Wybory w Rumunii. Populistyczny gwiazdor TikToka zostanie prezydentem?
W Rumunii trwa maraton wyborczy pełen niespodzianek. Przez trzy kolejne niedziele obywatele tego kraju będą oddawać swe głosy, aby wyłonić reprezentujące ich władze. W niedzielę 24 listopada odbyła się już pierwsza tura wyborów prezydenckich, druga odbędzie się dwa tygodnie później, 8 grudnia. W międzyczasie, 1 grudnia, Rumuni wezmą udział w wyborach parlamentarnych. Rządzący krajem od 30 lat establishment chwieje się w posadach, a po władzę coraz pewniej sięgają środowiska powszechnie uważane za skrajną prawicę. Czy możemy wykorzystać ten graniczny moment w rumuńskiej polityce i zacieśnić współpracę z partnerem zza Karpat? Z Kamilem Całusem rozmawia Paweł Łapiński.
W pierwszej turze wyborów prezydenckich lider sondaży, centrolewicowy Marcel Ciolacu nie wszedł nawet do drugiej tury. Zwycięzcą okazał się natomiast niespodziewanie Călin Georgescu, wyrzucony ze skrajnie prawicowej AUR za pochwałę rumuńskich faszystów. Jakie szanse ma Georgescu na zdobycie urzędu głowy państwa?
Rzeczywiście, rezultat pierwszej tury rumuńskich wyborów prezydenckich był, mówiąc łagodnie, zaskakujący. Călin Georgescu wedle sondaży miał liczyć na 5–10% głosów. To plasowałoby go na piątym lub szóstym miejscu. Jak wiemy, zajął miejsce pierwsze i zmierzy się w drugiej turze wyborów z Eleną Lasconi, liderką liberalnej partii Związek Ocalenia Rumunii (USR). Moim zdaniem szanse obojga kandydatów są wyrównane. Suma poparcia wszystkich kandydatów o poglądach radykalnie prawicowych w pierwszej turze wyborów to mniej więcej 40%, więc może on liczyć na te głosy, choć oczywiście nie tylko. Bardzo ciekawe jest to, co stanie się z wyborcami partii socjaldemokratycznej, z której wywodzi się wspomniany Marcel Ciolacu. Nominalnie jest to partia centrolewicowa, ale w praktyce jest przede wszystkim postkomunistyczna i ma wśród swojego elektoratu całkiem sporą grupę wyborców o poglądach nacjonalistycznych.
Georgescu poza odwoływaniem się do haseł nacjonalistycznych często akcentował takie kwestie jak tradycja, prawosławie czy walka z rewolucją kulturalną, która ma jego zdaniem teraz miejsce w świecie zachodnim. Odwoływał się też do tego, że „kiedyś było lepiej”, bo związki międzyludzkie były silniejsze, jak to można było pójść do sąsiada po cukier czy po sól, a teraz żyjemy w sfragmentaryzowanym, zglobalizowanym świecie. Jego nagrania w Internecie, głównie na TikToku, przyniosły mu dużą popularność. Nie zdziwiłbym się, gdyby odniósł sukces.
Georgescu oprócz swojskiego wizerunku wybił się również na idei samowystarczalności rumuńskiej gospodarki. Czy wynika to z prawdziwej diagnozy sytuacji gospodarczej w kraju czy z nostalgii za izolacjonizmem ery Ceaușescu?
Zacznijmy od tego, że Georgescu nie ma spójnego programu. Szedł z przekazem pewnej filozofii dotyczącej tego, jak powinny wyglądać polityka zagraniczna czy gospodarka. I rzeczywiście odwoływał się do pewnego rodzaju autarkii i antyglobalizmu. Mówił, że żyjemy w zglobalizowanym świecie, który prowadzi do fragmentaryzacji życia społecznego i do osłabiania gospodarki kraju takiego jak Rumunia, bo lokalne firmy nie mogą się rozwijać. W związku z tym postulował wspieranie gospodarki lokalnej w duchu samowystarczalności.
Wykorzystał też popularny w ostatnich latach w Rumunii pogląd, wedle którego kraj ten jest wykorzystywany przez firmy z Zachodu i Azji, które są tak potężne, że lokalny biznes nie jest w stanie z nimi konkurować, i które wykorzystują państwo. Nie tylko korzystają z taniej siły roboczej, ale wyprowadzają podatki za granicę albo, co gorsza, pozwalają sobie na ekstensywne wykorzystywanie zasobów rumuńskich. Za przykład może posłużyć rabunkowa gospodarka leśna w Rumunii, do której dochodzi ze względu na korupcję.
