Donald Trump, Dominik Tarczyński, trendujący populizm. Dziś toczy się bój o duszę prawicy
Im bardziej wydaje się, że świat nam ucieka, tym chętniej sięgamy po coraz silniejsze środki, aby go zatrzymać. Polska prawica czuje, że globalny kapitalizm podmywa wszystko, na czym jest osadzona. Pomimo tego, że populizm wydaje się dziś naturalną odpowiedzią na te problemy, to ostatecznie może okazać się wielkim fiaskiem. Zamiast chadeckiego populizmu, który zawładnie społeczną wyobraźnią, otrzymamy prawicę zamkniętą na lata w politycznej izolatce.
Niniejszy tekst został pierwotnie opublikowany na łamach 64. teki czasopisma idei „Pressje” zatytułowanej „Chadecki populizm”. Cały numer pobierzesz za darmo tutaj.
Prawica na rozdrożach
Trudno w refleksji nad politycznymi procesami uciekać od recepcji chwili. Z jednej strony mamy zwycięstwo szerokiego frontu liberalnych partii opozycyjnych w październiku 2023 r., z drugiej zaś rosnąca w siłę europejską prawicę budującą się na kryzysie migracyjnym, społecznej pauperyzacji i sprzeciwie wobec równie ambitnych, co kosztownych polityk Unii Europejskiej.
To wszystko zaś spowite jest widmem trumpizmu, który za oceanem konsumuje od środka amerykańską partię republikańską. Chociaż lokalne uwarunkowania są różne, wniosek jest jeden – scena polityczna Zachodu na skutek szybkich zmian cywilizacyjnych ewoluuje i miażdży narastającą polaryzacją z lewa i z prawa polityczne centrum. W takich okolicznościach wielu staje przez pytaniem, czy na tę ewolucję aktywnie wpływać, czy usunąć się w cień i czekać na wyłonienie się nowego politycznego porządku.
Z wielu prawicowych tekstów i komentarzy można wyczytać przekonanie o istnieniu swoistego zeitgeistu, wobec którego prawica jest bezradna i prowadzi donkiszotowską walkę z wiatrakami mielącymi współczesność. Dominuje poczucie zwątpienia wynikające z tego, że głoszone idee coraz bardziej odklejają się od społecznej praktyki i zawieszone są raczej w świecie platońskich idei niż osadzone w doświadczeniu przeciętnego Polaka.
Zagubienie wynika z niemożności udzielenia jasnej odpowiedzi na następujące pytanie: czy wobec tych niekorzystnych przemian społecznych ludzi należy wznosić ku wzorcom, a może złagodzić oczekiwania i sprowadzić normy bliżej ludzi? Jeżeli zaś wznosić ku wzorcom, to w jaki sposób? W jakie szaty ubrać dziś prawicowe pryncypia?
Rozdarcie to, które zawsze było obecne tak na prawicy, jak i w łonie Kościoła, osiąga dziś szczególnie wysokie rejestry. Wyraził je bezpośrednio w wydanej tuż po wyborach parlamentarnych książce Prawica dla opornych dziennikarz Rzeczpospolitej i naczelny tygodnika „Plus Minus” – Michał Szułdrzyński.
Pisał: „Na początku trzeciej dekady XXI wieku prawica – w Polsce i na świecie – znalazła się na rozdrożach. Można by stwierdzić, że dziś wewnątrz szeroko rozumianej prawicy odbywa się bój większy od wcześniejszego sporu pomiędzy prawicą a lewicą – jest to spór o jej duszę i o jej przyszłość.
Czy będzie ona szła swą dotychczasową drogą, poszukując możliwości godzenia swoich wartości za cenę kompromisów z rzeczywistością (jak to się dzieje wśród tradycyjnych partii prawicowych w Europie)? Czy też uzna miałkość dotychczasowego projektu prawicowego i zacznie szukać silnych tożsamości, skazując się jednak na nieustannie rosnącą dozę radykalizmu?”.
Chociaż uczestnicy prawicowej debaty potrafią różnić się od siebie niemal we wszystkim, w jednym pozostają zgodni – walka o duszę prawicy trwa, a nasze jej rozumienie dla jej dobra powinno stać się tym dominującym. Dlatego właśnie, śledząc prawicowy dyskurs, obserwujemy, jak wcześniej mieszczący się w jednym prasowym tytule publicyści, w jednym Kościele katolicy, w jednej partii politycy w ostatnim czasie poczęli prowadzić ze sobą coraz bardziej zajadłe polemiki i próbują przesuwać tożsamościowy punkt ciężkości w jedną bądź drugą stronę.
