Podsumowanie roku Koalicji 15 X. Bobiński: Brakuje opowieści, po co jest rząd. Następcy pozostali w pisowskim uniwersum

Obecna koalicja nie ma własnej opowieści. Nadal żyjemy więc w świecie zdefiniowanym w 2015 roku przez PiS. Nie ma spójnej narracji dotyczącej roli i celów obecnego rządu, oprócz tej, że jest po to, „żeby nie było rządu PiS-u”. Choć widać próbę przywrócenia „normalności” na wielu szczeblach, słabość opowieści gospodarczo-rozwojowej jest dojmująca. Dopiero przyszłe pokolenie polityków może stworzyć wizję, która skoncentruje się na przyszłości, a nie na rozliczaniu przeszłości – mówi w rozmowie z Klubem Jagiellońskim Andrzej Bobiński, dyrektor zarządzający Polityki Insight.
Podczas swojego exposé 12 grudnia 2023 roku Donald Tusk mówił, że wraz z pokonaniem PiS-u i dojściem Koalicji 15 października do władzy mamy do czynienia z przełomem na miarę „obalenia komuny” i zwycięstwa w 1989 roku. Czy faktycznie po roku od powołania rządu Donalda Tuska możemy mówić, że dokonał się jakiś przełom?
Z jednej strony mam poczucie, że wydarzyła się rzecz duża i ważna. Widać to szczególnie w tym, jak Polska postrzegana jest za granicą – czy to w Brukseli, czy w innych stolicach, czy wreszcie w zachodnich mediach. Panuje przekonanie, że to co się u nas wydarzyło, było swego rodzaju „małym cudem”. Udało się powstrzymać „marsz populistów” do władzy, a Polska stała się symbolem kontrrewolucji na rzecz „normalności”, umiarkowanego centrum i demokracji liberalnej. To właśnie ta opowieść stanowi element „mitu założycielskiego” Koalicji 15 października. Z drugiej strony, jeśli chodzi o samą sferę rządzenia, to jakoś bardzo dużo się nie wydarzyło.
Z jakiego powodu?
Z różnych względów. Po pierwsze, ten rząd dość długo się zbierał, przygotowywał. Na początku sprawiał wrażenie, jakby był na to rządzenie nieprzygotowany. Po drugie, jako że jest to rząd koalicyjny, w wielu aspektach sam blokuje siebie nawzajem. To powoduje, że bardzo ciężko jest posuwać niektóre tematy do przodu.
Rozpięcie ideologiczne pomiędzy koalicjantami jest bardzo szerokie, a w wielu kwestiach wychodzenie naprzeciw interesom obywateli pozostawia wiele do życzenia, ponieważ każdy z koalicjantów inaczej definiuje cele rządzenia. Poza tym sporo czasu poświęcono na audyty, rozliczenia czy samo „połapanie się” w tym, co dzieje się w poszczególnych ministerstwach.
Nowi ministrowie zastali tam chaos?
Mierzyli się z problemami kadrowymi i personalnymi. Można to postrzegać jako proces wyrzucania „obcych” i brania na pokład „swoich”, ale miało to też związek z całkowitym rozbiciem służby cywilnej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Zapoczątkowało to pewnego rodzaju „korkociąg”, który sprawia, że poważnie brakuje zasobów urzędniczych i państwotwórczych. To powoduje, że każda następna władza będzie zmagała się z tym samym problemem.
Na pierwszy plan wysuwa się zatem brak przygotowania do objęcia władzy. Dalej – trudności wynikające z rządu koalicyjnego. Potem niska jakość kadr, którymi trzeba zarządzać. Wreszcie to, że nowa koalicja objęła władzę z wyraźnym przesłaniem o tym, czego nie chce, przeciw czemu walczy i dlaczego chce odzyskać państwo. Natomiast wydaje się, że zabrakło pomysłu, a może i energii, by odpowiedzieć na kluczowe pytanie: jakiego państwa ta koalicja chce? I to chyba dalej pozostaje niejasne.