Równie niespodziewanie do drugiej rundy dostała się Elena Lasconi – nowa liderka liberalnej USR, burmistrzyni niewielkiego Câmpulungu z niewielkim doświadczeniem politycznym. Czy to sukces rumuńskiego liberalizmu?
Jej partia, Związek Ocalenia Rumunii (USR) ma charakter liberalny, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, ale zbudowała swoją popularność na poziomie około 15% na agendzie antykorupcyjnej. Miała to być trzecia siła polityczna w Rumunii, między dwoma głównymi ugrupowaniami, czyli z jednej strony socjaldemokratami, z drugiej strony narodowymi liberałami. Nowa, młoda, czysta, rzutka, wywodząca się w dużej mierze z ruchów miejskich, a przede wszystkim nieskorumpowana. Sama Lasconi zyskała popularność, będąc przez lata prezenterką w telewizji.
Jaka jest rola prezydenta w rumuńskim ustroju? Czy większy wpływ na kierunek rozwoju kraju ma głowa państwa czy parlament?
Rumunia jest państwem, w którym parlament odgrywa zdecydowanie dominującą rolę. Natomiast jest to mimo wszystko republika półprezydencka. Prezydent ma dość duże kompetencje, w pewnym stopniu porównywalne z prezydentem Polski, chociaż veto prezydenckie w Rumunii nie jest tak silne. Ale głowa państwa zgodnie z konstytucją jest reprezentantem Rumunii na arenie międzynarodowej. To on prowadzi politykę zagraniczną tego kraju. Stąd właśnie możemy widzieć Klausa Iohannisa na szczytach Rady Europejskiej. Prezydent odgrywa też dość istotną rolę, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa.
Poza pełnieniem roli głównodowodzącego armii prezydent Rumunii zwołuje i przewodniczy Radzie Bezpieczeństwa i Obrony Kraju (CSAT). To ciało zajmuje się zatwierdzaniem wszelkich decyzji dotyczących szeroko pojętego bezpieczeństwa. Dla przykładu Rumunia niedawno przekazała Ukrainie baterię Patriotów, co musiało zostać zatwierdzone przez CSAT. Rada zatwierdza także kwestie inwestycji w sektor telekomunikacyjny – zablokowała wykorzystanie technologii Huawei w telefonii komórkowej i łączności.
Prezydent, nawet skrajnie prawicowy, nie jest jednak w stanie zmienić zupełnie kierunku polityki tego kraju. Natomiast może, mówiąc kolokwialnie, sypać piach w tryby, czyli utrudniać pewne procesy, w które Rumunia zaangażowana jest na arenie międzynarodowej, lub spowalniać działania obliczone na wzmocnienie bezpieczeństwa Rumunii czy jej partnerów, jak chociażby Ukrainę.
W niedzielę 1 grudnia odbędą się w Rumunii wybory parlamentarne. Przez ostatnie trzy lata rządziła wielka koalicja socjaldemokratycznej, postkomunistycznej PSD i prawicowej PNL. Jaki jest bilans wspólnych rządów dwóch największych partii politycznych z przeciwległych obozów?
Mimo odmiennej orientacji politycznej te dwie partie to dwa oblicza rumuńskiego establishmentu. Pod różnymi nazwami i w różnych koalicjach rządziły krajem od roku 1990, przy czym postkomuniści odgrywali większą rolę. Jeśli spojrzymy na kwestie gospodarcze, to zobaczymy, że niedawno nie było jeszcze tak źle. Rumunia względnie suchą stopą przeszła przez kryzys covidowy. Natomiast w ciągu ostatniego półtora roku sytuacja zaczęła się pogarszać. Mamy do czynienia z wyraźnym spowolnieniem gospodarczym. Rumunia w tym roku prawdopodobnie odnotuje wzrost gospodarczy na poziomie wyraźnie poniżej 2%. Mamy do czynienia z rosnącym zadłużeniem, które doprowadziło do uruchomienia unijnej procedury nadmiernego deficytu. Kraj ten boryka się też z dość wysokimi cenami energii, podobnie jak wiele innych państw w regionie.
