Gospodarstwo, czyli pierwsza rzecz pospolita
Sprawiedliwe pojednanie z żywiołami Natury, Technologii i Ekonomii – zamiast pychy technokracji próbującej nieskutecznie narzucić swoją samowolę mocom zarządzającym z woli Bożej przyrodą. Sprawiedliwe pojednanie z żywiołami – zamiast oddawania znowu ludzkiego ducha w niewolę mocy ezoterycznych.
Esej jest fragmentem pierwszego tomu książki pod roboczym tytułem „Ustanowienie rzecz pospolitej. Obrona rodziny, własności i Kościoła (także przed nimi samymi)”, nad którą autor pracuje.
Nie można ustanowić rzecz pospolitej bez rzeczy. Co jest pierwszą Rzeczą, którą poznaje człowiek po wyjściu na świat? Pierś (matki). Zostawmy jednak to pierwotne spotkanie, do którego dziś dostęp mamy chyba tylko drogą trudnej spekulacji-odpomnienia.
Pójdźmy w przeszłość, lecz nie tak daleką. Nie aż do fundującego spotkania z Rzeczą, która nas karmi i porzuca, z którą czujemy się tożsami i której straszna nieobecność uczy nas samodzielności.
Zostawiamy za sobą spekulację o spotkaniu i rozstaniu pierworodnym, ale zabieramy przekonanie, że relacja z piersią matki zostaje przeniesiona na kolejne rzeczy, których uczy się człowiek-dziecko. Smoczek od butelki, gryzak, własny palec, zabawka to piersi zastępcze: to one ustanawiają pierwszy świat przedmiotów.
Pierwotna relacja zjednoczenia i tracenia, tożsamości i oddzielenia przenoszona na coraz szerszy krąg rzeczy. W tym przenoszeniu ustanawiana nasza pierwsza rzecz pospolita: rzeczy – zwierząt – osób.
Polska Księga Rodzaju
Taką rzecz pospolitą ustanawia Księga Genezy polskości. Przeanalizujmy strukturę tego ustanowienia-inwokacji, wywołania żeńskiego ducha opiekuńczego pierwszej rzeczpospolitej:
Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Czyli rzecz pospolita dziecięca jest widziana jako zawsze już utracona? To prawda tylko częściowa. Rozróżnić trzeba między nostalgią, która trzyma przedmiot na bezpieczną odległość i nie chce spełnienia, napawając się estetycznym dystansem do epoki naiwnej i na zawsze utraconej. I między czynnym wspomnieniem, wiecznie obecnym jako działająca moc.
Ta druga, czynna pamięć ma inne skutki polityczne. Jest przyczyną krytyki świata dorosłych, który nie dorasta do intensywności i czystości świata przeżywanego i przeczuwanego w dzieciństwie. Krytyka pije mleko; karmi się obrazem (k)raju opiekuńczego, do którego musi dorosnąć państwo-macocha.
Ale nawet ta krytyka spoczywa ostatecznie w pierwotnej inwestycji ufności, na „ojczyzny łonie”. W takim spojrzeniu w przeszłość wyzwala się siła odpomnienia pierwotnej obietnicy (wiecznej, rajskiej przeszłości). Odzyskana ufność otwiera oczy. Na tym polega cudowne uzdrowienie, że widzimy codzienne rzeczy wokół siebie.
Cudowne uzdrowienie otwiera oczy na odziedziczoną, przyrodzoną Przyrodę. Od litanii na cześć zboża „rozmaitego”, śródpolnego zadrzewienia, zakrzaczenia, od wyliczenia ich bioróżnorodności: gryka, bukszpan, dzięcielina, grusza, od mimowolnej krytyki monokultury, homogenizacji, zaczyna się polska Księga Rodzaju. (Historię roślin jako ludową i mistyczną historię Polski pisze teraz Tomasz Majewski).
