Quentin Tarantino. Pornografia przemocy na usługach polityki tożsamości
Quentin Tarantino w jednym z wywiadów stwierdził, że widzowie jego filmów doznają „kathartycznego” oczyszczenia podczas oglądania scen brutalnej przemocy. W podobnym tonie wypowiadało się też wielu krytyków dopatrujących się w twórczości reżysera prób zmierzenia się z amerykańskimi traumami, a nawet formę zbiorowej terapii. Bliższa analiza dorobku reżysera pokazuje, że daleko im do katharsis znanego z antycznej tragedii. Zamiast duchowego oczyszczenia i transformacji emocjonalnej dostajemy bowiem coś wręcz przeciwnego – podsycanie nienawiści, utrwalanie społecznych podziałów i nakręcanie wojny kulturowej.
Począwszy od filmu Kill Bill, produkcje Tarantino są zdominowane przez wątek zemsty. Ten klasyczny motyw faktycznie mógłby stanowić bazę do przeżycia katharsis, jednak nie wtedy, gdy przybiera on dość prostolinijny i w gruncie rzeczy płytki charakter. A z tym mamy do czynienia w przypadku omawianej filmografii.
Filmowych bohaterów najczęściej spotyka jakieś cierpienie ze strony konkretnych osób, za które potem mszczą się, idą od trupa do trupa. W trakcie realizacji swojej misji nie mają wątpliwości co do obranej ścieżki, a momenty wahania są jedynie krótkimi przebłyskami, które w żaden sposób nie wpływają na przebieg wydarzeń. Jedyne chwile głębszej refleksji pojawiają się w momentach, gdy trzeba obmyślić kolejny etap zemsty lub zebrać siły do jej realizacji.
Czarna Mamba z nauk wielkiego mistrza Pai Meia uczy się jedynie tego, jak odnajdywać w sobie coraz większe pokłady mocy potrzebnej do osiągnięcia zamierzonego celu. Natomiast przemiana Django polega na tym, że uczy się on lepiej ubierać i jeszcze lepiej strzelać. Jego stosunek do swoich oprawców i świata pozostaje taki sam od pierwszej do ostatniej klatki filmu.
Tego typu bezwzględność w dążeniu do celu może być odebrana jako hołd złożony klasycznym, filmowym twardzielom w rodzaju Brudnego Harry’ego czy bohatera Życzenia śmierci. Tak zarysowane postacie nie są na pewno bohaterami tragicznymi. Kathartyczne oczyszczenie jest im obce. W zasadzie dzieje się wręcz przeciwnie – negatywne emocje w ogóle ich nie opuszczają. Pozostają w nich nawet wtedy, gdy wpakują cały magazynek w swoich wrogów.
Na ironię zakrawa fakt, że John Rambo, który uchodzi w popkulturze za tępego mięśniaka, w filmach prezentował swoje przemyślenia dotyczące własnych decyzji i systemu, który go skrzywdził. Znacznie głębsze od tych, które są obecne w rzekomo bardziej zaawansowanej sztuce Tarantino. Być może właśnie dzięki tym rozterkom Rambo znajduje w końcu wewnętrzny spokój w buddyjskim klasztorze, czego nie można powiedzieć o bohaterach omawianego reżysera.
Filmy Tarantino nie mają nic wspólnego z grecką tragedią
Katharsis jest kategorią wywodząca się z antycznej Grecji. Pisał o niej już Arystoteles, łączył ją z klasyczną tragedią. Bohaterowie tychże dzieł często stawali przed trudnymi wyborami i popełniali błędy, których konsekwencje musieli potem ponosić. Tego typu opowieści sprawiały, że widzowie przeżywający ich losy konfrontowali się ze swoimi najgłębszymi lękami.
Budziły się w nich wzniosłe uczucia, takie jak głęboka litość (czasem nad samymi sobą) oraz egzystencjalna trwoga. Nierzadko proces ten odbywał się w kontekście przemocy i okrucieństwa, które jednak stanowiły jedynie tło dla refleksji nad własnymi postawami, decyzjami i moralnością. Dzieła te miały rozwijać wewnętrznie widzów i pozwalać im przełamywać własne ograniczenia.
Tego typu proces nie jest jednak możliwy w przypadku bohaterów, którzy ślepo podążają za żądzą zemsty aż do jej bezwzględnego spełnienia. W przypadku filmografii Quentina Tarantin pewnym wyjątkiem są losy Shosanny Dreyfus z Bękartów wojny.
