Bóg Ojciec, Święty Józef, Święta Rodzina, „cuck”, „chad”. Czy Bóg jest mężczyzną?
Czy Bóg jest mężczyzną? Wszakże mówimy do niego „Ojcze”, a nie „Matko”. Choć teoretycznie wiemy, że Bóg jest „duchem”, to gdy słyszymy wyrażenie „Bóg Ojciec”, nasza wyobraźnia podsuwa nam obraz starca z brodą, przypominającego raczej Zeusa aniżeli chrześcijańsko rozumiany Absolut. Jak zatem współcześnie, gdy radykalny feminizm i manosfera wyznaczają nam skrajne kresy rozumienia męskości i ojcostwa, zrozumieć ojcostwo Boga? Czy jest ono uniwersalne, czy ograniczone do kultury zachodniej?
Miliardy chrześcijan zwracają się w modlitwie słowami Jezusa do Boga Ojca. Ten ojcowski aspekt naszej wiary, przekazany w objawieniu przez Chrystusa, jest podstawowy zarówno dla naszej wspólnotowej, jak i osobistej relacji z Bogiem.
To również jedna z podstawowych prawd wiary, których uczymy się jako dzieci, gdy jesteśmy włączani do chrześcijaństwa.
Dzieci od początku uczą się tego, że są dziećmi Bożymi, śpiewają w przedszkolach skoczne religijne pieśni o tym, że Bóg jest ich Ojcem, a oni są Jego dziećmi. W pierwszej klasie szkoły podstawowej moja córka dostała podręcznik Bóg jest naszym Ojcem.
Gdy jako małe dzieci chodzimy do kościołów, obserwujemy antropomorficzny obraz Boga Ojca przedstawionego jako starszego mężczyzny.
Dopiero później zostajemy wprowadzani w to, że Ojciec jest niewidzialny, bezcielesny i nieopisywalny. Do apofatyki – teologii negatywnej – dochodzimy dopiero po tym, gdy poznamy aspekty pozytywne tego, kim jest Ojciec. Kluczowe się staje zatem, jak dziecko rozumie to, kim jest ojciec, na początku swej drogi wiary.
Czy możliwe jest zrozumienie ojcostwa Boga bez jakiegoś uprzedniego rozumienia ojcostwa ludzkiego? Czy samo ojcostwo jest na tyle uniwersalnym zjawiskiem, bez względu na kulturę i historię, by stawało się punktem wyjścia dla zrozumienia tego, kim jest Bój Ojciec – Pierwsza Osoba Trójcy Świętej?
Nie takie ojcostwo uniwersalne?
Australijska antropolożka polskiego pochodzenia, Anna Wierzbicka, twierdziła , że każdy ludzki język można sprowadzić do pojęć uniwersalnych, które będą zrozumiałe bez względu na partykularyzmy ludzkiej kultury. Taki sztuczny język to naturalny metajęzyk semantyczny, na który składa się obecnie 65 pojęć podstawowych.
Antropolożka kilka ze swoich prac poświęciła właśnie temu, jak można mówić o chrześcijaństwie w sposób, który byłby zrozumiały dla każdego człowieka, nawet takiego, w którego języku nie występują pojęcia stricte chrześcijańskie, takie jak łaska, grzech, Trójca, odkupienie itp.
W krótkiej pracy poświęconej chrześcijańskiemu wyznaniu wiary Wierzbicka zastanawiała się, czy da się przekazać fundamentalne treści wiary, takie jak credo, znak krzyża czy nauka o Trójcy Świętej, posługując się pojęciami uniwersalnymi.
Na rzecz uniwersalności należy zrezygnować z wielu pojęć. Istnieją jednak takie, które są niezastępowalne.
Wierzbicka pisze, że „tradycyjny język chrześcijaństwa jest uwarunkowany historycznie i kulturowo, i do pewno stopnia musi takim pozostać. Nie wyobrażam sobie na przykład, żeby chrześcijaństwo chciało zrezygnować ze swojej tradycyjnej formuły żegnania się «w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego».
Jak jednak wytłumaczyć to, kim jest Ojciec i Syn w kulturze matriarchalnej, gdzie pojęcie Ojca właściwie nie istnieje i gdzie najbliższe mu kulturowo słowo – «oficjalny mąż matki» – nie ma tych skojarzeń, o które tutaj chodzi?” – zastanawiała się antropolożka.
W tym miejscu wystarczy przywołać przykład opisywanych przez słynnego polskiego etnografa, Bronisława Malinowskiego, triobriandczyków.
W kulturze tego ludu wychowaniem syna zajmował się brat matki, a nie jej mąż. Samo zasugerowanie, jak pisał Malinowski, że syn jest podobny z wyglądu do ojca, było jedną z najgorszych zniewag.
Wytłumaczenie w takiej społeczności koncepcji Boga Ojca oraz tego, że jesteśmy dziećmi Bożymi, staje się nieomal nieprzezwyciężalnym problemem.
Nie trzeba jednak uciekać się do przykładów z naszego europejskiego punktu widzenia egzotycznych, by zrozumieć, że uwikłany w kulturowe rozumienie ojcostwa koncept Boga Ojca może napotkać poważne problemy w jego prawidłowym rozumieniu.
Spotykamy z pewnością ludzi – częściej bądź rzadziej – którzy nigdy nie mieli ojca, łączyły ich z nim złe relacje lub w skrajnych przypadkach byli ofiarami przemocy. Przecież nie jest wiedzą tajemną, że stosunki z naszymi rodzicami mają wpływ na to, jak postrzegamy inne figury autorytatywne w naszym życiu, w tym Boga.