Podniesienie martwej wcześniej powieki otwiera oczy na dziejące się Dzieje, które zakrzepły w rzeczy. Na ściany starodawne i domowe sprzęty, zegary, kotary, obrazy. Nasycone nie tylko wspomnieniem własnego dziecięcego błądzenia, gubienia się wśród rzeczy, ale też serdeczną krwią narodowych pięknych i posępnych męczenników. Okrutnych bohaterów, prowodyrów maskar stojących na stosach trupów Moskali. Szaleńców-samobójców dla narodowej sprawy, którzy obiecywali dziecku rozkosz walki, chwały i ofiary.
W końcu oświecenie przez Pannę świętą otwiera oczy na komnatę, mieszkanie kobiece, na nieporządek miły, „fortepiano” zarzucone nutami, książkami i bielizną, pokój ogrodniczki. Dziewczyna-siostra, wysłanniczka pierwotnego rodzeństwa, bliższego niż rodzeństwo biologiczne, pochodzi z wiecznego „kraju myśli mojej”, którego ojczyzna narodowa, fizyczna jest tylko przybliżeniem:
Tam widzę ją, jak z ganku biała stąpa,
Jak ku nam w las śród łąk zielonych leci,
I wpośród zbóż, jak w toni wód się kąpa,
I ku nam z gór jako jutrzenka świeci…
Ukochana, która mówi: „Obyżeś był bratem moim, pożywającym pierś matki mojej! Abym cię znalazłszy na dworzu, pocałowała cię, a nie była wzgardzona. Prowadziłabym cię do domu matki mojej, gdzie byś mnie uczył, a ja bym ci dała wino przyprawne i moszcz z jabłek granatowych”(Pieśń Salomonowa 8, 1–2).
W tym odpominającym spojrzeniu rzeczy dzieciństwa po powrocie wydają się jednocześnie mniej wielkie, mniej piękne, niż się dawniej zdawały, i rozrośnięte niekontrolowanie w czasach, kiedy my dorastaliśmy gdzieś indziej.
To efekt Guliwera (za to wyrażenie – i za inne liczne inspiracje – dziękuję Aleksandrowi Temkinowi) następujących po sobie pomniejszeń i powiększeń, wpadających na siebie perspektyw. Nie tylko jezior, na które dziś patrzysz z góry jak na miskę do golenia, ale też zarośli, które wybujały się w puszczę, w której dziś gubisz się bardziej niż w dzieciństwie.
Psychodeliczne przechodzenie między porządkami czasowymi i maskami, wcieleniami, warstwami umysłu dorosłego i dziecięcego. Doświadczenie konfrontacji i wyzwalania ze strachów, rozpoznawania swoich dziecięcych grzechów pierworodnych, pokutowania za nie, spowiedzi i pojednania ze skrzywdzonymi przez siebie sprzętami, zwierzątami, ludźmi i aniołami.
Sama w pokoju – wspomnienie z dzieciństwa
Spójrzmy więc wstecz na nasze wczesne, lecz nie najwcześniejsze dzieciństwo, zatrzymując się w miejscu, z którego większość z nas zachowała przynajmniej niejasne wspomnienia; w dawną epokę, gdy rodzice zostawili nas na chwilę samych z rzeczami. Poprowadzi nas dwoje dzieci. Najpierw Agnisia-Maria:
„Znajdowała się sama w mieszkaniu, zajęta czymś, zdaje się czytaniem czy rysowaniem, a na dworze była słota. Wiatr szamotał ogrodem, domem, oknami (…). W pokojach nie było nikogo, Anka wyjechała do Kalińca na Józefinki i Agnisię raptem przeraziła ta cisza, w której rozlegały się tylko chrobot i szum niepogody.
Popędziła do kuchni. Z kuchni też wszyscy wyszli. Pod stołem w pudle zaszeleściła tylko słoma; kwoka, która tu siedziała na jajach, poruszyła się, słysząc kroki, i półgłosem, ostrzegawczo gdaknęła. Pod blachą czerwieniało zarzewie, garnki z mlekiem, śmietanką i kawą na podwieczorek odstawione były od ognia.
