Przemysł w dotychczasowej formie się kończy. Co powinniśmy zrobić, by przetrwać?
Przemysł wypracowuje co piątą złotówkę w polskiej gospodarce i daje co piąte miejsce pracy w naszym kraju. To wskaźniki wyższe od średniej unijnej. Zwiększa się również wartość naszej produkcji. Polski przemysł sprzedaje teraz ok. 2,5 raza więcej produktów, niż gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej (przy założeniu stałych cen). Świadomie lub nie, Polska stała się państwem uprzemysłowionym. Industrialna bonanza wydaje się jednak dobiegać końca. Przed nami potężne wyzwania: wzrost kosztów energii, brak wykwalifikowanej kadry, a także konieczność rozliczania produkcji z ilości wyemitowanych gazów cieplarnianych. Na świecie zmienia się również klimat dla handlu – rosną cła i bariery, bogate państwa dofinansowują branże uznawane za perspektywiczne, a Światowa Organizacja Handlu z każdym rokiem traci na znaczeniu. Jakie kroki będą musieli podjąć polscy przemysłowcy, by przetrwać?
Nie tylko montownie
Polskie postępy i problemy najlepiej widać na przykładzie branży motoryzacyjnej – mimo że nie mamy własnej marki samochodów, to składamy auta obcych koncernów, a polskie i zagraniczne firmy produkują u nas części, które do nich trafiają. Bliskość Niemiec i rozbudowa połączeń drogowych w tym kierunku pozwoliły nam stać się częścią tamtejszych łańcuchów dostaw.
Widać to choćby po lokalizacji fabryk tak zwanej branży automotive głównie w Polsce południowo-zachodniej. Rodzime i zagraniczne firmy udowodniły, że można produkować u nas taniej, a nieraz lepiej niż w krajach o dłuższych tradycjach motoryzacyjnych.
Choć nie jesteśmy od tego sektora uzależnieni tak bardzo jak nasi partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej, to jednak odpowiada on za około 8% naszego przemysłu.
Fabryki zlokalizowane między innymi w Tychach, Gliwicach i Poznaniu zajmują się końcowym montażem pojazdów. Produkuje się u nas bardzo różnorodne części samochodowe – od stelaży do foteli w Grójcu nieopodal Warszawy do silników w Jaworze na Dolnym Śląsku i Jelczu-Laskowicach pod Wrocławiem. Także pod Wrocławiem powstają baterie do samochodów elektrycznych.
Należy zaznaczyć, że wszystkie z wymienionych zakładów należą do kapitału zagranicznego. Są jednak również przykłady polskich producentów części samochodowych, jak Grupa Boryszew wytwarzająca plastikowe elementy pod Toruniem czy ASMET z Czerska na Pomorzu specjalizujący się w układach wydechowych. Sektor ten przechodzi jednak przez trudny okres.
Koncern Stellantis zamknął w tym roku fabrykę silników w Bielsku-Białej. Zlikwidowane zostały również zakłady produkujące autobusy – Volvo we Wrocławiu i Scania w Słupsku. Jako przyczyny podawane są słabnący popyt w Europie i konkurencja ze strony chińskich pojazdów elektrycznych.
Mimo sygnalizowanego od dawna przez władze unijne celu przestawienia produkcji na samochody zasilane prądem europejskie koncerny nie podjęły wystarczających starań w celu dostosowania się do nadchodzącej rewolucji, co ma swoje konsekwencje również w naszym kraju.
Od pola do stołu
Kolejnym sektorem przemysłu, pod względem wielkości produkcji jeszcze ważniejszym dla Polski, jest przetwórstwo spożywcze. W ostatnim czasie raport poświęcony branży rolnej napisał dla Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Bartosz Mielniczek.
Ze względu na rolę dla społeczeństwa rozpatruje on produkcję żywności jako sektor o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa państwa. W zakresie przetwórstwa zwraca uwagę na silną pozycję kapitału zagranicznego i koncentrację tej branży (mamy stosunkowo duże zakłady przetwórcze).
