Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Adam Leszczyński, Jan Sowa, Kresy. Czy I Rzeczpospolita była imperium kolonialnym?

Adam Leszczyński, Jan Sowa, Kresy. Czy I Rzeczpospolita była imperium kolonialnym? Jan Matejko - Batory pod Pskowem; źródło: wikimedia commons; Public Domain

To nie było państwo kolonialne. Ocena dziedzictwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów ma duże znaczenie zarówno dla polskiej pamięci historycznej, jak i dla stosunków między krajami, których współczesne terytoria wchodziły niegdyś w skład państwa polsko-litewskiego. Nic bardziej nie szkodzi tej ocenie, jak próba nałożenia na Rzeczpospolitą współczesnych kategorii i zachodnich schematów pojęciowych. A to się dzieje, gdy staramy się udowodnić, że byt państwowy, powstały w wyniku unii lubelskiej 1569 r., był polskim imperium kolonialnym.

Wielu wydaje się, że Rzeczpospolita była imperium

Teza o istnieniu polskiego imperium kolonialnego na Kresach zyskała od jakiegoś czasu pewną popularność. Na przykład kilka lat temu Adam Leszczyński na łamach Oko.press w artykule Prawica oburzona „polskim kolonializmem” w laudacji dla Tokarczuk przypomniał, na podstawie pracy Jana Sowy pt. Fantomowe ciało króla z 2011 r, że polskie elity polityczne z wyższością odnosiły się do stosunków panujących na Kresach i wprost używały terminu „kolonie”, żeby opisać nowo przyłączone do Korony ziemie.

Tej kolonialnej nomenklaturze towarzyszyła wzmożona akcja kolonizacyjna, którą szlachta polska rozpoczęła po 1569 r., gdy województwa wołyńskie, bracławskie, podlaskie i kijowskie zostały włączone do Królestwa Polskiego. Stworzyło to bowiem nowe możliwości prawne dla szlachty koronnej, która od tamtej pory mogła znacznie swobodniej osiedlać się na ziemiach ukrainnych.

Do tego, podkreśla Leszczyński, zwolennicy tezy o polskim kolonializmie na Kresach wskazują także na fakt, że osadnictwo na Kresach miało charakter eksploatacji ekonomicznej – gigantyczne fortuny powstawały głównie dzięki półniewolniczej pracy ludności miejscowej, która pracowała na rzecz nowo przybyłej elity.

Tę garść uwag, które mają dowodzić, że Rzeczpospolita była polskim imperialnym projektem kolonialnym, uzupełnia sam Jan Sowa. W Fantomowym ciele króla powiada on m. in., że polska szlachta uważała rozciągnięcie zasad ustroju polskiego na Litwę za coś w rodzaju misji cywilizacyjnej, dzięki której Litwini (tj. bojarzy Wielkiego Księstwa) mogli dokonać skoku cywilizacyjnego.

Argumentem na poparcie tej tezy ma być opinia Stanisława Orzechowskiego (1511-1566), który w ten właśnie sposób patrzył na przyznanie Litwinom polskich przywilejów szlacheckich.

Sowa konsekwentnie przy tym zaprzecza, że uzyskanie przez szlachtę ruską i litewską uprzywilejowania podobnego do tego, którym cieszyła się szlachta polska, mogło być świadomym dążeniem tych dwóch grup, które trafnie rozpoznały swój interes.

Zdaniem Sowy poparcie Wołynian i Podlasian dla inkorporacji ich ziem do Królestwa Polskiego wynikało wyłącznie z pragnienia uzyskania prawnych zabezpieczeń przed samowolą szlachty mazowieckiej, która w przeszłości dokonywała najazdów na te tereny.

Postrzeganie Rzeczpospolitej jako imperium bynajmniej nie jest wyłączną domeną lewicy. Krytyka nawiązywania do tamtej rzeczywistości, zwłaszcza do jej potencjału dla inspirowania mitów politycznych, przychodzi także z prawej strony.

