Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Miasteczko Twin Peaks, czyli dlaczego nie powinniśmy interpretować Davida Lyncha

Miasteczko Twin Peaks, czyli dlaczego nie powinniśmy interpretować Davida Lyncha źródło: wikimedia commons; CC BY 2.0

Filmów Davida Lyncha nie należy rozumieć, należy je smakować. Nie interpretować, ale doświadczać. Nie oglądajmy ich byle jak. Postarajmy się, jak zalecał Lynch, obejrzeć je w kinie, na wielkim ekranie. Wczuwajmy się w te filmy i w Miasteczko Twin Peaks, wchodźmy w nie wyobraźnią, zapadnijmy w nie jak w sen, cieszmy się zwariowanym humorem. Tylko tak będziemy mogli docenić styl Lyncha i zobaczyć w jego twórczości nieodgadnioną tajemnicę.

Twin Peaks to zagadka, której nie da się rozwiązać

W jednym z opowiadań Edgara Allana Poe detektyw, próbujący rozwiązać zagadkę dziwacznego zabójstwa, dochodzi do wniosku, że nie popełnił go człowiek – a jeśli był to człowiek, to posiadający niewyobrażalną siłę i sprawność fizyczną, ba, człowiek, który musiałby mieć nawet wymiary ciała niespotykane wśród ludzi. Może był to potwór albo demon?

Kiedy w końcu poznajemy sprawcę, okazuje się, że rzeczywiście nie jest on człowiekiem. Niektórzy czytelnicy mogą poczuć się oszukani – rozwiązanie jest tak egzotyczne i kuriozalne, że nie sposób się go domyślić. Ale czy chodziło o to, żeby rozwiązać łamigłówkę? Wcale nie.

Poe – pisał Jurij Łotman – „zadaje czytelnikom zagadki, których nie da się rozwiązać”. Nie pisze zwykłych opowiadań kryminalnych. „Nie są to problemy współczesności, podane w fantastycznych fabularnych opakowaniach” – dodaje Łotman – „lecz sama nierozwiązywalna fantastyka. E. A. Poe wskazuje czytelnikom drogę, która nie ma końca, otwiera okno do nieprzewidywalnego, leżącego poza logiką i doświadczeniem świata”.

Morderca z Miasteczka Twin Peaks również nie jest człowiekiem i nie można go aresztować. Chociaż trudno się dziwić, że widzowie Twin Peaks pragnęli dowiedzieć się, kto zabił Laurę Palmer, reżyserowi Davidowi Lynchowi najwyraźniej wcale nie zależało na rozwiązaniu zagadki.

Lynch, który zresztą w ogóle nie oglądał telewizji, chciał przede wszystkim, jak podaje David Hofstede, delektować się swoją „wizją” . Nie oznacza to, że powinniśmy ten serial w skomplikowany sposób interpretować. Jak pisał o Lynchu David Foster Wallace: „Jego najlepsze filmy tak naprawdę nie mają zbyt wiele sensu”.

W najlepszych momentach swoich filmów i Twin Peaks – w sposób wspaniale lekki, naiwny, swobodny – Lynch zbliża mnie do pewnego wyjątkowego stanu: zachwytu wizją, tajemnicą.

Śnijmy razem z agentem Cooperem – najlepiej na wielkim ekranie

Zagadki Twin Peaks nie da się rozwiązać, ale można wczuwać się w serial, wpatrywać i wsłuchiwać. Lynch mówił o tym w rozmowie z Michelem Cimentem i Hubertem Niogretem w 1990 roku, krótko po tym, jak telewizja ABC nadała pierwszy sezon Twin Peaks, wzbudzając w widzach na całym świecie fascynację i konsternację:

„Gdyby zobaczyli panowie Twin Peaks na dużym ekranie w dobrej sali, odczulibyście o wiele więcej ekspresji. W telewizji obraz i dźwięk są tak słabe, że naprawdę traci się dużo. Kiedy oglądamy film w telewizji czy na video, wydaje się nam że widzimy go takim, jakim jest naprawdę, tymczasem jesteśmy daleko od oryginału.

W kinie jeśli film ma odpowiedni wymiar, zagarnia nas, czujemy się zanurzeni w jego świecie i bardzo trudno się z niego wydostać. Natomiast przed telewizorem wystarczy odwrócić głowę i już cały nastrój pryska”.

Opiszę teraz jedną z najbardziej znanych scen z Twin Peaks, czyli sen agenta Coopera (zachęcam, by najpierw przypomnieć go sobie poniżej) – po to, żeby wczuć się w jego styl.