No właśnie. Po roku rządu Koalicji 15 października można zaobserwować, że nowa władza kontynuuje politykę czy to zwiększania bezpieczeństwa na wschodniej granicy, czy to zwiększania transferów socjalnych, czy nawet budowę CPK, z czym wcześniej przynajmniej na poziomie retorycznym zaciekle walczyła jako opozycja. Dlaczego zamiast zerwania z polityką PiS-u w wielu kwestiach mamy kontynuację, zarówno jeśli chodzi o elementy programowe, jak i styl rządzenia?
Tak jak w latach 90. kłóciliśmy się o komunizm, a na początku lat 2000. o postkomunizm, tak teraz kłócimy się o transformację. Dojście do władzy PiS-u w 2015 roku stanowiło w moim odczuciu początek ery „posttransformacyjnej”. Teraz jesteśmy w okresie przejściowym: zastanawiamy się, jak powinna wyglądać przyszłość, ale nie jesteśmy w stanie do tej dyskusji dojść na poziomie politycznym.
To Jarosław Kaczyński i rządy PiS-u wyznaczyły narrację i bardzo silnie odcisnęły się na świadomości społecznej. Proszę zwrócić uwagę: program odbudowy na terenach popowodziowych będzie się nazywał „Odbudowa +”! Ten symboliczny „pisowski plus” z 2015 roku tak silnie ostał się w społecznej świadomości, że jak Koalicja 15 października myśli, jak nazwać program rządowy, to dodaje właśnie ten sam „plus”.
Dlaczego PiS potrafił budować i narzucać swoją opowieść, a obecna koalicja nie?
Fakt, że ta narracja była popierana przez jedną stronę sporu medialnego i atakowana przez drugą, sprawił, że stała się ona praktycznie istotą sporu. Z jednej strony mamy obiektywny zestaw wyzwań, z którymi musieliśmy się zmierzyć, a z drugiej silną władzę, która wyznaczyła trendy, zbudowała narrację i nadała pewien kierunek myśleniu o polskiej przyszłości.
Następcy cały czas są w tym „uniwersum pisowskim”, tylko że po przeciwnej stronie „politycznego lustra”. Mimo tego, że tam są, to rzeczywistość znacząco się nie zmieniła. Chociaż w czasie kampanii obecni rządzący z tą narracją walczyli, teraz coraz bardziej ją przejmują. To swoiste modus operandi strategii Donalda Tuska.
Która polega na wchodzeniu na teren PiS-u.
Dokładnie. Tusk przejmuje tematy i odbiera PiS-owi polityczny tlen. To część jego stylu uprawiania polityki – bardziej taktycznego niż strategicznego. Jest mistrzem krótkoterminowych manewrów, skutecznego ogrywania przeciwnika na jego terenie. Rzadko tworzy własną, szeroką wizję. To nie jest ten typ polityka.
Dlatego rządzący takiej swojej wizji nie stworzyli?
Obecna koalicja nie ma własnej opowieści, przede wszystkim dlatego że jest „kordonowa” i bardzo zróżnicowana ideologicznie. Brakuje w niej postaci, która potrafiłaby jasno wyznaczyć jakiś pomysł czy kierunek rozwoju. Nadal żyjemy więc w świecie zdefiniowanym przez PiS w 2015 roku, tyle że na końcu tej epoki „posttransformacyjnej”.
Co może być przełomem, który zastąpi obecną epokę? Nowa powstanie jeszcze w tej kadencji parlamentu? Kto będzie ją tworzył?
Chyba dopiero następcy Tuska i Kaczyńskiego będą wyznaczać ten kierunek rozwojowy. Nie wiem, czy powstanie on w ramach głębokiego sporu, czy w miarę szerokiego konsensusu, którego pewnie nie dostrzeżemy, bo będziemy bardzo skupieni na jakichś konfliktach o kwestie symboliczne. Natomiast wydaje mi się, że pokolenie Donalda Tuska, żyjąc w tej „epoce posttransformacyjnej”, nadal jest jednak skupione na tej „posttransformacji”, a nie na przyszłości.
