Prawybory w KO. Koalicja Obywatelska zasługuje na pochwałę
Koalicja Obywatelska zasługuje na pochwałę i docenienie w związku z prezydenckimi prawyborami w tym ugrupowaniu. Takiej możliwości swoim szeregowym członkom nie dają pozostałe partie parlamentarne. Demokracja wewnątrzpartyjna nie przyjęła się zbyt mocno w Polsce, dlatego każdy jej przejaw należy uhonorować, licząc, że kiedyś stanie się normą.
Długo oczekiwaliśmy, że wcześniejsze głosowanie nad wyłonieniem kandydata zorganizuje Konfederacja. Później pojawiła się koncepcja prawyborów w Prawie i Sprawiedliwości. Tymczasem prawybory w KO były niemal zupełnie niespodziewane.
Choć mamy masę malkontentów wskazujących na zamkniętą listę kandydatów, przekonanie o z góry pewnym wygranym (nie zawsze tym samym), a także zarzuty cynicznych motywów stojących za tą decyzją, to nie przekreślą one faktu, że członkowie Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej, Zielonych i Inicjatywy Polskiej mają podmiotowość i możliwość wskazania, który z dwóch kandydatów lepiej będzie ich reprezentował.
Cyniczna kalkulacja i z góry przesądzony wynik? Tak, ale…
Niejednokrotnie podczas dyskusji o prawyborach mój entuzjazm wobec przejawu wewnątrzpartyjnej (a nawet w tym wypadku wewnątrzkoalicyjnej) demokracji mitygowano argumentami, że przecież Donald Tusk nie po to zorganizował prawybory, żeby wzmacniać demokrację w swojej partii, że stały za tym cyniczne powody, chęć odniesienia korzyści wyborczych lub rozgrywanie niechęci wewnątrz partii.
Te argumenty są zupełnie nietrafione. Nie dlatego, że są niesłuszne, ale dlatego, że to nieistotne. Z większością tych argumentów raczej się zgadzam i również podejrzewam, że Tusk chciał skupić uwagę opinii publicznej na partii, dając jej przewagę we wczesnym etapie (pre)kampanii prezydenckiej.
Okazało się to znacznym sukcesem i powinno być lekcją dla innych partii. Prawybory po prostu partii się opłacają, bo pozwalają skoncentrować uwagę i dają platformę do dzielenia się swoją agendą.
Czy Tusk miał pewność, kto wygra prawybory (w domyśle dużo częściej pojawia się Trzaskowski)? Być może tak. Ale ponownie: czy jest to istotny zarzut? Przekonanie to może wynikać ze znajomości preferencji członków partii.
Wciąż jednak organizacja prawyborów pozwala zweryfikować to przekonanie w rzeczywistości, a także daje działaczom możliwość zmiany zdania. Na przykładzie możemy to obserwować również w toku tych prawyborów choćby wśród części polityków Zielonych otwarcie deklarujących, że Sikorski przekonał ich swoją kampanią.
Oczywiście w przypadku KO mamy do wyboru jedynie dwóch kandydatów i to w sytuacji gdy ich konkurenci nie mogli się swobodnie zgłosić. Tak naprawdę to największy zarzut, jaki można postawić tym prawyborom.
Jednak pewne ograniczenia w możliwości zgłaszania kandydatur zawsze istnieją, np. w postaci określonej liczby członków ugrupowania lub np. posłów, którzy żyrują start danego kandydata. Podobnie jest także w przypadku właściwych wyborów prezydenckich, w których kandydat musi uzyskać poparcie co najmniej 100 tysięcy obywateli.
Lekarstwo na słabość partii i paranoję „bezpartyjności”
W Polsce niewiele osób należy do partii. Według danych GUS-u pod koniec 2022 roku partie deklarowały, że posiadają łącznie niewiele ponad 200 tysięcy członków. To spadek o ponad 30% w porównaniu z rokiem 2014, kiedy deklarowana liczba członków w partiach politycznych przekraczała 300 tysięcy.
W Polsce do partii politycznych nie należy nawet 1% obywateli. Na tle Europy i demokratycznego świata wypadamy fatalnie. Nie tylko w większości państw średni odsetek jest znacznie wyższy, ale także wiele pojedynczych partii ma więcej członków niż wszystkie polskie partie razem wzięte.
