Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Świętość bluźnierstwa. O muzyce Davida Tibeta

Świętość bluźnierstwa. O muzyce Davida Tibeta Autor ilustracji: Rafał Jękot

Od zawsze chodziło tu o metafizykę. A mówiąc konkretniej, o sprawy pierwsze i ostatnie. To możemy powiedzieć na pewno. Kiedy więc sięgniemy po utwory Davida Tibeta, którekolwiek, pierwsze z brzegu lub na chybił trafił, to napotkamy bądź to na mistyczne światło, bądź też na bezdenną ciemność. Nie będzie inaczej. Nigdy. Nie obędzie się bez metafizyki.

W dorobku artysty porównajmy też to, co względnie najstarsze, z tym, co najnowsze. Na youtubie sporo jest wywiadów z Tibetem, które rozpoczyna znakiem krzyża. Następnie czyta po koptyjsku jakieś święte teksty, pokazuje i objaśnia prawosławne ikony, zresztą obficie rozsiane po wszystkich zakamarkach mieszkania, później cytuje hebrajskie modlitwy, wertuje apokryfy. Mówi, ze łzami w oczach, że „poza Bogiem nie ma niczego”.

Chociaż, przyznajmy, nie należy spodziewać się po Tibecie ortodoksji. Przynajmniej tej, którą wyznacza wewnętrzna stabilność i dbanie o czystość doktrynalną. Nie znajdziemy jej ani w słowach, ani w postawie tego twórcy. Być może zatem Tibetowi najbliżej do jurodiwego, „Bożego wariata”. Albo do starotestamentowego proroka, który obnażał się na placach albo wcierał w ciało ekskrementy, aby gorszyć gawiedź w imię Boże i w ten sposób budzić ją z duchowego uśpienia.

Tibet może też być kimś w rodzaju głęboko uduchowionego wolnego myśliciela. Takiego, któremu prawosławne chrześcijaństwo nadało imię teologumena, tym samym dają przestrzeń do przekraczania horyzontów i badania miejsc granicznych prawowierności. Bycie teologumenem oznacza więc poszukiwanie, zawsze w szczerym religijnym zapale, choć niekoniecznie tam, gdzie pozwala dogmat i błogi spokój duszy.

Jeszcze mocniejszą konsternację wywołuje album Nature Unveiled, a więc debiut Current 93, głównej formacji muzycznej Tibeta. Czy ten wstrząs jest dobry i zdrowy? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Na pewno Nature Unveiled to muzyka religijna, co nie znaczy, że bezpieczna. Przeciwnie, album jest co najmniej ryzykowny. Jego radykalnie awangardowa forma nurkuje w otchłaniach, jak nie w jednej, to w do drugiej.

U Tibeta sacrum spotyka się z bluźnierstwem, i to gęstym, szalonym, samobójczym. Takim, które mogłoby wystraszyć nawet wielbicieli bardzo ciężkich brzmień.

Duchowość to skrajność

David Tibet, a właściwie David Michael Bunting, urodził się w 1960 roku w Malezji. W latach szkolnych zafascynował się satanizmem Aleistera Crowleya, później, w latach 80., włączył się w brytyjski ruch sztuki awangardowej, założył grupę Current 93 oraz współtworzył Death In June, współpracował również z formacjami Psychic TV oraz 23 Skidoo, był pomysłodawcą projektu o nazwie Gnostyckie Kreskówki. Po czterdziestce zdobył tytuł magistra filologii koptyjskiej. Dziś mieszka w Hastings ze swoją partnerką, Anią Goszczyńską.

Życie Tibeta wydaje się spokojne, a dzieje jego kariery dość typowe dla artysty brytyjskiej sceny niezależnej w latach osiemdziesiątych. On sam pozostaje jednak postacią niezwykle tajemniczą, zwłaszcza za sprawą eksploracji mistycznych.

Wróćmy zatem do Nature Unveiled. Na okładce widzimy zdjęcie krucyfiksu, prawdopodobnie gotyckiego. Kolory są mroczne, przyciemnione. Niektóre warianty okładki miały też rozlewającą się po obrazku krew, lecz szybko uznano, że ten element, aczkolwiek teologicznie jakoś jednak uzasadniony, zostanie ze względów estetycznych skojarzony ze świadomą obrazą uczuć religijnych.