Do tego współcześnie dochodzi problematyka związana z teoriami krytycznymi, które na łonie teologii można spotkać w postaci choćby różnych szkół teologii feministycznych (należy podkreślić, że jest ich wiele i nie da się ich sprowadzić do jednej grupy poglądów).
Te, które dążą to krytycznego odczytania Biblii i tradycji teologicznej oraz rugują z nich naleciałości będące efektem dominującej narracji patriarchalnej, dążą niekiedy do tego, by zniuansować pojęcie Ojca i podkreślić w większym stopniu matczyne atrybutu Boga.
Samo to, że Bóg Ojciec, Pierwsza Osoba Trójcy Świętej, ma atrybuty matczyne, nie jest teologicznie kontrowersyjne. Wierzymy przecież, że „Ojciec odwiecznie zradza Syna”, a pojęcie rodzenia jest jak najbardziej matczyne.
Kontrowersyjna dla wielu staje się jednak próba marginalizacji ojcowskiego elementu Bóstwa w ramach walki z patriarchatem – zabieg, który prof. Jarosław Kupczak OP, dogmatyk i specjalista teologii ciała, nazwał detronizacją ojca.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę dzisiejszy obraz ojca w kulturze Zachodu. Skupmy się jednak najpierw na sednie obrazu Boga Ojca – chrześcijańskim objawieniu i rozumieniu tego pojęcia.
„Kto widzi mnie, widzi i Ojca”
Dla chrześcijan głównym źródłem nauki o Bogu Ojcu jest objawienie Jezusa Chrystusa, przekazane za pośrednictwem Nowego Testamentu (zwłaszcza Ewangelii) i Tradycji Kościoła. Uprzywilejowane miejsce w tych źródłach zajmują oczywiście Ewangelie, wszak jest to nauczanie, które pochodzi bezpośrednio od Syna Bożego.
To dzięki słowom Jezusa, Jego przykładowi modlitwy do Boga i nauczaniu zaczynamy rozumieć, na czym polega ojcostwo Boga, zarówno Jego relacja do pierworodnego Syna, jak i Jego ojcostwo w stosunku do wszystkich ludzi.
Gdy czytamy Stary Testament, nie jest ono jeszcze tak wyraźne. Owszem, Bóg jest Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba – ojców i patriarchów, jednak pojęcie Ojca w stosunku do Boga raczej nie jest stosowane. W Nowym Testamencie zauważamy, że pojęcie Ojca przestaje być tożsame z pojęciem Boga.
Na kartach Ewangelii możemy się spotkać z takimi zwrotami, jak „mój Ojciec”, „Ojciec wasz”, „Ojciec twój” czy po prostu „Ojciec” względem Boga – Pierwszej Osoby Trójcy.
Z jednej więc strony Jezus mówi o Ojcu jako kimś różnym od Niego. Z drugiej zaś w Ewangelii według św. Jana radykalnie się z Nim utożsamia. „Kto widzi mnie, widzi i Ojca”, „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.
W Ewangelii według św. Marka zbliżamy się najbardziej do pojęcia Ojca, którym posługiwał się Jezus, gdy została przytoczona aramejska wersja tego pojęcia.
Aramejskie słowo Abbà, którego używał Jezus w Ogrójcu (Mk 14,36), stanowi „centralny temat teologii nowotestamentalnej i wyraża jedyną w swoim rodzaju relację Jezusa do Boga” – twierdził Jan Daniel Szczurek w swej pracy poświęconej patrylogii (teologicznej nauki o Ojcu).
Określenie to z największą pewnością stanowi ipsissima verba Iesu, czyli najwłaściwsze słowa wypowiedziane przez Jezusa, z tego względu, że w źródłowych tekstach greckich powyższe słowa występują po aramejsku.
Jak zauważył Walter Kasper, abba staje się szczególnie istotnym i świętym słowem dla wczesnego Kościoła, gdyż oddaje bliską relację Jezusa do Boga. Jak pisał teolog, „jest pierwotnie słowem paplania, podobne naszemu niemieckiemu słowu papa”.
Jest to zatem zwrócenie się do Boga wyrażające szczególne, rodzinne zaufanie, osobową intymność, które raczej gorszyło tradycyjnych Żydów. „Ojcze”, greckie pater, występujące w Modlitwie Pańskiej również nie było typowym sposobem zwracania się Żydów do Boga, jak twierdzą bibliści.
Nie oznacza to, że było to całkowicie nieobecne w modlitwie żydowskiej, ale raczej występowało bardzo rzadko, w chrześcijaństwie stało się natomiast normą.
Jak zwracał uwagę jeden z polskim biblistów, Mariusz Rosik, ówczesne żydowskie modlitwy mogły zawierać zwrot Abinu! – „Ojcze nasz”, natomiast była to rzadkość. W Starym Testamencie nie pojawia się określenie „ojciec” w stosunku do Boga, chociaż przypisywane są Mu ojcowskie atrybuty.
Bez żadnych wątpliwości możemy jednak stwierdzić, że to nauczanie Jezusa stało się dla chrześcijan matrycą potrzebną do zrozumienia Bożego ojcostwa – Jego, Chrystusa, osobista relacja z Ojcem i nauczanie na temat naszego synostwa Bożego.
Bóg nie jest Bogiem samotnym
Gdy nauka o Trójcy Świętej zaczynała się powoli krystalizować wśród ojców Kościoła, zaczęto przyjmować, że tam, gdzie grecki tekst Pisma Świętego (Septuaginta) mówi o Bogu ho theos, dotyczy to Pierwszej Osoby Trójcy.
Gdy mówi theos (bez rodzajnika), jest to pojęcie bardziej ogólne, które nie może być jednoznacznie utożsamione z Ojcem. Może np. dotyczyć jakiegoś wspólnego działania Boga w Trójcy.