Mimo to śmietanka trochę kipiała. Kożuch dobywał się na wierzch, spływał po bokach garnuszka, spadał syknąwszy na blachę, na której rumienił się, przysychał. Agnisia nie znosiła kożuchów. Spojrzała z obrzydzeniem na kipiący przysmak i czym prędzej wróciła do pokojów.
Ale tam portrety dziadków Ostrzeńskich patrzyły na nią wyraźnie, prosto w oczy, i to do reszty odjęło jej otuchę. Było jej tak, jakby się znalazła wśród nieznajomego świata zajętego czymś swoim, czego nie rozumiała.
Nie miała się o co oprzeć, nie miała się gdzie schronić, nie miała ku czemu wyciągnąć ręki. Wydało się jej to wszystko czymś podobnym do śmierci, o mało nie zaczęła krzyczeć i tupać nogami jak małe dziecko, gdy na szczęście koło ganku dało się słyszeć wycieranie nóg o żelazo.
W kuchni szczęknęła klamka, ktoś wszedł i rzucił naręcz drzewa. Drzwi do jadalni i do pokoju ojca otworzyły się jednocześnie. Wracano gromadnie na podwieczorek. Co za radość!
– Gdzie wyście wszyscy chodzili na taki deszcz? – wykrzyknęła, skoczywszy na nadchodzących” – przypomina sobie Maria-Agnisia w Nocach i dniach.
Jeszcze jedno wspomnienie, „coś bliższego niemal niż wspomnienie”, pozostania sam na sam z rzeczami: „Dziecko nie ufa spokojowi dorosłych, czuje jak gdyby ich bezpieczeństwo mogło go nie dotyczyć, jak gdyby zostawiali je oni, pogrążając się w swoje niepojęte, beztroskliwe zaufanie do świata nocy, w jakimś niebezpiecznym, nieznanym kraju, na pastwę rzeczy i sił, które jemu może tylko grożą.
Jest w tych uczuciach coś ze stanu duszy żeglarza porzuconego gdzieś na nieznanej wyspie przez towarzyszy podróży. Dorośli oddalają się od dziecka, choć pozostają tuż obok, oddalają się beznadziejnie, gdyż nie jest to fizyczna odległość” – odpomina Stanisław Brzozowski w Głosach wśród nocy.
Kiedy rzeczy pokazują swoją lewą stronę
To widzenie rzeczy ma trzy momenty. Pierwszy (wyodrębniam schematycznie) to poczucie tajnego, własnego życia rzeczy, ich ciężkiej obecności („portrety (…) patrzyły na nią wyraźnie, prosto w oczy”, „jakby się znalazła wśród nieznajomego świata zajętego czymś swoim, czego nie rozumiała”).
Drugi to odkrycie obcości, której znakiem są rzeczy, ich nieoswojone życie – wewnątrz mnie samego, mnie samej.
Moment trzeci to rozwianie się samych rzeczy, rzeczy i ich cienia, zniesienie istoty i pozoru, odwrócone „pojednanie” – pomieszanie „podmiotu” i „przedmiotu”. Coś, co lepiej oddaje nie tyle słowo „zanik rzeczywistości”, co objawienie, manifestacja bezrzeczywistości, czynnego (pożyczając słowo od Wojciecha Engelkinga) irrealizmu.
„Wydało się jej to wszystko czymś podobnym do śmierci” – czuła Agnisia. Przedmioty są poznawalne, widzialne i dotykalne tylko w przyjętej od nich i zainwestowanej w nie „miłości”. Gdy delikatna równowaga tej „erotycznej” inwestycji w rzeczy zostaje zaburzona (jak to się dzieje np. w depresji), gwałtownie zanikać zaczyna współdzielony świat: rzeczy i ja.
