Kościół musi wtrącać się do polityki. To wynika z samej jego istoty
Zabieranie przez hierarchów Kościoła głosu w sprawach politycznych budzi kontrowersje. Żyjemy wszakże w świecie demokracji liberalnej – to, że ten ustrój przeżywa kryzys, to już nieco inna historia – dla którego to systemu neutralność światopoglądowa oraz poszanowanie dla różnorodności poglądów i tożsamości są czymś fundamentalnym. Natomiast Kościół przyjmuje konkretną wizję rzeczywistości i lobbuje za wynikającymi z niej rozwiązaniami prawnymi. Czyż nie jest to niedopuszczalne w pluralistycznym świecie demokracji?
Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach magazynu weekendowego Rzeczpospolitej „Plus Minus”. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku! Tytuły, śródtytuły oraz lead pochodzą od redakcji www.klubjagiellonski.pl
Kościół jest ze swej natury polityczny. Polityczny w takim sensie, w jakim przyjmujemy Arystotelesowską definicję człowieka jako zwierzęcia społecznego/politycznego (zoon politikon) oraz określenie polityki jako rozumnej troski o dobro wspólne.
Nie chodzi więc o politykę rozumianą, tak jak definiował ją Max Weber, czyli walkę o władzę. Ani o politykę jako sposób zarządzania ludzkimi namiętnościami czy też technologię sprawnego i racjonalnego rozporządzania społeczeństwem. Takiej wizji polityki Kościół nie podziela. Chodzi o taką wizję polityczności, w której to prawo, instytucje i życie społeczne mają sprzyjać jednostkom i zrzeszeniom w ich harmonijnym rozwoju.
Chrześcijaństwo jest wizją totalną w tym sensie, że ma doprowadzić do całkowitej przemiany egzystencji człowieka. Człowiek zaś jest istotą naturalnie żyjącą we wspólnocie. W idealnym świecie, w którym wszyscy dobrowolnie przyjmują wiarę chrześcijańską i poważnie pracują nad własnym uświęceniem, Kościół, który wchłania państwo, byłby czymś naturalnym.
Do władzy świeckiej należy troska o dobro wspólne. Kościół służy światu w aktach miłosierdzia
Ta wizja jest, rzecz jasna, nierealizowalna. Po pierwsze, nie wszyscy są chrześcijanami i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Akt wiary ze swej istoty wyklucza możliwość zaprowadzania wiary przemocą, zaś wszelkie historyczne odstępstwa od tej normy prędzej czy później zawsze odbijały się czkawką.
Ponadto, nawet gdyby doszło do swoistego „cudu” i wszyscy przyjęliby chrzest i weszli do Kościoła, to niestety – jak uczy doświadczenie – ludzie wierzący najczęściej nie są wolni od namiętności charakterystycznych dla rodzaju ludzkiego, takich jak żądza władzy, chęć uznania czy skłonność do przemocy. Kościół przekonywał się o tym boleśnie wielokrotnie w swej historii – ostatnio zaś w kontekście co rusz ujawnianych nadużyć seksualnych dokonywanych przez duchownych.
Doskonale rozumiał to jeden z największych ojców Kościoła Zachodniego, św. Augustyn z Hippony. Stworzył on koncepcję dwóch państw: Państwa Bożego i Państwa Ziemskiego. Państwo Boże zbudowane jest na fundamencie miłości agape, ofiarności, miłości Boga i bliźniego. Państwo Ziemskie – na egoizmie, żądzy władzy, próżności, lęku przed śmiercią i innym ludzkim namiętnościom.
Co ważne, św. Augustyn nie utożsamia łatwo tych dwóch porządków z Kościołem jako Państwem Bożym i władzą świecką jako Państwem Ziemskim. Niekiedy władza polityczna może przejawiać cechy Państwa Bożego – kiedy ustanawia sprawiedliwe prawo, troszczy się o słabszych etc. Z kolei w Kościele niekiedy „mieszkają” ludzie kierujący się logiką Państwa Ziemskiego – chciwi, pożądliwi, przemocowi. Dopiero w Dniu Sądu Ostatecznego okaże się, kto należał do jakiego Państwa.