Widać przy tym wartość poprzednich rządów, które wykonały tę próbę, wysiłek, żeby ten rozwój jakoś inaczej opowiedzieć, spróbować jakoś inaczej wymyślić opowieść o Polsce. Czy ona była zadowalająca, spójna i rzeczywiście opowiadała nam świat? Wydaje mi się, że jednak nie. Trudno bowiem przechodząc z jednej epoki do drugiej, zrozumieć i precyzyjnie opisać nową rzeczywistość.
Każdy taki przełom wiąże się z okresem przejściowym, swego rodzaju „czyśćcem” – czasem, w którym stare idee muszą się wyczerpać i wypalić, a nowe dopiero się rodzą. Obecnie żyjemy w takim właśnie interregnum – okresie przejściowym między czasem transformacyjnym a w pełni posttransformacyjnym. Dopiero przyszłe pokolenie polityków może stworzyć wizję, która skoncentruje się na przyszłości, a nie na rozliczaniu przeszłości.
Wobec tego, czy obecny rząd ma na swoim koncie jakieś sukcesy?
Wydaje mi się, że jednym z największych, choć zupełnie niedocenionych sukcesów tego rządu jest próba przywrócenia pewnej „normalności”. Takiej na miarę naszych możliwości i uwarunkowań w kilku obszarach. Przykładem mogą być np. nowe zarządy spółek Skarbu Państwa. Oczywiście, wciąż zdarzają się przypadki nominacji osób związanych z różnymi frakcjami politycznymi czy incydenty takie jak choćby afera w Totalizatorze.
Niemniej jednak w dużej mierze stanowiska te objęli ludzie, którzy mają doświadczenie w swoich dziedzinach i znają specyfikę danej branży. Podobną sytuację widzimy w nominacjach ambasadorskich. Poza kilkoma bardziej kontrowersyjnymi postaciami, np. Bogdanem Klichem, większość kandydatów to profesjonalni dyplomaci z doświadczeniem w MSZ, znający języki i specyfikę krajów, do których mają być delegowani.
Warto również zwrócić uwagę na próby uporządkowania procesu stanowienia prawa. Chodzi o bardziej przewidywalne procedury i większy nacisk na konsultacje społeczne. To nie są spektakularne zmiany, ale pokazują, że w wielu obszarach udało się przywrócić pewną „normalność”, choćby ograniczoną do naszych realiów.
Co ma Pan dokładnie na myśli, mówiąc o „normalności”?
W moim odczuciu to pewien stan, na miarę naszych możliwości i państwa, w którym żyjemy. Nie jest to oczywiście poziom, o którym marzymy – ani jako społeczeństwo, ani jako klasa komentująca politykę – bo z pewnością nie jest to miara naszych ambicji. Natomiast jest pewnym krokiem naprzód względem wypaczeń, błędów i nadużyć, których dokonywała poprzednia władza.
Oczywiście marzymy o wspaniałych politykach, którzy powołują jeszcze lepszych menedżerów czy dyplomatów. O państwie, w którym są powoływani najlepsi sędziowie. Ale nasze państwo, podobnie jak jego instytucje, jest odzwierciedleniem tego, jakim jesteśmy społeczeństwem. Budowa czegoś lepszego wymaga lat, a może nawet dekad. Więc jest to strasznie niespektakularny, ale jednak mały sukces.
A co może być największym rozczarowaniem?
Powtórzę, że brakuje jakiejś opowieści o tym, po co tak naprawdę jest ten rząd. Nie dostrzegam spójnej narracji dotyczącej roli i celów, poza tym, że jest po to, „żeby nie było rządu PiS-u”. Brakuje wizji, klarownej koncepcji, jak prowadzić politykę gospodarczą i rozwojową. Słabość tej opowieści gospodarczo-rozwojowej jest dojmująca.
