Boże Narodzenie źródłem niepotrzebnej presji? W obronie polskich świąt
Obfite polskie święta, pełne plastikowego badziewia, tanich światełek i robionych z zapasem misek sałatki jarzynowej, są realizacją ogólnospołecznej wizji, do której jesteśmy przywiązani i w której pływamy jak ryba w wodzie (albo karp w galarecie). Robimy o nich memy, dyskutujemy, nawet wyśmiewamy – ale, cytując Gombrowicza, to także nasza forma.
Każde społeczne wydarzenie obrasta w Polsce interpretacjami i generuje grupy zwolenników i przeciwników, zwłaszcza gdy jego funkcja czy kształt wskazują, że jest nie do uniknięcia. Nie inaczej jest ze świętami Bożego Narodzenia.
Wydawałoby się, że takiej sympatycznej skądinąd celebracji nie może właściwie czegokolwiek zarzucić. A jednak. Co roku na początku grudnia internet pączkuje pop-psychologicznymi FAQ o „świętach jako presji” i częstuje nas poradami na temat tego, jak uniknąć świątecznej interakcji z bliższą i dalszą rodziną.
Jako odpowiedź na wszechobecny, kreowany głównie (choć nie tylko!) dla celów merkantylnych tak zwany świąteczny nastrój, pojawia się wykładnia pod hasłem „nie trzeba się do niczego zmuszać”. Na co czytelnicy reagują głośnym i chóralnym: „Pozostawcie nam wybór!”.
Nie musisz gotować tej potrawy, możesz zamówić jedzenie. Nie musisz jechać do rodziny na Wigilię. Nie musisz w ogóle odwiedzać starej matki. Zamiast tego możesz „grać w gry”, a że w ogóle były jakieś święta zauważyć, gdy odbijesz się od (wyjątkowo) zamkniętych drzwi Żabki.
Nowa kultura społeczna, wraz z popkulturą i pop-psychologią, dostarczają nam na tacy wykręty, usprawiedliwienia i wymówki. To my jesteśmy w samym centrum dowodzenia, to my możemy wybrać, czy święta w ogóle się dla nas odbędą. Możemy je zatem zignorować.
A potem będziemy rytualnie narzekać na rozpad więzi społecznych i rodzinnych, powierzchowność relacji romantycznych, ghostowanie przez znajomych czy chłopaka, który się nam spodobał. Będziemy narzekać, choć regularnie ghostujemy własną kulturę i rodzinę.
Koncept nielubienia świąt nie jest nowy i nie wymyślili go dwa lata temu w Kalifornii. Od dekad przebąkiwało się o wielkim organizacyjnym wysiłku, by (w czasach pewnego niedoboru) przygotować wystawną wigilię i podjąć z honorami licznych gości, bo i rodziny bywały większe, a więzi jeszcze okrzepłe.
Od lat mówiło się o tym, jak ogromną presję i wyzwanie stanowi cały grudzień, zwłaszcza dla kobiet, które musiały przygotować nie tylko konkretny rodzaj żywności (i musiały to zrobić „na bogato”), ale i oblecieć jasełka z dziećmi, a wcześniej uszyć strój aniołka i pasterza, kupić i zapakować prezenty dla wszystkich, pomyć okna i sprzątnąć mieszkanie na błysk, czasami zrobić ozdoby.
W tym roku doszła dyskusja o wolnej wigilii dla pracowników handlu i wszystkich innych branż. W argumentach „za” pojawiał się portret zmęczonej pracownicy dyskontu, która wróci do domu po piętnastej i dopiero wtedy będzie musiała przystąpić do realizacji kolejnych zadań ze świątecznej listy. Bo tak część z nas postrzega święta – jako zadanie do wypełnienia.
W tym momencie wkraczają antykonsumpcyjne podszepty, które cichym głosikiem podpowiadają nam, że „wystarczy zrezygnować z komercji”, a święta odzyskają swoją magię. To zazwyczaj nieprawda – w miejsce jednej rzeczy, z której się zrezygnowało, wkracza inna, i należy ją kupić, by zrealizować opowieść o antykonsumpcjonizmie, który bywa na pokaz i pełni rolę statusową.
