Religia Wielkiego Pytajnika. Umarł Jahwe, narodził się Bóg-Włóczykij
„Nie myślałem, że żyć będę w tak osobliwej chwili/ Kiedy Bóg skalnych wyżyn i gromów/ Bóg Zastępów, kyrios Sabaoth/ Najdotkliwiej upokorzy ludzi/ Pozwoliwszy im działać jak tylko zapragną/ Im pozostawiając wnioski i nie mówiąc nic”. Czesław Miłosz okazał się prawdziwym prorokiem, zapowiadając kształt współczesnej wyobraźni religijnej po symbolicznym złożeniu do grobu figury Boga Ojca. Na jego miejsce przychodzi nowy Bóg: ukryty, milczący, znikający w ciemnościach świata i pośród zakamarków ludzkiej duszy.
Beata Kozidrak w poszukiwaniu Boga Ojca
Nie ma Go! Odszedł, usunął się niespostrzeżenie w głęboki cień, gdzie nikt nie będzie Go już kłopotał swoimi natrętnymi modlitwami. Tak, to On – „to sam stary Jehowa gotuje się na śmierć” – jak pisał w połowie XIX w. niemiecki filozof, Heinrich Heine.
Starożytny Bóg Ojciec. Kiedyś prawdziwy Bóg-gwałtownik. Zapalczywy, zaborczy, zazdrosny, z niewyczerpaną pasją zabiegający o miłość i oddanie Oblubienicy-Izraela. Ogień, który płonie, ale nigdy nie gaśnie. Niczym gorejący krzew przed obliczem zatrwożonego Mojżesza.
„Tak dobrze Go poznaliśmy, poczynając od Jego kolebki w Egipcie, gdzie wychował się wśród otoczonych boską czcią cielców, krokodyli, świętych cebul, ibisów i kotów”. Z czasem – po zetknięciu z cywilizacją asyryjsko-babilońską – „przestał nieustannie pałać gniewem i żądzą zemsty”.
A dziś? A teraz? „Czy słyszycie dźwięk dzwonka? Przyklęknijcie – oto niosą święte oleje umierającemu Bogu” – tak patetycznie zakończył swoją syntetyczną opowieść-biografię starodawnego Boga Jahwe Heinrich Heine.
Literacko-filozoficzne tropy pozostawione przez niemieckiego myśliciela podjął kilkadziesiąt lat później najbardziej znany prorok „śmierci Boga”, czyli Fryderyk Nietzsche. W słynnym dziele Tako rzecze Zaratustra tytułowy mędrzec spotykał na swej drodze tajemniczą postać ostatniego papieża – tego, który towarzyszył umierającemu Jahwe aż do Jego ostatniego tchnienia.
Papież był świadkiem przemiany dawnego Boga witalności w pełnego zgryzoty, zgrzybiałego, zapadniętego w sobie starca. Całkiem jak Theoden poddany mocy ciemnej magii Sarumana. „Za młodu był ów Bóg ze wschodnich krain twardy, mściwy i piekło zbudował ku rozkoszy swoich ulubieńców”, aby pod koniec swego boskiego żywota stać się „najpodobniejszy do starej chwiejącej się babki” – jak opowiadał Zaratustrze ostatni papież.
Oczywiście obraz, który szkicuje Nietzsche ma umiarkowany związek z tym, jak faktycznie rozumiała Boga teologia katolicka. Musimy jednak pamiętać o fundamentalnej kwestii. Opisywana przez obu filozofów symboliczna śmierć starożytnego Jahwe to nie jest wydarzenie rozgrywające się wyłącznie w ramach intelektualnej spekulacji.
Nie chodzi o to, czy z filozoficznego punktu widzenia koncept Boga jest do utrzymania i uzasadnienia. Bóg Ojciec opisywany przez Nietzschego i Heinego dalece bowiem wykracza swoim znaczeniem poza obręb jednej z Osób Trójcy Świętej. To szersza kulturowa figura, symbol odsyłający poza kontekst stricte teologiczny.
Jahwe to źródło kosmicznego porządku, Wielki Prawodawca, sprawiedliwy sędzia, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Gwarant Prawdy pisanej z wielkiej litery, źródło uniwersalnego moralnego porządku. To z Niego wypływa i na Nim pozostaje zawieszony metafizyczny ład naszego ludzkiego świata.