Wszelkie zwroty natomiast, takie jak Pan, Najwyższy, Błogosławiony czy Władca, znów miałyby odnosić się przede wszystkim do Pierwszej Osoby Trójcy Świętej.
To, że Bóg jest Ojcem wszystkich ludzi, nie stanowi jeszcze o Jego właściwym ojcostwie. Gdy zwracamy się do Niego słowami: „Ojcze nasz” czy mówimy w wyznaniu wiary, że „wierzymy w Boga, Ojca Wszechmogącego”, to jeszcze nie dochodzimy do sedna.
To objawia się nam tak naprawdę dopiero, gdy zanurzamy się w tajemnicę Trójcy Świętej. W dogmacie trynitarnym, który został sformułowany w wyniku sporów z arianami w credo nicejskim i był doprecyzowywany w trwających kilka wieków sporach doktrynalnych, zawarte jest właściwe rozumienie ojcostwa Boga.
Syn, w przeciwieństwie do nas, ludzi, jest odwieczny – ma źródło w Bogu Ojcu, ale nie ma ani początku, ani końca. Sprawia to, że Boże ojcostwo jest wieczne. Bóg zawsze jest Ojcem i zawsze nim będzie ze względu na Syna.
W swym komentarzu do credo szwajcarski teolog, Hans Urs von Balthasar, pisał, że „nie jesteśmy tym dzieckiem, które Bóg musi mieć, aby mógł być nazwany Ojcem. Nas są miliardy i nikt z nas nie ma trwania, które choć w przybliżeniu byłoby porównywalne z boskim trwaniem […].
Całe chrześcijaństwo zależy od twierdzenia, że istnieje wewnętrzna boska płodność […], bo jeśliby Bóg nie był miłością w sobie, to aby nią być, potrzebowałby świata, a wtedy straciłby swą boskość – albo musielibyśmy uznać siebie za część Boga i dlatego przypisać sobie konieczność. […] Bóg, który powinien być miłością, nie będąc Trójjedyny, mógłby posiadać tylko miłość siebie”.
Święty Augustyn w swym traktacie o Trójcy Świętej pisał o Ojcu, Synu i Duchu Świętym jako odpowiednio kochającym, kochanym i Ich miłości. Ukazuje to aktywną rolę Ojca jako tego, który jest źródłem życiodajnej miłości.
To bowiem miłość jest przyczyną stworzenia świata, ale też celem, do której wszystko dąży. Bóg chce, żeby jego stworzenie do Niego wróciło. Stąd cała historia odkupienia i posłanie jednorodzonego Syna.
Chociaż nasze synostwo Boże jest przygodne pod tym względem, że miało swój początek i mogłoby go nie być, gdyby nas nie było, tak relacja Ojca i Syna jest nierozerwalna. Mistrz Eckhart w swym Kazaniu 1 pisał:
„On, nieprzerwanie i poza czasem, ciągle na nowo, otrzymuje swój byt od swego niebieskiego Ojca, a w tej samej chwili nieustannie też się rodzi dla Ojcowskiego majestatu, w doskonały sposób, przez dziękczynne uwielbienie, równy Mu godnością”.
Bóg jest mężczyzną?
Jak jednak możemy łatwo zauważyć, Boże ojcostwo jest różne od biologicznego ojcostwa. Chrystus jest rodzony przez Ojca odwiecznie lub, jeśli posłużymy się innym sformułowaniem, Logos (Słowo) jest odwiecznie wypowiadane przez Ojca.
Każdy może zwrócić uwagę, że rodzenie nie jest normalnym atrybutem ojca, raczej należałoby je przypisać matce, chyba że zamierzalibyśmy się zanurzyć w odmęty teologii queer. Ta zwraca uwagę na takie właśnie paradoksy związane z płcią w chrześcijańskiej doktrynie.
Nie idąc jednak tą drogą, musimy przyznać, że rodzenie to atrybut matczyny. To według teologii katolickiej nie wyklucza Bożego ojcostwa.
Ojcostwo w tym kontekście oznacza bowiem to, że Bóg jest źródłem życia. Wspomniany już o. Kupczak, pisał, że „Ojciec – jako Ten, który aktywnie rodzi Syna – okazuje się w tym akcie «męski». Syn, który przyjmuje dar Ojca, okazuje się w swojej receptywności «kobiecy»”.
Za Davidem Schindlerem stwierdził on, że „Pierwsza Osoba pozostaje w najbardziej właściwy sposób «męska», nawet kiedy ta «męskość» (płodność, generativity) zawsze i już – od wieczności – przybiera «macierzyński» wymiar w receptywności Syna i Ducha”.
Rozważania te są oparte na dość prostym założeniu mającym swe źródło jeszcze w teologii Hansa Urs von Balthasara, że wszelka aktywność ma charakter męski, a receptywność (lub bierność) ma charakter kobiecy. Pierwsze jest zawsze utożsamiane z ojcem i mężem, drugie z żoną i matką.
Jak jednak podkreślał Kupczak, by uniknąć mylnego łączenia kobiecego i męskiego wymiaru w Bogu z ich odpowiednikami w naturze, a jedynie wykazać ich analogiczność, w odniesieniu do Boga korzystał z pojęcia „ponad-męskości” i „ponad-żeńskości”. Zabieg ten ma podkreślić ich niepodobieństwo do ich odpowiedników w świecie stworzonym.
Widzimy zatem, że akt rodzenia nie jest identyczny z tym, który zachodzi w przyrodzie. Nie ma tu również aktu zapłodnienia wymagającego dwóch osób. Boże rodzenie jest właśnie stąd porównywane przez ojców Kościoła do wypowiadania słowa.