Ta teoria Augustyna jest bardzo ważna dla zrozumienia tego, jak Kościół podchodzi do instytucji, państwa i polityki. To, jak Kościół realizował Augustyńskie rozpoznanie, stanowi materiał na dłuższy tekst. W świetle najnowszych dokumentów Kościoła – takich jak Konstytucja Duszpasterska o Kościele w Świecie Współczesnym Soboru Watykańskiego II – relację pomiędzy Kościołem a władzą polityczną najlepiej oddaje następujący podział.
Do władzy świeckiej należy troska o dobro wspólne, rozumiane jako suma warunków pozwalająca jednostkom i zrzeszeniom osiągnąć własną doskonałość. Z kolei misja Kościoła streszcza się w triadzie martyria–liturgia–diakonia. Martyria – dawanie świadectwa wiary, głoszenie Ewangelii. Liturgia – rytualne sprawowanie tajemnic zbawienia w obrzędach zwanych sakramentami. Diakonia – służba światu, oparta na imperatywie miłosierdzia, realizująca się m.in. w dziełach charytatywnych. Te wszystkie trze cele misji Kościoła, można by sprowadzić do jednego podstawowego celu: zbawienia człowieka.
Tak ustawiony podział w sferze symbolicznej – bo w praktyce, jak wiemy, bywa różnie – zapewnia zdrowy balans. Państwo ma zapewniać ramy wszystkim obywatelom – niezależnie od poglądów i wyznania – do doskonalenia się. Kościół nie może używać instrumentów państwowych i prawnych do zmuszania obywateli do konfesyjnych aktów ani wymuszać żadnej formy opresji wobec ludzi niereligijnych czy wyznających religie niekatolickie.
Jednakże biorąc pod uwagę katolicką antropologię oraz to, że celem Kościoła jest zbawienie człowieka, sfera społeczno-polityczna w tym porządku ma niemałe znaczenie. Zgodnie z klasyczną formułą teologiczną „łaska buduje na naturze i ją wydoskonala”. Warunki życia społecznego mają znaczny wpływ na naturę człowieka.
Kształt kultury, praw, warunków ekonomicznych mogą utrudniać bądź ułatwiać osiąganie doskonałości zgodnie z definicją dobra wspólnego. Jan Paweł II do opisania tej rzeczywistości użył pojęć „struktur grzechu” i „struktur dobra” – chodziło w nich o przedstawienie takich warunków życia społecznego, kształtu instytucji, kultury i relacji społecznych, które jednostkę psują bądź pozwalają jej stawać się lepszym.
Stąd decyzje polityczne, kierunek, w jakim idzie kultura, ogólne tendencje społeczne mogą – i powinny zgodnie z celem istnienia Kościoła – być przedmiotem zdrowego wtrącania się tej instytucji w politykę. Oczywiście nie chodzi o zyskanie materialnych i prawnych przywilejów bądź narzucenie swojej religii wszystkim obywatelom podlegającym danej władzy politycznej. Celem wtrącania się Kościoła do polityki jest obrona godności człowieka i jego natury.
To oczywiście w pluralistycznym społeczeństwie będzie generowało spór. I to zarówno z liberalnymi czy lewicowymi zwolennikami aborcji, jak i właścicielami big techów, którym zależy na jak najdłuższym utrzymaniu uwagi „przebywającego w sieci człowieka” i w ten sposób doprowadzającym go do alienacji od relacji z innymi i kontaktu z samym sobą.
Co Kościół może zarekomendować dziś? Wielką wartością katolickiej nauki społecznej od samego początku było wskazywanie trzeciej drogi pomiędzy skrajnościami. Leon XII w encyklice „Rerum Novarum” poświęconej tzw. kwestii robotniczej z jednej strony skrytykował socjalizm jako wizję będącą ze względu na swój materializm nie do pogodzenia z katolicyzmem, a z drugiej kapitalizm, prowadzący do niesprawiedliwych stosunków społecznych.