Nie chodzi tutaj wyłącznie o partie z państw takich jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Te posiadające więcej działaczy niż wszystkie polskie partie znajdziemy także w Rumunii czy Chorwacji. Rzeczywistość może być jednak gorsza, ponieważ mają one tendencję do zawyżania liczby swoich członków oraz do nieskreślania już dawno nieaktywnych osób.
Podczas ostatnich wyborów lokalnych w PiS-ie w głosowaniu wzięło udział niewiele ponad 10 tysięcy osób spośród deklarowanych 40 tysięcy. Okazuje się jednak, że reszta w większości od dawna nie opłaca nawet składek członkowskich.
Niska aktywności Polaków w partiach jest powodem do niepokoju. Partie powinny ściągać ludzi chcących działać na rzecz Polski oraz osoby z pomysłami, jak dokonywać zmian. Zamiast tego stały się wyłącznie zapleczem działaczy startujących w wyborach, ewentualnie ludzi chcących robić karierę w spółkach skarbu państwa lub spółkach samorządowych.
Efektem tego jest paranoja „bezpartyjności” – zupełnie absurdalne przekonanie, że dany kandydat jest lepszy wyłącznie dlatego, że nie zapisał się do żadnej partii. Tymczasem polityka to gra zespołowa, w której każdy kandydat potrzebuje zaplecza kompetentnych i zdolnych ludzi, z którymi będzie później współpracował. Powinien ich zdobyć m.in. poprzez działalność w partii.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak mało ludzi zapisuje się do partii, wynika z odpowiedzi na inne zagadnienie: po co właściwie mieliby to robić? Jeśli nie planują kariery politycznej, to nic na tym nie zyskują. Nie zyskują także wpływu na partię, którą popierają, więc swoje zaangażowanie – nawet na rzecz tych samych poglądów i wartości – mogą swobodnie realizować poza formacją polityczną.
Demokracja wewnątrzpartyjna w postaci prawyborów daje im chociaż jeden powód. Mogą wskazać, którego kandydata wolą, i popierać preferowaną przez siebie osobę. Kandydat wskazywany przez działaczy może pochwalić się większym mandatem do startu w wyborach.
Prawybory: otwarte dla sympatyków czy zamknięte tylko dla członków?
Nietrafione są według mnie zarzuty, że głosować mogą wyłącznie członkowie partii. Przy tak kiepskiej kondycji samych partii upodmiotowienie choćby już zaangażowanych działaczy jest krokiem do przodu.
Oczywiście, otwarte prawybory są spotykane na świecie choćby w wielu amerykańskich stanach i niektórych państwach europejskich. W warunkach europejskich z możliwością udziału w głosowaniu po wpłaceniu określonej kwoty. Ma to zapobiegać zorganizowanemu sabotowaniu głosowania przez przeciwników politycznych.
Na takie rozwiązanie zdecydowali się m.in. Republikanie we Francji w 2017 roku, Konfederacja przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku i Nowa Nadzieja przed wyborami do Sejmu w 2023 roku.
W przypadku „zamkniętych” prawyborów mamy wówczas do czynienia z zachętą dla większej liczby obywateli do członkostwa w ugrupowaniu oraz doskonałą okazją do aktywizacji struktur. Cynik powiedziałby, że to działanie służące partii. Choć miałby rację, to idealista równie słusznie mógłby dodać, że służy to również zwiększaniu politycznej aktywizacji i zaangażowania społecznego obywateli.
Prawybory aktywizują także wewnątrzpartyjną dyskusję programową. Członkowie KO mogą nie tylko usłyszeć od Sikorskiego i Trzaskowskiego, jakie są ich wizje prezydentury, ale na licznych spotkaniach zakomunikować, czego oni jako członkowie partii i obywatele oczekiwaliby od osoby sprawującej urząd prezydenta.
Krok w stronę ucywilizowania prekampanii
Prawybory wpisują się również w tematykę dużego problemu, jakim w Polsce jest prowadzenie prekampanii. Jest to sfera zupełnie nieuregulowana prawnie pomimo głosów płynących choćby z Państwowej Komisji Wyborczej, że należy zająć się systemowo tą kwestią.
Kodeks wyborczy wskazuje, kiedy zaczyna się kampania wyborcza, ale nigdzie nie definiuje, czym tak naprawdę jest. Kodeks wskazuje jedynie ramy czasowe, w których obowiązują pewne zasady, np. rozliczania finansowego kampanii. Takie ograniczenia nie obowiązują w prekampanii, co rodzi pole do licznych nadużyć. W obecnej epoce mediów społecznościowych tak naprawdę kampania wyborcza nigdy się nie kończy.