Pierwsza Osoba Trójcy Świętej nie ma płci we właściwym, biologicznym rozumieniu tego słowa. Bóg Ojciec nie ma materialnej postaci, a przypisywane Mu atrybuty przez analogię do świata stworzonego mają nam ułatwić jedynie lepsze zrozumienie Objawienia chrześcijańskiego.
Jest On źródłem wszystkiego, co istnieje, jak i pełnią. Stąd oczywiście źródło brała krytyka feministyczna, która starała się podkreślić równowartość kobiecych i męskich atrybutów Boga. Podważało to jednocześnie wartości wynikłe z kultury patriarchalnej, zdaniem tych teolożek szkodliwe.
Jedna z kluczowych feministycznych teolożek, Elizabeth Johnson, pisała w książce She Who Is, że teologiczna feministyczna analiza jasno wskazała, że „wykluczająca, dosłowna, patriarchalna mowa o Bogu ma podwójnie negatywny skutek.
Zawodzi jednocześnie istoty ludzkie i Bożą tajemnicę. Stereotypizując i potępiając kobiecą rzeczywistość jako właściwą metaforę dla Boga, taka mowa usprawiedliwia dominację mężczyzn, jednocześnie poniża ludzką godność kobiet.
Jednocześnie ten dyskurs redukuje Bożą tajemnicę do jednej, urzeczywistnionej metafory panującego mężczyzny do tego stopnia, że sam symbol traci swe religijne znaczenie i zdolność do wskazywania ostatecznej prawdy. Staje się jednym słowem idolem”.
Bóg jest kobiecy
Postulat wzbogacenia pola znaczeniowego Boga Ojca o atrybuty bardziej kobiece, które są jak najbardziej biblijne i zgodne z Objawieniem, nie są kontrowersyjne. Co więcej, w przypadku Ducha Świętego takie działanie jest jak najbardziej zrozumiałe i ortodoksyjne.
Fakt, że słowo „duch” jest rodzaju męskiego, wynika tak naprawdę ze specyfiki języka polskiego (chociaż podobnie jest w językach romańskich).
W języku hebrajskim i aramejskim, którymi mówił na co dzień Jezus, wyraz „duch” jest rodzaju żeńskiego – hebr. ruah i aram. ruha. W greckim tekście Pisma z kolei Duch Święty to hagios pneumatos – jest to rodzaj nijaki.
Postrzeganie Ducha Świętego jako „kobiecego” odpowiada również przybliżonej wyżej semantyce teologicznej Kupczaka. Duch Święty wszakże w relacjach trynitarnych jest bierny – jest tchniony przez Ojca i Syna. Pełna aktywność jest przypisywana Ojcu, a częściowa Synowi (jako że jest rodzony, ale bierze też udział w tchnieniu).
Problem zaczyna się pojawiać, gdy niektóre z teolożek feministycznych zaproponowały zastępcze określenia Ojca. Chociaż nie można utożsamić Boga Ojca z mężczyzną ze względu na Jego absolutną transcendencję, to atrybuty ojcowskie są bardzo silnie z Nim związane i wypływają wprost z Objawienia Chrystusa.
Stąd sceptycyzm tak teologów, jak i licznych Kościołów oraz wspólnot chrześcijańskich wobec takich propozycji.
Johnson w swej analizie pojęć odnoszonych do Boga zwracała uwagę, że pojęcia, takie jak miłosierdzie czy okazywanie miłosierdzia, które pojawiają się w tekstach biblijnych Starego Testamentu, w języku hebrajskim wyrażało matczyne atrybuty.
Etymologicznie bowiem te pojęcia pochodziły od rzeczownika rehem – „łono” lub „macica”. Takich przykładów można znaleźć więcej.
Daleka jednak jest droga od teologii Johnson do bardziej radykalnych propozycji, jak np. Mary Daly, która dążyła do całkowitego odrzucenia tradycyjnych koncepcji Boga posiadającego męskie atrybuty (włącznie z bardziej abstrakcyjnymi pojęciami transcendentnego Boga, które również dekonstruuje jako podszyte patriarchalną ideologią).
Jeszcze Bóg Ojciec czy już może Zeus?
Jak już zwróciłem uwagę na początku, obraz Boga Ojca, który nam towarzyszy od dziecka, jest podtrzymywany także przez sztukę sakralną. Raczej nie spotkamy się z przedstawieniem Ojca jako kobiety.
To zdarza się współcześnie właśnie dzięki wpływom teorii feministycznych i próbom ukazania bardziej kobiecych aspektów Boga. Często są to jednak reinterpretacje znanych już tradycyjnych dzieł sztuki.
Gdy idziemy do zwykłego kościoła, katedry czy bazyliki, możemy zobaczyć raczej przedstawienia Ojca jako starca. Niekiedy bardziej przywodzi to na myśl Zeusa czy Jowisza niż chrześcijańskiego Boga.
Najczęstszym motywem, w którym możemy Go zobaczyć, jest albo scena stworzenia, albo tron chwały, gdzie Ojciec ukazany jest z Synem i Duchem Świętym spływającym w postaci gołębicy.
Występują również takie przedstawienia, jak na ołtarzu Wita Stwosza w bazylice Mariackiej w Krakowie, gdzie Ojciec razem z Chrystusem koronują Maryję.
Samo przedstawienie Ojca w sztuce sakralnej jest dzisiaj znormalizowane, ale kiedyś wzbudzało kontrowersje. Zanim jeszcze ikonoklazm protestancki podważył jakikolwiek rodzaj tego typu przedstawień, były one kontestowane nawet przez najgorliwszych obrońców świętych obrazów.