Ogólnie rzecz biorąc, ostatni rząd niczego nie zrobił, ale też niczego szczególnie nie zepsuł. Jednak stosunek Rumunów do klasy politycznej uległ dużemu pogorszeniu. Powołanie koalicji między PSD i PNL w 2021 roku było dla wielu wyborców dość poważnym szokiem i ostatecznym dowodem właśnie na zjednanie tych ugrupowań, które jeszcze przez kilka wcześniejszych lat ze sobą otwarcie walczyły. PNL występowało dotąd jako partia, która była główną siłą przeciwstawiającą się skorumpowanej PSD.
Przypomnijmy, że Partia Socjaldemokratów od 2015 do 2019 roku permanentnie przechodziła przez poważne kryzysy wizerunkowe związane z korupcją. Wciągnęła Rumunię w konflikt z Komisją Europejską dotyczący reformy wymiaru sprawiedliwości, która zdaniem analityków, ekspertów i większości Rumunów miała na celu tak naprawdę złagodzenie przepisów kodeksu karnego, po to żeby uchronić określonych polityków PSD przed odpowiedzialnością za korupcję. Powołanie tej koalicji w 2021 roku spotkało się z ogromnym niesmakiem i wnioskiem ze strony większości społeczeństwa rumuńskiego, że jej celem jest wyłącznie utrzymanie władzy. Efektem tych rządów w dużej mierze jest to, że Rumunia dzisiaj mierzy się z rosnącą popularnością radykałów posługujących się narracją antymainstreamową, antyestablishmentową, antyglobalistyczną, ale też antyzachodnią.
Mimo ostatniego spowolnienia gospodarki Rumunii w niektórych sektorach konkuruje ona z Polską. Czy mamy czego się obawiać?
Rumuńska gospodarka faktycznie do niedawna rozwijała się bardzo szybko. Od momentu wejścia Rumunii do Unii Europejskiej kraj ten nadrabia tak zwaną utraconą dekadę, czyli pierwsze dziesięć lat od zmiany systemu politycznego, kiedy to wzrost gospodarczy był rzeczywiście bardzo niewielki. Za owym wzrostem stoi cały szereg czynników. Przede wszystkim panuje tam dość preferencyjny system podatkowy. Jeśli porównamy, jakie podatki płacą przedsiębiorcy w Rumunii i w Polsce, to dostrzeżemy, że różnica jest dość spora, bo standardowy CIT w Rumunii wynosi 16%. Dla mikroprzedsiębiorstw, które mają obroty nieprzekraczające miliona euro podatek obrotowy może wynosić zaledwie 1% rocznie. Koszty pracy są najniższe w Unii Europejskiej, pomijając Bułgarię, zaś PIT wynosi 10%. Rumunia jest zatem atrakcyjnym państwem z punktu widzenia inwestorów i to rzeczywiście było widać. Rumunia ma też bardzo korzystny miks energetyczny. To wszystko powodowało, że biznes w Rumunii dynamicznie się rozwijał. Sytuacja ta może jednak wkrótce ulec zmianie, bo od nowego roku – właśnie w związku z rosnącym deficytem – planowane są podwyżki podatków.
Jeśli chodzi o konkurencję z Polską, to w kilku sektorach rzuca się ona w oczy, chociażby rolnictwie i sadownictwie – polskie i rumuńskie jabłka to są chyba najbardziej konkurencyjne produkty sektora rolniczego w tej części Europy. Do tego stopnia, że polskie firmy zajmujące się produkcją napojów, które działają w Rumunii, muszą podkreślać, że swoje soki w tym kraju produkują z jabłek rumuńskich, bo inaczej mogą się obawiać bojkotu.
Z drugiej strony mamy sektor IT, który w Rumunii rozwija się bardzo, bardzo szybko. Niektóre firmy z uwagi na niższe podatki przenoszą swoje centra z Polski właśnie do Rumunii. Konkurujemy też o inwestycje.
Jesteśmy jednak zlokalizowani po dwóch stronach Karpat i obydwa nasze kraje dopatrują się swoich rynków w krajach sąsiednich, przez co rywalizacja nie ma charakteru bezpośredniego. Rumuni mają dostęp chociażby do Turcji za pośrednictwem portów czarnomorskich, patrzą też na kraje Kaukazu, zwłaszcza w kwestiach energetycznych, nawiązują współpracę z Azerbejdżanem i z Gruzją.
