Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Autor „Bękartów pańszczyzny”: to komuniści uczynili chłopów Polakami

Autor „Bękartów pańszczyzny”: to komuniści uczynili chłopów Polakami Simon Bening - Wieśniacy w drodze do kościoła; źródło: wikimedia commons; Public domain

Dominuje pogląd, że tożsamość narodowa w dużej mierze została skonstruowana przez elity. Czy to prawda? Kto skonstruował polskość? Potomkowie szlachty? Jak to pogodzić z faktem, że większość z nas ma chłopskie pochodzenie? Ostatecznie powyższe pytania sprowadzają się do dwóch fundamentalnych – czym jest polskość i co to znaczy być Polakiem. Maciej Witkowski rozmawia z dr. hab. Michałem Rauszerem, pracownikiem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego, autorem książki „Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich”, specjalistą w zakresie konstruowania tożsamości kulturowej oraz kulturowej historii buntu.

Obecnie dominuje pogląd, że tożsamość narodowa w dużej mierze została skonstruowana przez elity. Czy zgadza się Pan z taką tezą? Jeśli tak, to jak powinniśmy oceniać to zjawisko?

Z tak postawioną tezą mogę się jednocześnie zgodzić i nie zgodzić. Gdy spojrzymy na nasz region, na Europę Środkowo-Wschodnią, to możemy uznać, że kategorią narodu we współczesnym znaczeniu, która pojawiła się w XIX wieku, posługiwali się przede wszystkim ludzie wykształceni.

Warto jednak pamiętać, że procesy narodotwórcze toczyły się w ramach funkcjonowania w obrębie któregoś z imperiów, do których należały Polska czy inne kraje . Oznacza to, że tożsamość narodowa była przepracowywana przede wszystkim przez te osoby, które jednocześnie angażowały się w różne działania narodowowyzwoleńcze.

Warto jednak pochylić się na chwilę nad tym, w jaki sposób polskość była w ogóle konstruowana. Jeżeli popatrzymy na najważniejsze teksty, które wychodziły spod ręki przedstawicieli narodotwórczych elit, to najczęściej Polska była definiowana bardzo wolnościowo, równościowo i uniwersalistycznie – jako kraj, w którym każdy ma prawo być obywatelem czy obywatelką. Kraj w którym wszyscy są być równi.

Bardzo ciekawie ta sprawa wygląda w przypadku Śląska, z którego pochodzę. Jest to przedmiotem pewnych sporów, ale można utrzymywać, że przed wiekiem XX nigdy nie należał on de facto do Polski, do I Rzeczypospolitej. Tamtejsza ludność przyjmowała tożsamość polską właśnie w tej formie, którą ukształtowały XIX-wieczne elity, czyli polskość w wydaniu egalitarystycznym.

Z uwagi na to, że ludzie ci mieli nieco inne doświadczenia historyczne niż mieszkańcy pozostałych regionów, idee narodowe funkcjonowały na Śląsku w kontekście oddolnym, a nawet ludowym. Nie można bagatelizować tego wkładu w polską myśl narodową.

Jaki był zatem wkład klasy ludowej w tworzenie polskiej tożsamości narodowej?

W tym kontekście warto wspomnieć o tzw. organicznych intelektualistach, którzy pochodzili z klasy ludowej, nie mieli najczęściej wysokiego wykształcenia, lecz sami zdobyli pewien kapitał kulturowy, np. nauczyli się czytać i pisać, aby móc tworzyć pewnego rodzaju ludową opinię publiczną.

Mamy zatem główną tożsamość narodową tworzoną przez elity, co nie znaczyło, że klasa ludowa była całkowicie bierna. Ludowi, organiczni intelektualiści należeli do polskiego etnosu, więc czytali po polsku i znali narodową literaturę. Można zatem powiedzieć, że byli pod wpływem polskich elit, ale jednocześnie wnosi również wiele od siebie.

Bardzo ciekawym zjawiskiem był ruch wiciarzy, który wywodził się z klasy ludowej i dążył do tego, aby polską tożsamość budować w oparciu o stosunek do pracy. Było to coś nowego, ponieważ do XIX wieku szlachta, która do tej pory utożsamiana była z narodem, definiowała się jako ci, którzy nie pracują.

