Dominik Tarczyński jak Karolina Wigura. Co jest nie tak z polską opozycją?
Okazuje się, że dystans do zagranicy ważny jest wtedy, gdy emanacją obcych sił są nasi ideologiczni oponenci. Gdy chodzi o administrację Trumpa, to na części prawicy okazuje się, że można zachowywać się jak poddany obcego władcy i być z tego dumnym. Wcześniej do równie żenujących, ale i szkodliwych dla Polski działań przyzwyczaili nas politycy i intelektualiści liberalno-lewicowi. Obie strony szukają patronatu obcego mocarstwa. Nie potrafią zrozumieć prostej prawdy, że polski polityk zawsze powinien być im bliższy, niż zagraniczny.
Im gorzej, tym lepiej
Od kilku już lat coś złego dzieje się z polskimi partiami opozycyjnymi. Niezależnie czy państwowe stery oddaje akurat Platforma Obywatelska czy Prawo i Sprawiedliwość, to obie te formacje pozbawione władzy niezwykle szybko przyjmują niezwykle destrukcyjną metodę działania.
„Im gorzej, tym lepiej” – to mogłaby być dewiza polskiej opozycji. Jeśli rządowi – a więc naszym oponentom – idzie chwilowo źle, popadli z kimś w konflikt albo nie „dowożą” jakiegoś tematu, to my, opozycja, zacieramy ręce. Nie możemy się doczekaćkatastrofy, która tym razem już na pewno zmiecie rządzącą ekipę.
Skrajną wersję tego podejścia reprezentuje ostatnio europoseł PiS Dominik Tarczyński, który nie ustaje w próbach zostanie trumpistowskim prymusem chyba nie tylko w Polsce, ale na całym naszym kontynencie. Gdy w niedzielny wieczór minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski posprzeczał się na portalu X z Elonem Muskiem, Tarczyński stanął po stronie tego drugiego.
Another diplomatic success of small man Radosław Sikorski…
What a shame for Poland!It’s time for MEGA! https://t.co/dcRtNAXExN
— Dominik Tarczyński MEP (@D_Tarczynski) March 9, 2025
Poseł do Parlamentu Europejskiego wezwał również do… dymisji Sikorskiego, uznając, że skoro jego wpisy nie podobają się Muskowi, to niechybnie znaczy to, że obiektywnie szkodzi on Polsce. „Jego kłamstwa oraz postawa roszczeniowa może doprowadzić do poważnego kryzysu w relacjach Polska – USA” – napisał Tarczyński.
Niekwestionowany lider wśród polskich fanów Donalda Trumpa nie był odosobniony. Arkadiusz Mularczyk wprost przeprosił Muska za zachowanie Sikorskiego, a Janusz Kowalski zaapelował o odebranie Tuskowi i Sikorskiemu dostępu do mediów społecznościowych.
Suwerennościowa narracja upada
Można dyskutować, czy szef dyplomacji powinien w ten sposób komunikować się publicznie. Zrozumiałe są wątpliwości, czy roztropne na tak poważnej funkcji są zaczepki względem osób o tak niezmierzonych, globalnych zasięgach jak właściciel X-a.
Bez względu na to nawoływanie przez polskiego polityka do dymisji polskiego urzędnika państwowego, bo zagranicznemu technooligarchowi nie spodobała się jakaś jego uwaga, jest po prostu oburzające.
W szczególności, gdy mówi to polityk reprezentujący ugrupowanie, które niemałą część swojej tożsamości budowało na hasłach o suwerenności, zarzucając jednocześnie liberałom, że ci wiszą na klamce w Brukseli.
Nawet jeśli będziemy się pocieszać, że Tarczyński i jemu podobni nie są reprezentatywni dla całości polskiej prawicy albo dostrzeżemy chlubne, acz nieliczne wyjątki, które rozumieją rację stanu to trudno ukryć fakt, że suwerennościowa narracja upada w zastraszającym wręcz tempie. Choćbyśmy tego chcieli, to ani Marcin Przydacz, ani Radosław Fogiel nie są obecnie w mainstreamie Prawa i Sprawiedliwości.
