TVN dobrem narodowym. Czy to ma sens?

Decyzją rządu z 18 grudnia 2024 r. Cyfrowy Polsat i TVN dołączyły do grona spółek strategicznych podlegających ochronie. Na tej liście znajdowały się dotychczas m.in. KGHM czy Tauron. Ruch ten był spowodowany plotkami o planach wykupienia TVN-u przez węgierską TV2 Média Csoport. Czy telewizja ma jeszcze znaczenie strategiczne w dzisiejszych czasach? Czy decyzja o zmianie właściciela prywatnego medium powinna zależeć od ministra?
Fakty znad Balatonu
Amerykański właściciel TVN-u, Warner Bros. Discovery, ma problemy finansowe i szuka kupca na swoje polskie stacje, więc nic dziwnego, że Węgrzy byli zainteresowani. Model biznesowy TVN-u wydaje się im dobrze znany. Grupa medialna TV2 nadaje na Węgrzech 13 kanałów, posiada również stację w Słowenii. Jej flagowy kanał, TV2, jest znany z lokalnych wersji popularnych formatów, takich jak Taniec z Gwiazdami, Milionerzy, Azja Ekspres, MasterChef czy talent show Megasztár. Inne jej kanały są poświęcone np. telenowelom i gotowaniu.
Oczywiście zmartwieniem polskiego rządu nie było, że w Dzień Dobry TVN codziennie pojawiać się będzie przepis na gulasz. TV2 już na pierwszy rzut oka sprzyja węgierskiemu rządowi. Materiały w programie informacyjnym Tények (Fakty) noszą takie tytuły, jak Plan gospodarczy [rządu] zyskuje na popularności, Węgierska misja pokojowa próbowała wszystkiego, Węgierska prezydencja w UE była historycznym sukcesem.
W 2023 r. grupa medialna TV2 otrzymała ponad 30% wydatków na reklamę węgierskiego rządu. W niedawnym wywiadzie tej stacji z Viktorem Orbánem padają pytania: „Ile istnień ludzkich udałoby się uratować, gdyby nie dostawy broni [dla Ukrainy]?”.
Czy pod rządami tego konglomeratu Fakty TVN-u zaczęłyby przypominać Fakty TV2, a polskim widzom byłaby serwowana węgierska wizja pokoju na Ukrainie za wszelką cenę? Prawdopodobnie nie będziemy już mieli okazji się o tym przekonać.
Dopisanie dwóch największych prywatnych nadawców w Polsce do rozporządzenia do ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym pozwala ministrowi aktywów państwowych zablokować sprzedaż większościowego pakietu akcji tych spółek.
Premier zaznaczył, że ma to zapobiec znalezieniu się ich w rękach wrogów państwa polskiego. Pomimo skrajnie odmiennych kierunków polityki i retoryki polskiego i węgierskiego rządu są to mocne słowa skierowane do naszego mimo wszystko partnera z Unii Europejskiej i sojusznika w ramach NATO.
Znaczenie telewizji w dobie internetu
Zostawiając na boku animozje z rządem w Budapeszcie, należy się jednak zastanowić, jaką rolę odgrywa dzisiaj telewizja. „Chodzi o to, by polski rząd miał wpływ na to, kto ma możliwości wpływania na opinię publiczną” – powiedział poseł Adrian Witczak z Platformy Obywatelskiej na antenie TV Trwam. Czy w dobie mediów społecznościowych kontrola takiego wpływu jest jeszcze możliwa?
W Rumunii finansowana z nieznanych źródeł kampania na TikToku pozwoliła dotąd mało rozpoznawalnemu kandydatowi wysunąć się na prowadzenie w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Bezradne organy państwa postanowiły wobec tego powtórzyć całe wybory. Początkowe podejrzenia ingerencji ze strony Rosji nie znalazły dotąd przekonywającego potwierdzenia.
Z kolei podczas ostatnich wyborów w Polsce (mimo mobilizacji mediów publicznych po stronie rządowej) wyborcy dali dotychczasowej opozycji bezwzględną, stabilną większość w obu izbach parlamentu.