Jan Damasceński, jeden z ostatnich ojców Kościoła, który walczył z bizantyjskim ikonoklazmem, w swym drugim traktacie w obronie obrazów pisał, że próba stworzenia obrazu niewidzialnego Boga byłaby grzechem.
Nie jest bowiem możliwe przedstawienie Tego, który jest bez ciała i formy, niewidzialny i nieopisywalny. Przedstawienie Chrystusa na ikonach jest możliwe wyłącznie dlatego, że Jezus się wcielił i przybrał postać materialną.
Ojciec nadal pozostaje wielką tajemnicą i możemy do Niego się zbliżyć tylko za pomocą Syna. Nie możemy oglądać Boga Ojca, dlatego nie możemy Go przedstawiać.
Kilka wieków wcześniej przed damasceńczykiem Orygenes pisał, że „nasz umysł jest zamknięty w więzach ciała i krwi, ze względu na uczestnictwo w materii jest ograniczony i przytępiony”.
Nie możemy poznać Go samego, ale jedynie przez Jego działanie, Jego dzieła i Jego Syna. „Na podstawie piękności Jego dzieł i wspaniałości stworzeń pojmuje Go jako Ojca wszechświata”.
Prawdziwym obrazem Boga jest sam Chrystus – tak samo widzialny dla świętych i grzeszników. Nie wymaga mistycznego uniesienia i transcendowania ponad to, co materialne. To właśnie w Chrystusie dany jest nam doskonały i tak naprawdę jedyny obraz Boga Ojca.
Bóg Ojciec jako źródło życia, pełen witalności, miłosierdzia i podtrzymujący dzięki niemu świat w istnieniu. Czyż przedstawienia Boga jako starca nie urągają temu, co wiemy o Ojcu z Objawienia?
Jeśli w ogóle przedstawiać Boga Ojca na obrazach, to czy nie powinien to być pełen witalności i siły młody mężczyzna podobny do Chrystusa, a nie starzec przypominający pogańskich bogów-ojców?
Św. Józef – prawdziwie kontrkulturowy wzór ojcostwa
Bóg jako Ojciec to figura dzisiaj kontrowersyjna nie tylko ze względu na krytykę feministyczną. Wcześniej wspomniałem zarówno o kulturowych, jak i bardziej osobistych problemach, które mogą się pojawiać podczas używania figury Ojca.
Nie ma wątpliwości, że chrześcijaństwo przez dwa tysiąclecia wchodziło w interakcje z licznymi kulturami, gdzie wyobrażenia ojca bywały różne.
Siłą rzeczy takie wyobrażenia musiały mieć wpływ na teologię, ale też chrześcijańska doktryna i obraz Boga Ojca, np. figury ojcostwa z Biblii (patriarchów czy św. Józefa), musiały wpływać na to, jak społeczeństwo rozumiało ojcostwo.
Obrazy biblijne nie są jednorodne. Patriarchowie to przywódcy rodów, podtrzymujący wiarę swoich przodków, posłuszni Bogu, utrzymujący przymierzę, ale też mający nadzieję na to, że będą mieli potomstwo, które odziedziczy Boże obietnice.
Przyjrzyjmy się bliżej postaci św. Józefa, który również funkcjonuje w katolickim imaginarium jako jeden z ważniejszych archetypów ojcostwa. W porównaniu do tych wielkich postaci na kartach Starego Testamentu prezentuje się dość skromnie.
W Ewangelii jest on wspominany zdawkowo. W tradycji patrystycznej nie było nawet jednej opinii co do tego, czy był stary, czy młody, gdy poślubił Maryję.
Na ortodoksyjnych ikonach przedstawiających narodzenie Pańskie Józef często przedstawiany jest w lewym dolnym rogu obrazu. To klasyczne nawiązanie do apokryficznej Protoewangelii Jakuba, według której Józef wyszedł po narodzinach Jezusa walczyć z wątpliwościami.
Obok niego przedstawiony został stary człowiek reprezentujący mądrość tego świata (diabła), który miał sączyć Józefowi różnego rodzaju złe myśli, podważać wierność i czystość Maryi. Józef jednak ma nimb, co świadczy o tym, że jest w stanie świętości – udało mu się te wątpliwości ostatecznie przezwyciężyć.
Żywot Józefa to bardziej żywot ascety i mnicha niż wojownika. Jest ojcem Jezusa, opiekunem Maryi, cichym i wspierającym, zawsze gdzieś w cieniu, z boku, raczej wycofany i dający przestrzeń rodzinie.
Daleki jest od bardziej współczesnych maczystowskich reinterpretacji tej postaci, mających swe źródło w protestantyzmie i kulturze sekularnej, która faworyzuje bardziej nietzscheańską i dionizyjską witalność, a nie chrześcijańskie wycofanie.
Dzisiejsze ponowoczesne przedstawienia Józefa wręcz karykaturalnie próbują go ukazać jako męskiego, silnego, przystojnego i „przeerotyzowanego”. Żywot Józefa nie był żywotem wojownika, ale zwykłego ojca robiącego najlepiej to, do czego się zobowiązał. Był wierny, wspierający i troskliwy.
Seksualność św. Józefa?
W dzisiejszym redpillowym dyskursie Józef byłby uznany za słabeusza i, nie bójmy się tego powiedzieć, frajera. Dzisiaj ojców, którzy podobnie jak Józef wychowują nie swoje dzieci, a swoją rolę sprowadzają do cichej obecności i wspierania żony, środowiska redpillowe określają „cuckami” i „simpami”.