Jeśli więc stawka w tej niezwykłej „grze o absolut” jest tak brzemienna w skutki, sięgająca aż ku przepastnym eonom kosmicznego (nie)porządku, to nic dziwnego, że Nietzsche, snując swoje opowieści o śmierci chrześcijańskiego Boga, przywdziewał mimowolnie szaty starotestamentalnego proroka albo prawosławnego jurodiwego. Zaś same jego historie przyjmowały formę ewangelicznych przypowieści.
W konsekwencji niemiecki filozof podjął się zadania karkołomnego i paradoksalnego – językiem religijnym wyprowadzić nas, niczym Mojżesz Izraelitów z Egiptu, poza religię. Dlatego też jego poszukiwania-wywoływania umierającego absolutu mają podwójną naturę, o czym w pracy poświęconej idei „śmierci Boga” pisał dr Michał Jędrzejek.
Z jednej strony to wydarzenie historyczne, socjologiczny proces rozłożony w czasie, którego finał pozostaje jednak nieunikniony – obecność Boga w kulturze staje się coraz bardziej mglista. Jednocześnie postulat, rodzaj egzystencjalnego wezwania do współudziału w symbolicznym morderstwie. Nietzsche pragnął, abyśmy wszyscy pospołu umoczyli swoje dusze i sumienia w ciepłej krwi umierającego Boga.
To fundamentalne napięcie rozrywające duchowe trzewia będzie nam towarzyszyć przez cały XX wiek. Ba, historię tego stulecia można opowiedzieć jako kolejne ponawiane warianty odpowiedzi na wydarzenie złożenia Boga Ojca do symbolicznego grobu. Część z tych odpowiedzi będzie przypominać reakcję ostatniego papieża.
Zgorzkniały, rozczarowany sługa miotał ciężkimi oskarżeniami w stronę nieżyjącego Jahwe: „Zbyt wiele nie udało się temu garncarzowi, co wprawy jeszcze nie nabrał! Że jednak mścił się na garnkach i stworzeniach swych za to, że mu się one nie udały – to było już grzechem przeciwko dobremu smakowi. […] Precz z takim Bogiem!”.
Niepostrzeżenie więc rozmywają się kontury twarzy dawnego Jahwe, a cała jego postać zaczyna niebezpiecznie przypominać gnostyckiego demiurga. Stąd już tylko jeden krok, aby na figurę Boga Ojca patrzeć jak na źródło patriarchalnej przemocy i toksycznej męskości.
Współczesna kultura pełna jest tego rodzaju wizerunków, od dekad tocząc na różnorakich frontach wojnę z tak rozumianym archetypem Boga Ojca. Figurą kapryśnego tyrana, którego trzeba obalić niczym rządy mitologicznego Kronosa pożerającego swoje dzieci w obawie przed utratą władzy absolutnej.
Istnieje też druga kierunkowa odpowiedź pozbawiona karykaturalnych w istotnej mierze wyobrażeń i nadmiernego oskarżycielskiego tonu, przepełniona w zamian nostalgicznym smutkiem za (u)traconym stabilnym porządkiem. To symboliczna historia… bohaterki utworu Różowa kula zespołu Bajm.
Tej, dla której „ten dawny spokój rozpłynął się”. Porwana przez tytułową „różową kulę” i „unoszona przez prąd” świata, w którym kulturowa „śmierć Boga” już nastąpiła, nie potrafi odzyskać pierwotnej, niewinnej i oczywistej relacji z ojcem. Stąd też w refrenie raz po raz powraca melancholijne wołanie-modlitwa: „Powiedz mi…/ Jak mam w to wszystko uwierzyć?/ Powiedz mi, jak wierzyć?/ Jak wierzyć?”.
„Prawda to rzecz nieuchwytna nawiedzająca sny żebraka”
Odpowiedzi Beacie Kozidrak na tak dramatycznie postawione pytanie udzieliła niedawno w eseju Koniec chrześcijańskiego świata Chantal Delsol. Francuska filozof podjęła tropy pozostawione przez Heinego i Nietzschego, starając się przekroczyć wewnątrz Kościoła katolickiego porządek symbolizowany przez figurę Boga Ojca.
Zdaniem Delsol nadszedł już najwyższy czas, aby porzucić fałszywe i szkodliwe rojenia o bezpośrednim dostępie do Prawdy. Podobnie należy czytać ulgę, z jaką profesor rozstała się z ideą christianitas, której patronuje symboliczne pragnienie zaprowadzenia uniwersalnego, cywilizacyjnego, wszechobejmującego ładu.