Bohaterka ginie w trakcie osiągania swojego celu, jednak jej śmierć ma w zasadzie przypadkowy charakter. Nie towarzyszą jej żadne dodatkowe przemyślenia, a konkluzja jest taka, że i tak udało jej się dopiąć swego i zemścić się na swych nazistowskich oprawcach
Postulat rzekomego wyrzucenia z siebie negatywnych emocji nie broni się także z punktu widzenia wiedzy psychologicznej. W zasadzie to filmy Tarantino są wręcz wprost sprzeczne z tym, co proponują współczesne terapie.
Według nich sposobem na radzenie sobie z doznanym cierpieniem jest spojrzenie na swoją krzywdę z innej perspektywy. Uznanie, że bycie ofiarą nie definiuje danej osoby. Dopiero oddzielenie poczucia krzywdy od samego siebie ma dawać możliwość na patrzenie w przyszłość bez lęku i uraz.
Tymczasem w filmach Tarantino zemsta definiuje wielu jego bohaterów. Jest celem, dla którego poświęcają swoje życie. Stają się uosobieniem swojej krzywdy i zatracają dla niej swoją osobowość.
Zamiast odciąć się od swoich uraz, ciągle wracają do przeszłości, rozdrapują stare rany, które zatruwają im życie, potęgują przemoc i otaczający ich chaos. W żaden sposób nie przybliżają bohaterów do odkupienia, wyzwolenia lub oczyszczenia.
Sam reżyser wydaje się tego świadomy, bowiem kilkukrotnie przyznawał w wywiadach, że zemsta do niczego nie prowadzi i nigdy nie daje zaspokojenia. Nie przeszkadza mu to jednak w tworzeniu coraz bardziej wyszukanych pokazów ekranowej przemocy, które cieszą się niesłabnącą popularnością i estymą.
W takim razie, skoro jego bohaterowie nie przechodzą jednostkowego oczyszczenia, to być może dotyczy ono samej widowni i amerykańskiego społeczeństwa?
Poprawny politycznie i plemienny liberalizm
Gdy przyjrzymy się doborowi antagonistów, na których mszczą się bohaterowie filmów Tarantino, zauważymy, że nie jest on przypadkowy. Są oni bowiem dobierani wprost z bestiariusza liberalnych strachów. Mamy więc do czynienia z różnego rodzaju faszystami, mizoginami czy rasistami. Dodajmy też, że prawie wyłącznie pod postacią białych, heteroseksualnych mężczyzn.
Sama natura zła, niewątpliwie drzemiącego w antagonistach, ma bardzo proste przyczyny. Kaskader z filmu Deathproof jest impotentem, podnieca go jedynie zabijanie kobiet. Właściciel ziemski grany przez Leonarda DiCaprio w Django jest rasistą, bo nasłuchał się pseudonaukowych teorii. Natomiast członkowie sekty Mansona chcą zabić Sharon Tate, właściwie nie wiadomo dlaczego, chyba jedynie ze względu na to, że są po prostu głupi.
To, że seksizm, ksenofobia, sekciarstwo czy rasizm zasługują na potępienie, nie jest żadnym odkryciem. Znacznie ciekawsze byłoby dociekanie, skąd się te zjawiska biorą i dlaczego wciąż się odradzają, nawet w czasach, które teoretycznie już się z nimi uporały.
Każdy z problemów, z jakimi mierzy się reżyser, jest złożonym zjawiskiem społecznym. Można je analizować pod kątem systemowym, ekonomicznym, politycznym, ideologicznym i psychologicznym, co z resztą od dekad robią różnego rodzaju badacze, artyści i filozofowie.
Próżno jednak w filmach Tarantino szukać choć śladu jakiejś głębszej analizy, prób zrozumienia tych zjawisk czy znalezienia sposobu na ich rozwiązanie. Dostajemy prosty, wręcz propagandowy przekaz: nasi wrogowie robią to, co robią, bo są po prostu źli, parszywi lub niegodziwi.
Nie warto się zagłębiać w ich działania ani z nimi dyskutować, należy się im jedynie śmierć. Nie mówiąc już o wybaczeniu czy pojednaniu. Na łaskę nie zasługuje nawet niemiecki żołnierz z Bękartów wojny, który nie chce walczyć, bo właśnie urodził mu się syn. Gdy składa broń, i tak dostaje w pierś serię z pistoletu od jednej z bohaterek.