To dlatego debata publiczna koncentruje się na tematach takich jak CPK, które choć bardzo ważne, to nie są kluczowe dla strategicznego myślenia o przyszłości. Brakuje nam realnej, istotnej rozmowy na temat tego, jak my mamy się zmierzyć z wyzwaniami.
Na przykład? Z jakimi problemami teraz mierzy się Polska?
Chociażby ze spadającą konkurencyjnością. Nie toczymy poważnej rozmowy o problemach, które już teraz zaczynają nas dotykać. Przykładowo, kurczący się rynek pracy oraz rosnący dobrobyt mogą spowodować utratę naszej pozycji i konkurencyjności na rzecz mniej zamożnych społeczeństw. Ponadto brakuje podejścia do takich kluczowych tematów jak cyfryzacja gospodarki czy rola sztucznej inteligencji w rozwoju kraju – to alarmujące.
Ten rząd wydaje się unikać tych fundamentalnych wyzwań, dryfując od rozliczania jednej afery poprzedniego rządu, przez różne audyty, do rozliczania drugiej. Jak rozumiem, strategia rozwojowa powstaje gdzieś pomiędzy Ministerstwem Funduszy, Ministerstwem Finansów a Kancelarią Premiera, jednak brakuje wyraźnego lidera, który mógłby taką długoterminową strategię wytyczyć.
Jako że rząd tworzy nie tylko Koalicja Obywatelska, ale również PSL, Polska 2050 i Lewica, chciałbym zapytać o pozostałych koalicjantów. Czy to z powodu właśnie różnic ideologicznych żadne z ugrupowań praktycznie nie realizuje swoich postulatów?
Te różnice najbardziej przeszkadzają w dużych, symbolicznych tematach. Natomiast jeśli chodzi o „prozę życia” czy sposób codziennego rządzenia, te ugrupowania jakoś znacząco się od siebie nie różnią. Nie szukałbym więc tutaj usprawiedliwienia. Nie powinniśmy zrzucać wszystkiego, czego ten rząd nie robi, na „szeroką koalicję”. Rozumiem, że może być ciężko dojść do porozumienia np. w temacie aborcji. Ale czy w temacie edukacji czy szkolnictwa wyższego ta rozpiętość pomiędzy koalicjantami rzeczywiście jest tak duża, że w żadnym temacie nie da się dojść do kompromisu?
Parę miesięcy temu premier Donald Tusk powiedział, że wobec tego, w jakim stanie PiS zostawił wymiar sprawiedliwości, nie funkcjonujemy już w regułach zwyczajnej demokracji liberalnej, a musimy się pogodzić, że żyjemy w czasach „demokracji walczącej”. Zgadza się Pan z tezą, że przywracając praworządność, niekoniecznie trzeba działać w zasadach prawa?
To sformułowanie brzmi zgrabnie i sensownie, zwłaszcza jeśli nie zna się jego kontekstu czy źródła. Wydaje się, że odnosi się do demokracji, która walczy o powrót na tory liberalne – a to może wywoływać same pozytywne skojarzenia. Obecna sytuacja jednak nie do końca do tej idei pasuje. Problem leży nie tylko w samej decyzji o tym, jakie działania należy podjąć, ale również w skuteczności.
Jeśli decydujemy się na działania „w szarości” prawnej, powinniśmy być pewni, że osiągniemy zakładane cele. Tymczasem często mamy do czynienia z półśrodkami, które nie przynoszą oczekiwanych efektów. Lepiej byłoby albo zdecydować się na ścisłe trzymanie litery prawa i powiedzieć obywatelom, że nie wszystko da się szybko naprawić, albo jasno określić, że podejmujemy radykalne kroki, by wprowadzić konieczne zmiany.
Jak długo obecny rząd będzie jeszcze w ten sposób lawirować?