Rumunia uruchomiła pierwszy reaktor jądrowy w Cernavodzie w 1996 roku. Trwająca jej rozbudowa o kolejne bloki mierzy się jednak z problemami. Jakie lekcje możemy wyciągnąć z rumuńskiego programu nuklearnego?
Kluczową lekcją jest to, że trzeba wybrać naprawdę odpowiedniego partnera. Rumuni mieli problem natury przede wszystkim finansowo-politycznej. Przez wiele lat głównym partnerem, którego rozpatrywano w kontekście rozbudowy elektrowni Cernavodă, były Chiny – miały one zaoferować zarówno technologię, jak i finansowanie. Zauważmy, że ze względu na trudne relacje ze Związkiem Radzieckim budowa pierwszego reaktora w czasach komunistycznych została rozpoczęta na bazie kanadyjskej technologii CANDU. Poza Kanadyjczykami dysponują nią właśnie m.in. Chińczycy. Jednakże pod wpływem dużej presji ze strony Amerykanów rozmowy te zerwano i ustalono, że partnerem projektu będzie konsorcjum kanadyjsko-amerykańsko-francuskie. Finansowanie zapewniają między innymi Amerykanie, amerykański EXIM Bank jest jednym z głównych kredytodawców.
Należy też przypomnieć, że Rumuni są w zupełnie innej sytuacji niż Polska, bo nie tylko od lat mają własną elektrownię, ale też w miarę rozwinięty cały sektor energetyki jądrowej. Ze względu na własne złoża uranu mogliby posiadać zamknięty cykl produkcji paliwa jądrowego, począwszy od wydobycia rudy, przez jej wzbogacanie, spalanie w elektrowni jądrowej, aż do utylizacji.
Jakie wyzwania stoją w takim razie przed rumuńską gospodarką?
Największy problem to brak siły roboczej wynikający z tego, że Rumunia, podobnie jak wiele innych krajów regionu, jest państwem mierzącym się ze zjawiskiem migracji zarobkowej. Od trzech do pięciu milionów Rumunów mieszka i pracuje za granicą, zarówno stale, jak i rotacyjnie. Przypomnijmy, że kraj ten liczy sobie 19 milionów osób. Tych ludzi po prostu brakuje na lokalnym rynku pracy, a jednocześnie Rumunia, w przeciwieństwie na przykład do Polski, nie ściąga na szeroką skalę pracowników z zewnątrz. Rocznie wydawanych jest około 100 tysięcy zezwoleń na pracę, ale często nie są one nawet wykorzystywane.
Jakie są perspektywy współpracy między naszymi krajami?
Problem z Rumunią polega na tym, że z perspektywy polskiej jest ona często rozpatrywana jako naturalny partner, który powinien myśleć w podobnych kategoriach, co my. Natomiast nie do końca tak jest. Na chwilę obecną Rumunia jest krajem jednoznacznie proatlantyckim, jednoznacznie zainteresowanym integracją z Unią Europejską i współpracą z rdzeniem Unii Europejskiej, ale obecne władze nie do końca widzą potencjał we współpracy w obszarze Trójmorza, czyli na linii północ-południe.
My próbujemy ich przekonać, że współpraca gospodarcza szeroko pojętego regionu ma sens, na co oni patrzą z dość umiarkowanym optymizmem, mimo że deklarują swoje otwarcie na ten pomysł. Co innego współpraca wojskowa: tutaj Rumunii postrzegają Polskę jako swojego zdecydowanie głównego partnera, jako największe państwo flanki wschodniej wydające duże pieniądze na zbrojenia, a dla Rumunów kwestie twardego bezpieczeństwa są bardzo, bardzo ważne.
Nie musimy zatem przedstawiać budowy Via Carpatii jako drogi dla tirów z północy na południe, dzięki czemu będziemy współpracowali lepiej gospodarczo, ale przede wszystkim musimy mówić, że jest to rodzaj drogi wojskowej, która sprawi, że w razie czego będziemy mogli szybciej przerzucać wojska w ramach flanki wschodniej. Połączmy na przykład port w Gdańsku z portem w Konstancy, ponieważ oba mają dla NATO charakter kluczowy. Pewna „sekurytyzacja” tematów gospodarczych w relacjach z Rumunią jest rzeczą, która sprzyja rozwojowi współpracy.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.