Kontrola środowiska medialnego w warunkach demokratycznych ma jedynie doraźny i wyrywkowy charakter. Można zapobiec wykupieniu tej czy innej stacji przez zagranicznego inwestora, którego podejrzewamy o niecne zamiary. Można również pociągać nadawców do odpowiedzialności za konkretne naruszenia poszczególnych ustawowych zakazów. Cenzura prewencyjna jest jednak trudna do pogodzenia z naszymi konstytucyjnymi pryncypiami oraz kłopotliwa w realizacji.
Przykład rumuński pokazuje dobitnie, że do zdobycia popularności nie potrzeba już zainteresowania ze strony tradycyjnych mediów. Zresztą nawet popularne audycje telewizyjne sprowadzają się coraz częściej do dziwacznej prasówki z wpisów polityków w mediach społecznościowych.
Również w państwach o długich tradycjach demokratycznych politycy zabiegają dziś o uwagę wyborców w sieci i goszczą u popularnych twórców internetowych. Być może ci, którzy chcieliby decydować, kto wpływa na opinię publiczną, powinni objąć specjalnym nadzorem podcasterów, internetowych influencerów albo wydawcę Kanału Zero?
Więcej władzy w ręce rad
Mimo że dawno zlikwidowaliśmy cenzurę, państwo nie pozostawiło rynku medialnego całkowicie bez nadzoru. Tak jest również dziś zarówno w przypadku „tradycyjnych”, jak i „nowych” mediów. Choć młodszym czytelnikom może się to wydać niepojęte, przeciętny Polak ogląda telewizję przez ok. cztery godziny dziennie.
To rynek bardzo rozdrobniony, na którego straży ma stać Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT). Według badania wykonanego dla KRRiT największy udział mają w nim: TVN24 (6,98%), TVP2 (6,81%), TVN (6,69%), TVP1 (6,69%), Polsat (6,39%) i od niedawna TV Republika (3,22%).
Chcąc obejść konstytucyjne uprawnienia KRRiT, w 2016 r. utworzono równoległy organ – Radę Mediów Narodowych. Kompetencje obu tych instytucji wzajemnie na siebie nachodzą, co utrudnia sprawne działanie. Obecnie Rada znajduje się w sporze z rządem ze względu na jej pominięcie przy zmianie władz TVP i Polskiego Radia poprzez postawienie ich w stan likwidacji pod koniec 2023 r. Więcej na ten temat pisał na naszych łamach Janusz Roszkiewicz.
Jednym z mniej znanych obowiązków KRRiT jest prowadzenie listy podmiotów dostarczających audiowizualną usługę medialną na żądanie, np. popularnych twórców na platformie YouTube. Do wymogu urzędowej rejestracji zastosowali się m.in. Kanał Zero, Fagata, Karol Friz Wiśniewski, ale też Interia, Wirtualna Polska czy Polska Press.
Na liście znajduje się obecnie 668 pozycji, z pewnością jednak wielu internetowych twórców nie jest świadomych obowiązku wpisu. Ten rzadko egzekwowany obowiązek okazuje się przydatny, gdy KRRiT chce ukarać kogoś za łamanie norm społecznych w sieci i nakłada szczególnie wysokie kary na twórców treści uznanych za niemoralne, np. prezentujące nagość lub spożywanie na wizji alkoholu czy narkotyków.
Inni też regulują
Gdy w poprzedniej kadencji Sejmu posłowie Prawa i Sprawiedliwości zgłosili projekt ustawy blokującej stacjom należącym do właścicieli spoza Unii Europejskiej możliwość zdobycia koncesji (słynne lex TVN), często powoływali się na przykład francuskiej „ustawy Léotarda” zakazującej obcokrajowcom nabywania udziałów powyżej 20% we francuskich mediach.
Co ciekawe, z tego zakazu są wyjęte podmioty z krajów Rady Europy (w tym Turcji czy Zjednoczonego Królestwa). Dobrą analizę pt. Czy Francja, Niemcy i Austria ograniczają kapitał zagraniczny w mediach? francuskiego ustawodawstwa, a także porównanie z Niemcami i Austrią w kontekście wypowiedzi posła Marcina Horały, opublikowało stowarzyszenie Demagog.
Ostatecznie polską ustawę zawetował prezydent. Francja natomiast zdecydowanie ogranicza również koncentrację horyzontalną, np. wykupienie gazety przez właściciela stacji telewizyjnej. Próba wprowadzenia podobnych przepisów w Polsce stała się przyczynkiem do wybuchu afery Rywina w 2002 r.