Jest to sektor silnie związany z rodzimym rolnictwem i zależny od jego dostaw. Ze względu na silną koncentrację przetwórstwa jest ono jednak w stanie narzucać swoje warunki rolnikom.
Być może produkcja makaronu czy soków nie jest naszym pierwszym skojarzeniem z przemysłem, ale przetwórstwo spożywcze to prawie 15% wartości naszej produkcji. Odgrywa dużą rolę w zapewnieniu dostaw zarówno na nasze sklepowe półki, jak i na eksport, a jego struktura wpływa na los rolników. W sektorze zatrudnionych jest prawie 400 tysięcy osób.
Ludzie dla pracy, praca dla ludzi
Przez lata ściągaliśmy do Polski inwestycje zagraniczne, aby zapewnić pracę dla naszych obywateli. Dość powiedzieć, że gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, bezrobocie w Polsce wynosiło 19,5%.
Obecnie przemysł nie może znaleźć wystarczającej liczby pracowników. Według ostatnich danych GUS-u liczba wakatów w całym sektorze to niemal 25 tysięcy. Jak donosi Polskie Radio, poszukiwani są zarówno robotnicy szeregowi, jak i monterzy czy operatorzy maszyn.
Kolejne pokolenia nie chcą pracować w środowisku, gdzie będą narażone na niebezpieczne warunki pracy. Dotknięta nimi jest około co dziesiąta osoba pracująca w przemyśle.
Należy zaznaczyć, że przyjęta niedawno przez rząd strategia imigracyjna zakłada, że co do zasady nie będziemy łatać braków na rynku pracy kadrami z zagranicy. Wyjątkiem mają być stanowiska specjalistyczne i priorytetowe.
Brak tzw. rąk do pracy będzie w najbliższym czasie tworzyć presję na zwiększenie wynagrodzeń, jednak na dłuższą metę jest jednym z większych zagrożeń dla polskiego przemysłu. Rosnące wynagrodzenia są dobrą wiadomością dla pracowników, jednak przedsiębiorcy skarżą się na wyższe koszty pracy.
Są one u nas wciąż niemal trzykrotnie niższe niż w Niemczech, jednak notują dwucyfrową dynamikę wzrostu. Warto zaznaczyć, że dotychczas możliwość zatrudnienia kadr za stawkę znacznie niższą niż w Europie Zachodniej stanowiła jedną z głównych przewag konkurencyjnych naszego przemysłu. Aby przedsiębiorstwa mogły sobie pozwolić na wyższe wynagrodzenia, muszą zwiększyć produktywność pracy.
Przyszłość należy do maszyn
Drogą do wyższej produktywności jest automatyzacja i robotyzacja przemysłu. Opowiada o tym opublikowany niedawno raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Polska plasuje się na 16. miejscu pod względem liczby robotów na 10 tysięcy pracowników przemysłu – jest to pozycja za innymi państwami Grupy Wyszehradzkiej, co autorzy raportu wiążą z większą rolą produkcji samochodów w tych krajach.
To właśnie branża motoryzacyjna jest w najwyższym stopniu zrobotyzowana. Za nią znajdują się produkcja wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych oraz produkcja leków.
Wbrew obawom wielu osób zastosowanie nowoczesnych maszyn nie musi prowadzić do spadku zatrudnienia w przemyśle. Pozwala jednak zastępować miejsca pracy oparte na prostych pracach manualnych wysoko wykwalifikowanymi stanowiskami związanymi z operowaniem robotem, użyciem specjalistycznego oprogramowania i prowadzeniem napraw skomplikowanego sprzętu.
Pytani o zdanie polscy przedsiębiorcy uskarżają się na brak wykwalifikowanych w tym kierunku kadr; szkoły zawodowe nie są przystosowane do obecnie wykorzystywanych technologii, a na uczelniach wyższych brakuje kierunków związanych z automatyką. Polska przez to nie jest liczącym się graczem w opracowywaniu i produkcji robotów.
W Europie pod względem patentów z tego obszaru przodują Niemcy, Francja i Szwecja. Również w tej dziedzinie przemysłu widać rosnącą pozycję Chin – od projektowania, przez wytwarzanie, aż do szerokiego wykorzystania robotów.
