Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

„Ogniu, krocz za mną!”. Metafizyka Davida Lyncha

„Ogniu, krocz za mną!”. Metafizyka Davida Lyncha autor ilustracji: Rafał Jękot

David Lynch. Dla jednych reżyser niezrozumiały i pretensjonalny. Dla innych – jeden z najważniejszych twórców drugiej połowy XX wieku. Jego filmy, balansujące na granicy rzeczywistości i snu, świata materialnego i tajemnicy, generują niezliczone dyskusje. Jak je interpretować? Czy David Lynch za pomocą swych filmów chce przekazać nam jakąś metafizykę? A może są one niczym więcej jak transferem wrażeń – tylko o wiele bardziej wysublimowanych niż 15-sekundowe rolki na TikToku?

Przyznam, że kiedy zacząłem pisać ten tekst, niemałego ćwieka zabił mi mój redakcyjny kolega Przemysław Batorski. W swoim skądinąd bardzo dobrym tekście pisze on, że filmów Davida Lyncha nie należy interpretować, lecz przeżywać. Co więcej, stawia tezę, że jego filmy nie mają jakiegoś głębszego sensu, lecz są piękną formą, otwierającą nas na tajemnicę. Sam David Lynch był malarzem, co jest nie bez znaczenia dla jego twórczości.

Po części muszę przyznać mojemu redakcyjnemu koledze rację. Filmy niedawno zmarłego amerykańskiego reżysera są w moim przekonaniu – używając sformułowania Jacka Dukaja z jego eseju Po piśmie – wyjątkowego rodzaju „transferem wrażeń”. Jest to jednak transfer o nieporównywalnie bardziej wysublimowanej konstrukcji niż 15-sekundowe TikTokowe rolki.

Transfer, który zakłada, że posiadamy wyobraźnię ukształtowaną przez kulturę pisma, symboli i abstrakcji. Tylko mając wyobraźnię piśmienną, możemy wyruszyć w transgresyjną podróż, jaką oferuje nam David Lynch.

Mimo wszystko uważam, że każda działalność ludzka jest jakiegoś rodzaju komunikatem. Zatem to, co robi Lynch za pomocą obrazu, z pewnością również stanowi komunikat. Spróbuję zatem w tym tekście dokonać (nad)interpretacji świata przestawionego filmów amerykańskiego reżysera. Zrekonstruować jego metafizykę. Jaka jest wizja rzeczywistości twórcy Miasteczka Twin Peaks?

Powierzchowna warstwa Kultury

Małe, położone w bajecznie pięknym otoczeniu przyrody miasteczko w stanie Waszyngton, nieopodal granicy z Kanadą. Wodospad, piękny i na pozór bezpieczny las Ghostwood. Miejsce, w którym życie biegnie normalnie, wręcz idyllicznie.

Ludzie pracują, kochają się, aspirują, marzą. Ktoś pracuje w lokalnym tartaku, ktoś inny w miejscowym barze serwującym najsmaczniejszy placek z wiśniami w okolicy. Nad wszystkim zaś czuwają stróże prawa, z szeryfem Harrym Trumanem na czele. Oto miasteczko Twin Peaks.

Na pierwszy rzut oka to miejsce wydaje się rajem dla każdego, kto ceni lokalną wspólnotę. W Twin Peaks więzi są bardzo silne, każdy zdaje się przejmować losem swojego bliźniego, zaś do miejscowego baru prowadzonego przez piękną Normę nie zawitała jeszcze logika bezwzględnej walki o zysk – bardziej liczą się tradycja i zadowolenie klienta.

Podobnie jawi się – choć Lynch akurat w tym przypadku o wiele krócej trzyma nas w rajskiej iluzji – miasteczko Lumberton, miejsce akcji jego filmu Blue Velvet. Ono również zdaje się spokojnym miejscem, w którym kultura zaprowadziła harmonijny porządek.

No właśnie, kultura. Pierwszy moment metafizyki, którą określę roboczo jako metafizykę psychoanalityczną. Kultura dla Freuda była wynikiem koniecznej dla przetrwania człowieka sublimacji pierwotnych popędów. Popędy, gdyby nie zostały uporządkowane, doprowadziłyby do wojny wszystkich ze wszystkimi. Kultura, mówiąc językiem Jacquesa Lacana, jest porządkiem Wyobrażeniowego Symbolicznego.