Oczywiście należy to rozpatrywać bardziej w kontekście ideologii, a nie praktyki społecznej, lecz coś takiego funkcjonowało. Wiciarze to odwrócili i zaczęli mówić, że to właśnie praca, gospodarowanie wspólną ziemią, jest czymś, co definiuje tożsamość narodową.

Dlatego też nie mówiłbym, że pojęcie narodu jest ściśle wytworzone przez elity intelektualne. To była sieć wzajemnie wpływających na siebie czynników. Duże znaczenie miało m.in. to, że warstwy ludowe w XIX wieku posługiwały się dialektami języka polskiego.

Jan Słomka, autor słynnych Pamiętników włościanina od pańszczyzny do czasów dzisiejszych, który nauczył się czytać po polsku (bo książki w tym języku były po prostu dla niego dostępne), był z jednej strony pod wpływem narodotwórczych elit, lecz z drugiej dołożył także do tej tradycji coś od siebie.

Nie był w tym bierny. Rozpoznał się w polskiej tożsamości.

Mówił Pan o tym, że ruch wiciarzy w pewnym sensie polemizował ze szlachecką koncepcją polskości. Chciałbym wrócić do tego wątku. Jak powinniśmy się odnosić do tradycji I Rzeczypospolitej i późniejszych powstań narodowych? Czy powinniśmy dążyć do odbrązowienia i odmitologizowania tej tradycji i większego dowartościowania historii ludowej? A może ten mit jest nam jednak potrzebny i warto go zachować?

Ja bym się zdecydowanie opowiadał za odbrązowieniem. Chciałbym jednak wyraźnie podkreślić, że nie należy popadać w drugą skrajność, czyli mitologizowanie stanu chłopskiego.

Mieliśmy zresztą już z czymś takim do czynienia w XIX wieku, gdy pierwsi etnografowie zaczęli badać lud, aby znaleźć tam nietknięty pierwiastek polskości.

Wracając jednak do tematu odbrązowienia I Rzeczypospolitej, to zacząłbym od tego, aby odmitologizować to, co wiemy i myślimy o warstwie szlacheckiej. Zwróćmy uwagę na to, że tożsamość narodowa polska była wówczas tworzona w pewnym określonym kontekście społeczno-politycznym.

Przyłączanie do państwa nowych ziem i stworzenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów spowodowało, że na jego terenie znalazło się wiele różnych etnosów.

Aby można było stworzyć warstwę, która byłaby w stanie politycznie zarządzać tym państwem, zaczęto myśleć o polskości w sposób polityczny, a nie etniczny. Etnicznie można było się czuć Rusinem czy Litwinem, ale politycznie było się Polakiem.

Warto mieć świadomość, że ta tożsamość narodowa nie spadła z nieba, wykształciła w konkretnym kontekście historycznym i nie dotyczyła wszystkich. Chłop czy mieszczanin nie mógł się czuć Polakiem. Być może nie było to „oficjalnie” zakazane, lecz było oczywiste, że Polakiem jest szlachcic.

To zaczęło się zmieniać dopiero w XIX wieku. Gdy zaczęła wykształcać się nowoczesna tożsamość narodowa, zaczęli przyjmować ją również chłopi i mieszczanie. Żeby jednak tożsamość ta miała jakieś umocowanie, należało jakoś rozciągnąć ją na przeszłość.

Zaczęło się wówczas wymazywanie chłopskości z historii. Takie procesy nie zachodziły wyłącznie na terenach polskich, podobnie było m.in. we Francji i w innych krajach Europy.

Spójrzmy na konkretny przykład. Gdy myślimy o konfederacji warszawskiej, to postrzegamy ją jako wyjątkowy w skali europejskiej przejaw tolerancji religijnej. Jest to oczywiście prawda, lecz warto dostrzec również szerszy kontekst.

Konfederację podpisano m.in. ze strachu przed buntami chłopskimi. Obawiano się, że ruchy protestanckie, reformatorskie podpalą chłopów.

Polskie warstwy wyższe były przerażone tym, co działo się wówczas w Niemczech, przede wszystkim wojnami chłopskimi. W związku z tym umówiono się na to, że każdy szlachcic może wyznawać taką religię, jaką chce, ale nie może buntować chłopów u kogoś innego, nie może propagować różnych wywrotowych idei u sąsiada.

Gdy przedstawiamy wiedzę o I Rzeczpospolitej, to jeżeli pokazujemy, że było A, to pokażmy także, że było też B. O taki pomysł w dużej mierze mi chodzi. Ta historia zdecydowanie wymaga odbrązowienia.