Więcej mocy
Może się wydawać, że koszty energii nie są decydującym czynnikiem wpływającym na wyniki finansowe polskiego przemysłu. Według GUS-u wydatki na ten cel odpowiadały za 3,6% kosztów polskich przedsiębiorstw niefinansowych w ubiegłym roku.
Dla porównania: materiały to 42%, a wynagrodzenia prawie 15%. Jednak wiele wskazuje, że przemysł przyszłości będzie coraz bardziej zależny od cen energii.
Wspomniane wcześniej roboty pochłaniają jej znaczne ilości, a ewentualna przerwa w dostawach prowadzi do olbrzymich strat finansowych. W łańcuchach dostaw dla przemysłu kluczową rolę odgrywają branże o wysokim zapotrzebowaniu na energię, jak hutnictwo.
Szerokim echem odbiło się wygaszanie pieców hut m.in. w Krakowie i Częstochowie. Ma to konsekwencje dla innych branż.
Przykładowo, wytwarzanie produktów z metali to jeden z ważniejszych sektorów polskiego przetwórstwa przemysłowego, ale uzależnienie od dostaw surowca z dalekiej zagranicy może zagrażać jego pozycji.
Jak wskazuje raport Fundacji Instrat, przemysły energochłonne zwiększały w drugiej dekadzie bieżącego wieku produkcję i przychody, jednak nie były to przyrosty spektakularne na tle ogólnych wyników PKB. Aby utrzymać ich obecność w polskiej gospodarce, konieczne będą optymalizacja produkcji pod kątem oszczędności energii, ale również zapewnienie tanich jej źródeł.
Obecnie na ceny prądu dla przemysłu wpływają zarówno zły stan techniczny przestarzałych elektrowni węglowych, wysoki koszt polskiego węgla, jak i dodatkowe opłaty za emisję dwutlenku węgla. Starzejące się bloki na węgiel mogą w każdej chwili ulec awarii, która zmusi nas do zwiększenia importu energii, a nawet przejściowych wyłączeń dostaw dla zakładów produkcyjnych.
Rząd planuje rozwiązać problem energii „brudnej” i drogiej dla przemysłu poprzez rozwijanie stref pozyskiwania energii odnawialnej przy strefach ekonomicznych. Oznacza to stawianie wiatraków, paneli fotowoltaicznych oraz magazynów energii w pobliżu istniejących i planowanych fabryk oraz stworzenie regulacji ułatwiających skrócenie dostaw zasilania.
Duże nadzieje wiążemy również z inwestycjami w elektrownie jądrowe, z których pierwszych dostaw prądu oczekujemy w optymistycznym wariancie w drugiej połowie lat 30. Możliwe również, że ze względu na rozwój nadmorskich farm wiatrowych środek ciężkości polskiego przemysłu przeniesie się częściowo z południa Polski na jej północ.
Fabryki z kieszeni podatnika
Okres globalizacji, ze szczególną rolą zacieśniania współpracy naszej części Europy z sąsiadami z Zachodu, można uznać za korzystny dla polskiego przemysłu. Jednak nie my jedyni wykorzystaliśmy ostatnie dekady.
Rozwój nowych potęg przemysłowych – przede wszystkim Chin, ale również Meksyku czy Wietnamu – skłonił kraje uprzemysłowione do chronienia swoich rynków i wspierania rodzimej produkcji.
Praktyki, które w przeszłości miały być powstrzymywane przez Światową Organizację Handlu, są teraz na porządku dziennym, ponieważ Stany Zjednoczone od lat blokują obsadzenie ciał sądowniczych tej organizacji, a Chińczycy wykorzystują brak przejrzystości charakterystyczny dla swojego ustroju i przyznany dawno temu status państwa rozwijającego się, aby uzyskać przewagę nad konkurentami.
W nowych realiach, gdzie „wolny handel” przestał być płaszczyzną porozumienia między państwami, założona na liberalnych pryncypiach Unia Europejska odnajduje się z trudem. Gdy podczas pandemii COVID-19 wstrzymane zostały dostawy ważnych towarów z Azji, uświadomiono sobie, że utrzymanie produkcji na Starym Kontynencie to również kwestia bezpieczeństwa.