Tego typu uproszczony sposób patrzenia na świat z ostrym podziałem na dwie strony miałby jeszcze jakiś oczyszczający przekaz moralny, gdybyśmy mieli do czynienia z przedstawieniem walki dobra ze złem, jednak bohaterowie Tarantino nie są specjalnie lepsi od swoich wrogów.
Stosują przemoc, tortury, odpowiedzialność zbiorową, popełniają zbrodnie wojenne, nie dotrzymują słowa i łamią zasady. Do tego są napędzani pierwotnymi instynktami, egoistyczni i bezrefleksyjni. W zasadzie to niewiele różnią się od swoich wrogów, a jedynym, co stawia ich moralnie wyżej od nich, jest to, że są ofiarami lub wyznają określone (liberalne) poglądy.
Stosowanie tortur jest czymś godnym pogardy, jeśli robią to biali plantatorzy wobec czarnych niewolników, ale jednocześnie czymś uzasadnionym, jeśli czynią to ludzie od „nas” wobec swoich wrogów. Żydowscy dywersanci znęcający się nad nazistami nie mają sobie nic do zarzucenia.
Prezentowana w filmach postawa, według której dany czyn nie jest dobry lub zły sam w sobie, a jego ocena jest zależna od tego, kto go dokonuje, to nic nowego. Jest to podejście badane od lat, które doczekało się nawet swojej nazwy – moralność plemienna.
W stosowaniu rozgraniczeń pomaga staranne pielęgnowanie poczucia krzywdy oraz demonizowanie przeciwników. Są one obecne w wielu produkcjach reżysera, stanowią rozgrzeszenie dla ekranowej pogardy, nienawiści i przemocy.
Być może jest to też mroczny sekret popularności tych filmów – w łatwy sposób dają bowiem poczucie moralnej wyższości. Choć „my” jesteśmy moralnie brudni, to usprawiedliwia nas to, że inni są jeszcze gorsi.
Co ciekawe, część filmów Tarantin, zwłaszcza tych z ostatnich, nie odnosi się już do osobistej zemsty za bezpośrednio doświadczone krzywdy, ale zemsty zapośredniczonej. W filmie Nienawistna ósemka łowca nagród grany przez Samuela L. Jacksona najpierw prowokuje rasistowskiego generała wojsk konfederacji, a potem zabija go w ramach zadośćuczynienia nie za własne krzywdy, ale za zbrodnię popełnioną na czarnoskórych żołnierzach.
W Deathproof grupa kobiet zabija kaskadera-mordercę w samoobronie, jednak przy okazji mści się za śmierć innych kobiet, których bohaterki nigdy nie spotkały, ale zna je widz. Jeszcze dziwniejszy motyw pojawia się w filmie Pewnego razu w Hollywood, w którym to krwawa zemsta na bandzie Mansona zostaje dokonana w alternatywnej linii czasowej, gdy nie popełnili oni jeszcze czynu, za który są powszechnie potępiani. Tego typu zabiegi także idą w ślady plemiennej logiki, zgodnie z którą członkowie danej grupy są zobligowani do tego, aby odpłacać za swoje krzywdy.
„Punch the Nazi!”, czyli filmy Tarantino na usługach polityki tożsamości
Bezwzględne potępienie nazistów, rasistów i mizoginów nie byłoby specjalnie groźne, a nawet miałoby pewną wartość, gdyby faktycznie dotyczyło stricte przedstawicieli tychże grup. Problem w tym, że filmy Quentina Tarantino nie funkcjonują w próżni i dość gładko wpisują się w trwającą od lat wojnę kulturową.
W przypadku stronnictwa, z którym sympatyzuje reżyser, do grona znienawidzonych „faszystów” z niepokojącą łatwością wrzuca się wszelkich prawicowców, konserwatystów, populistów czy zwolenników Donalda Trumpa.
Miano faszystów mogą otrzymać nawet ci, którzy z karabinem w ręku walczyli z nazistami. Wystarczy, że będą krytykować liberalizm obyczajowy. Do grona rasistów natomiast włącza się również osoby czarnoskóre, które np. głośno mówią o tym, że nie podobają się im niektóre elementy polityki imigracyjnej.