Twin Peaks na pierwszy rzut oka wydaje się dobrze urządzonym porządkiem Symbolicznego. Panują w nim miłość bliźniego, praca jako służba dla wspólnoty, rozwój pasji i zainteresowań. Kultura miasteczka Twin Peaks zdaje się funkcjonować jak dobrze naoliwiona maszyna z miejscowego tartaku.

Lynch jednak dość szybko pokazuje nam, że warstwa tego, co Symboliczne jest tylko powierzchnią, skrywającą rzeczywistość zdecydowanie bardziej zawiłą. W Twin Peaks kwitną zdrady, intrygi oraz handel narkotykami. To, co Symboliczne niekoniecznie jest tożsame z tym, co Wyobrażeniowe.

Mieszkańców Twin Peaks pociągają tak naprawdę obrazy biznesowego sukcesu, pozornej omnipotencji czy też po prostu spełnienia się w szalonym romansie. Jednak to nie wyczerpuje ontologii Lyncha. Zarówno do Miasteczka Twin Peaks, jak i do Lumberton wkracza coś więcej. Coś, co wymyka się zarówno językowi symboli, jak i językowi obrazów.

Piękny zielony trawnik, w którym wije się okropne robactwo. Ciało młodziutkiej i pięknej Laury Palmer znalezione zawinięte w folię na brzegu jeziora. We względnie stabilny świat kultury, w którym jest miejsce zarówno na cnotę, jak i oddającą cześć cnocie hipokryzję, wchodzi element trzeci. Im dalej w las (w przypadku Miasteczka Twin Peaks, ów las należy traktować dosłownie), tym bardziej okazuje się, że pod zasłoną kultury czai się radykalnie osobliwego. Do gry wkracza Realne.

Lynch zagląda w pierwotny chaos namiętności

Realne w psychoanalizie Jacquesa Lacana nie oznacza tego, z czym intuicyjnie ten termin mógłby być przez nas kojarzony. Nie jest to porządek faktów ani doświadczenia. Realne to obszar rzeczywistości, który wymyka się symbolizacji i ujęciu w języku. Czai się gdzieś w naszej podświadomości. Balansuje na horyzoncie naszej świadomości. Jeżeli już się ujawnia, to w postaciach, które załamują nasz zwykły język znaczeń i wyobrażeń.

Tak właśnie dzieje się w Miasteczku Twin Peaks. Matkę Laury nawiedzają dziwne wizje nieznajomego i odrażającego mężczyzny. Agent Cooper zaczyna mieć dziwaczne sny. Podobnie akcja rozwija się w Blue Velvet.

Gdy Jeffrey w tej roli występuje Kyle MacLachlan, który wcielił się w agenta Coopera w Twin Peaks – podgląda scenę perwersyjnego aktu seksualnego pomiędzy Dorothy i Franka Bootha, również obserwuje wtargnięcie Realnego. To co obserwuje niczym mały chłopiec-podglądacz, de facto załamuje porządek kultury. Jeffrey widzi coś niezrozumiałego, dzikiego.

Realne zawiera w sobie naturę. Natura w ujęciu psychoanalitycznym – tak jak ją rozumieli Freud czy Lacan – jest stanem pierwotnego chaosu, nieporządku, okropnego „wrzasku” popędów i namiętności kotłujących się w człowieku. Natura wrzeszczy w Laurze Palmer w postaci perwersyjnych marzeń o poniżającym ją seksie z silnymi mężczyznami. Podobnego masochistycznego aktu seksualnego pragnie Dorothy Vallens z Blue Velvet.

Gdyby próbować ograniczyć całą sferę Realnego do porządku wypartej w podświadomość natury, można by wówczas próbować zinterpretować Boba – chyba najbardziej intrygujący czarny charakter filmów Lyncha – jako personifikację najczarniejszych ludzkich namiętności.

Bob byłby uosobieniem siły prowadzącej człowieka do przemocy, perwersji i obłędu. W takiej (nad)interpretacji stawałby się kimś w rodzaju greckiego boga, tak jak panteon antycznych bóstw rozumiał kardynał Joseph Ratzinger – jako de facto kult ludzkich namiętności.

Jak się wydaje, ku podobnej interpretacji rzeczywistości kieruje pierwszy pełnometrażowy film Lyncha, czyli Głowa do wycierania. Film piękny w swej brzydocie, mocno surrealistyczny.