Niedawno Kacper Kita, broniąc zapewne idei państwa narodowego, napisał na portalu X, że hasła odbudowy wielokulturowej I RP to opium polskich intelektualistów, którzy nie dostrzegają, że taka mitologia jest groźna zarówno dla samej Polski, jak i dla budowy dobrych relacji z naszymi sąsiadami. Tych ostatnich, powiada Kita, zupełnie „nie interesuje leczenie naszych postimperialnych kompleksów”.

I w ten sposób powstał w Polsce sojusz lewicowo-prawicowy na rzecz krytyki Rzeczpospolitej zarówno jako konkretnego tworu państwowego, jak i źródła inspiracji dla refleksji metapolitycznej.

Co charakterystyczne, w obu wypadkach krytyka jest osadzona na tych samych nieporozumieniach. Formułujący ją autorzy patrzą na Rzeczpospolitą jako na formę polskiej państwowości.

Wyraża się to w charakterystycznej periodyzacji dziejów Polski, w której Rzeczpospolitej Obojga Narodów przydaje się rzymską cyfrę „I”, traktując ją jako poprzedniczkę Rzeczpospolitej Polskiej z lat 1918-1939.

Gdy zaś poczyni się to założenie, to można śmiało sięgnąć po postkolonialne schematy pojęciowe i środki krytyki właściwe dla tego nurtu.

Jednak realia historyczne wymykają się temu opisowi. Trzeba więc nie tylko to założenie odrzucić, ale też uchwycić istotę imperializmu, zestawić z nią terminem specyfikę ustroju Rzeczpospolitej i ustalić, jak szerokie było osadnictwo polskiej szlachty na ziemiach ukrainnych. I temu będzie poświęcony ten tekst.

Imperium to nie to samo, co mocarstwo

Potocznie słowo „imperium” często znaczy tyle co „mocarstwo”, czyli bardzo silne państwo. W tym sensie Rzeczpospolita imperium była i zachowywała swój status podmiotu polityki europejskiej aż do czasu powstania Chmielnickiego i potopu szwedzkiego, od kiedy odgrywała coraz bardziej przedmiotową rolę.

Jednak przyjęcie takiego znaczenia byłoby niewystarczające z punktu widzenia samych zwolenników tezy o istnieniu polskiego imperialnego kolonializmu, którzy dostrzegają, jak się wydaje, analogię pomiędzy Rzeczpospolitą a polityką kolonialną takich państw, jak Anglia i Szkocja (od 1707 r. Wielka Brytania), Francja, Portugalia lub Hiszpania. Musi więc chodzić o inne znaczenie tego terminu.

Chcąc ująć istotę rzeczy, musimy sięgnąć do początków. Imperium w rozumieniu łacińskim to tyle co władztwo. Istotą imperium rzymskiego była nierównowaga między metropolią, którą było miasto Rzym, a prowincjami, będącym niczym więcej, jak tylko obszarem rzymskiego władztwa o charakterze administracyjno-fiskalnym.

Rzym swoją siłą zbrojną zapewniał spokój w zamian za daninę w postaci podatków. Jednak same prowincje nie miały wiele do gadania.

W tym organizmie politycznym podmiotowi byli jedynie ci, którzy cieszyli się statusem obywateli rzymskich. Oni też w obrębie miasta Rzym mieli jakieś możliwości uczestnictwa w procesie sprawowania władzy.

Wszelkie imperia przybierały w toku historii podobną strukturę. Imperium brytyjskim nie rządził Londyn wespół ze stolicami poszczególnych kolonii. Indie nie miały nic do gadania. Kolonie w Ameryce też nie miały nic do gadania, dopóki nie osiągnęły pełni niepodległości, tworząc Stany Zjednoczone.