Cooper śni, że siedzi w fotelu w czerwonym pokoju i nie może się ruszyć (częsty motyw ze snów). Obserwuje człowieczka w czerwonym garniturze, który, odwrócony, zaciera ręce (co kojarzy się z jakąś czynnością seksualną albo z knowaniami – w snach często ktoś coś knuje, ma jakieś plany).

W tle, przed czerwoną kotarą, stoi grecka rzeźba nagiej kobiety. Za kotarą przelatuje coś jakby wielki samolot z papieru (detal zbędny i właśnie dlatego znakomity).

W drugim fotelu siedzi Laura Palmer w sukni wieczorowej. Karzeł mówi do Coopera: „Guma, którą lubisz, powróci w wielkim stylu” (nieraz we śnie pojawiają się jakieś niezrozumiałe i banalne słowa, ale śniąc, wiemy, że to niezwykle ważna wiadomość).

Cooper mówi, że dziewczyna to przecież Laura Palmer, ale karzeł twierdzi, że jest ona tylko do niej podobna. Dodaje: „Tam, skąd pochodzimy, ptaki śpiewają ładną piosenkę”.

Pojawia się muzyka i człowieczek zaczyna tańczyć. Laura wstaje i całuje Coopera, który nadal nie może się ruszyć, a potem mówi mu coś do ucha. Cooper budzi się, przekonany, że wie już, kto jest mordercą.

Teraz odrobina analizy (i jak najmniej interpretacji). Sen Coopera wydaje się przypadkowy, ale został starannie zaplanowany – co sprawia, że jest na swój sposób bardzo realistyczny. Lynch zawsze przykładał wielką wagę do reżyserii dźwięku i muzyki.

Laura i karzeł mówią dziwnymi głosami: aktorzy wypowiedzieli kwestie wspak, a potem ich głosy zostały odtworzone od końca do początku. Z tą techniką Lynch eksperymentował jeszcze w latach 70. „Wspak na odwrót” mówią wszystkie postacie spotykane przez Coopera w czerwonym pokoju, ale on sam zawsze mówi „normalnie”.

Sny i filmy Davida Lyncha są trochę przypadkowe, a trochę wystudiowane, jak gdyby ktoś (mój mózg, reżyser Twin Peaks) ogromnie się napracował, by stworzyć swoje oniryczne dzieło – które znika, gdy tylko się przebudzimy. Lynch twierdził, że prawie nigdy nie miewa snów albo ich nie pamięta, ale to oczywisty żart.

Podobnie jak śniący mózg przetwarza banalne wspomnienia, Lynch zmienia motywy, które dobrze znamy z kultury popularnej, w nowe, oryginalne utwory: „Uwielbia filmy, konwencje gatunkowe, archetypy i schematyczne ujęcia. Mulholland Drive operuje konwencjami filmu noir w czystej postaci”, pisał Roger Ebert.

W śnie Coopera Laura Palmer stylizowana jest na Marylin Monroe, ikonę popkultury, „symbol seksu” złotej ery Hollywood. Zarazem to tylko ładna blond uczennica z prowincjonalnego miasteczka.

Uczennica żyjąca mrocznym, podwójnym życiem: „Jest pełna tajemnic”, mówi karzeł. Lynch potrafi tak odświeżyć najbanalniejszą konwencję, powtórzoną w tysiącach kryminałów i horrorów, że Laura staje się postacią o hipnotycznej mocy.

Dlatego nie chciałbym, żeby Laura, Cooper, dziwacy i demony zniknęli z ekranu, chciałbym smakować tajemnicę jak najdłużej, chciałbym nie wydostawać się ze świata Davida Lyncha i nie chciałbym go interpretować.

Tylko dzięki wtajemniczeniu można odkryć sekrety Twin Peaks

Agent Cooper, ekscentryczny miłośnik kawy i „tybetańskich” metod dedukcji, chce odnaleźć mordercę Laury Palmer i powstrzymać go przed popełnieniem kolejnej zbrodni. Nie wie jednak, że morderca nie jest człowiekiem.

Dziwne sny i widzenia zbliżają Coopera do odkrycia, kto jest mordercą, ale w końcu mówi on, że musi uciec się do „magii”. Ostatecznie nie udaje mu się pojmać mordercy, ale znajduje przejście do innego świata – a raczej zostaje mu ono objawione w drodze wtajemniczenia, za jakim stoi jakaś siła nadprzyrodzona.

Do tego innego świata Cooper zbliża się poprzez szukanie na jawie ludzi, którzy mu się przyśnili, spontaniczne i przypadkowe działanie, podążanie za niejasnymi wskazówkami udzielonymi przez dziwaków, od jakich roi się w spokojnym miasteczku przy granicy z Kanadą – ale nie mógłby się do niego zbliżyć, polegając na nauce.