Z tej „szarej strefy” trzeba będzie wyjść. Jeśli obecna koalicja zamierza powalczyć o kolejną kadencję, łatwiej będzie wejść w kampanię z narracją, że granice zostały przekroczone w celu naprawienia sytuacji, ale udało się to osiągnąć i teraz wracamy do przestrzegania reguł.
Jeśli natomiast pozostaniemy w tej niejasności, z dualizmem prawnym i chaosem, to w przypadku porażki w wyborach następcy mogą wykorzystać to jako pretekst do działań dużo bardziej radykalnych i bezwzględnych. Obawiam się, że kolejny obóz władzy mógłby zastosować wszelkie dostępne narzędzia do zaprowadzenia własnego porządku, co w dalszej perspektywie może być jeszcze bardziej destrukcyjne.
Jeśli teraz nie zostanie wypracowane jakieś rozwiązanie kompromisowe, to PiS po ewentualnym dojściu do władzy wprowadzi, mówiąc kolokwialnie „demokrację walczącą” do kwadratu?
Mam wrażenie, że w PiS-ie nie próbują udawać, że będzie inaczej. Są w takim momencie i miejscu, w którym uważają, że mają pełne prawo działać według własnego uznania. Ich logika jest prosta: „Skoro obecna władza tak robiła, to my też możemy. Dlaczego mielibyśmy się ograniczać, skoro oni nie robili tego wcześniej?”.
Sytuacja, w której się znaleźliśmy, to wynik długiego procesu, który zaczął się od sporu o Trybunał Konstytucyjny. A może nawet i wcześniej, gdy Platforma Obywatelska „kombinowała” przy składzie Trybunału. To jest trochę jak zniszczony sweter: kiedy zaczyna się pruć, nie da się już łatwo tego procesu zatrzymać. Każda kolejna ekipa władzy rozkręca się coraz bardziej w omijaniu prawa, obchodzeniu instytucji i szukaniu sposobów na działanie poza standardami.
Pytanie brzmi: czy w ogóle istnieje jeszcze możliwość powrotu do rzeczywistej praworządności? Czy nie przekroczyliśmy już punktu bez powrotu? Obawiam się, że nawet w alternatywnej rzeczywistości przywrócenie systemu, w którym przestrzegamy najwyższych standardów prawa, może być niezwykle trudne. Wiele instytucji i zasad zostało już rozmontowanych lub nadszarpniętych do tego stopnia, że odbudowa wymagałaby nie tylko czasu, ale też ogromnego wysiłku i woli politycznej, której teraz wyraźnie brakuje.
No dobrze, a w Pana ocenie łączny bilans wychodzi na plus czy raczej na minus? Jaką ocenę w skali szkolnej wystawiłby Pan Koalicji 15 października?
Myślę, że ocena tego rządu w obecnym momencie jest trudna i niejednoznaczna. Z jednej strony widzimy wiele deficytów i braków, a z drugiej widać pewne „zalążki potencjału”, które mogą przynieść pozytywne efekty, choć na razie trudno odnotować je jako sukcesy. Największym problemem pozostaje jednak zbyt długi proces „docierania się” tego rządu.
Choć brakuje tych wielkich wizji, to pewne drobne sprawy są realizowane, a praca wielu wiceministrów, urzędników oraz Kancelarii Premiera zasługuje na uznanie. Widać to chociażby w takich działaniach jak rozwój sieci przyłączeń, mniejsze i większe regulacje w kodeksie pracy czy usprawnienia w administracji publicznej. Choć są to mało spektakularne osiągnięcia, wpływają na codzienne funkcjonowanie instytucji.
Mimo wszystko w skali szkolnej obecnie ten rząd zasługuje co najwyżej na ocenę dostateczną. Bez poważnych reform i poprawy zarządzania w kluczowych obszarach trudno będzie ocenić jego działania jako sukces. Podstawowe pytanie brzmi, czy obecny rząd potrafi wyjść poza porządkowanie dziedzictwa poprzedników i przejść do realizacji własnych, ambitnych celów.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Andrzej Bobiński
Dominik Janicki