Są to obraźliwe pojęcia wykorzystywane głównie w środowisku tzw. manosfery. Stosuje się je w odniesieniu do mężczyzn, którzy nie tylko są zdradzani przez kobiety, ale też tych, którzy są zbyt spolegliwi i współczujący względem kobiet, dlatego są rzekomo przez nie wykorzystywani.
Według takiego podejścia Józef, na dodatek patron dziewictwa, co dla ideologii red pill stawiającej w centrum tzw. autentyczne pożądanie staje się zupełnie nie do przejścia, jest jak najbardziej „cuckiem”.
Zresztą ten „teologiczny” temat, co nie dziwi, był już wielokrotnie poruszany przez redpillowe środowiska chrześcijańskie i można znaleźć na ten temat wpisy na forach, blogach i vlogach.
Józef jest zupełnym zaprzeczeniem dzisiejszego kultu płodności i kultury „chadów”, które są promowane w jakichś karykaturalnych interpretacjach teologii małżeństwa.
Teolog John Cavadini, powołując się na Orygenesa, pisał, że małżeństwo Józefa i Maryi jest częścią Bożej Mądrości i logiki Wcielenia – logiką filantropii (dosłownie umiłowania człowieka) i mądrości, których nie są w stanie przejrzeć władcy tego świata i dla których wydają się one głupstwem.
Tak jak diabłu na wspominanej przeze mnie ikonie, tak i ludziom dziewictwo Józefa wydaje się głupie, gdyż oczekują tego, by było w sposób widoczny płodne. „Diabeł nie rozumie małżeńskiej intymności” – pisał Cavadini.
Można wręcz powiedzieć, że na tradycyjnej ikonie przedstawiającej narodzenie Pańskie postać diabła sączącego Józefowi wątpliwości to właśnie dzisiejszy „chad”. Małżeństwo Józefa i Maryi jest superpłodne w tym sensie, że jest obrazem relacji samego Chrystusa i Kościoła (jak przypomina Michał Gołębiowski).
Ponadto Maryja jako niepokalanie poczęta, nieskażona grzechem pierworodnym, wolna jest od nieuporządkowanego pragnienia. Stąd trudno w ogóle prowadzić rozważania na temat jej pożycia małżeńskiego.
Zróbmy krótką dygresję. Co by oznaczało dla nas to, gdyby Maryja i Józef mieli życie seksualne?
Cavadini odpowiada: „Nie możemy sobie tego wyobrazić. A dokładniej, pytanie brzmiałoby: «Co by znaczyło uprawienie seksu dla Maryi jako pozbawionej pragnień wynikłych z grzechu pierworodnego?».
To nie jest coś, co możemy sobie wyobrazić. Nie wiemy, co to znaczy”. Nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić, bo nasze myślenie jest już skażone skutkami grzechu pierworodnego i zawsze musi obejmować nieczyste myśli. Nie jesteśmy w stanie wyzwolić się z wpływu zaburzonego pragnienia.
„Maryja uprawiająca seks stanowi lukę w naszej wyobraźni, jeśli przyjmujemy doktrynę o grzechu pierworodnym. A jeśli to ma być seks z Józefem, «sprawiedliwym», ale nieodkupionym od momentu swego poczęcia, to staje się to jeszcze bardziej pogmatwane.
Czy upadła i nieupadła osoba mogą podejmować działanie, które tworzy ludzką społeczność? Czy dzieci będą upadłe czy nieupadłe? Czy Maryja by upadła, uprawiając seks z Józefem? Czy raczej by w jakiś sposób odkupiła jego seksualność?” – zastanawiał się Cavadini.
Pytania się mnożą. Same postawienie takiej możliwości, jak starają się to robić niektórzy dzisiejsi teolodzy dość beztrosko podchodzący do tego zagadnienia, stwarza gigantyczne komplikacje teologiczne i wywołuje reakcję łańcuchową erodującą katolicką dogmatykę.
Co więcej, jeśli pomimo tych inherentnych ograniczeń bylibyśmy sobie w stanie wyobrazić możliwość współżycia Maryi i Józefa, uznając przy tym dogmat o niepokalanym poczęciu i grzechu pierworodnym, konieczne byłoby przyznanie, że seks Maryi i Józefa byłby „ikoniczny”, wzorcowy dla chrześcijańskiego małżeństwa – pisał Cavadini.
Po prostu robiliby to lepiej od nas. Mieliby nieupadły seks. W porównaniu do nich nasz seks nigdy nie byłby wystarczająco święty, wystarczająco sakramentalny, wystarczająco błogi i uszczęśliwiający – nigdy nie byłby dostatecznie dobry.
Hasło Slavoja Žižka, że seks nie istnieje, ale istnieje tylko nasza idea, która nigdy nie jest spełniona, straciłoby rację bytu. Chrześcijanie mieliby już taki wzór, zgodnie z którym działanie jest w pełni zgodne z idealnym wyobrażeniem tego, jak seks powinien wyglądać.
Byłby to seks, w którym działanie byłoby w pełni zgodne z nieskażoną i zgodną z Bogiem wolą. Na szczęście, jeśli pozostajemy wierni katolickiej doktrynie, to Maryja i Józef nie uprawiali seksu, a my możemy z ulgą przyznać rację słoweńskiemu marksiście.
Nieobecny ojciec współczesności
Z figurą Józefa jako ojca wiąże się jeszcze jedna interesująca kwestia. To postać, która nie przystaje do naszych czasów, ale jest w jakiś dziwny sposób obecna w naszej kulturze i popkulturze.
Mimo że dzisiaj pośrednio pogardza się wzorcem ojcostwa, jaki prezentuje Józef, to wraca on do nas z dość nieoczekiwanej strony.