Rzeczy pokazują swoją lewą stronę, wtedy gdy Agnisię opuściła pierwsza miłość, domowa nauczycielka, Anka; gdy Agnisia martwi się o matkę, zapadającą na bóle nerwowe. Ale szuranie stóp „domowych” na wycieraczce, otwarcie „drzwi do pokoju ojca”, przesadny (z punktu widzenia dorosłych), uwalniający gardło krzyk: „Gdzie wyście wszyscy chodzili na taki deszcz!” wystarczają, żeby strząsnąć zły czar z siebie i zdjąć go z przedmiotów.
Bo Agnisia-Maria, jak zobaczył jej młody uczeń Grochowiak w przypisanym jej wierszu, mimo wszystkie cierpienia, wieczne zmartwienia i nieporozumienia żyje chyba jednak w domu, w świecie:
Gdzie pod drzewami stoją długie stoły,
Na nich naczynia, książki, ręce kobiet
Złożone ufnie obok dłoni mężczyzn
Lub zaplątane w grzywy starych zwierząt
(…) I gong miał wybić. Ten radosny, który
Wzywa domowych w porze podwieczorku,
A oni idą, niosą paproć z lasu,
Protezę z bitwy, zapach świec z kościoła.
I ona zbiegnie – i też coś przyniesie:
Mrówkę na dłoni lub welon weselny.
To nie tylko świat-dom bezpiecznego zasiadania razem do stołu i spożywania. Nie tylko świat-dom, gdzie jest czas i przestrzeń, kąt, gdzie można usiąść samemu i w oddzieleniu nasłuchiwać odgłosów przyrody i pracy. To też dom-świat, w którym ludzie mają ręce i głowy zajęte: w ziemi, w ługu, w domowych rachunkach.
Świat małego Brzozowskiego jest straszniejszy niż świat Marii-Agnisi, jego irrealizm bardziej przygniatający, nie tylko z powodu tego, jak wygląda jego inwestycja rodzinnej energii miłosnej. Struktura inwestycji rodzinnej energii miłosnej jest skorelowana z relacją tej rodziny z używaniem i wytwarzaniem rzeczy.
Brzozowski, wspominając swoje dzieciństwo, wiąże poczucie utraty kontaktu z rzeczami, utratę poczucia rzeczywistości z dorastaniem w postszlacheckiej rodzinie „oderwanej od wytwórczości”. Czyli rodzina Stanisława to rodzina zbyt oderwana od pracy? Zbyt przejedzona rzeczami? Rodzina „konsumpcyjna”? Wszystkie te terminy wymagają uściślenia, jeśli pytania nie mają padać obok sprawy.
Popularna krytyka konsumpcjonizmu i odrzeczowienia
„Mylące jest określanie kultury konsumpcji mianem kultury zdominowanej przez rzeczy. Konsument żyje w otoczeniu nie tyle rzeczy, co fantazji” – pisał przed laty zacny amerykański myśliciel-populista, Christopher Lasch, w książce The Minimal Self. „Konsument – pisze dalej – żyje w świecie, który nie ma obiektywnego lub niezależnego istnienia i wydaje się istnieć tylko po to, by zaspokoić lub udaremnić jego pragnienia”.
Istotą rzeczy jest trwanie z ludźmi, antyentropia, mądre opieranie się przemijaniu, a także takiemu użytkowi, który by je niszczył-spalał (konsumował). Produkty – mówi się – to anty-rzeczy: rozwiewają rzeczy w dym.
Wraz z nimi zanika świat i sam człowiek, który z trwania i oporu rzeczy brał punkt oparcia wobec mocy przechodzących przez niego pragnień-pobudzeń, którymi coraz silniej jest bodźcowany przez wzmacniane algorytmicznie przemysły kulturowe. Przedmiot-produkt powoduje krótkotrwałe pobudzenie. Jest to jednak pobudzenie wyczerpujące, wyjaławiające zasoby uwagi i równowagi; zarówno gdy produkt widziany jest od strony produkcji, jak i od strony konsumpcji.