Obrazy zdeformowanego, nieludzkiego niemowlaka, wizje „tancerki spod kaloryfera”, seksualne spełnienie z sąsiadką czy surrealistyczny obiad z rodzicami Mary X, matki zdeformowanego dziecka, przypominają sen będący zobrazowaniem pragnień i lęków tkwiących w Henrym, głównym bohaterze filmu.

Tak ujawnia się Realne. Objawia się poprzez obrazy i słowa, które choć bazują na tworzywie Symbolicznego Wyobrażeniowego, to tak naprawdę, poprzez swoją formę i konstrukcję, załamują owe intersubiektywnie komunikowalne konstrukcje.

A co jeśli „ogień” istnieje naprawdę?

W pierwszej interpretacji można spróbowałbym zamknąć metafizykę świata filmów Davida Lyncha w psychoanalitycznej ontologii. I z pewnością dużą część jego filmów – z Głową do wycierania Zagubioną autostradą na czele – dałoby się tak zinterpretować. Sprowadzić ich treść do zjawisk indywidualnej i zbiorowej świadomości.

Co jednak, jeżeli przyjąć, że tego, co Realne nie da się sprowadzić do działających w podświadomości człowieka dzikich, ściśniętych w ciasnym gorsecie kultury, sił natury? Co jeżeli Bob nie jest tylko personifikacją tego, co w człowieku ciemne, lecz duchową hipostazą ciemności? Niezależną od człowieka siłą?

Jak wtedy jawiłaby się metafizyka filmów Lyncha – a zwłaszcza tego niezwykłego uniwersum, jakim jest Miasteczko Twin Peaks? Przeprowadźmy ten eksperyment myślowy i potraktujmy świat przedstawiony na serio, próbując zrekonstruować w ten sposób metafizykę realistyczną amerykańskiego reżysera.

W serialu zdajemy się znajdować przesłanki ku temu, że świat jest zarówno zły, jak i dobry, niczym z wizji starożytnego heretyka Manesa.

Z jednej strony mamy białą chatę (White Lodge) zamieszkiwaną przez dobre duchy – miejsce, do którego mogą wejść ludzie o dobrym sercu, kierowani miłością. Być może to z tego miejsca pochodził tajemniczy olbrzym – postać, która agentowi Cooperowi objawiała się w snach i wizjach na jawie, udzielając wskazówek, które pozwoliły mu ujawnić, kto jest mordercą Laury Palmer.

Z drugiej zaś strony, istnieje czarna chata (Black Lodge), miejsce zamieszkiwane przez siły zła, do którego wejść mogą ci, których intencje są ciemne, ludzie ogarnięci lękiem. To stamtąd pochodzi Bob oraz – co ciekawe – „nawrócony demon” Mike.

Można by więc widzieć świat filmów Davida Lyncha jako walkę dobra ze złem, której to wynik – co odróżnia ten świat od ortodoksyjnej perspektywy chrześcijańskiej – nie jest ostatecznie rozstrzygnięty. Co więcej, czasami wydaje się, że to zło ostatecznie wygrywa.

Po śmierci [UWAGA, SPOILER] Lelanda Palmera, podczas której Leland „w świetle” spotyka swoją nieżyjącą córkę, przychodzi scena, gdy Dale Cooper spotyka jednocześnie Laurę i Lelanda w Czarnej Chacie. Czy więc ostatnie słowo należy do substancjalnego zła?

Z drugiej strony, przez większość serialu agent Dale Cooper prowadzony jest przez coś, co można by nazwać odpowiednikiem opatrzności, reprezentowanej przez „aniołów stróżów” w postaci olbrzyma i Mike’a. Dzięki temu prowadzeniu, zło nie jest w stanie wyrządzić Cooperowi żadnej poważniejszej szkody.

Grana przez Kyle’a MacLachlana postać jest kimś, kto całkowicie zawierza losowi. Cooper jest niemalże pewien ostatecznego powodzenia swojej misji. Zło nie budzi w nim żadnego poważniejszego lęku.

Może to więc jednak dobro zwycięża, mimo całego zamieszania, jakie w miasteczku robią siły zła? Na to wskazywałaby ostatnia scena kinowej wersji Twin Peaks w którym to Laura „po drugiej stronie” doświadcza ukojenia. Może to właśnie ta scena stanowi właściwe zakończenie serii?

Zwróćmy uwagę na relację pomiędzy tym, co materialne a tym, co duchowe. W Twin Peaks istnienie Czarnej i Białej Chaty oraz istot w nich przebywających budzi duże zainteresowanie FBI. Z kolei Cooper wspomina o tajemniczych „fluidach”, które miałaby na odległość przekazywać dane świadomości innych do jego umysłu.