Przyjrzymy się wzorcom ojców w popkulturze ostatnich kilkudziesięciu lat. Ojciec jest najczęściej przedstawiany jako osoba nieobecna w życiu dziecka.
Zdystansowana, pochłonięta pracą albo jakimiś pasjami. Na dziesięciolecia zapadły nam takie obrazy ojca, jak Dartha Vadera z Gwiezdnych wojen, którego określiłbym wręcz toposem ojca pokolenia boomerów.
Syn wychowuje się bez ojca, który gdzieś daleko rozwija bardzo udaną karierę na szczytach potężnej firmy. Dziecko żyje w przeświadczeniu, że jego ojciec jest wspaniałą osobą.
Myśli tak do momentu, gdy podczas rodzinnego spotkania po latach okazuje się, że ojciec jednak jest po stronie „tych złych”. Później następuje jednak nawrócenie i odkupienie ojca.
Dzisiaj tego typu toposy wciąż są obecne. Wystarczy spojrzeć na większe hity serialowe i filmowe. W animacji Invincible ojciec, postrzegany jako wzór, okazuje się niewyobrażalnym potworem zdolnym do ludobójstwa popełnianego w imię własnych ambicji.
Niedaleko odbiega serial The Boys, gdzie Homelander, (anty)superbohater o niewyobrażalnych mocach, jest psychicznie niedojrzałym sadystą niemogącym pełnić funkcji ojca.
Elementem wspólnym tych przywołanych przykładów jest to, że biologiczny ojciec okazuje się z jednej strony faktycznie kimś ważnym, potężnym, wpływowym, a z drugiej jest po prostu gnidą.
Można powiedzieć, że staje się parodią chrześcijańskiego Objawienia, zgodnie z którym prawdziwy Ojciec Chrystusa jest również (pozornie) nieobecny, ale jednak absolutnie potężny. Jezus pozostaje Jego dziedzicem i dane są Mu Jego chwała i władza.
Nawet szatan podczas kuszenia na pustyni próbuje namówić Jezusa, by z tej władzy skorzystał. Chrystus jednak do końca tego nie robi.
W historii Jezusa Jego Ojciec nie okazuje się nagle jakimś antagonistą. Odkupienie się dopełnia, tak jak było zaplanowane. Józef towarzyszył Jezusowi w Jego życiu, pełnił funkcję ojca ziemskiego.
Pojawia się zatem drugi topos, który określiłbym Józefowym. To postać nienaturalnego ojca, który pełni właściwą funkcję ojcowską.
W The Boys był to Butcher (chociaż końcówka ostatniego sezonu trochę to zagmatwała). W Marvel Cinematic Universe (MCU) taką Józefową rolę odgrywał Tony Stark (Ironman) względem Petera Parkera (Spidermana).
Naturalni ojcowie są we współczesnej kulturze wyjątkowo rzadko przedstawiani w pozytywnym świetle. Był to przedmiot oburzenia stowarzyszeń ojcowskich w USA już w latach 90.
National Father Initiative (NFI) przygotowało w 1998 r. raport, w którym przeanalizowano 102 programy z czterech głównych stacji i kanału Warner Bros. Autorzy wykazali, że spośród nich tylko w 15 była obecna figura ojca jako zaangażowanego w życie rodziny, przy czym tylko w sześciu z nich było to przedstawienie pozytywne.
Te badania przywoływano później w kolejnych latach w publikacjach na temat obrazu ojcostwa w mediach. Nikt inny nie przygotował podobnie szczegółowego raportu.
W 2013 r. ukazał się artykuł autorstwa Davida A. McGee i Bryce’a F. Hantla, przywołujący więcej badań i zwracający uwagę na to, że ojciec w mediach jest zazwyczaj przedstawiany jako głupek, naiwniak i bufon.
Jak zauważają autorzy tekstu, „karykatury te nie powinny nas dziwić, ponieważ duża część społeczeństwa zmaga się z tym, co oznacza być ojcem. Poprzez humor nasza amerykańska kultura twierdzi, że bycie ojcem jest ostatecznie niepotrzebnym stanowiskiem”.
Dzisiejsze społeczeństwo porzuca ideę ojcostwa. Jak piszą autorzy, „nie tylko dorastamy bez ojców, ale również akceptujemy to”. Nieobecny ojciec staje się normą.
Czy nam się to podoba, czy nie, potrzebujemy ojca
Takie podważenie roli ojcostwa to właśnie owa detronizacja ojca, o której już wcześniej wspomniałem w kontekście krytyki teologii feministycznej Kupczaka. Ojcostwo w patriarchalnym społeczeństwie ma często konotacje negatywne – „kojarzone jest z agresywnością, wymaganiem posłuszeństwa, pragnieniem władzy i kontroli”.
W momencie, gdy te cechy zaczynają być projektowane na obraz Boga przez figurę ojca, staje się to kłopotliwe.
Bóg Ojciec, tak jak głowa rzymskiej rodziny, to pan domu – dominus, który może podjąć arbitralną decyzję o życiu i śmierci swego dziecka, dowolnie zarządzać swoim domem, dominium, w który wliczają się przedmioty i członkowie rodziny (w tym niewolnicy).
Oczywiście według teologii katolickiej Bóg taki nie jest. Nie jest woluntarystycznym i kapryśnym bóstwem.
Jak wskazywał Zygmunt Freud, ojciec jest kluczową figurą w wyłonieniu się religii, a konkretnie mord na ojcu, którego dokonują zazdrośni synowie pragnący przejąć jego rolę jako lidera hordy. Ojciec jest przeszkodą na drodze do realizacji pragnień synów, którzy chcą współżyć z samicami.