„Psychologiczne skutki konsumpcjonizmu – pisał Lasch – mogą być zrozumiane tylko wtedy, gdy konsumpcja jest rozumiana jako kolejna faza przemysłowej rutyny pracy: powtarzające się doświadczenie przepełnionej niepokojem autoanalizy, poddania się osądowi eksperta, braku zaufania do własnej zdolności podejmowania rozumnych decyzji, czy to jako producent, czy jako konsument”.
Wywołane wcześniej przez Brzozowskiego wspomnienie zagubienia wśród rzeczy, zagubienia rzeczy i zagubienia siebie jest nie tylko uniwersalizującym się doświadczeniem używania rzeczy, które roztapiają się w rękach. Staje się ono sposobem produkcji.
Wytwarzane przez ten sposób konsumpcji-produkcji wyczerpanie-zatracanie umiejętności (wchodzenia w odpowiednie tryby uwagi i utrzymywania się w tym trybie, zdolności do uchwytywania jakości i posługiwania się nimi), deskilling umiejętności dobrego życia nazwać można proletaryzacją.
Dziś (spłaszczając) tę krytykę odrzeczowienia powtarzają krytycy konsumpcjonizmu i cyfryzacji. Nawołują do powrotu do trwałych, mocnych, stabilnych, dotykalnych rzeczy i do zstąpienia między pulsującą, żyjącą materię. Wypunktujmy od razu podobieństwa i różnice między sposobem myślenia, który próbuję tu uruchomić, a popularną dziś krytyką odrzeczowienia rzeczy.
Żyjemy w Informacji
Pierwsze podobieństwo i pierwsza różnica. Popularna krytyka mówi: „Porządek cyfrowy odrzeczawia świat poprzez jego informatyzację (…). Nie rzeczy, a informacje określają świat życia. Nie zamieszkujemy już ziemi ani nieba, ale Google Earth i Cloud” – pisze Byung-Chul Han w Nie(do)rzeczach.
W mojej pracy również staram się zlokalizować i zmobilizować punkty oporu wstrzymujące lub spowalniające ślizg konsumpcji informacji. Punkty oporu, także oporu „materii” ułatwiające kontemplację i (będącą kontemplacją w działaniu) „pracę głęboką”.
Wychodzę jednak z innego założenia. Od zawsze żyjemy, poruszamy się i jesteśmy w wielowarstwowej Informacji, odczytywanej przez nas i nadpisywanej w procesie naszego indywidualnego i dziejowego stawania się. Bycie człowiekiem, od kiedy człowiek daje się pomyśleć, jest z definicji stanowione przez techniki i w technikach. Przez techniki modlitewne, techniki ozdabiania i ubierania ciała, uprawiania roli: odczytu/zapisu informacji.
Nie ma zatem czystego, wyraźnego cięcia między „porządkiem terranów”, na który składają się „materialne” rzeczy, a „wirtualnym” porządkiem informacji. Co nie znaczy, że nie istnieją progi intensywności i technologie, które rzeczywiście odrzeczawiają świat w opisany wyżej sposób. To znaczy: takie technologie, które zaprojektowano, by uniemożliwiać naturalną modlitwę duszy, uwagę. Musimy więc wymyślić, zaprojektować i sfinansować inne, lepsze technologie.
Różnica druga: popularna krytyka twierdzi, że dzisiejsze odrzeczowienie to rozplenienie ego. Coś jest na rzeczy. Ego, „ja”, zanika, gdy nie znajduje naprzeciw siebie oporu, rzeczy „nie-ja”. Rzeczy, wedle popularnej krytyki odrzeczowienia, są „czystą innością”.
Zapowiedzią-figurą absolutnej inności jest śmierć; stan, w którym „ja” staje się w końcu „nie-ja”, stan ostatecznego urzeczowienia człowieka. Śmierć („negatywność”), mówi ta krytyka, jest rzekomo w naszej kapitalistycznej nowoczesności po prostu wypierana, zastępowana „pozytywnością” zdrowia, sukcesu itd.