Niewiele pisze się jednak u nas o francuskiej ustawie regulującej influencerów, uchwalonej w czerwcu 2023 r. Zakazuje ona m.in. obietnic reklamowych wprowadzających w błąd, promowania papierosów, alternatywnych terapii, chirurgii estetycznej, leków na receptę i kryptowalut. Wciąż nie traktuje ich jednak na równi z tradycyjnymi nadawcami. Mimo że nie obowiązują ich przepisy prawa prasowego, to podlegają tak samo jak każdy we Francji prawu zakazującemu mowy nienawiści.
Chaos regulacyjny dotyczący publikowania mediów – tych tradycyjnych, jak i cyfrowych – chce uporządkować Unia Europejska. Głośno było ostatnio o Akcie o usługach cyfrowych uchwalonym w 2022 r.
Liczące 100 stron rozporządzenie ma wprowadzić jednolite zasady moderacji treści na największych platformach internetowych i ograniczyć dezinformację zgodnie z mottem głoszącym, że „jeśli coś jest nielegalne w prawdziwym życiu, to jest też nielegalne w internecie”.
Prawo weszło w życie w lutym 2024 r., jednak w Polsce w dalszym ciągu nie uchwalono ustawy pozwalającej na jego egzekucję. Nie ustanowiono dotychczas krajowego koordynatora ds. usług cyfrowych, polskiego „szeryfa internetu”, którym ma zostać Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Pracy dla niego na pewno nie zabraknie.
Póki co, gdy na Facebooku i Instagramie pojawiają się masowo reklamy wykorzystujące wizerunki znanych osób do wyłudzania pieniędzy, jedynie milioner pokroju Rafała Brzoski jest w stanie sfinansować batalię prawną od zgłoszenia nielegalnego wykorzystania danych osobowych do właściwego organu aż do kolejnych instancji w sprawach sądowych przeciwko cyfrowemu gigantowi.
Powszechnie obowiązujące zakazy, np. dotyczące reklamy alkoholu, również są egzekwowane wobec osób łamiących je w sieci jedynie pod naporem presji medialnej. Przykładem może być niedawne skazanie Kuby Wojewódzkiego i Janusza Palikota promujących swoją markę wódki na Instagramie. Sprawę nagłośniła i zawiadomiła o niej prokuraturę fundacja Jana Śpiewaka – Bezpieczna Polska Dla Wszystkich.
Nieco ciszej jest o unijnym Akcie o wolności mediów, który ma prawnie zagwarantować m.in. niezależność redakcji i transparentność finansowania publicznych reklam w mediach. Trudno jednak prawnie zadekretować niezależność mediów, jeżeli ciągle tracą one źródła dochodów i coraz trudniej im konkurować o uwagę odbiorców.
Jeszcze dużo do zrobienia
Objęcie dwóch dużych nadawców telewizyjnych specjalnym nadzorem było ruchem pośpiesznym, podyktowanym szybkim rozwojem wydarzeń. Ze względu na trwający kryzys ustrojowy i głęboki spór pomiędzy konstytucyjnymi organami państwa rząd nie chciał zaradzić węgierskim wpływom w polskich mediach i wpisać nowe rozwiązania w istniejący system regulacji tego rynku. Zostawił decyzyjność jednemu z własnych ministrów.
Kontrola narodowości akcjonariatu w mediach nie jest w Europie niczym nowym, jednak wobec wyzwań rzeczywistości internetowej musimy stworzyć narzędzia nakierowane na narzucanie minimalnych standardów również wielkim platformom. Nie mamy takiej pozycji, jak USA i Chiny, które są w stanie wywierać wpływ na to, do kogo mają należeć popularne aplikacje.
KRRiT może karać poszczególnych twórców, jednak brakuje jej narzędzi do całościowego nadzoru nad łamaniem prawa w sieci. Organ, który ma się tym kompleksowo zająć, dalej nie został powołany.
Rząd ma jeszcze dużo do zrobienia na własnym podwórku w kwestii kształtowania opinii publicznej, chociażby przez prowadzenie transparentnej polityki informacyjnej lub powołanie wreszcie własnego rzecznika prasowego.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.