Chcą na własną modłę definiować prawicową duszę w trzeciej dekadzie XXI w. Rozpięci między wzorcem „bezobjawowej” europejskiej postchadecji a trumpowskiej MAGA stają się coraz bardziej zajadli, zobligowani do zajęcia konkretnego stanowiska i uratowania prawicy przed wyobrażaną przez siebie katastrofą.
Co jednak z tymi, którzy nie potrafią odnaleźć się w manichejskiej wizji przyszłości prawicy? Jak chcemy, aby wyglądała prawicowa polityka, skoro w żadnej z politycznych strategii nie odnajdujemy własnej wrażliwości, przemyślanego podejmowania problemów czy trafnego definiowania wyzwań, które stawia przed nami współczesność? To, co mogę zaproponować (śladem książki redaktora Szułdrzyńskiego), to zasianie wątpliwości, jakie przepełniają mnie na myśl o udzielenie jedynej trafnej odpowiedzi na pytanie o polityczną strategię prawicy.
Od dobrej prognozy Kaczyńskiego do „deski” Tarczyńskiego
Każde pokolenie musi odbyć tę dyskusję na nowo, zastanowić się, jak pogodzić polityczną skuteczność ze wzniosłymi ideami, inteligenckie diagnozy ze społeczną praktyką. Próbę takiej syntezy podejmuje w niniejszym numerze Konstanty Pilawa w tekście pt. O potrzebie chadeckiego populizmu, pod którego diagnozami z chęcią bym się podpisał.
Dostrzegam w nich krytykę prawicowego eskapizmu, odejścia od podjęcia problemów dzisiejszych 30- i 40-latków na rzecz sporów o symbole. Pozostaję jednak nieufny wobec przedstawionej przez Pilawę chadecko-populistycznej odpowiedzi. Dlaczego?
Inteligenci mają to do siebie, że tworzą konstrukty, które mają problem, by zaistnieć w rzeczywistości. Robert Krasowski w wydanej również powyborczo książce Klucz do Kaczyńskiego przytacza anegdotę prezesa, który wspominał rozmowę z Antonim Macierewiczem z czasów, kiedy ten współtworzył Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe (ZChN), a Kaczyński Porozumienie Centrum (PC).
Macierewicz mówił do Kaczyńskiego: „«Ty chcesz stworzyć nowoczesną chadecję. To jest możliwe w Polsce za 50 lat. […] Społeczeństwo, jeśli ma być w ogóle jakoś uporządkowane, zmobilizowane, ma się nie rozlecieć w tym kompletnym zamieszaniu ideowym, to jemu trzeba dać coś, co przystaje do jego świadomości. Trzeba podchodzić do społeczeństwa takim, jakim ono jest, i ewoluować w kierunku nowoczesności razem z nim… trzeba budować coś, co z jednej strony przerodzi się w przyszłości w nowoczesną prawicę, a z drugiej – wzmocni to społeczeństwo i pozwoli mu moralnie, a także – do jakiegoś stopnia intelektualnie w sferze odbioru rzeczywistości społecznej uporządkować się»”.
Jak rekonstruuje Krasowski, po czasie Kaczyński przyznał słuszność tej argumentacji i przyznał, że „Macierewicz miał rację: oni się odwoływali do czegoś, co istniało, a PC się odwoływało do czegoś, co nie istniało”.
Kaczyński i Macierewicz mieli wtedy po 40 lat i tak jak my dziś próbowali uchwycić punkt przecięcia prawicy przez siebie wyobrażonej z prawicą realną znajdującą odbiorców w rodzącej się nowej rzeczywistości demokratycznej Polski. Taką drogę przechodzili też inni inteligenci próbujący tworzyć programy i wizje, projektujący je na ciągle ewoluujące polskie społeczeństwo.
25 lat zajęło Macierewiczowi i Kaczyńskiego stworzenie obozu, który gdyby połączył prawicową mitologię z nowoczesną chadecką partią, mógłby zdominować polską scenę polityczną. Wprowadzenie elementów państwa opiekuńczego, stawianie trafnych społecznych diagnoz nie trwało jednak długo, bowiem prawicowa mitologia, która była potrzebna do rozgrzania serc i wyobraźni w 2015 r., szybko zaczęła zjadać własny ogon.