W kolejnych rozdziałach tej pracy postaram się pokazać, że tak rozumiana miłość śmierci i śmierć z miłości nie jest żadną prawdziwą ucieczką z systemu tego świata. Tak rozumiana śmierć pełnić może rolę ideologii świata upadłego, wentyla bezpieczeństwa, fantazmatycznej ucieczki ze świata wcielonego: przedmiotów, przyjaźni, rodziny, codziennych obowiązków. Co nie znaczy, że nie istnieją takie rodzaje śmierci z miłości, których pilnie potrzebujemy. „Naszym wyzwoleniem jest śmierć. Ale nie ta” – mawiał pewien praski Żyd.
Różnica trzecia między popularną krytyką odrzeczowienia a stanowiskiem, które staram się tu dopracować, to inny (dwuznaczny u mnie) stosunek do magii materii. Popularna krytyka uważa, że „kapitalizm” po prostu odczarował materię, poddając ją ludzkiej kalkulacji i manipulacji.
Odpowiedzią miałoby więc być jej ponowne zaczarowanie, czy może ponowne odkrycie romantycznego wibrującego, ożywionego, magicznego charakteru materii. Rzecz w tym, że takie odkrycie obcych nam mocy objawiających się w materii wcale nie musi być wyzwalające.
Jest charakterystyczne, że „twórcy i „właściciele” dzisiejszych technologicznych gigantów wymyślali dominujące nas dziś technologie (lub dawali się tym technologiom wymyślać) nie po prostu w trzeźwej atmosferze zimnej, odczarowanej, racjonalistycznej nowoczesności.
Działo się to, gdy serfowali na psychodelicznej fali (post)kontrkulturowej Kalifornii, otwierając drogę technologiom pleniącym się jak grzyby po syntetycznej i ukrytej w grzybach psylocybinie. Poddanie się mocom elementarnym (jak mocy żywiołu Krzemu, który jest kręgosłupem i krwiobiegiem cyfryzacji), ponowne zaczarowanie, nie gwarantuje wcale życia bardziej sprawiedliwego.
Żywioły tego świata
Łatwo można sobie wyobrazić świat, w którym technologiom, dziełom rąk i umysłów ludzkich, oddaje się wprost cześć boską. Załamanie klimatu zostaje uznane, jeśli nie za nieistniejące, to za niemożliwe do kontrolowania przez ułomny ludzki rozum.
Świat, w którym przetrwanie geopolitycznego i ekonomicznego chaosu jednostki i grupy chcą sobie wyprosić od przerastających je mocy przez składanie krwawych ofiar z istot żywych lub przez rytualne kastracje i inne samookaleczenia.
A masy ludzkie zostają wezwane – także poprzez „wspomagane samobójstwo”, optymalizujące wydatki w systemie opieki zdrowotnej – do pogodzenia się z własną śmiertelnością. Jest to być może (przynajmniej częściowo) świat, w którym już żyjemy.
Algorytmiczna kalkulacja nie będzie zatem przeze mnie traktowana jako proste przeciwieństwo „romantycznego” oddania się magicznym, przekraczającym nas mocom. Nie ma jednego romantyzmu i jednego sposobu pojednania z magią materii.
Chcę, żebyśmy poszli ścieżką pewnego określonego romantyzmu (sprzeciwiającego się romantyzmom innym), ścieżką wydeptaną między innymi przez kardynała Newmana.
Uważał on, że „poza kohortami złych duchów istnieje rodzaj pośredni «daímones», ani w niebie, ani w piekle, częściowo upadłe, kapryśne, dziwaczne, szlachetne lub chytre, dobroczynne lub złośliwe, zależnie od wypadku. Te istoty dawały pewne natchnienia lub zrozumienia rasom, narodom lub klasom ludzi.
Stąd działania ciał politycznych i związków, tak różne często od działalności jednostek, które się na nie składają. Stąd charakter i dążenia państw i rządów, gmin religijnych i społeczności”.