W wielkich imperiach lądowych, takich jak mongolskie lub rosyjskie, interesy prowincji również były podporządkowane polityce, o której decydowała centrala. I także w tym wypadku nie mając żadnej reprezentacji politycznej, nie miały na jej kształt żadnego wpływu.

Ustrój Królestwa Polskiego nie miał w sobie nic z imperializmu

Próba opisania Rzeczpospolitej w tych kategoriach wydaje mi się zupełnie niemożliwa do przeprowadzenia. Kształt ustroju Rzeczpospolitej był wynikiem ewolucji ustroju Królestwa Polskiego, a konkretnie wynikał ze szczególnej sytuacji, w jakie znalazło się rycerstwo polskie u zarania swoich dziejów.

W Europie Zachodniej obowiązywał system feudalny oparty o stosunek lenny. Uprawnienia przysługiwały członkowi danego stanu z tytułu jego ślubowania względem wasala do świadczenia określonych posług.

Na przykład rycerz otrzymywał w użytkowanie ziemię i władzę nad lokalną społecznością w zmian za stałą gotowość do służby wojskowej. Innymi słowy, na Zachodzie relacje w obrębie społeczeństwa musiały być hierarchiczne, tworzyły specyficzną drabinę feudalną i opierały się o stosunek prawny, który dziś moglibyśmy zaklasyfikować jako bliższy prawu prywatnemu.

Natomiast częścią specyfiki polskiego rycerstwa była alodialność majątkowa, czyli posiadanie ziemi jako własności bezwzględnej. Podstawą zaś zobowiązania do służby wojskowej było prawo rycerskie (łac. ius militare). Zachodziło zatem coś, co można by nazwać publicznoprawnym stosunkiem pewnej wyróżnionej grupy społecznej.

W efekcie w Królestwie Polskim nie było hrabiów, książąt lub innych tytułów właściwych dla zachodnioeuropejskiego feudalizmu (tytuły książęce dla Radziwiłłów lub Wiśniowieckich pochodziły od cesarza). Z tego powodu szlachta polska była pod względem prawnym grupą egalitarną, którą wewnętrznie różnił jedynie posiadany majątek.

Z czasem tak opisane rycerstwo uzyskiwało kolejne przywileje, począwszy od immunitetów, czyli zwalniania majątku rycerskiego z rozmaitych danin oraz tzw. prawa nieodpowiedniego, które pozwalało szlachcicowi na apelację od niekorzystnego wyroku lokalnego urzędnika bezpośrednio do władcy.

Historia kolejnych przywilejów wynikała z egalitarnych tendencji w obrębie szlachty. Słynne prawo neminem captivabimus nisi iure victum (łac. nikt nie zostanie pojmany, chyba że z wyroku sądu) rycerstwo polskie otrzymało w zamian za zgodę na zatwierdzenie wyboru księcia Władysława, syna Jagiełły, na króla Polski.

Od tej pory szlachcic cieszył się zarówno nietykalnością osobistą, jak i majątkową, których nie można było naruszyć bez podstawy prawnej i wyroku sądowego. Z punktu widzenia możliwości dyskusji o sprawach publicznych i bycia obywatelem w ogóle zdobycie takich przywilejów miało wręcz fundamentalne znaczenie.

Ostateczne rozstrzygnięcie zasad ustrojowych na korzyść szerszych rzesz szlacheckich i złamanie potęgi możnowładztwa, które od czasu Kazimierza Wielkiego odgrywało przodującą rolę w kierowaniu polityką państwa, dokonało się wraz z przywilejami cerekwicko-nieszawskimi z 1454 r.

W redakcji przywileju dla Wielkopolski z tego roku w artykule 33 czytamy: „Również zobowiązujemy się, że żadnych konstytucji nie wezwiemy bez wspólnego sejmiku ziemskiego ustanowionego w Środzie [Wielkopolskiej – przyp. M.R.]”.