Agent powinien podążać nie za tym, czego chce rozum, ale za irracjonalnymi impulsami, za intuicją. Twin Peaks parodiuje serial kryminalny, ale zarazem ciągle próbuje nam zasugerować, że jest opowieścią „na poważnie”.

Mike, „nawrócony” demon, który nawiedza komiwojażera Philipa Gerarda, mówi Cooperowi, że jest on gifted, „obdarowany”, dlatego może zobaczyć „prawdziwą twarz” mordercy, której nie ujrzy poza tym nikt oprócz jego ofiar.

Cooper wybierze się w końcu do lasu Ghostwood (jakże „oryginalna” nazwa), poszukując woni spalonego oleju silnikowego, która kojarzy się z zapachem siarki: ten zapach zawsze zapowiada pojawienie się demona, prawdziwego sprawcy zabójstw.

Losy Coopera wskazują, jak należy odbierać Twin Peaks i twórczość Lyncha w ogóle – nie rozumem, ale czuciem. Powinniśmy zapomnieć się w tej twórczości, jak gdyby był to sen albo – niczym w wierszu Poego – „sen we śnie”. I nie zadawać zbyt wielu pytań.

Lynch nie krytykuje kultury i społeczeństwa Ameryki

Twin Peaks waha się między nudnawą idyllą baru z plackami, w którym może nas niepokoić co najwyżej uroda kelnerek, a przeskokiem w mroczny „inny świat” snu i przemocy, seksu i śmierci. W tym innym świecie spokojny ojciec rodziny może zostać opętany przez demona, odcięta ręka staje się ubranym na czerwono karłem, demony mogą odebrać komuś duszę, pozyskiwać cierpienia swoich ofiar w formie substancji o nazwie garmonbozia albo zamknąć detektywa w krainie snu na 25 lat.

Wynaturzony, niepokojący „inny świat” wydaje się nieporównanie barwniejszy i bardziej pociągający od uporządkowanego rodzinnego życia na amerykańskich przedmieściach, które Lynch wyśmiewa w Blue Velvet, pokazując w pierwszej scenie zbliżenie na kłębiące się w idealnie zadbanym trawniku mrówki.

Śmiech Lyncha jest jednak bardziej dwuznaczny, niż może się wydawać. Reżyser nie próbuje być „krytykiem” „amerykańskiego snu”, sugerującym na przykład, że molestowanie córek przez ojców stanowi powszechne zjawisko, na które sąsiedzi przymykają oko.

Twin Peaks świat „normalny” i „inny świat” po prostu istnieją, ale nic się tu nie zmienia, nie podlega ewolucji. Nie zapominajmy też o trzecim składniku stylu Lyncha, szalonym, absurdalnym humorze, który rozbija wszelkie „poważne” interpretacje i sprawia, że serial nigdy nie zamienia się w posępny koszmar. Humor ten mówi nam najwięcej o stylu Lyncha – a u Lyncha styl jest wszystkim – podobnie jak jego zamiłowanie do przypadku.

Czy Lynch uprawiał demonologię? Nie, to tylko przypadek

Reżyser wymyślił postać demona-mordercy, gdy Frank Silva, członek ekipy filmowej odpowiedzialny za dekorowanie wnętrz, o mało nie zatrzasnął się w pokoju Laury Palmer, a potem przypadkiem znalazł się w kadrze odcinka pilotowego.

Lynch stwierdził, że Silva, czterdziestolatek o niedbałym wyglądzie, doskonale pasuje jako filmowy villain – i postanowił obsadzić go w tej roli. Jeden z niezapomnianych czarnych bohaterów narodził się przez przypadek.

W jednym z wywiadów Lynch mówił, że nawet scenę snu Coopera o czerwonym pokoju wymyślił przypadkowo, na zasadzie wolnych skojarzeń [free-associating]. Również dzięki przypadkowi powołał do życia „damę z kaloryfera” w Głowie do wycierania.

Mulholland Drive, po odrzuceniu przez ABC, udało się Lynchowi dokończyć niemal zrządzeniem losu, kiedy zdobył pieniądze od francuskiego producenta i zrealizował dodatkowe zdjęcia.

Nigdy nie ukrywał, że w porównaniu z typowymi produkcjami Hollywood jego filmy powstają w dużej mierze drogą przypadku i improwizacji. Również z tego powodu Twin Peaks i filmy Lyncha są przeważnie niesamowicie nierówne: wspaniały dowcip miesza się w nich z momentami, kiedy reżyser traci panowanie nad swoim dziełem.