To, co naturalne zdaje się więc przemieszane z tym, co nadprzyrodzone. To, co duchowe jest być może po prostu głębszym wymiarem tego, co materialne. Widać to zwłaszcza w trzecim sezonie Twin Peaks, gdzie siła rządząca światem zostaje określona jako elektryczność, zaś demoniczne zło przychodzi na świat w wyniku wybuchu pierwszej bomby atomowej.

Zarówno świat duchów, jak i świat materii zdają się przejawem jednego, wspólnego budulca, arche rzeczywistości. Fakt, że z materii wychodzi zarówno zło, jak i dobro, znów sugeruje wewnętrzną ambiwalencję świata.

Świat i człowiek są wewnętrznie sprzeczne, podzielone niczym w wizji psychoanalityka Carla Gustava Junga. Laura Palmer mogłaby być uosobieniem dwoistej rzeczywistości.

Swoją charakterystyką przypomina mi ona nieco Mikołaja Stawrogina, bohatera Biesów Fiodora Dostojewskiego, u którego również pragnienie szlachetności mieszało się z demoniczną perwersją i skłonnościami autodestrukcyjnymi.

Laura Palmer jest piękna, przyjacielska i ponadprzeciętnie wrażliwa. Zarazem jednak kierują nią dzikie namiętności, a popęd życia zmieszany z popędem śmierci osiąga swój kres w jej morderstwie, poprzedzonym perwersyjną orgią seksualną.

„Wszystko jest snem”

Jednak tę realistyczną interpretację mogą zaburzać ostatnie dwa odcinki trzeciego sezonu Twin Peaks. W sekwencjach finałowych granica pomiędzy rzeczywistością, przebywaniem w świecie duchowym, a snem zostaje zatarta. Sam zaś finał… no właśnie, obejrzyjcie go sami!

Na samym początku sekwencji finałowej jeden z bohaterów mówi, że „wszystko jest snem”. Co Lynch chce przez to powiedzieć? Czy może to, co twierdzą niektórzy psychoanalitycy, że kultura i społeczeństwo jest tak naprawdę „społecznym snem”, konstruktem, który budujemy na chaotycznej magmie natury?

A może swoją wizję zaczerpnął z duchowości wschodniej – wywodzi się z niej także praktykowana i propagowana przez Lyncha medytacja transcendentalna – według której nasze „ja” to tylko iluzja?

Ostatecznie Lynch zostawia nas z tajemnicą. To, co Realne okazuje się ostatecznie tajemnicze, nieinterpretowalne. Nie wiemy czym jest i czy w ogóle jest w takim znaczeniu, w jakim zdroworozsądkowo rozumiemy to słowo.

Niektórzy mogą doświadczyć spotkania z Realnym, lecz ostateczne adekwatne wyrażenie w języku tajemnicy rzeczywistości okazuje się niemożliwe. Można próbować je oddawać obrazami, nastrojem, czymś, co wprowadza nas w tę dziwność i niewytłumaczalność świata.

A może jest tak, że Lynch w ten sposób wyciąga ostatecznie wnioski z mechaniki kwantowej, według której (w mojej prostackiej interpretacji) świat jest pulą możliwości (wskazuje na to funkcja falowa)?

Jak twierdzą niektórzy fizycy, gdyby wziąć teorię kwantów na serio i rozciągnąć ją na całą rzeczywistość, istnieje niezerowe prawdopodobieństwo takich zdarzeń jak choćby to, że jakiś słoń zacznie krążyć wokół Ziemi. Może tym właśnie jest świat filmów Lyncha – pulą możliwości, w której może wydarzyć się to, co niewiarygodne?

Medytacja transcendentalna kluczem do twórczości Davida Lyncha?

David Lynch był nie tylko reżyserem, lecz również apostołem medytacji transcendentalnej. Ta technika ćwiczenia umysłu jest rzekomo niesprzeczna z jakimkolwiek systemem religijnym i może ją stosować każdy, kogo celem jest „poszerzenie świadomości”, wydobycie maksimum swojego potencjału umysłowego oraz życie w harmonii i szczęściu.

Sam Lynch twierdził, że medytacja transcendentalna w jego przypadku niemalże od razu naprawiła jego relacje z żoną (pytanie, z którą, bo miał ich cztery), które wcześniej naznaczone były agresją.