Po rytualnym mordzie synowie zjadają ojca. Dochodzi więc do pierwotnego mordu i uczty totemicznej, które są początkiem religii.
Synowie jednak na miejsce ojca wprowadzają prawo, które go uobecnia oraz podtrzymuje jego nakazy i zakazy. Śmierć ojca staje się początkiem przepisów prawa religijnego i generuje poczucie winy.
Mit mordu ojca wprowadzony przez Freuda dzisiaj jest jednak mało przekonujący – w końcu nie jest niczym więcej niż mitem. Nie możemy dojść do tego, czy takie wydarzenie rzeczywiście kiedyś doprowadziło do narodzin religii totemicznej.
Jacques Lacan wskazał wręcz, że to w tradycji kościelnej należałoby poszukiwać figury Ojca. Swoje seminarium Imiona-Ojca Lacan wygłosił jako ostatnie, jeszcze przed zwolnieniem z roli dydaktyka.
Pozwolił sobie zatem na więcej w krytyce ówczesnych dogmatów psychoanalizy. Zamierzał zedrzeć zasłonę z Freudowskiego mitu ojca i wyjść poza niego.
„Ojciec pierwotny jest ojcem sprzed zakazu kazirodztwa, sprzed pojawienia się Prawa, porządku struktur przymierza i pokrewieństwa, słowem, sprzed pojawienia się kultury. To dlatego Freud czyni z niego przywódcę hordy, którego zaspokojenie, zgodnie z mitem zwierzęcym, jest niepohamowane”.
Totem jednak nie jest w pełni oddać natury Ojca – potrzebuje on innego imienia. Lacan zwraca się ku tradycji biblijnej i analizuje różne pojęcia, które dotyczą Pierwszej Osoby Trójcy Świętej.
Imię ojca bowiem musi być „jakimś znakiem już otwartym na odczytywanie”, co znaczy, że musi być uniwersalne i odczytywane tak samo we wszystkich językach. Imię Boga objawione Mojżeszowi z płonącego krzewu to Ehyeh asher Ehyeh.
Nie powinno być tłumaczone jako „Jestem, który Jestem”, czyli jako Bóg utożsamiany z Byciem (Étre), jak to interpretuje zazwyczaj chrześcijańska teologia, ale bardziej literalnie: „Jestem Ten, który Jest” lub „Jestem Będący”. Jest On tym, który po prostu Jest.
Lacan wskazuje, że w każdym człowieku obecne jest pragnienie ojca, ale również i pragnienie Boga. W tradycji chrześcijańskiej to pragnienie Boga Ojca jest podstawowym faktem antropologicznym, wynika tak z pochodzenia człowieka, jak i z jego przeznaczenia.
„Mistycyzm we wszystkich tradycjach […] jest jakimś poszukiwaniem, wznoszeniem się, ascezą, wniebowzięciem, wszystkim, co tylko chcecie, zanurzeniem się w jouissance Boga”. Lacanowskie jouissance oznacza rozkosz, która wykracza poza zwykłą przyjemność.
Tak więc ojciec byłby tutaj kimś więcej niż tylko pierwotnym odniesieniem, źródłem praw i kultury. Ojciec oznaczałby powszechny początek i pełnię.
Muszę w tym miejscu zwrócić uwagę, że mistyka chrześcijańska dzięki Wcieleniu zostaje zdemokratyzowana i spauperyzowana w tym sensie, że oblicze Boga Ojca nie jest czymś nieskończenie zakrytym, jak było to w Starym Testamencie i jak jest teraz w islamie, ale staje się odkryte dzięki Chrystusowi.
Przypomnę jeszcze raz słowa Orygenesa – Chrystus objawia się w swej cielesności tak samo grzesznikom, jak i świętym. Daje się On poznać każdemu, który chce również poznać Ojca.
Oglądając Syna, oglądamy Ojca. Nigdy nie będziemy w stanie oglądać Ojca bardziej jak tylko przez Syna. W przeciwieństwie do niechrześcijańskich mistyków nie musimy się przedzierać przez zasłonę materii, gdyż w niej objawił się nam Syn.
„Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27). Logika sakramentów i adoracja Boga ukrytego w chlebie są tej prawdy wymownym symbolem.
***
Dzisiejsza kultura, zwłaszcza media, ale i obraz ojca proponowany przez niektóre środowiska konserwatystów oferują wymiary ojcostwa, które zaburzają teologiczne rozumienie Bożego ojcostwa, ale też i tego ziemskiego, które wyłania się z życia Świętej Rodziny – Maryi, Józefa i Jezusa.
Bez wzorca ojcostwa ojcostwo Boga i figura Józefa stają się dla nas niezrozumiałe. Bóg Ojciec staje po prostu wielkim nieobecnym – Deus otiosus.
Ojcem nieobecnym w naszym codziennym życiu. Jesteśmy przez niego opuszczeni, tak jak opuścili część z nas biologiczni ojcowie.
Figura Józefa staje się o tyle niezrozumiała, że jako alternatywa dla feministycznej detronizacji ojca jest nam proponowany konserwatywny maczyzm, według którego Józef jest „cuckiem” i frajerem. Uległym mężczyzną nieaktywnym seksualnie, pasywnym i posłusznym kobiecie i nieślubnemu dziecku.
Przywołując jeszcze raz słowa Orygenesa, można stwierdzić, że małżeństwo Józefa i rola ojcowska są głupstwem dla tych, którzy myślą w kategoriach tego świata. Trzeba zatem zdekonstruować narosłe wokół ojcostwa treści i odzyskać chrześcijańskie rozumienie tej figury.
Takie, jakie objawia Jezus. Takie, jakiego przykładem jest św. Józef.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.