Najbardziej wyraźne było to w przypadku nagłego zaostrzenia się globalnego wyścigu o udział w produkcji półprzewodników, o czym wówczas pisaliśmy. Ważne są też dostawy leków, o czym rozmawiałem z europosłem Adamem Jarubasem, oraz przemysł samochodowy, z którym związanych jest 13,8 miliona miejsc pracy w Unii.
Z oczywistych względów na znaczeniu zyskał ostatnio sektor obronny – kontynent mozolnie odbudowuje zaniedbane moce produkcyjne np. w wytwarzaniu amunicji.
Branża automotive w Europie wciąż jest oparta na produkcji aut z napędem spalinowym, podczas gdy hojnie wspierana przez państwo konkurencja w Chinach rozwinęła wytwarzanie samochodów elektrycznych. Według chińskich deklaracji taśmy ich fabryk ma w tym roku opuścić aż 10 milionów takich pojazdów.
Stworzenie warunków do rozwoju licznych marek tego sektora i sprzedaż ich taniej od europejskich samochodów spalinowych nie byłyby możliwe bez stworzenia całego łańcucha dostaw przy wsparciu państwa – od pozyskiwania surowców w kraju i na świecie, przez produkcję baterii, aż do projektowania nowoczesnych modeli.
Subsydia dla poszczególnych chińskich firm znalazły się na celowniku Komisji Europejskiej, która ma stać na straży jednolitego rynku w Unii. Nałożyła ona na tamtejszych producentów aut cła wynoszące od kilkunastu do 37,6%.
Będzie to dla tych marek przeszkoda w rozwijaniu sprzedaży w Europie, ale nie oznacza to jeszcze, że nie będą one konkurencyjne. Dla porównania amerykańskie cła na chińskie auta elektryczne wynoszą 100%.
Unia Europejska, której roczny budżet wynosi około 1% sumy PKB państw członkowskich, nie jest także w stanie subsydiować produkcji, tak aby ta dotrzymała kroku zagranicznej konkurencji. Dlatego Komisja Europejska jest od wybuchu pandemii o wiele łagodniejsza względem państw, które zechcą dotować przemysł na własny rachunek.
Oczywiście nie każdy może sobie na to pozwolić. Wobec tego dysponujące najgłębszymi kieszeniami Niemcy i Francja pobierają 77% (kolejno 53% i 24%) całej pomocy dla unijnego przemysłu zatwierdzonej w ramach tymczasowych zasad. Budzi to zrozumiały sprzeciw ze strony mniejszych państw.
Emitujesz – płacisz
Motywacją do innowacji w unijnym przemyśle miały być opłaty związane z emisjami gazów cieplarnianych. Regulujący je Europejski System Handlu Emisjami (ETS) obejmie wkrótce również budynki i transport drogowy.
Jego celem, poza zapewnieniem rządom środków na transformację, było zmuszenie przemysłu do oszczędzania energii i wytworzenie technologii pozwalających na odejście od spalania paliw kopalnych. W praktyce państwa członkowskie różnie wydatkowały pozyskane w ten sposób pieniądze, a innowacje nie spełniły oczekiwań.
Opublikowany pod koniec października raport Najwyższej Izby Kontroli wskazuje, że w Polsce pieniądze pozyskiwane ze sprzedaży uprawnień trafiały w większości do budżetu, zamiast być skierowane na dostosowanie energetyki i przemysłu do współczesnych wyzwań.
Prawie jedna czwarta została natomiast przeznaczona na „fundusze pozabudżetowe, niezobowiązane do prowadzenia wyodrębnionej ewidencji księgowej”. Mowa tu oprócz Funduszu Rekompensat Pośrednich Kosztów Emisji również o Funduszu Przeciwdziałania COVID-19.
Europie nie udało się dotychczas dostosować własnego przemysłu do postawionych sobie ambitnych celów klimatycznych. Podczas gdy hutnictwo na starym kontynencie pogrążone jest w kryzysie, dopiero teraz powstaje pilotażowa huta na wodór w Szwecji.