W 2020 r. w numerze „Pressji” pt. Nowa chadecja w tekście zatytułowanym Nowa chadecja to tożsamość prowincji pisałem m.in., że „rządy PiS-u ograniczają się do centralizacji władzy, która czerpie z siły prowincji, ale nie darzy jej polityczną podmiotowością. Polityka ta została sprowadzona do prostych transferów bezpośrednich. To nie wystarczy, aby dobijający do polskiej średniej wyborcy w łatwy sposób nie dokonali rozbratu z konserwatywną tożsamością na rzecz nowego projektu” ostrzegając, że „jeżeli szybko nie zaproponujemy nowej opowieści politycznej zamiast kompromitującego się na naszych oczach tradycjonalizmu sterowanego od góry, nowa chadecja może stać się elitarystycznym, krakowsko-warszawskim klubem”.
Po drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy mam przekonanie, że moja prognoza w pełni się zrealizowała. Ten projekt, który nieomal przed dekadą rozpoczynał się od programowych kongresów spod znaku Polska Wielki Projekt, zakończył się symbolicznym machaniem deską, którą poseł Dominik Tarczyński na 2 tygodnie przed przegranymi wyborami parlamentarnymi wniósł na scenę w katowickim Spodku, gdy mówił o „laniu dechą” przeciwników politycznych.
O ile więc na początku kadencji Zjednoczonej Prawicy można było jeszcze mówić o populistycznym opakowaniu chadeckich postulatów, o tyle z każdym kolejnym rokiem prostackie przekazy dla twardego elektoratu zaczęły stanowić już nie narzędzie, ale sens polityki. Partia zdała się uwierzyć we własną opowieść i podporządkowała politykę partyjnej narracji.
„Tak jak kardynał Wyszyński postawił na ludową religijność, tak Kaczyński postawił na ludowy patriotyzm. Całkowicie zrewidował swoje dawne obawy, dawniej uważał, że Polacy mają nadmierną skłonność do agresywnego nacjonalizmu, teraz uznał, że dużo większym zagrożeniem jest radykalny kosmopolityzm, jaki zrodził się w Polakach po wejściu do Unii. Opowieści o IV RP były pomysłem na ocalenie tego nacjonalizmu” – pisał Krasowski. Ujawnił tym samym podobny sposób myślenia o czerpaniu sił witalnych zarówno Kościoła instytucjonalnego, jak i partii z polskiego ludu.
Kiedy czytam w tekście Konstantego Pilawy, że kardynał Wyszyński postulowałby dziś istnienie chadeckiego populizmu, zastanawiam się, czy w istocie po eksperymencie zarówno Kościoła ludowego, jak i ludowej polityki ostatnich lat i skutków ich obu nie należy dziś z większą zachowawczością spojrzeć na „strategię dyskursywną” Kościoła i polskiej prawicy. Zamykającej drogę do wewnętrznej dyskusji, instytucjonalnych zmian, kadrowej weryfikacji. Tam bowiem, gdzie instytucja czuje się nieomylnym i całkowitym depozytariuszem tożsamości mas, prędzej czy później musi dojść do wypaczeń, które jeśli pozostają niewyjaśnione, częstokroć kończą się społeczną delegitymizacją.
Niezrealizowane obietnice
Brak wewnętrznego, twórczego obiegu idei i umiejętności utrzymywania narzędzi samooczyszczania instytucji to jedno, ale nie jest to sprawa nieodzowna, jeśli politycy potrafią dowieźć przed odbiorcami pozory swojej sprawczości. Mam głębokie przekonanie, że prawica z lat 2015-2023 z roku na rok w coraz mniejszym stopniu realizowała politykę zmieniającą życie Polski powiatowej. Maskowała to jedynie coraz większą dawką politycznej demagogii.
Nie wynikało to jednak tylko z faktu, że partia nie miała wiedzy o potrzebie realizacji innej polityki, ale dlatego że uważała, że sam fakt ich wskazania bez konieczności jej operacjonalizacji powinien zyskać uznanie w oczach ludu. Podam konkretny przykład narracyjnego sukcesu chadeckiego hasła, w którym nasze środowisko miało wymierny udział, a który nigdy nie został spuentowany politycznym konkretem.