Przecież do dziś większość Polaków ma przekonanie, że pochodzi od szlachty. Zaczął to dopiero zmieniać tzw. zwrot ludowy, kiedy zaczęto dostrzegać, że coś tu jest nie tak.

Wspomniał Pan o strachu przed buntami chłopskimi. Do szerszej świadomości nie przebijają się one zbyt często, lecz faktem jest, że do nich dochodziło. Czy jednym z motywów takich buntów był sprzeciw wobec pewnej wizji polskości, która utożsamiała Polaka ze szlachcicem?

Można, ale de facto dopiero w XX wieku. Zaryzykowałbym tezę, że nawet do czasów II wojny światowej większość społeczeństwa nie identyfikowała się do końca z tożsamością polską, z tożsamością narodową.

Z wcześniejszych wystąpień warto jednak wspomnieć rabację galicyjską, gdy chłopi mówili, że walczą z Polakami. Bali się, że gdy Polacy wrócą do władzy, to pańszczyzna zostanie zaostrzona.

Co ciekawe, te same głosy pojawiały się również przy okazji rewolucji 1905 roku oraz w roku 1918. W listach do redakcji gazet ludowych chłopi pisali wprost, że boją się powrotu Polski, bo jak polscy panowie wrócą, to wraz z nimi wróci pańszczyzna.

Widać to także we wspomnieniach. Jeden z chłopów tłumaczył w nich potomnym, że należy walczyć o to, aby Polska była chłopska, bo jak to się nie uda, to będzie ona pańska i wróci pańszczyzna. Takie motywy często się pojawiały. Obawy przed pańszczyzną były cały czas żywe.

Oczywiście to nie było myślenie na zasadzie, że za cara lub cesarza było dobrze, a powrót pańskiej Polski to zło w czystej postaci. Człowiek po prostu się przyzwyczajał do znanego zła i nie chciał się mierzyć z nieznanym złem. A pańszczyzna i polskość dla wielu osób ze wsi była właśnie takim nieznanym złem, którego się obawiali.

Prowadziło to do licznych niepokojów, takich jak powstanie leskie z 1932 roku, gdy chłopi, obawiając się powrotu pańszczyzny, wdali się w walki z policją. Nie można także zapominać o wielkim strajku chłopskim z 1937 roku, jednym z ważniejszych protestów przeciwko władzy sanacyjnej.

Wówczas również jednym z elementów była walka o Polskę. Uważano, że sanacja kultywowała pewien model sarmackiego myślenia, a warstwy ludowe się przeciwko temu buntowały w imię takiej wizji narodu, w ramach której wszyscy obywatele mają do Polski równe prawo.

Prawda jest też taka, że polska tożsamość narodowa upowszechniała się wśród ludu wraz ze szkolnictwem, z alfabetyzacją. Powszechne szkolnictwo działało już w okresie II Rzeczypospolitej, lecz prawdziwy przełom nastąpił dopiero po wojnie.

Cokolwiek byśmy nie myśleli o PRL, to trzeba przyznać, że alfabetyzacja społeczeństwa była jedną z niewielu rzeczy, które ówczesnej władzy wyszła.

W związku z tym, że władza komunistyczna potrzebowała legitymizacji, to szukała jej m.in. w tożsamości narodowej. W procesie edukacji tożsamość polska została zatem tak rozpowszechniona, że po wojnie w klasie ludowej już nikt raczej nie miał wątpliwości co do swojego utożsamienia z polskością.

Dopiero wówczas możemy mówić o definitywnym końcu elitarystycznej koncepcji polskości nawiązującej do dziedzictwa szlacheckiego.

Polacy często postrzegani są jako naród bardzo religijny, silnie związany z katolicyzmem. W swoich badaniach pokazuje Pan jednak, że ważnym elementem polskiej tożsamości jest także pewien element antyklerykalny. Mógłby Pan coś więcej na ten temat powiedzieć?

Warto zacząć od tego, że ludowy antyklerykalizm nie polegał na odrzuceniu religii i władzy Kościoła. Pojawiał się zazwyczaj wówczas, gdy ludzie chcieli mieć głos w sprawach swojej wiary lub gdy przedstawiciele duchowieństwa za bardzo zbliżali się z władzą polityczną.