„Pękła cienka nić”, jak śpiewała wokalistka Bajmu. Zdaniem Delsol nie ma w tym ostatecznie nic złego. Francuska autorka uważa, że chrześcijaństwo zamieniło metafizykę w… owadoznawstwo. Przesadnie skrupulatne i aptekarskie z ducha cyzelowanie pojęć wypaczyło samo poszukiwanie prawdy.
„Ta rzecz nas wyczerpie albo, jeśli tak można powiedzieć, zniszczy nas przez ośmieszenie” – przekonuje Delsol. Z kolei idea uniwersalnej prawdy, którą należy nieść na krańce świata, stawała się niejednokrotnie uzasadnieniem dla podbojów, dominacji i przemocy. Francuska filozof wzywa więc do zmodyfikowania statusu prawdy.
Porzućmy złudną pewność i pozorną stabilność, czas najwyższy rozpocząć Wielkie Podchody! „Chrześcijaństwo chciało wyrażać rzeczywistość, podczas gdy na tej ziemi można ją tylko interpretować. Należałoby położyć kres tym roszczeniom”. Tak wygląda fundament i punkt wyjścia dla dalszych poszukiwań.
Delsol krąży więc wokół prawdy, niepewna i nieco nieufna, patrzy na nią niejako z ukosa, tropi jej niewyraźne ślady. Prawda to „aureola światła, drżąca nadzieja, rzecz nieuchwytna nawiedzająca sny żebraka”. To marzenie, do którego dążymy, rodzaj eschatologicznej obietnicy, horyzont, który ciągle przed nami umyka, nadzieja odsyłająca nas w nieokreśloną przyszłość.
Ostatecznie prawda w historii – według Delsol – istnieje wyłącznie jako wizjonerka, a nie prawodawczyni. Symboliczny ojcowski porządek przekroczony zostaje po raz wtóry. Cóż więc zostaje nam po zrzuceniu z siebie ciężkiej metafizycznej zbroi? „Prawdopodobnie lepiej by było, gdybyśmy stali się jedynie milczącymi świadkami, a ostatecznie tajnymi agentami Boga”. Czas na „pójście «bardzo powoli w stronę źródła»”.
Bóg-Włóczykij znika pośród górskich dolin
Tajni agenci Jego Boskiej Mości operują pośród gęstej jak atrament ciemności, a ich wędrówka odbywa się w ciszy tak dojmującej, że aż dźwięczy w uszach. Kronikarski zapis z tej specyficznej duchowej podróży znajdziemy w imponującej akademickiej pracy pt. Źródło i noc.
Na jej kartach ks. Miłosz Hołda przedstawia współczesne spory o pojęcie Deus absconditus, Boga po trzykroć ukrytego. W pierwszej kolejności ukrytego wśród ciemności otchłannego kosmosu. Hołda kreśli przed nami konflikt pomiędzy nauką a teologią, którego stawką jest „zlokalizowanie” Boga pośród praw astrofizyki.
Dalej tropimy niewyraźną i kwestionowaną Bożą obecność w ziemskiej historii. Autor rekapituluje nam w tym celu spory o rozumienie Bożej Opatrzności na kanwie Holocaustu i tajemnicy istnienia zła w ludzkim świecie. Wreszcie przychodzi nam śledzić konflikt o Boże objawienie w relacjach pomiędzy Nim a konkretnym, pojedynczym człowiekiem.
Oblicze Boga, jakie wyłania się z kart pracy ks. Hołdy, wydaje się współgrać z diagnozami Chantal Delsol, wpisując się jednocześnie w duchowy krajobraz Zachodu po symbolicznym złożeniu do grobu figury Boga Ojca. Deus absconditus to Bóg wycofany i milczący. Bóg, który dobrowolnie (?) skrył się pośród gęstych, mlecznych mgieł.
Od teraz – Bóg peryferyjny, Bóg poboczności, Bóg zapomnianych ruin i gasnących w ciemnościach nocy wrzosowisk. Bóg-wagabunda, łazik, obieżyświat, który niczym Włóczykij w świecie Muminków zwija swój namiot, aby zniknąć nam niepostrzeżenie z oczu, zlać się z zielonością górskich dolin.
