówiłeś, a co mnie bardzo poruszyło. Procesy subwersywne są na szczęście odwracalne. Możemy ten teren i odzyskiwać, i na nowo kształtować. Mamy na niego wpływ przez język – czy to na poziomie tekstu, czy wizualności.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.