Jak pisała Pauline Kael, „Lynch pomija i psuje podstawowe reguły tworzenia filmów komercyjnych, jak gdyby wymyśla filmy na nowo. Jego twórczość sięga czasów awangardowych filmowców lat 20. i 30. XX wieku, którzy często byli malarzami – i on sam także uczył się malarstwa. Korzysta z tradycji eksperymentu, które Hollywood zwykle ignorowało”. Kiedy oglądamy Twin Peaks i filmy Lyncha, nie tylko oddajemy hołd surrealistom.

Poczucie absurdu pozwala nie banalizować sztuki

„Absurdalność jest tym, co w życiu lubię najbardziej”, powiedział Lynch. Absurd ma w sobie coś z grozy i coś z humoru, a także oderwanie od rzeczywistości – dlatego czasami odrzucają go ludzie, dla których wszystko ma być „poważne”. Uważam, że bez poczucia absurdu nie da się w pełni doświadczać kultury.

Dla wielu ludzi czytających i komentujących kulturę naczelne znaczenie ma biografizm, czyli wyjaśnianie dzieła przez biografię autora. Poza tym, osoby te widzą w książkach, filmach, muzyce i plastyce przede wszystkim „realizm”, w dalszej kolejności ogólne idee (np. emancypację, liberalizm, patriarchat, konserwatyzm), a co za tym idzie – krytykę społeczną, natomiast nie potrafią odczuwać formy dzieła.

Biografizm, ogólne idee i krytyka społeczna, aplikowane do każdego dzieła bez wyjątku, wydają się płodne, bo przecież każdy autor miał jakieś życie osobiste, idee są ważne i trudno zaakceptować fakt, że ktoś może nie interesować się rzeczywistością.

Jednak zazwyczaj prowadzi to do deformacji utworu i życia artysty, bo nie da się udowodnić, że ktoś chciał za wszelką cenę stworzyć autoportret i za jego pomocą zmieniać świat. Dlaczego nie wziąć pod uwagę, że artysta po prostu się bawił? Albo – bawił się, poza tym, że próbował opisywać rzeczywistość?

Redukowanie dzieła do biografii artysty, wojny idei i zapisu rzeczywistości podoba się krytykowi, który pisze marny artykuł, profesorowi, któremu nie chce się uczyć studentów, influencerowi, który dostarcza banalne „ciekawostki” – dopóki nie zaczniemy szukać głębszych znaczeń albo naprawdę wczuć się w dzieło.

Wtedy odkrywamy w tej „metodzie” pustkę. Najłatwiej uwolnić się od jej demonów poprzez absurdalny humor, które pokazuje, że tworzenie, działalność artystyczna, to nie tylko plan, lecz również przypadek.

W dziwny sposób styl Lyncha otwiera widza na tajemnicę: „Seksualizm jest ogromną i fascynującą tajemnicą. Zapładnianie, sperma, jaja, narodziny – to wszystko jest takie tajemnicze. To jest zbyt… to dla mnie niepojęte!” – mówił Marie-Jose Simpson o Głowie do wycierania.

Dodawał: „Kafka jest moim ulubionym autorem”, a obok Przemiany wymieniał wspaniałe opowiadanie Lekarz wiejski jako swoje ulubione utwory tego pisarza. Są to oczywiście jedne z najlepszych wyobrażeń snu w literaturze. Poprzez absurd wracamy do poetyki snu.

Wybierzmy się z Lynchem w drogę bez końca

Lynch, Franz Kafka, Nikołaj Gogol, surrealiści, a obecnie Yorgos Lanthimos – to niezapomniani artyści, którzy raczą nas poetyką snu i humorem absurdalnym. Dzięki ich twórczości możemy oderwać się od „zaangażowanych” interpretacji, możemy znów zaznać tajemnicy, oddać się marzeniu, zobaczyć, jak ociężałe wizje rzeczywistości odlatują niczym pęknięty balonik.

Jak pisze Byung-Chul Han, w dzisiejszej kulturze, w której storytelling oznacza storyselling, nie ma już tajemnicy. Filmy Lyncha – pomijając już to, że kiepsko się sprzedawały – dawały smak „czegoś innego”.

Po śmierci reżysera mogliśmy się przekonać, że tysiące ludzi zapamiętały specyficzne, cenne, nie dające się dobrze opisać doświadczenie jego filmów i Twin Peaks. W końcu niełatwo wytłumaczyć, jaki film jest „lynchowski”, bo nie chodzi tu o interpretację.

Dlatego zachęcam, żeby oglądać Lyncha w kinie, w jak najlepszych warunkach (w tym roku na pewno znajdziemy wiele pokazów). Żeby oddawać się humorowi i surrealistycznej wizji, wyruszyć w „drogę, która nie ma końca”. Zachęcam, żeby filmów i seriali Lyncha nie przygnieść nadmiarem słów.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.