Plemienna nienawiść charakteryzuje się uproszczeniem świata i dzieleniem go na dobrych „nas” i złych „ich”. Jest to w zasadzie naturalna, pierwotna skłonność ludzi, którą dawniej starano się ograniczać poprzez budowanie poczucia nadrzędnej wobec plemiennych podziałów wspólnoty. Niestety polityka tożsamości, która rozwijała się w ostatnich dekadach, szła w przeciwnym kierunku, w zasadzie opierała się na tworzeniu i wzmacnianiu nowych podziałów społecznych.
Zachęty środowisk liberalnych do doszukiwania się przemocy w najdrobniejszych gestach czy słowach sprawiały, że każdy mógł czuć się ofiarą, a zatem nabierał prawa do zemsty. W takim otoczeniu ideologicznym filmy Tarantino trafiały na podatny grunt, mimowolnie wpisywały się w amerykański krajobraz polityczny.
Zapewne odbywało się to nawet bez woli i wiedzy reżysera, bowiem sam przekaz o bezpardonowej zemście za doznane krzywdy, nawet jeśli nie jest wzorcem chrześcijańskich cnót, to jest obecny w kulturze od wieków. Osobną kwestią jest to, jak będą go odbierać poszczególni ludzie.
Seanse mordowania, siekania, dziurawienia z rewolweru czy miażdżenia samochodem wyimaginowanych wrogów społecznych mogły działać na krótką metę, dać chwilowe poczucie satysfakcji. W żaden sposób nie przyczyniały się jednak do uwalniania od negatywnych emocji, ale tylko je podkręcały i utrwalały, co dało podstawy do dalszego żywienia urazy i poszerzania zakresu plemiennej nienawiści.
Co gorsza, ta pornografia przemocy była dekorowana mistrzowskimi dialogami, widowiskowymi scenami i odniesieniami do historii kina, którymi potem zachwycali się krytycy. Pomimo pretensji do reżysera nie można mu odmówić znajomości swojego rzemiosła i talentu do opowiadania historii. Wysoka jakość filmów w pewnym sensie uszlachetniała i legitymizowała ich przekaz, który tą drogą był wprowadzany na intelektualne salony.
Pochwała otwartej i niczym nieskrępowanej przemocy wobec znienawidzonych grup społecznych kusiła poczuciem moralnej czystości wynikającej z jej prostoty i jednoznaczności. Zamiast dyskutować z ludźmi, z którymi się nie zgadzali, tłumaczyć im swoje zdanie, próbować ich przekonać i szukać kompromisów, można było po prostu ich wyrzucić z życia społecznego.
Wychowane w takim przekazie kolejne rzesze młodych Amerykanów mogły uznać, że zemsta na wrogach to właściwa droga postępowania w życiu społecznym. Pewnym symbolem tej postawy stało się hasło: „Punch the Nazi!”, które swego czasu rozprzestrzeniło się w amerykańskich kampusach.
O tym, że w pewnym momencie to zjawisko stało się realnym problemem, piszą Jonathan Haidt i Greg Lukianoff w książce Rozpieszczony umysł. Autorzy szeroko opisali w niej proces narastania wśród amerykańskich studentów przekonania, że nie warto się intelektualnie konfrontować z osobami o odmiennych poglądach w myśl (fałszywej według autorów) zasady, że „życie to walka dobrych ludzi ze złymi”.
Na dowód tego, jakie spustoszenie przyniosło to na uczelniach, przytaczają liczne przykłady aktów przemocy zarówno fizycznej, jak i symbolicznej wobec wykładowców i gości uniwersyteckich okrzykniętych „faszystami”. Żeby dostać taką łatkę, nie trzeba było nawet mieć poglądów faszystowskich, a jedynie głosić tezy, które wywoływały dyskomfort u słuchaczy.
Filmy reżysera, choć same w sobie nie mają tak wielkiej siły oddziaływania, aby wytwarzać to zjawisko, nie pomagają w jego zwalczaniu. Nieco złośliwie mogę dodać, że w tym kontekście faktycznie można mówić o przesłaniu „oczyszczenia” zawartym w filmach Tarantino.
Jest to ten jego rodzaj, który towarzyszy czystkom, bowiem to do nich sprowadza się ostatecznie przekaz, zgodnie z którym zamiast rozwiązywać problemy wynikające z różnic społecznych, politycznych lub kulturowych, najzwyczajniej w świecie fantazjuje się o pozbywaniu się ludzi stojących po drugiej stronie.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.