Katolickie przebudzenie polityczne. Odpowiedź Janowi Maciejewskiemu
Tylko asceza daje impuls odnowy. Jednak duchowo wzmocnieni nie powinniśmy spoglądać z wyższością na zdegenerowany świat, ale dokładać starań, żeby był choć odrobinę lepszy niż wcześniej. Również w polityce. To poważna misja, a nie chęć płynięcia z głównym nurtem historii, jak zdaje się sugerować mój przyjaciel.
Marcin Giełzak zadał ostatnio pytanie Pawłowi Musiałkowi, czy w naszym pomyśle na nową chrześcijańską demokrację jesteśmy bardziej chrześcijanami czy demokratami. Prezes KJ dyplomatycznie, bo dyplomatycznie, ale przyznał, że ideał rządów ludu jest dla niego mniej istotny niż wiara w jedynego Boga, który zbawił ludzkość.
Problem z komunikacją klubowej tożsamości polega nie tylko na tym, że jesteśmy bardziej chrześcijańscy niż demokratyczni, ale że nie czujemy się spadkobiercami powojennych chadecji europejskich. Co więcej, uważamy to dziedzictwo za doszczętnie skompromitowane.
Więcej w naszych materiałach Leona XIII i Benedykta XVI niż ckliwego przywoływania budowniczych „zjednoczonej Europy” w rodzaju Konrada Adenauera, nie wspominając już o Angeli Merkel i jej pociotkach. Prawdziwa chrześcijańska demokracja nigdy nie powstała, to my chcemy ją budować – próbujemy pisać w Klubie Jagiellońskim od kilku lat.
Z tego też powodu z pewnym smutkiem przyjąłem tekst mojego serdecznego przyjaciela Jana Maciejewskiego, który – jak mi się wydaję – tych różnic nie zauważa lub nie uznaje. „Najbardziej odstręczająca w chadeckości jest jej nieszczerość, jakaś zaszyta w tej idei podwójność” – pisze Jan. Oportunizm jako akt fundujący chrześcijańską demokrację? To prawda w odniesieniu do wszelkich politycznych wcieleń tego pojęcia, nie do dziedzictwa katolickiej nauki społecznej, do której się odwołujemy.
Tak naprawdę jednak tekst Jana Maciejewskiego jest o czymś zupełnie innym. Nie chodzi tutaj o zagmatwane losy ludowych partii czy deklaracje PSL-u, który ostatnio używa etykiety chadecji. Maciejewski wyraża pewną określoną katolicką postawę wobec polityki i nowoczesności w jej obecnym kształcie:
„Konserwować nie ma już za bardzo czego, a i nadzieja na rekonkwistę nie za bardzo chce się tlić. Co bynajmniej nie oznacza, że należy dać się zwieść Chantal Delsol czy któremuś z jej rodzimych epigonów, przekonujących, że tym lepszymi staniemy się chrześcijanami, im bardziej będziemy wątpić w prawdę naszej wiary i skuteczniej sprowadzimy Ewangelię do serii krzepiących anegdot. Co więc robić?
Poczekać aż pociąg zwolni na którymś z zakrętów. Otworzyć drzwi i wyskoczyć, uważając by nie potłuc się zanadto przy lądowaniu. Wyruszyć tam, gdzie zawsze wszystko się zaczyna. Gdzie kończy się asfalt, a zaczyna głód. Rozpoczyna pustka i próba. Tam zaczynał Jezus, tam wyruszyli pierwsi mnisi” – pisze Maciejewski.
Katolicka polityka nie jest już więc możliwa, a pociąg o nazwie nowoczesność może nas zawieść tylko i wyłącznie do piekła. Jeśli jako katolicy chcemy uchronić własne dusze przed potępieniem, musimy zacząć od początku – z dala od destrukcyjnej logiki wpisanej w naszą współczesną epokę.
Odnowić wiarę we własnym wnętrzu, poznać Tradycję, przeprowadzić wielką ewakuację z zepsutej cywilizacji. Zacząć od pustyni. Poczuć na własnej skórze brak wygody, powrócić do prawdziwego odczuwania rzeczywistości. Zawiązać wspólnotę. Dopiero efektem ubocznym tej wielkiej pracy może być nowa cywilizacja duchowych arystokratów, w której to katolicka polityka będzie nie tylko możliwa, ale po prostu naturalna.
Tak rozumiem tę propozycję. Wpisuje się ona w konkretny trend. Analogiczny pomysł ogłaszał jakiś czas temu Alasdair MacIntyre, a spopularyzował Rod Dreher w słynnej książce Opcja Benedykta.
Pokusa ucieczki z polityki na pustynię towarzyszy każdemu ortodoksyjnemu katolikowi, mi również. Postawę taką bez zbędnej przesady można byłoby nazwać katolickim apokaliptyzmem – nowe może się urodzić, ale tylko na gruzach starego.