Oznaczało to zakwestionowanie jakichkolwiek uprawnień prawodawczych panów wchodzących w skład rady królewskiej, czyli późniejszego senatu, i ustanowienie podstaw dla elementów demokratycznych w ustroju staropolskim.

Proces ten ostatecznie został dopełniony konstytucją Nihil novi z 1505 r., która ustanawiała prawne ramy dla wysyłania przez sejmiki swoich przedstawicieli na sejm walny.

Ten uproszczony opis pokazuje, że Królestwo Polskie w czasach sprzed unii lubelskiej miało strukturę zupełnie różną od imperialnej. Mamy do czynienia z państwem, w którym wszystkie jego części są równouprawnione, a sejmiki wszystkich ziem mogą wysyłać swoich reprezentantów na sejm walny.

Pochodzenie etniczne danego szlachcica lub wyznawana religia nie miały nic do rzeczy. Istotne było jedynie to, czy jest się szlachcicem i posiada związane z tym stanem uprawnienia polityczne, ergo jest obywatelem.

Litwini też chcieli tych samych praw

A jednak Jan Sowa argumentuje, że ta sama polska szlachta budowała swoje imperium kolonialne na Kresach. Tymczasem w pierwszym rzędzie przywilejami została obdarowana także szlachta etnicznie ruska, która zamieszkiwała Ruś Halicko-Włodzimierską, włączoną do Korony Królestwa Polskiego w drodze spadku po śmierci księcia Bolesława Jerzego II z dynastii Piastów.

Po drugie, wbrew jego opinii bojarzy litewscy (czyli etnicznie litewscy i ruscy) byli zainteresowani otrzymaniem podobnych gwarancji prawnych, którymi cieszyli się panowie polscy. W chwili zawierania unii polsko-litewskiej w Krewie w 1385 r. pozycja ustrojowa szlachcica polskiego i litewskiego była bowiem nieporównywalna.

W Koronie istniał już rozbudowany samorząd i szereg gwarancji chroniących majątek i osobę szlachcica przed ingerencja władzy monarszej. Tymczasem w Wielkim Księstwie sytuacja była zgoła odmienna.

Jak podaje Robert Frost w Oksfordzkiej historii unii polsko-litewskiej, istniały, co prawda, prawa i zwyczaje gwarantujące na przykład posiadanie ziemi, jednak konkretne zasady były niejasne i różniły się pomiędzy poszczególnymi prowincjami Księstwa.

Na przykład w kontekście dziedziczenia nic nie stało na przeszkodzie życzeniu wielkiego księcia, który dziedziczony następnemu pokoleniu majątek mógł wrócić wedle własnego życzenia do domeny wielkoksiążecej.

Rozwój unii z Polską, bynajmniej nie wolny od waśni i antagonizmów, pozwolił litewskim bojarom na zdobycie lepszej pozycji prawnej zarówno względem samego wielkiego księcia, jak i wielkich rodów, których przedstawiciele wchodzili w skład rady wielkoksiążęcej, organu rządzącego całym państwem z wespół z wielkim księciem.

Przełomowy okazał się tutaj rok 1447 r., gdy z chwilą koronacji Kazimierza Jagiellończyka na króla Polski została odnowiona personalna unia polsko-litewska. Nowy monarcha zwolnił litewskich bojarów z większości świadczeń, nadając im przywilej podobny do polskiego przywileju koszyckiego.

Niemniej aktywną rolę w dziedzinie uchwalania wysokości podatków szlachta Wielkiego Księstwa podjęła dopiero w XVI w. W międzyczasie udało jej się uzyskać w 1492 r. większość przywilejów, którymi cieszyła się polska szlachta, na czele z neminem captivabimus oraz prawami na wzór praw z Cerekwicy i Nieszawy.