Muzyka uderza mocno. Nie oszczędza ani odbiorcy, ani artystycznych schematów czy struktur, i to już od pierwszych dźwięków, siecze i przeraża. Dodatkowo utwór otwierający album, Ach Golgotha (Maldoror Is Dead), zestawia ze sobą dwie postaci, Jezusa Chrystusa i Maldorora. Ten drugi jest bohaterem skandalizującego dzieła Comte’a de Lautréamont, Les Chants de Maldoror, symbolem najskrajniejszej dekadencji, pod pewnymi względami bliski bohaterom Markiza de Sade. Horyzont Ach Golgotha rozciąga się więc między wieczne dobro i najradykalniejsze zepsucie.

Maldoror to uosobienie skrajnego sadyzmu, dewiacji i bezbożności. Ale Maldoror jest tu przecież martwy. Potępieńcze krzyki Tibeta to jakby odgłosy jego konania.

Jest to, oczywiście, nawiązanie do słynnego powiedzenia Fryderyka Nietzschego. „Bóg umarł”, tyle że, według Tibeta, w osobie dogorywającego, a następnie gnijącego w polu Maldorora umarła raczej sama ciemność i bezbożność. Co więcej, została ona uśmiercona na Golgocie, wraz z grzechem i otchłanią zła. Przybito ją do krzyża i zostawiono w cieniu śmierci.

Nature Unveiled to radykalny przykład tzw. mrocznego ambientu, muzyki absolutnie nie rozrywkowej, eksperymentującej, nierzadko dość ryzykownie, nie tylko z formą czy estetyką, ale również duchowością. Naturalnie pojawia się pytanie, jaki może być tego cel. Dla Tibeta dotknięcie doświadczenia granicy otwiera na bezmiar mistyki. Nie jest tu ona usytuowana w bezpiecznych ramach, jest jakby poza dobrem i złem. Przypomina wzburzone morze. To żywioł, który niszczy i ożywia.

W rzeczy samej, dla Tibeta mistycyzm prowokuje zarówno do postawy uwielbienia boskości, jak i obrazoburstwa. Są to niejako dwie strony tej samej rzeczywistości przekraczania. A co za tym idzie, muzyka Current 93 od początku miała być rodzajem medytacji. Przy czym nie jest to medytacja całkowicie bezpieczna. Nie uśmierza i nie zakorzenia. Nie takie jest jej zadanie i nie taka natura.

Wszystkie szaleństwa Tibeta

Nature Unveiled to „natura odsłonięta”. Możemy się domyślać, że do „odsłonięcia” doszło wtedy, gdy Chrystus wyzionął ducha, a zasłona świątyni rozdarła się na dwoje.

Czym jest jednak owa natura? Czy chodzi o pleromę, jedność i pełnię tego, co jest? A może o świat istnienia, które ukazuje nam się w nagości, takie jakie jest, wtedy, gdy, zgodnie z aforyzmem Williama Blake’a, „otworzymy drzwi percepcji”? U Tibeta pewny jest jedynie religijny zapał. Poza tym jednym faktem nic już nie jest, niestety, takie oczywiste.

David Tibet jest przede wszystkim poetą, takim w rodzaju wspomnianego już Blake’a, ale też Williama Butlera Yeatsa. Żywotność tej duchowej formacji jest u Tibeta widoczna: gnoza, ezoteryka, głębia ciemności i światła, angielski folk i pastoralność, hermetyzm, fascynacje panteistyczne, a wreszcie odmienne stany świadomości.

Artysta zaczynał od zaangażowania w praktyki okultystyczne, które wiązały go z różnymi odmianami satanizmu. Nie chodziło tu, co prawda, o satanizm deklaratywnie zwalczający chrześcijaństwa, lecz raczej o rodzaj uwielbienia dla lucyferycznego pierwiastka w rzekomej równowadze pomiędzy mrokiem i blaskiem. Szatan miałby tu być aniołem tej ziemi, zamknięcia w siłach natury i popędu, kimś niezbędnym do tego, aby wyjść ze stanu dziecięctwa i poznać głębię, szerokość i wysokość nieba.

