Edukacja dowartościowana i dofinansowana. Ale wciąż jest dużo do poprawy
W polityce edukacyjnej w 2024 roku można odnotować pozytywną odmianę po okresie rządów Zjednoczonej Prawicy, choć głównie w wymiarze symboliczno-retorycznym. Nauczyciele dzięki otrzymaniu 30% podwyżki oraz zmianie rządowej narracji wokół szkolnictwa mają poczucie większego bezpieczeństwa i stabilności warunków pracy. Niestety, działania podejmowane poza wymiarem symboliczno-retorycznym stanowiły w dużym stopniu kontynuację złych praktyk stosowanych przez poprzedników. W efekcie nie udało się odwrócić negatywnych trendów, które prowadzą do dalszej zapaści edukacji publicznej.
Choć od ponad 30 lat szkoła podlega nieustannym quasi-reformom, to obecnie przeżywa ona najpoważniejsze zmiany od 1989 roku. Edukacja zdalna w pandemii, jak również ewolucja modelu wychowania dzieci, radykalnie zmieniły podejście rodziców do szkoły, a należy do tego dołożyć (r)ewolucję zachowań dzieci, stymulowaną przez ich obecność w mediach społecznościowych oraz dostęp do pornografii.
Nauczyciele muszą zatem nauczyć się funkcjonować w o wiele trudniejszej rzeczywistości, z którą w sytuacji braku zasobów (wakaty na stanowiskach szkolnych psychologów; niedobory kompetencji nauczycieli – zarówno w wymiarze przygotowania psychologiczno-pedagogicznego, jak i przedmiotowego, oraz kompetencji cyfrowych ; nieufność rodziców i utrudniona współpraca pomiędzy nimi a szkołą) pedagodzy coraz częściej sobie nie radzą.
Przyczynia się to do dalszego exodusu z sektora publicznego do niepublicznego lub alternatywnych form kształcenia (np. Szkoła w Chmurze), a tym samym do pogłębienia zapaści edukacji publicznej.
Podwyżki wynagrodzeń +
Najpoważniejszą zmianą wprowadzoną w 2024 r. była podwyżka wynagrodzeń aż o 30% (co na marginesie w praktyce wyczerpuje możliwość wyraźnych podwyżek w najbliższej przyszłości). Był to wzrost bardzo odczuwalny, zwłaszcza po okresie spadku realnych wartości nauczycielskich płac (ostatnia zauważalna podwyżka miała miejsce w 2019 r., jeszcze przed szokiem inflacyjnym lat 2022-2023).
Można założyć, że brak podwyżek pogorszyłby funkcjonowanie wielu szkół, zwłaszcza w większych miastach, gdzie wielu nauczycieli mogłoby zdecydować się na poszukiwanie innego zatrudnienia.
Jednocześnie ze względu na zmianę charakteru pracy nauczycieli istnieje głębokie przekonanie o niewystarczającej skali podwyżek, tym bardziej mając na uwadze równoległy wzrost płacy minimalnej. Problem dotyczy zwłaszcza nauczycieli z kilkuletnim stażem – co prawda po okresie czterech lat można ubiegać się o stanowisko nauczyciela mianowanego, ale kolejny stopień awansu zawodowego (nauczyciel dyplomowany), związany z istotną podwyżką wynagrodzenia (z 144% do 184% kwoty bazowej wynoszącej obecnie 4.471,28 zł), wymaga przepracowania w szkole co najmniej 10 lat oraz przejścia uciążliwej procedury.
Stanowi to silną przesłankę za rezygnacją z pracy w szkole, zwłaszcza tam, gdzie dostępna jest alternatywa na rynku pracy. Tym bardziej, że w obliczu wysokiego stopnia feminizacji tego zawodu, rzeczywisty czas niezbędny do uzyskania stopnia nauczyciela dyplomowanego wydłuża się o kolejne kilka lat ze względu na urlopy macierzyńskie/wychowawcze.
Zadania domowe –
W sytuacji nadmiernych obciążeń uczniów, zwłaszcza w ostatnich klasach szkoły podstawowej oraz w szkole średniej (ponad 30 godzin lekcyjnych tygodniowo), zadania domowe stanowią bardzo poważny problem o charakterze społecznym. Nie jest przypadkiem, że propozycja likwidacji zadań domowych zyskała duże uznanie w oczach rodziców-wyborców.
Problem w tym, że decyzja o zakazie zadawania zadań domowych w szkole podstawowej została wprowadzona bez konsultacji i bez uwzględnienia różnych czynników.
Zadania domowe, wykorzystywane we właściwy sposób, mogą bowiem stanowić bardzo ważny element procesu dydaktycznego. Niestety, często wykorzystywane są one niewłaściwie, przez co zwiększają i tak już nadmierne obciążenia. Dlatego bardziej zasadnym byłoby przeprowadzenie szerszych konsultacji co do roli zadań domowych w procesie kształcenia, a jednocześnie uruchomienie poważnej debaty o obciążeniach nakładanych na uczniów.
Warto podkreślić, że wprowadzenie zakazu zadawania zadań domowych, bez wdrożenia szerszego katalogu zmian, przeniosło problem na poszczególnych nauczycieli. Odebrano im bowiem bardzo ważne narzędzie w procesie kształcenia przy jednoczesnym braku zmian w zakresie oczekiwań co do osiąganych efektów. Innymi słowy, MEN bohatersko przerzuciło problem na barki szeregowych nauczycieli, którzy muszą sobie z nim poradzić, co część z nich robi poprzez ignorowanie lub obchodzenie zakazu.