„Bóg może być obecny w stworzeniu tylko w formie nieobecności” – twierdziła Simon Weil. Francuska filozof celnie oddała egzystencjalne położenie „tajnych agentów Boga”. Kilkadziesiąt lat przed wydaniem Końca chrześcijańskiego świata Weil pisała:
„To do nich należy pozostawać bez ruchu, nie odwracając wzroku, nie przestając nasłuchiwać, czekając nie wiadomo na co, nie zwracając uwagi na prośby ani groźby, nie uginając się pod ciosami. Jeśli po długim oczekiwaniu Bóg pozwala niewyraźnie przeczuć blask swojego światła lub nawet zjawia się osobiście, trwa to tylko chwilę. I znów trzeba trwać nieruchomo w skupieniu i czekać bez ruchu, wołając tylko wtedy, gdy tęsknota jest zbyt silna”.
Wejście w apofatyczną ciemność
W ten sposób na światło dziennie wydobywa się stopniowo nowa, zanurzona w apofatycznej ciemności wyobraźnia religijna, która zaczyna odgrywać coraz istotniejszą rolę także w samym Kościele katolickim.
„Jesteś tak daleko ode mnie/ Czasami jednak blisko tak/ Mogę porozmawiać z tobą czasem/ Czasem znajdujesz dla mnie czas”. Te wersy (wyśpiewane w oryginale przez Muńka Staszczyka, a dla nas bardziej adekwatne w wersji Dawida Podsiadły) są właśnie tą historią. Historią człowieka, który Boga dostrzega tylko krótkimi przebłyskami, przez resztę czasu pozostając w ciszy oraz ciemności niczym bohaterowie Chantal Delsol i Simone Weil.
Wyobraźnia religijna po namaszczeniu umierającego Boga Ojca świętymi olejami coraz mocniej nabiera charakteru teologii negatywnej. Zamiast skupiać się wokół metafizycznej Prawdy oraz orzekać o określonych cechach i atrybutach Boga, wchodzimy w przejmujące milczenie. Od teraz droga poznania ma przebiegać od człowieka i jego konkretnej egzystencji do tajemniczego, jeszcze niepoznanego Boga.
Tak pisał o tym ks. Tadeusz Dzidek, autor pracy Granice rozumu w teologicznym poznaniu Boga: „To właśnie człowiek, a nie Stwórca, stanowi punkt wyjścia. Z doświadczenia samego siebie, a także doświadczenia świata, wyrasta nadzieja ukierunkowana na to, co absolutne. Na horyzoncie pojawia się idea Boga, ale nie jako intelektualna hipoteza, lecz nade wszystko jako jedyna istota będąca w stanie nadać życiu sens”.
Religia Wielkiego Pytajnika
A co, jeśli za odczarowanie świata nie odpowiadają wcale Max Weber i XIX-wieczna rewolucja przemysłowa? Co jeżeli jego źródłem nie są oświecenie i wiara w potęgę rozumu? Co jeśli źródło problemu tkwi głębiej w historii, sięgając aż do zjawiska, które Hegel określił mianem „zasady Północy”?
„Wiara, ukierunkowana na transcendentną nieskończoność Boga, łączy się w protestantyzmie z ograniczeniem kultu” – czytamy w przywoływanej wcześniej książce pt. Bóg umarł. Dlaczego odchodzimy od religii. Michał Jędrzejek, rekapitulując poglądy Hegla, wskazuje, że protestantyzm w imię walki z rzekomo fałszywymi przejawami boskości w świecie, niejako mimowolnie doprowadził do stworzenia „przepaści między tym, co skończone, i tym, co nieskończone”.
Tak powstała „poezja protestanckiego smutku”, jak pisał o niej Hegel. Filozof podkreślał „rozdźwięk między jednostką, odczuwającą tęsknotę za wiecznością, a wiecznością samą”. W ten sposób rozpoczął się proces stopniowego symbolicznego „zamykania niebios” i „wygnania zaświatów” poza rozum i wyobraźnię człowieka. To już tutaj swymi splątanymi korzeniami zapuszcza się idea „śmierci Boga”.
Pośród całego bogatego symbolicznego bagażu to, co wydaje mi się w przekraczanej dziś figurze Boga Ojca najważniejsze, jest w sumie w jakiejś mierze banalne. Ojciec to istota, która na końcu zdań stawia kropki.
Tymczasem dzisiejsza nabierająca mocy i znaczenia wyobraźnia religijna „ciemnego Boga” potrafi już tylko kończyć zdania nieustannymi pytajnikami. „Więc Boga nie ma. Może być. Ale nie wiemy, kim będzie, jeżeli będzie” – mówił w rozmowie dla „Teologii Politycznej” prof. Wawrzyniec Rymkiewicz. Rzeczywistość złożona z samych znaków zapytania jest czymś prawdziwie upiornym.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.