W rezultacie bojarzy litewscy uzyskali po 1492 r. legalne środki do przeciwstawienia się zarówno decyzjom rady wielkoksiążęcej, jak i woli samego wielkiego księcia. Niejako zwieńczeniem tego procesu zyskiwania podmiotowości politycznej przez Litwinów w okresie przed unią lubelską było nadanie organizacji sejmikowej na wzór polski aktem jednorazowym dla całego Wielkiego Księstwa. Stało się to decyzją Zygmunta Augusta w 1565 r.

Szlachta Wielkiego Księstwa była zatem zainteresowana otrzymaniem praw podobnych do polskich. I nie, nie chodziło jej o zabezpieczenie się przez mazowieckimi najazdami, jak powiada Sowa, ale realizację jej dobrze pojętego interesu. Dlatego cztery województwa, które Zygmunt August w 1569 r. wcielił do Korony, nie protestowały.

Przeciwnie, jak powiada ukraiński historyk Jarosław Peleński w artykule pt. Inkorporacja ukraińskich ziem dawnej Rusi do Korony w 1569. Ideologia i korzyści: „Magnateria, a tym bardziej szlachta ukraińska, nie przeciwstawiała się więc inkorporacji. Wręcz przeciwnie, sprzyjała ona temu zamierzeniu na skutek większej atrakcyjności polskiego ustroju społecznego i politycznego”.

Osadnictwo polskie na Kresach było znikome

Krytyk powyżej argumentacji mógłby przytomnie zauważyć, że nawet jeśli zaistniała faktyczna równoprawność przedstawicieli szlachty wszystkich nacji wchodzących w skład Rzeczpospolitej i nawet jeśli ta równoprawność była wynikiem samoświadomego dążenia dotąd nieuprzywilejowanej części szlachty, to wciąż trzeba zapytać o kwestię osadnictwa.

Przecież akcja kolonizacyjna mogła zachwiać równowagę między województwami Rzeczypospolitej, a wschodnie tereny przekształcić w coś na wzór wewnętrznych kolonii, zdominowanych przez polskie osadnictwo.

Jeśli szlachta litewska i ruska zostałaby na swoich ziemiach ojczystych zmajoryzowana przez napływ szlachty z Korony, to całą opowieść o równouprawnionym stanie szlacheckim można by włożyć między bajki.

A jednak nic takiego się nie wydarzyło. Przede wszystkim ponownie trzeba zwrócić uwagę na to, że napływ szlachty z Korony na ziemie ukrainne, który istotnie nastąpił, nie oznaczał z automatu napływu ludności etnicznie polskiej. Migrowała także szlachta ruska z terenów Rusi Czerwonej, będącej częścią Królestwa Polskiego od czasów Kazimierza Wielkiego.

Uwzględniwszy ten aspekt, trzeba następnie zwrócić uwagę na samą skalę osadnictwa polskiego na Ukrainie. Ta zaś bynajmniej nie była zjawiskiem masowym.

Henryk Litwin w pracy Napływ szlachty polskiej na Ukrainę 1569-1648 analizując rejestry podatkowe z Kijowszczyzny z 1581 r., podzielił szlachtę – posesjonatów (posiadającą majątki ziemskie) na trzy grupy: wielką własność (powyżej 25 zł podatku), średnią własność (od 5 do 25 zł podatku) oraz drobną własność (poniżej 5 zł podatku).

W pierwszej grupie znalazło się 11 właścicieli, z których tylko 1 był etnicznym Polakiem. Był nim Szczęsny Feliks Charlęski, podkomorzy kijowski. Jego majątek, wedle stawki podatkowej, stanowił 8,4 proc. wszystkich dóbr w dziale wielkiej własności.

Podobnie ma się sprawa w odniesieniu do udziału etnicznych Polaków wśród posesjonatów średniej wielkości majątków. Tam również można odnotować tylko jednego Polaka, nazwiskiem Jaślikowski. Natomiast w grupie drobnej własności na 53 właścicieli odnotowujemy 4 Polaków.