A także, dodajmy, charakter i dążenie wielu pierwiastków-materii, uruchamianych w określonych technologiczno-społecznych urządzeniach-strukturach.
Ta demoniczna dwuznaczność (nie jednoznaczne zło, ale właśnie dwuznaczność) dotyczy także natury w stanie upadłości. Ciągłość naturohistorii jako nieustannej katastrofy żywych stworzeń żywiących się śmiercią innych wygląda jednocześnie tak, jak się ukazała Czesławowi Miłoszowi w 1942 roku:
Mysz polna martwa i żuki-grabarze
Na ścieżce, którą biegnie radość siedmioletnia.
W ogrodzie tęcza piłki, roześmiane twarze
I żółty blask pada maja albo kwietnia.
Taki obraz odbija się w wodzie:
Plemię podbite, pancerni grabarze,
Drogami biegnie radość tysiącletnia.
Pole bławatków kwitnie po pożarze
I cisza jest niebieska, powszednia.
Taki obraz odbija się w wodzie.
Nie jest więc chyba rozsądnie zakładać (jak chciałoby wierzyć wielu scjentystycznych i/lub mistycznych zwolenników prostego naturalizmu/powrotu do natury w jej niezbawionym stanie), że nasz stosunek do widzialnej natury i rządzących nią niewidzialnych mocy powinien być z zasady bardziej prostoduszny niż stosunek do dwuznacznych demonów objawiających się w instytucjach ludzkich.
Wystarczy przyjrzeć się porządkowi dziobania, „bezinteresownej” przemocy wśród zwierząt i „naturalnym” katastrofom. Aniołowie Natury są chyba równie pogubieni i równie mocno potrzebują rozumnego kierownictwa, wyzwolenia ze swych kompulsji i wprowadzenia w chwalebną wolność dzieci Bożych przez dorosłego do swego stanu współgospodarza świata, człowieka, co Aniołowie Narodów, Związków, Partii, Klas i Technologii.
***
Sprawiedliwe pojednanie z kosmosem żywiołów „Natury”, „Technologii” i „Ekonomii” – zamiast pychy (nieważne, „prawicowej” czy „liberalno-lewicowej” spod znaku Muska czy Zuckerberga) technokracji próbującej (z konieczności nieskutecznie) narzucić swoją przemoc-samowolę mocom zarządzającym z woli Bożej przyrodą. Sprawiedliwe pojednanie zamiast poddania znowu ludzkiego ducha w niewolę mocy ezoterycznych. Ezoterycznych, czyli ukrytych, także przed samymi sobą; mocy będących zagadką obiektywną, zagadką nieprzejrzystą dla samej siebie.
To pojednanie jest zadaniem, które musi spełnić rozumny człowiek, aby wyżywić 8 miliardów powołanych do istnienia, wzajemnie powiązanych i zależnych od rozrośniętego systemu technologicznego istot ludzkich.
I nie narazić się jednocześnie na – sprawiedliwą dla ludzkiego gatunku i jednocześnie ślepą, bo najmocniej uderzającą w najsłabszych – zemstę klimatu i bioróżnorodności. A także wszystkich innych, jak mówi Newman, „elementarnych zasad fizycznego wszechświata, które, podane naszym zmysłom w swym rozwoju, nasuwają nam pojęcie przyczyny i skutku, i tego, co zwie się prawami natury”.
(Częściowo) błędna konceptualizacja relacji między poziomem przyrodniczym, (geo)ekonomicznym i społeczno-gospodarczym (klasowym) – między układem mocy „Natury”, „Technologii”, „Ekonomii” a ludźmi – jest być może jedną z przyczyn relatywnego niepowodzenia Europejskiego Zielonego Ładu w jego obecnej formie. Ta praca spróbuje wyobrazić sobie i pomyśleć gospodarstwo, które zamieszkujemy, trochę inaczej.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.