Niepostrzeżenie zaczęły się jednak otwierać nowe furtki. Między Tibetem a Bogiem stanęły przede wszystkim pisma gnostyków. To właśnie w nich poznał Chrystusa jako Pełnię, w której łączą się przeciwieństwa. Artysta raczej nie przytacza konkretnych tekstów, które miałyby w sposób szczególny wlać w niego światło, ale  przypomnijmy Ewangelię Filipa, która głosi, że „światło i ciemność, życie i śmierć, prawe i lewe, są braćmi i siostrami, są nierozłączne” (1,9). Taki jest duch muzyki Current 93.

Dziś Tibet jednoznacznie określa samego siebie jako chrześcijanina. Podobno zawsze nim był, gdzieś w głębi serca. Nie było tu zatem miejsca na gwałtowne nawrócenie. Widzimy raczej przechodzenie pewnej drogi, która wiedzie przez ciemne doliny ku światłu Ewangelii. Za każdym razem będzie to, przyznajmy, duchowość ryzykowna. Tibet pozostaje kimś, kto tańczy na skraju dachu. Ale ostatecznym punktem odniesienia jest tutaj zawsze Jezus.

„Chrześcijaństwo, czymkolwiek jest”, powiedział kiedyś Tibet, „jest czymś potężnym i ogromnym, pięknym i strasznym. Każdy inaczej patrzy na to, co się wydarzyło, gdy Chrystus przyszedł na świat i umarł, i na to, co to oznacza dla nas samych. Zawsze fascynowałem się gnostykami, gnostycyzmem i różnymi heretyckimi prądami myślenia, a w tym samym czasie ciągnęło mnie do ortodoksji. W Ewangelii według św. Jana znajdziemy taki oto zapis: Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać (21,25). Sami też musicie pomyśleć o rzeczach, których dokonuje Chrystus, choć o nich nie wiemy; musicie zajrzeć w głąb własnych serc, żeby zdać sobie sprawę, o czym tu mowa”.

Królestwo Boże i skandal istnienia 

Joseph Ratzinger we wstępie do słynnej książki Śmierć i życie wieczne stwierdził, że tym, co osłabia znaczenie i przekaz chrześcijaństwa, jest zapomnienie o ukierunkowaniu na wieczność. W momencie, w którym z naszego pola widzenia znika eschatologia, przestajemy być, jako uczniowie Chrystusa, solą tego świata. Jest to wniosek mogący budzić współcześnie pewien sprzeciw, także w kręgach kościelnych, lecz postawienia go wymaga szacunek dla prawdy oraz konsekwentna lektura Ewangelii.

Tym sposobem docieramy do zaskakującego wniosku. Mianowicie, wszystkie szaleństwa i skrajności Davida Tibeta wynikają właśnie z rzadko dziś spotykanej wrażliwości eschatologicznej. Dwa tworzone przez niego projekty muzyczne, Current 93 oraz Death In June, należą przecież do niszowego nurtu zwanego apokaliptycznym folkiem. Są to, prawdę mówiąc, czołowe, a poniekąd założycielskie akty tego specyficznego stylu.

Apokaliptyczny folk zderza ze sobą dwa horyzonty: oczekiwanie na Królestwo Boże i zgorszenie skandalem istnienia. A więc zarówno maranatha, jak i antynatalizm. Z tego punktu widzenia szczególnie wymownie brzmi fragment jednego z wierszy Tibeta:

Odczynić siebie

I być nienarodzonym

Być nienarodzonym

I nie widzieć

Czarnych statków na niebie

Dla jednych jest to po prostu antynatalizm spowodowany głębokim wstrząsem moralnym z powodu istnienia zła i śmierci, lecz drugim takie poetyckie wyznania będą się kojarzyć z narzekaniami Hioba, Jeremiasza czy Koheleta. Dotykamy, w każdym razie, spraw granicznych. Wszystko jest tam na ostrzu noża.

Dlatego, można powiedzieć, transgresista jest teologiem i prorokiem. Zupełnie tak, jak mówi Ewangelia Filipa, w której zarówno siedzący w światłości, jak i siedzący w ciemności są sobie potrzebni, ponieważ „poprzez swoje różnice ujawniają Bożą wolę” (1,9). David Tibet jest artystą, który tworzy właśnie w tym miejscu.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.