Jak widać, w pierwszych dwóch dekadach po unii lubelskiej obecność Polaków w Ukrainie wydaje się znikoma, jednak do 1640 r. można zaobserwować jej wzrost. Czy znaczny?

Litwin opiera się w tym względzie na rejestrze podymnego z tego roku (podymne, czyli podatek od dymu, tj. od domostwa) i na podziale, który zaproponował I. P. Krypjakiewicz, historyk ukraiński.

Według tego ostatniego można wydzielić grupę własności wielkiej, która obejmuje ponad 500 dymów, własności średniej (od 50 do 500 dymów) oraz własności drobnej (poniżej 50 dymów). Wśród wielkich latyfundystów tamtego czasu znajdujemy 3 Polaków (na 16 wielkich majątków).

W dziale własności średniej Polacy stanowili 16 na 62 posesjonatów. Natomiast w grupie drobnej własności spośród 92 posesjonatów 11 to Polacy.

Ogółem szlachta polska pozostawała w 1640 r. w znacznej mniejszości względem szlachty ruskiej, która stanowiła 77,2 proc. ogółu właścicieli, dzierżąc ponad ¾ majątków alodialnych na Kijowszczyźnie.

Trudno z tego punktu widzenia nazwać proces osadnictwa polskiej szlachty w Ukrainie zmasowaną akcją kolonizacyjną, biorąc pod uwagę, że największymi posesjonatami, a więc tymi, którzy tym samym kontrolowali środki produkcji, byli miejscowi Rusini.

Jedyną grupą, w której szlachta koronna znacznie zwiększyła swój udział, byli dzierżawcy dóbr zastawionych, na przykład, przez wielkich latyfundystów. Polacy stanowili 50,3 proc. tej grupy, a w ich rękach znajdowało się w 1640 r. 65,9 proc. majątków dzierżonych czasowo.

Podobne proporcje utrzymywały się w pozostałych województwach wschodnich. Na obszarze Bracławszczyzny Polacy w 1624 r. stanowią 22,2 proc. właścicieli posiadających 24,6 proc. ogółu majątków. Choć tempo napływu jest znacznie większe niż w wypadku Kijowszczyzny, to wciąż etniczni Polacy koniec końców stanowią mniejszość wśród lokalnej szlachty ruskiej.

Mimo to zwolennik tezy o polskim kolonializmie na Kresach wciąż może walczyć. Skoro osadnictwo szlachty w Ukrainie nie zdominowało lokalnego rycerstwa, to wciąż polska dominacja mogła się objawić poprzez nadania starostw i innych urzędów. Król mógł wszystkie funkcje zarządcze oddać w ręce szlachty koronnej.

A jednak także w tym aspekcie sprawa jest niejednoznaczna. Wzrasta udział magnatów koronnych w sprawowaniu urzędów senatorskich na Kresach, który w latach 1621 – 1648 osiąga 44 proc. (7 senatorów-Polaków na 16 senatorów w ogóle; pozostałych 9 senatorów to Rusini).

Wśród starostów grodowych z Kijowszczyzny w tym samym okresie Polacy stanowili 40 proc. z nich. Natomiast w grupie urzędników ziemskich na Kijowszczyźnie Polaków było 20 proc.

Czy zatem udział szlachty koronnej w sprawowaniu urzędów na Ukrainie wzrósł? Tak. Czy szlachta napływowa z Korony osiągnęła przewagę liczebną nad urzędnikami pochodzenia ruskiego? Nie. Czy to wszystko zatem dowodzi, że Polacy mieli swoje imperium kolonialne na Kresach? Zdecydowanie nie.

Polacy nie osiągnęli przewagi ani pod względem uprzywilejowania, posiadanych majątków i generowanych dochodów, ani pod względem liczby urzędników. Skąd zatem mógł przyjść pomysł, żeby do historii Rzeczpospolitej stosować imperialną i postkolonialną siatkę pojęciową? Odpowiedź tkwi w pamięci zbiorowej.