Antyklerykalizm ludowy nie był zatem próbą całościowego zerwania, lecz raczej wywarcia wpływu na decyzje Kościoła. Myślano wówczas, że skoro to jest nasza religia, która w dużej mierze determinuje nasze życie, to my też chcemy mieć coś do powiedzenia.

Opór wobec instytucji Kościoła przybierał różne formy. W jednej z parafii panował przykładowo zwyczaj, że na św. Szczepana obrzucało się księdza ziarnem.

Gdy wydawał on jakieś niepopularne decyzje, gdy ludowi coś się nie podobało, to do ziarna dokładano małe kamienie, aby duchowny poczuł, że jego wierni nie są zbyt zadowoleni z tego, co się dzieje.

Warto także zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Antyklerykalizm zwykle kojarzy się nam z lewicowością, lecz w przypadku warstwy ludowej zazwyczaj miał on charakter konserwatywny.

Protestowano często przeciwko pewnym modernizacyjnym reformom. Na przykład, gdy z kalendarza usunięto jakieś święto, które było ważne dla lokalnej społeczności.

Dopiero dziś takie masowe antyklerykalne wystąpienia mają charakter bardziej lewicowo-liberalny. Niemniej jednak można moim zdaniem połączyć je z dawną tradycją ludowego antyklerykalizmu.

Na ulice wychodzą bowiem nie tylko lewicowi aktywiści, lecz także ludzie, którzy jakoś czują się związani z Kościołem i nie podoba im się to, że nie słucha on głosu swoich wyznawców. Wydaje mi się, że to właśnie brak reakcji na te oddolne głosy jest jedną z przyczyn postępującej sekularyzacji.

Czy Pańskim zdaniem większe dowartościowanie warstwy ludowej, wsłuchanie się w jej głos i odbrązowienie polskiej historii mogłoby pozytywnie wpłynąć na to, jak wygląda współczesna Polska?

Na pewno wpłynęłoby pozytywnie. Warto jeszcze raz podkreślić, że warstwy ludowe dopiero od niedawna mogą się poczuć jak gospodarze w swoim kraju. W czasach sarmackich niższe warstwy w ogóle nie miały głosu, podobnie było w okresie zaborów.

Później mieliśmy co prawda krótki okres demokracji, lecz został on przerwany przez zamach majowy i wybuch II wojny światowej. W PRL warstwa ludowa też nie miała de facto nic do powiedzenia, mimo że propaganda starała się wmówić, że jest inaczej. Krajem rządziła wąska kasta.

Konsekwencje takiego stanu rzeczy widać na każdym kroku. Zastanawiamy się czasem, czemu ludzie nie sprzątają po swoich psach.

Moim zdaniem wynika to m.in. z tego, że po prostu nie uważają, że chodnik pod blokiem należy również do nich. Przez wieki ludzie byli uczeni, że wspólna przestrzeń nie jest ich, że stanowi własność kogoś na górze.

Myślenia o państwie jako o dobru wspólnym nie da się inaczej ukształtować niż w procesie edukacji. Współcześnie podręczniki do historii w ogóle nie zawierają odniesień do tego, co się działo w warstwach niższych.

Co najwyżej pojawia się wzmianka o Jakubie Szeli, który jest przedstawiany jako zdrajca narodowy. Moim zdaniem jest to absurdalne, bo jak zdrajcą narodowym może być ktoś, kto nie uważał się w ogóle za Polaka?

Gdyby jednak udało nam się pokazać, jak wyglądała historia społeczna czy kulturowa, mogłoby to przynieść wiele dobrego.  Prawda jest bowiem taka, że większość osób swoją wiedzę historyczną opiera na tym, co zapamiętali ze szkoły.

Warto zatem zadbać, aby również te wątki niezwiązane z historią polityczną pojawiały się na lekcjach.

Ogół społeczeństwa powinien mieć świadomość, że historia nie polega tylko na tym, że król podpisał pewien dokument, a generał wygrał jakąś bitwę. W tle dzieje się wiele rzeczy, które mają wpływ na bieg historii.

Gdy pokażemy, jaką moc w przeszłości miały procesy oddolne, to być może obudzimy również we współczesnych pragnienie wpływu na wspólny los.

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie internetowej projektu „Polskość – dziesięć wieków definiowania narodu”, dofinansowanego ze środków Ministra Nauki w ramach programu „Nauka dla Społeczeństwa II”.