Podczas spotkania na festiwalu Camerimage w Toruniu, mówiąc o medytacji transcendentalnej, Lynch całkowicie odrzucił dualistyczną wizją świata. Mówił, że aby poznać i zrozumieć dobro, zło nie jest potrzebne.

Co więcej, Lynch wyznał, że wierzy w nieśmiertelność duszy. Jego wizja duchowości, choć nie jest tożsama z chrześcijaństwem, w wykładzie okazała się znacznie bliższa, aniżeli mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka.

Czy jednak osobista duchowość reżysera ma bezpośredni wpływ na konstrukcję świata przedstawionego jego filmów? Lynch niekiedy wkłada w usta swoich bohaterów – np. Dale’a Coopera – odwoływanie się do mądrości Wschodu.

Z pewnością też Lynch jako reżyser, który często – jak sam przyznawał – tworzył spontanicznie, musiał znajdować się pod wpływem tego, czego doświadczył na medytacji. Tym bardziej, że w trakcie wspomnianego wykładu podkreślał wyjątkową moc medytacji, jeżeli chodzi o uwolnienie twórczego potencjału.

Twierdzenie, że filmy Davida Lyncha są odwzorowaniem jego prywatnej duchowości, w mojej ocenie należałoby uznać jednoznacznie za fałszywe. Filmy reżysera pozostaną tajemnicze, tak jak Realne, które również pozostaje niewyrażalne, tajemnicze, dziwaczne.

Jednak w pewnym sensie osobisty wybór Lyncha, by oprzeć się na medytacji transcendentalnej, nie był obojętny dla jego twórczości. Być może ścieżka duchowa Lyncha wynikała stąd, że zrozumiał, że kultura, jako sublimacja chaosu natury, nie daje zbawienia – nie jest źródłem egzystencjalnej i trwałej przemiany. A przynajmniej nie może to być taka kultura, w której wychowywał się i przebywał jako mieszkaniec USA.

Błędem byłby jednak powrót do stanu natury i oddanie się najmroczniejszym popędom. Tylko duchowość może naprawdę doprowadzić do przemiany człowieka. Kultura w ujęciu Lyncha zakłada gorset na nasz wewnętrzny chaos, ale nie ma w sobie mocy, by go uporządkować w sposób faktyczny, skuteczny, nieodwracalny. Z kolei dysfunkcje związane z tą kulturą mogą niekiedy pogorszyć naszą sytuację.

W mojej ocenie intuicje Lyncha mają w sobie coś bardzo chrześcijańskiego. Prawo – choć jest dobre – nie zbawia. Zbawia natomiast wiara i łaska. Chodzi o śmierć starego człowieka i narodziny nowego.

Być może rację ma Slavoj Žižek, twierdząc, że kluczem hermeneutycznym do zrozumienia Davida Lyncha jest film Prosta historia. Mistrzem duchowości i wzorem etyki okazuje się około 80-letni starszy pan, przemierzający USA na traktorku do koszenia trawy, tylko (a raczej aż) po to, by pojednać się ze swoim umierającym bratem.

***

Niezależnie od tego, jak zinterpretujemy fantastyczny świat filmów Davida Lyncha, sądzę, że reżyser chciał nas zachęcić, byśmy przyjęli szczególną perspektywę poznawczą, którą nazwałbym „epistemologią agenta Coopera”.

Agent Cooper jest idealną syntezą rozumu i tego, co irracjonalne. Z jednej strony, uznaje osiągnięcia nauki. Precyzyjne i hiperracjonalne ekspertyzy agenta Alberta Rosenfielda przyjmuje z szacunkiem i należną uległością, jaką racjonalny umysł okazuje wobec metody naukowej.

Z drugiej strony, posługuje się intuicją, wierzy w swoje sny, doszukując się w nich sensownych komunikatów. Ufa swojemu doświadczeniu, zwłaszcza wtedy, gdy ujawnia ono to, co niewiarygodne. Jest to postawa podobna do tej, którą zaproponował William James, filozof i twórca pragmatyzmu, który uważał, że jeżeli doświadczamy czegoś nadnaturalnego, to zaufajmy, że rzeczywiście tego doświadczamy.

Do tego wzywa nas Lynch. Do uważności, wczucia się, zaufania doświadczeniu. Gdy pójdziemy tą drogą, być może odsłoni się przed nami cała fantastyczność Realnego, ukryta pod zewnętrznymi symboliczno-wyobrażeniowymi maskami.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.