XIX-wieczny nacjonalizm i inne nieporozumienia

Musimy pamiętać, że obraz Rzeczpospolitej, który dotarł do naszych czasów, został przefiltrowany siłą rzeczy przez tworzenie się państw narodowych w XIX stuleciu.

Polakom, którzy bądź co bądź tworzyli ten silniejszy i lepiej zorganizowany komponent państwa polsko-litewskiego, wydało się, że walczą o odzyskanie swojego państwa, czyli państwa polskiego. Oznaczało to, że pamięć o Rzeczpospolitej została ukształtowana przez polską szlachtę (tj. mówiącą po polsku).

Dla litewskich chłopów, którzy stanowili bazę socjologiczną dla litewskiego nacjonalizmu, spór o Rzeczpospolitą miał w gruncie rzeczy podłoże klasowe, w którym przeciwnikiem często była litewska szlachta i arystokracja.

Ta ostatnia bowiem najpierw się zrutenizowała, a potem spolonizowała. Podobną rzecz można powiedzieć o nacjonalizmie ukraińskim, który również nie został sformułowany ustami lokalnej elity pochodzenia szlacheckiego.

Gdy zatem wszystkie narody wchodzące niegdyś w skład Rzeczpospolitej spojrzały na wspólną przeszłość przez pryzmat własnych aspiracji narodowych, łatwo mogły dojść do wniosku, że Rzeczpospolita była własnością jednej nacji, która używała jej przeciwko dwóm pozostałym.

Tak naprawdę jednak – i to stanowi początek zasadnej krytyki państwa polsko-litewskiego – główna opozycja w ramach Rzeczpospolitej nie przebiegała według linii narodowościowych, lecz według podziału szlachcic – chłop.

Pozycja ustrojowa chłopa była względnie przyzwoita w II poł XV w. i systematycznie pogarszała się do czasu zaborów. Te same pretensje, które pod adresem elit Rzeczpospolitej wysuwają potomkowie chłopów litewskich, białoruskich i ukraińskich, mogliby wygłosić potomkowie włościan polskich.

I nie ma tu ani miejsca, ani potrzeby na usilne próby skłócania tych grup według linii narodowościowych.

Na szczęście historia szlachty Rzeczpospolitej wykracza poza wielowiekowe wykorzystywanie chłopów pańszczyźnianych, która pozostanie oskarżeniem przeciwko niej. Swoją działalnością polityczną szlachta wykształciła także ideę, zgodnie z którą tożsamość polityczna jako obywateli republiki jest istotniejsza od wszelkich podziałów innego typu.

W wielonarodowym i wieloreligijnym państwie okazało się, że ani etnos, ani konfesja nie mają większego znaczenia w zestawieniu z prawami do wolności od bycia zdominowanym przez władzę lub niepaństwowe struktury, takie jak Kościół hierarchiczny.

Przykłady dyskusji na sejmach w latach od 1552 do 1563 r., kiedy toczyła się walka o zniesienie egzekucji przez starostów wyroków sądów biskupich, oraz aktu konfederacji warszawskiej z 1573 r., który ustanawiał tolerancje religijną, pokazały, że w chwilach konfliktów nie trzeba wzorem liberalnym rezygnować z obecności jakichkolwiek publicznych wzorów postaw i cnót w życiu politycznym.

Na poziomie modelu polityki etyka i polityka nie muszą brać rozwodu. Zawsze bowiem pozostanie i pozostać powinien element, który zarówno czyni z ludzi obywateli, jaki spaja ich podług jednego celu.

A jest nim Rzeczpospolita, czyli „wspólna sprawa, o którą dbamy pospołu, nie jako bezładna gromada, tylko liczne zgromadzenie, jednoczone uznawaniem prawa i pożytków z życia we wspólnocie”.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.