Prawybory nie rozwiążą problemu, jakim jest potrzeba kompleksowej i przemyślanej regulacji prawnej. Ale nawet w tym wymiarze ich organizacja jest krokiem w dobrą stronę, gdyż partia niejako oficjalnie pojawia się tutaj jako podmiot np. organizujący spotkania.
Nie wiemy, jak dokładnie finansowane są spotkania w tych prawyborach, jednak przykłady z poprzednich prawyborów Platformy Obywatelskiej pozwalają mieć nadzieję, że część spotkań, za które zapłacono by ze środków publicznych, jest finansowana przez partię.
Również kandydaci nie prowadzą już kampanii, udając, że nie są to prawybory, a wykonywanie ich obowiązków. Doskonałym przykładem jest spotkanie Trzaskowskiego w Aleksandrowie Łódzkim. Dzięki działalności Radosława Karbowskiego na X wiemy już, że wyjazd ten odbył się poza godzinami pracy prezydenta Warszawy i nie był ze środków miejskich opłacany.
Kiedy nie mieliśmy prawyborów, to niektóre podobne spotkania były rozliczane niczym delegacja służbowa. To pojedyncze i niewystarczające przykłady, ale wciąż krok w kierunku finansowego ucywilizowania okresu przedwyborczego.
Prawybory to nie wyłącznie amerykańskie dziwactwo
Na świecie możemy znaleźć liczne przykłady prawyborów. Najbardziej znane są te amerykańskie, zwłaszcza dotyczące wyboru kandydatów na prezydenta. Mają tam różny charakter w zależności od partii i stanu, w którym się odbywają.
Część ma charakter otwarty, czyli może zagłosować w nich każdy, a część zamknięty, czyli głosują tylko zarejestrowani sympatycy partii. Tutaj trzeba wyjaśnić, że bycie zarejestrowanym wyborcą jest popularne i bardzo proste, a w USA nie funkcjonuje członkostwo w partiach w europejskim stylu.
Jako zagrożenie w otwartych prawyborach postrzegany jest fakt, że w sytuacji gdy konkurencja nie organizuje równolegle głosowania, to jej zwolennicy mogliby zechcieć wpłynąć na wyniki partii, której nie kibicują. Z tego powodu francuscy Republikanie przeprowadzający otwarte prawybory w 2017 roku w 2022 zdecydowali się już na formułę zamkniętą. Tę wersję prawyborów we Francji przeprowadzały też Partia Socjalistyczna i Zieloni.
Z kolei na otwartą formułę prawyborów zdecydowała się za to opozycja węgierska w 2021 roku, wybierając kandydata na premiera oraz dzieląc miejsca do parlamentu. Wspomniana już Konfederacja, wybierając kandydata na wybory w 2020 roku, zdecydowała się na otwarte prawybory, ale aby uniknąć zorganizowanego głosowania nieprzychylnych Konfederacji osób oraz żeby sfinansować prawybory, wprowadzono niewielkie opłaty.
Są nawet państwa, gdzie finansowanie organizacji prawyborów nie jest problemem, ponieważ ich koszty ponosi państwo. W wielu państwach prawybory są uregulowane ustawowo, a część z państw (np. Argentyna) przeprowadza obowiązkowe dla wszystkich partii obowiązkowe prawybory, które są warunkiem startu w wyborach. Taki obowiązek partie w Argentynie mają od 2009 roku w przypadku wyborów prezydenckich i parlamentarnych.
Podobne prawo wzorowane na argentyńskim przyjęto w Peru, choć przez pandemię jego wdrożenie zostało zawieszone. Modelów prawyborów jest mnóstwo.
Część państw azjatyckich wykorzystuje także oryginalne metody, gdzie określoną wagę w prawyborach mogą mieć głosowanie członków partii, sondaże wyborcze oraz głosowania ekspertów. W Polsce na razie dominuje zwykłe głosowanie większościowe wszystkich członów oraz jednokrotnie zastosowany przez Konfederację model elektorski.
Niezależnie od tego, czy prawybory w KO wygra Radosław Sikorski czy Rafał Trzaskowski, to mam nadzieję, że przyszłych latach będziemy mogli zobaczyć więcej przykładów, gdzie kandydaci wybierani są przez członków partii, a nie wąskie grono liderów. To szansa na ożywienie polskiej demokracji.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.