To paliwo, które miało wykorzystywać istniejącą infrastrukturę dla gazu ziemnego, było szczególnie mocno promowane przez Niemcy, jednak jego wdrażanie przysparza coraz to nowych problemów – od regulacyjnych po technologiczne.
Inną drogą poszli Amerykanie, którzy do wyścigu o „zielony przemysł” dołączyli dopiero w ostatnich latach, za to postanowili dopłacać bezpośrednio do wytworzonych mocy produkcyjnych. To podejście nakłoniło nawet liczne firmy z Europy do przeniesienia fabryk za Atlantyk.
Różnice w podejściu Unii i Stanów do zielonej transformacji będą szczególnie dotkliwe dla państw naszego regionu, które cechuje znacznie wyższa emisyjność, na co wskazuje niedawny raport Ośrodka Studiów Wschodnich.
Za przykład może posłużyć produkcja baterii do samochodów, kluczowych dla transformacji energetycznej. Podczas gdy Amerykanie dopłacają do stawiania produkujących je fabryk, Unia Europejska jest pogrążona w debatach nad wymaganiem od baterii, żeby powstawały przy użyciu „zielonej” energii.
Jest to szczególnie ryzykowne dla Polski, zajmującej pierwsze miejsce w Europie w produkcji baterii, jednak opierającej dostawy energii w większości na węglu, przy najwyższej emisyjności we Wspólnocie.
Stary Kontynent – nowe pomysły
Aby znaleźć sposoby na zapobieżenie deindustrializacji i poprawę konkurencyjności Unii Europejskiej, zlecono napisanie specjalnego raportu Mariowi Draghiemu – byłemu premierowi Włoch i prezesowi Europejskiego Banku Centralnego. Postuluje on uproszczenie biurokracji, mobilizację kapitału (w domyśle: publicznego i prywatnego) i zapewnienie finansowania dla największych przedsiębiorstw.
Krytycy zauważyli, że spośród 236 osób i organizacji, z którymi Draghi konsultował swój raport, nie było przedstawicieli naszej części Europy. Przedstawiony model wspierania konkurencyjności wydaje się w związku z tym korzystny dla wielkich państw dysponujących dużymi firmami i środkami na ich wspieranie.
Rady dla naszego regionu ma natomiast wspomniany raport OSW. Wskazuje on na potencjał wykorzystywania już istniejących środków unijnych i zwiększanie liczby połączeń (drogowych, kolejowych, energetycznych) na trasie północ–południe przez Europę Środkowo-Wschodnią. Ma to pozwolić zacieśnić współpracę pomiędzy państwami tej części kontynentu i ograniczyć uzależnienie od dostaw z i do Europy Zachodniej.
Za przykład sięgania po istniejące unijne fundusze autorzy podają program Horyzont Europa, który w trwającym sześcioletnim cyklu budżetowym dysponuje środkami w wysokości 95,5 miliardów euro. Z tej kwoty zaledwie 4,7% trafia obecnie do państw Europy Środkowej. Polskę wyprzedza w tym zestawieniu nawet Izrael – państwo spoza Unii.
Niedofinansowanym uczelniom i zespołom badawczym trudno jest wygrywać konkursy na dofinansowania. Nie specjalizujemy się również w konkretnych, wyspecjalizowanych obszarach. Przy odpowiednim wsparciu naukowcy z Polski i regionu mogliby rozwijać praktyczne innowacje, wykorzystując na ten cel środki unijne.
Polska za sprawą swojego rozmiaru, ale też rozwiniętej bazy przemysłowej, może stać się faktycznym liderem w regionie. Konieczne w tym celu będą rozpoznanie istniejących zasobów, skoncentrowanie ich na współpracę z nauką i wspieranie prac badawczych, szukanie pola do budowania porozumienia z innymi państwami naszej części Europy i koordynacja wielu obszarów działania państwa.
Istotnym krokiem w tym kierunku może być polityka przemysłowa państwa, jednak o pracach nad nią słuch zamarł po hucznym starcie w 2021 roku. Jej wznowienie powinno być kwestią priorytetową.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.