Istnieje jednak inna tradycja, do której mi bliżej. Robert Spaemann, konserwatywny, katolicki filozof i założyciel Stowarzyszenia na rzecz obrony liturgii trydenckiej w Kościele katolickim, napisał kiedyś jedno z najważniejszych zdań, które przeczytałem na temat chrześcijańskiego stosunku do sfery publicznej: „Odraczanie końca jest podstawową strukturą wszelkiej godziwej polityki”.
Właściwą postawą dla katolika jest zdaniem Spaemanna dokładanie starań, aby polityka – jakkolwiek przesycona byłaby złem – nie staczała się w absolutną moralną ciemność, pociągając za sobą całe społeczeństwa. Nie apokaliptyzm więc, a katechoniczność – odraczanie końca. Mamy centymetr po centymetrze ulepszać „porządki dobrego życia”, zamiast wysyłać postchrześcijańską cywilizację na śmietnik historii.
Źródłowo pojęcie „katechonu” pochodzi z Drugiego Listu Świętego Pawła do Tesaloniczan, w którym czytamy: „Albowiem już działa tajemnica bezbożności. Niech tylko ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec, którego Pan Jezus zgładzi tchnieniem swoich ust i wniwecz obróci”. Określenie „ten, który powstrzymuje” to po grecku właśnie katechon (τὸ κατέχον).
Katechonem jest więc ten, dzięki któremu trwa świat. Św. Paweł stara się w tym liście odpowiedzieć Tesaloniczanom na pytanie o sens dziejów po zmartwychwstaniu Chrystusa. Dlaczego paruzja jeszcze się nie dokonała? Apostoł stwierdza, że istnieje siła, która ją powstrzymuje.
W historii teologii różnie odpowiadano, co kryje się kryje pod tą tajemniczą koncepcją. Wymieniano samego Boga lub Kościół, rolę powstrzymywania apokalipsy przypisywano również bytom politycznym. Część starożytnych wyznawców chrześcijaństwa, gdy ich wiara została uznana za religię państwową, uważało, że katechonem jest Cesarstwo Rzymskie.
Blisko mi do interpretacji, że katechonem jest tak naprawdę Kościół, lud Boży, dzięki któremu konkretne osoby mogą zostać zbawione przez Boga. Chrześcijanie mają czynić ten świat, również w polityce, choć odrobinę lepszym, aby tworzyć struktury dobra ułatwiające drogę innym do Królestwa Niebieskiego.
Wróćmy jednak z teologicznych wyżyn na Ziemię. Jan Maciejewski pisze, że „konserwować nie ma już za bardzo czego”. Doprawdy? Polski system prawny jest jednym z najbardziej konserwatywnych na świecie. Sprawia to, że choć daleko jesteśmy od katolickiego prawa i obyczajów, to jednak niewiele jest państw, które są mniej oddalone od tego, co głosi Kościół w takich tematach jak ochrona życia nienarodzonego, miłość i relacyjność.
Brak przecież w Polsce usankcjonowania związków partnerskich, „małżeństw nieheteronormatywnych” i adopcji dzieci przez takie związki. Nadal dominującym modelem życia jest tradycyjnie pojmowana rodzina, choć samotność, turbokapitalizm i lewicowa agenda kulturowa nacierają na nas z impetem.
I choć skala sekularyzacji radykalnie ostatnimi latami przyspiesza, to jednak nadal jesteśmy jednym z najczęściej praktykujących religijnie narodów w Europie. Obecna koalicja rządząca zaś niemająca z katolicyzmem wiele wspólnego ogromnymi wysiłkami próbuje nieudolnie wyrzucić katechezę ze szkół. Słowem – jest czego bronić.
Odraczanie końca należy oczywiście rozumieć szeroko. Chrześcijanie w polityce nie powinni być tylko i wyłącznie reakcyjni. Często powstrzymywanie chaosu oznacza proponowanie odważnych zmian. W ostatnim numerze „Pressji” przedstawiliśmy kilka takich pomysłów.
Mowa tutaj o idei głosowania rodzinnego, opodatkowania pornografii, zakazie smartfonów czy czterodniowym tygodniu pracy dla rodziców. „Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Ważne, żeby katolickich kamieni było jak najwięcej.
Jednocześnie zgadzam się z Janem Maciejewskim, że każdy chrześcijanin potrzebuje pustyni, aby odnowić swoją wiarę. Tylko asceza daje impuls odnowy. Jednak duchowo wzmocnieni nie powinniśmy spoglądać z wyższością na zdegenerowany świat, ale dokładać starań, żeby był choć odrobinę lepszy niż wcześniej. Również w polityce. To poważna misja, a nie chęć płynięcia z głównym nurtem historii, jak zdaje się sugerować mój przyjaciel.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.