Nie trzeba stawać po stronie Muska i Rubio by zauważyć, że wbrew polskiej racji stanu jest bezsensowne wszczynanie twitterowych awantur przez ministra spraw zagranicznych. Zacytuję Donalda Tuska: https://t.co/6Lqolrg5dc pic.twitter.com/OSRNUiAr3o
— Radosław Fogiel (@radekfogiel) March 9, 2025
Okazuje się bowiem, że dystans do zagranicy ważny jest wtedy, gdy emanacją obcych sił są nasi ideologiczni oponenci. Jeśli jednak chodzi o administrację Trumpa, to okazuje się, że można zachowywać się jak poddany i być z tego dumny.
Liberałowie nie byli lepsi
Z drugiej jednak strony nie sposób do końca przyłączyć się do chóru wzmożonych, jeśli ma się elementarną pamięć. Ci sami ludzie, którzy dziś nie posiadają się z oburzenia, jak można tak „donosić na Polskę”, przez lata nie mieli najmniejszego problemu z tym, żeby do walki z rządzącym PiS-em używać instytucji Unii Europejskiej czy zagranicznych mediów.
Nawet jeśli pominiemy różnego rodzaju rezolucje czy basowanie bardzo ostrym zagranicznym krytykom partii Jarosława Kaczyńskiego, to nie da się przejść obojętnie obok jawnie antypolskiej próby sabotowania ratyfikacji przez Polskę pocovidowego Funduszu Odbudowy.
Warto przypomnieć, że przed prawie czterema laty przed gigantyczną kompromitacją ówczesnej opozycji uchroniła ją Lewica, która – znosząc niebywałą histerię liberalnych mediów –zagłosowała za przyjęciem unijnych projektów. Wymusiła jednocześnie na obrażonej Platformie jakieś działania łagodzące przekaz, co koniec końców skończyło się wstrzymaniem się od głosu głównej partii opozycyjnej.
Nie pamiętam, żeby wówczas z liberalnego mainstreamu podnosiły się poważne głosy krytyki. Dziś zaś słyszymy, że PiS to „targowica”, co jeszcze niedawno stanowiło typowy wyraz mowy nienawiści i prawicowego oszołomstwa.
Ba, mało kto poza prawicą oburzał się, gdy Karolina Wigura i Jarosław Kuisz, dwójka polskich intelektualistów z „Kultury Liberalnej”, pisali na łamach „New York Times”, że należy rozważyć warunkowanie amerykańskiej pomocy wojskowej dla Polski od przestrzegania zasad praworządności. Para publicystów już w tytule ogłaszała, że „Polska nie jest takim przyjacielem, jakim Zachód sądzi, że jest”.
Czym takie zachowanie różni się od pełnego satysfakcji ogłaszania, że na biurko wiceprezydenta USA J.D. Vance’a trafił „porażający raport” o fatalnym stanie praworządności w Polsce? Niczym. Zarówno jedna, jak i druga strona szuka patronatu obcego mocarstwa, który staje się swoistym uprawomocnieniem bytności obu głównych sił.
Przed wyborami w 2023 roku Rafał Ziemkiewicz mówił, że czeka nas starcie partii amerykańskiej z partią europejską. Przynajmniej w części należy dziś przyznać publicyście rację.
Ani PiS, ani PO to nie oktrojowana dyktatura
„Polskie elity nie przeszły transformacji” – pisałem na tych łamach w czerwcu. Patrząc zarówno na postępowanie PiS-u, jak i hipokryzję części rządzących, widzimy kolejną odsłonę tego zjawiska.
Nasi politycy zachowują się tak, jakby przejście do opozycji było równoznacznie z koniecznością założenia drugiego Komitetu Obrony Robotników. Jakby rządzący nie mieli demokratycznego mandatu, a byli oktrojowaną dyktaturą, z którą należy walczyć wszystkimi środkami, także adresami do zagranicy.
Jeśli naprawdę tak ważna jest dla nas jedność w obliczu rosyjskiego zagrożenia, to klasa polityczna powinna odrobić fundamentalnie jedną lekcję. Polski polityk jest zawsze lepszy niż zagraniczny. Niezależnie, czy jest nim Tusk czy Sikorski, Kaczyński czy Morawiecki.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.