Podstawa programowa +/-
Analogiczne przyczyny (nadmierne obciążenie uczniów) stały za decyzją o „odchudzeniu” podstawy programowej. Abstrahując od faktu, że podstawa programowa to bardziej objaw szerszej choroby niż jej przyczyna, działania MEN wydają się zrozumiałe. Należy docenić, że proces zmian miał przejrzysty charakter i został przeprowadzony w trybie szerokich konsultacji publicznych.
Niestety, rozporządzenie o zmianach podstawy programowej zostało wydane na ostatnią chwilę, kiedy nie można było już zaktualizować podręczników ani umożliwić nauczycielom rzetelnego przygotowania do prowadzenia pierwszych wrześniowych lekcji.
Co gorsza, zmiany nie obejmują wyłącznie dzieci rozpoczynających naukę w szkole, lecz także uczniów starszych klas. Jakkolwiek intencja MEN jest zrozumiała (zmniejszenie obciążeń), to jednak znów decyzja resortu przenosi na nauczycieli odpowiedzialność za szybkie dostosowanie treści kształcenia do zaktualizowanej podstawy. Takie działanie nie wzmacnia poczucia stabilności oraz autonomii nauczyciela.
Szczególny problem może dotyczyć planowanego od września 2026 roku scalenia zajęć z przedmiotów przyrodniczych w szkole podstawowej (biologia, geografia, fizyka, chemia) w jeden przedmiot – przyroda. Choć sens zmiany jest zrozumiały (interdyscyplinarność), to jednak w obecnym modelu kształcenia może przynieść więcej problemów niż korzyści – nauczyciele mogą mieć trudność z realizacją zadań wynikających z programu.
Należy podkreślić, że samo wykreślenie wybranych zagadnień z podstawy programowej jest zadaniem stosunkowo prostym, ale w praktyce nie przełoży się ono na zauważalne zmniejszenie obciążeń uczniów. Osiągniecie tego celu wymagałoby bowiem bardziej radykalnych zmian w całym procesie kształcenia, których MEN od lat boi się podjąć.
„Lex Kamilek” –
Choć nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniu przestępczości na tle seksualnym i ochronie małoletnich nie była przedmiotem prac MEN, to nałożyła ona na szkołę szereg nowych obowiązków. Mając to na uwadze, MEN powinno już wiosną 2024 roku podjąć stosowne działania, których celem byłoby uniknięcie niepotrzebnego chaosu w szkołach.
Niestety, tak się nie stało, a wiele placówek przez pierwsze tygodnie roku szkolnego 2024/2025 kompletnie nie wiedziało, jak ustosunkować się do nowej sytuacji. Na szczęście powoli to się zmienia, a w wielu miejscach oddolnie wypracowywane jest nowe modus operandi (np. ograniczenie obowiązku dostarczenia zaświadczenia o niekaralności wyłącznie do nauczyciela-opiekuna, a nie wszystkich dorosłych mających kontakt z dzieckiem w obecności nauczyciela). Mimo to, szkoły można było przygotować do zmian wcześniej.
Zmiany w zakresie lekcji religii i edukacja zdrowotna +/-
Choć najwięcej kontrowersji w ostatnich miesiącach wzbudziły zapowiedzi dotyczące zmian w zakresie organizacji lekcji religii oraz wprowadzenia nowego przedmiotu „edukacja zdrowotna”, na tym etapie trudno dokonać jednoznacznej oceny tych działań. Tym bardziej, że spór ma charakter światopoglądowy, a ocena wynika głównie z wyznawanego systemu wartości.
Niewątpliwie w świetle rosnących problemów choćby ze zdrowiem psychicznym, a także otyłością wśród młodych, jak również powszechnym dostępem do pornografii i jego negatywnymi konsekwencjami, zwrócenie większej uwagi na zagadnienia zdrowotno-seksualne w szkole ma sens.
Jeśli chodzi o kwestie lekcji religii, negatywnie należy ocenić brak chęci ze strony rządu do wypracowania porozumienia z różnymi Kościołami w zakresie organizacji lekcji religii, choć zawsze pozostaje pytanie o przestrzeń ewentualnego kompromisu.
Z perspektywy czysto praktycznej można z kolei pozytywnie ocenić zmianę dotyczącą możliwości łączenia klas podczas lekcji religii – zwłaszcza w większych ośrodkach, gdzie większy odsetek uczniów nie uczęszcza na ten przedmiot, organizacja lekcji religii stanowi spore wyzwanie (zwłaszcza gdy religia ma się odbywać się na początkowych lub końcowych godzinach w planie zajęć).
Z drugiej strony MEN po raz kolejny przerzuca „gorącego kartofla” na nauczycieli i szkoły. Podobnie jak w przypadku nadmiernych obciążeń edukacyjnych, także tu niezbędna jest szersza dyskusja o miejscu religii oraz edukacji zdrowotnej, w tym przede wszystkim komponentu edukacji seksualnej, w przestrzeni szkolnej. Inaczej spór o politykę edukacyjną będzie miał charakter tyle emocjonalny, co zasadniczo irrelewantny, bo ostatecznie o kształcie tych zajęć będą decydować głównie nauczyciele, a nie MEN.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.