Antymaterializm w późnym kapitalizmie nie oznacza skromności – ani tego, że pieniądz nie poszedł w ruch. Owszem, może nie kupujemy sobie przedmiotów, ale „przeżycia”. A tych kapitalizm nie wycenia tanio.
Lot balonem, trekking, kurs szukania siebie w tym powikłanym świecie, kolacja w nietypowej restauracji – to wszystko nie są przedmioty do opakowania w papier w gwiazdki, ale odchudzają portfel.
Podarowanie „przeżycia” zaburza też obecną silnie w naszej kulturze ideę i funkcję społeczną wręczenia i przyjęcia daru. W tym świetle prezent świąteczny nie jest niepotrzebnym gadżetem, nawet jeśli zaraz o nim zapomnimy – jest symbolem więzi, niby przedmiotem, ale takim, przez który prześwieca ponadmaterialna intencja obdarowującego.
Jednocześnie antykonsumpcyjna mniejszość obnosi się ze swoimi „traumami” (mocno nadużywa się skądinąd tego słowa) związanymi ze świętami, sugerując niemal wprost, że ludzie, którzy je obchodzą, są zbyt skostniali, tradycyjni w negatywnym sensie tego słowa, przywiązani do dodatkowego kieratu, który sami sobie narzucają.
Tymczasem obfite polskie święta, pełne plastikowego badziewia, tanich światełek i robionych z zapasem misek sałatki jarzynowej, są realizacją tej właśnie ogólnospołecznej wizji, do której jesteśmy przywiązani i w której pływamy jak ryba w wodzie (albo karp w galarecie).
Robimy o nich memy, dyskutujemy, nawet wyśmiewamy – ale, cytując Gombrowicza, to także nasza forma. Luz i odpoczynek, które proponują ci na święta obrażeni, nie wydają się w tym kontekście specjalnie kuszącą ofertą.
Mamy nie zjeść czekolady o limitowanym smaku, nie stać w kolejce po sklejone uszka pośledniej marki, nie zastanawiać się, czy spadnie śnieg, czy może jednak nie? Nie kupować na ostatnią chwilę skarpet dla wujka, nie liczyć, czy wystarczy talerzy?
Na siłę przecinać te setki nici, upierać się, że nie żyjemy wcale w uniwersum, gdzie gdy Bóg się rodzi, to moc truchleje, i nie może być inaczej?
Polskie Boże Narodzenie nie ma wiele wspólnego z faktycznym narodzeniem Boga – można deliberować, czy to szkoda – stanowi jednak silnie zakorzeniony społecznie zwyczaj, którego zręby zna i wypełnia niemal każdy. Dlatego tak istotna w kontekście praw pracowniczych wydaje się wolna od pracy wigilia.
To dzień, którego rodzinną wyjątkowość, magiczne spowolnienie odczuwają także niewierzący i niepraktykujący. Dziwnym jest, że jest on wolny w krajach znacznie mniej religijnych i tradycyjnych w sensie obyczaju. Gdzie nie spojrzeć na mapę: Wigilia jest wolna.
W Polsce utarło się, że najlepiej, gdybyśmy pracowali do czternastej, a może i do siedemnastej. Budżetówka pozwala czasem kobietom „wymknąć się” wcześniej, bo karp już robi setne okrążenie w wannie.
Nie ma jednak gospodarczego przyzwolenia na traktowanie tego dnia z delikatnością, na jaką zasługuje. Sejmowa dyskusja wokół wigilii pokazuje zresztą, że dla nikogo nie jest to właściwie „normalny dzień”, choć przyczyny tej wyjątkowości mogą być odmienne.
Przez cały grudzień składamy sobie życzenia. Banalne słowa w rodzaju „zdrowych, wesołych świąt” stanowią magiczną formułę, są werbalną formą daru, jak te skarpetki dla wujka. Niby powtarzalne, puste – ale rytuał odtwarzany bez wielkiej wiary także ma swoją moc.
Wesołych Świąt!
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