Maciej Dulak i Bartosz Jakubowski 6 lat temu opublikowali tekst Publiczny transport zbiorowy w Polsce. Studium upadku. To w nim autorzy po raz pierwszy opisali prawie 14 mln. mieszkańców Polski, którzy nie mieli dostępu do transportu publicznego. Przez ten czas na te szacunki powoływali się różni politycy od lewa do prawa, na czele z prezesem PiS-u, który w ramach „piątki Kaczyńskiego” na konwencji programowej partii ogłosił walkę z wykluczeniem transportowym Polaków. Kaczyński mówił o przywróceniu połączeń „wszędzie, ale przede wszystkim na wsi i w małych miastach”.
Przez kolejną pełną kadencję postulatu nie udało się zrealizować nawet w części. A to przecież właśnie zmiana sposobu poruszania się Polaków poza wielkimi miastami byłaby prawdziwą rewolucją w duchu solidaryzmu społecznego. Takich polityk, które rozpoczęły się od słusznej diagnozy, ale do niczego nie doprowadziły, jest więcej, żeby wymienić chociażby politykę mieszkaniową czy reformę wymiaru sprawiedliwości. To nie diagnozy były złe, ale sposób ich realizacji.
Nie sam sposób dojścia do władzy, ale sposób jej sprawowania. W ostateczności populizm nakrył czapką chadecję, a młody Kaczyński został zjedzony przez młodego Macierewicza. Łączenie populizmu i chadecji to napięcie, którego stworzenie jest dużo łatwiejsze niż zarządzenie. Jednym z większych błędów prawicy ostatnich lat była nieumiejętność stworzenia takich ram debaty wewnątrz tego środowiska, aby chadecy nie dali zagłuszyć się populistom.
Chociaż wprowadzenie 500+ będzie już zawsze symbolem rządów Zjednoczonej Prawicy, to nie mogą wyczerpywać całościowej oceny rządów prawicy z lat 2015-2023. Zmiana paradygmatu myślenia o polityce społecznej na trwałe zmieniła polski krajobraz.
Chociaż i tak opierała się o transfer środków, a nie tworzenie instytucji i rozwój usług publicznych, to i tak przewartościowała to, gdzie w hierarchii priorytetów państwa znajduje się wsparcie rodziny. Możemy uznać pozytywny dorobek rządów, ale nie daje to PiS-owi immunitetu na nietykalność. Cała prawica, jeżeli ma w perspektywie nadawać ton obozu rządzącego, musi bowiem zrobić rachunek sumienia.
Chadecki populizm to ślepa uliczka
Niestety to nadal może nie wystarczyć, abyśmy mogli liczyć na to, że chadecja będzie jądrem prawicowej polityki mniej lub bardziej populistycznej; że taka okoliczność nie była tylko epizodem w historii polskiej polityki, który należy już do przeszłości. Przyszłość prawicy to bowiem niekoniecznie partie o rysie chrześcijańskim, ale ugrupowania zlaicyzowanego konserwatyzmu.
Na polskim gruncie potwierdzają to m.in. badania elektoratu Konfederacji, który podobnie jak elektoraty lewicy charakteryzuje wysoki poziom indywidualizmu. Duży jej odsetek stanową młodzi ludzie, którzy nie chcą, aby polityka dyktowała im życiowe wybory.
Zresztą popatrzmy na badania CBOS, który w 2023 r. tak charakteryzował wyborców tej partii: „Zamiarowi oddania głosu w wyborach parlamentarnych na Konfederację sprzyja przede wszystkim dezaprobata dla pełnienia przez państwo funkcji opiekuńczych, […] prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw oraz przekonanie, że państwo nie powinno wyróżniać żadnych wyznań ani Kościołów”. Jak więc widać, na polskiej nowej prawicy na żaden chadecki populizm zapotrzebowania nie ma.
Z powyższych względów moja intuicja jest przeciwna do tezy zaprezentowanej w tekście Konstantego Pilawy. Chadecja powinna stać się nowym centrum, zastąpić znajdujący się w głębokim kryzysie polityczny liberalizm. Pogodzić się z tym, że nie będzie już siłą mogącą niemal samodzielnie dominować społeczną wyobraźnię. Stanowić języczek u wagi, nie zaś liczyć na dominowanie masowej wyobraźni Polaków, a przynajmniej uruchomić w sobie myśl o tym, że to może być miejsce, z którym chadecja będzie musiała się pogodzić, aby mieć wpływ na rzeczywistość, nie zaś skończyć na politycznym marginesie.
Polityka chadecka nie powinna być radykalna, ale antypolaryzacyjna – budować pole dialogu między różnymi nurtami prawicy i centrum, skupiać się na jakości rządzenia, a nie kreowaniu społecznej wyobraźni. Stanowić lepiszcze między gorącą mitotwórczą prawicą a prawicą bliższą tej zachodniej i „bezobjawowej”. Nie mam tu na myśli jednego szyldu partyjnego, wręcz przeciwnie.
Siłą koalicji 15 października było zrozumienie, że partie lewicy i centroprawicy mogą znaleźć się w jednym rządzie. Pogodzenie się z polityczną koniecznością stworzenia takiego układu dało możliwość zarówno Trzeciej Drodze, jak i Lewicy wejścia do wspólnego rządu i realizowania własnej, ograniczonej agendy. Gdyby nie maksymalizm i zajadłość PiS-u, przekonanie, że jest w stanie zawładnąć sercami i umysłami blisko połowy wyborców, być może szerszy obóz prawicowy nadal mógłby być u steru.
Nie boję się stwierdzić, że w swojej zajadłości do czyszczenia szeregów ludzie prawicy zaczęli stosować tak krytykowaną przez siebie lewicową cancel culture. Odmawiali kolejnym politykom, publicystom czy duchownym konserwatywnych lub prawicowych przymiotów. Nieprawomyślny prawicowiec stał się więc w wyobraźni wielu zagrożeniem większym niż największy lewicowy kosmopolita.
Obawiam się, że chadecki populizm stanie się ruchem niezdolnym do skutecznej realizacji polityki, a może i w ogóle sprawowania władzy. Mający skłonność do bycia konsumowanym przez demagogów płynących na fali lubujących się w emocjach nowych mediów będzie skupiał się bardziej na hasłach niż na realizacji postulatów. Popadający w radykalizm i eksponujący solidaryzm będzie stał na drugim biegunie indywidualizmu młodych i społecznego przewrażliwienia debaty publicznej.
***
W tekście Pokolenie fantomowych wrażeń w poprzednim numerze „Pressji” zauważałem, że młode pokolenie coraz bardziej żyje w świecie symulakrum. Powoływałem się na pojęcie wprowadzone przez Jeana Baudrillarda. Obawiam się, że dotyczyć to będzie także polityki skupionej coraz bardziej nie na opisie rzeczywistości, ale naszym wyobrażeniu o niej. Baudrillard ten problem zauważał w czasach, kiedy społeczną wyobraźnię dominowała telewizja.
Dziś, w dobie natychmiastowej wymiany (niestety głównie opinii), przez rozbudowane telewizje informacyjne i nowe media uprawianie politycznej demagogii jest jeszcze bardziej kuszące. Kto będzie miał bowiem większy dostęp do mediów, ten będzie mógł dosłownie kreować rzeczywistość.
Michał Szułdrzyński w Prawicy dla opornych przytoczył refleksję francuskiego socjologa Michela Maffesoliego, który zwracał uwagę, że współczesność „zamiast globalizacyjnej uniformizacji sprzyja neotrybalizacji – łączeniu się grup przywiązanych do podobnych wartości i mających wspólne upodobania”. W ten sposób buduje ona coraz silniejszą tożsamość i ma tendencję do uprawiania „polowania na czarownice”.
Obserwujemy to na lewicy, gdzie stronnictwa spod znaku LGBTQ+ walczą ze sobą niemniej zajadle niż zwolennicy i przeciwnicy aborcji. Coraz częściej dotyczy to także prawicy. Kanały współczesnego przepływu informacji i kreowania opinii wzmacniają w nas tendencję do budowania udzielnych księstw, gdzie ucieranie konsensusu jest nie tylko bezprzedmiotowe, ale kontrskuteczne. Budowanie gorących fanklubów staje się środkiem do budowania siły i przewagi nad konkurentami, których należy zdyskredytować.
Czy dziś coraz silniejsze lewicowe i prawicowe tożsamości sprzyjają budowaniu lepszej rzeczywistości? Czy może służą kreowaniu kolejnych emocjonalnych impulsów napędzających nas do jeszcze silniejszego zaangażowania w politykę tożsamości? Czy naprawdę chcemy brać udział w politycznym spektaklu, w którym, by realizować własną agendę, musimy zawładnąć wyobraźnią ludu?
Zamiast inteligenckiej walki o symbole spróbujmy przywrócić chociaż trochę pierwotne znaczenie polityki – nie jako walki o władzę i poparcie mas za wszelką cenę, lecz roztropnej troski o dobro wspólne. Najpierw jednak na łonie prawicy.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.