„Prawie nic nie wiem o Litwie”. Jaka jest tożsamość potomków Mendoga i Witolda?
Jeśli Litwę kojarzymy tylko z inwokacją, Wilnem i kniaziem Witoldem, to znaczy, że nic o niej nie wiemy. Dominik Wilczewski w Litwie po litewsku przybliża często nieznaną Polakom duszę litewskiego narodu. Jego historię, współczesne spory i bohaterów. Również tych, którzy mogą być elementem prawdziwie wspólnym dla polskiej, litewskiej i białoruskiej tożsamości.
Litwa jest dla mnie czarną plamą. Mam raczej mgliste pojęcie o jej historii i tożsamości społeczeństwa. Umocniła mnie w tym przekonaniu lektura zbioru esejów i reportaży historycznych pt. Litwa po litewsku pióra Dominika Wilczewskiego, redaktora „Przeglądu Bałtyckiego”.
Postacie historyczne, które kojarzyłem ze wspólnej Polakom i Litwinom historii – Mendog, Giedymin, Witold, Jagiełło – okazały się nie tak istotne, jak pierwotnie mniemałem. Część z nich spotkałem na stronicach dzieła Wilczewskiego, jednak po lekturze wiem, że dla współczesnych Litwinów ważniejsi są Jonas Basanavičius, Gabrielius Landsbergis-Žemkalnis, Aleksandras Stulginskis, Antanas Smetona, Adolfas Ramanauskas czy Tomas Venclova i jego ojciec. Jeśli Czytelniku nie kojarzysz tych postaci lub posiadasz skromną o nich wiedzę, to możesz powiedzieć jak ja: „Prawie nic nie wiem o Litwie”.
Plaża w centrum Wilna, czyli kontrowersje jakby znajome
Dominik Wilczewski pisze na przedostatniej stronie Litwy po litewsku: „Dziś do głosu zdążyło dojść nowe pokolenie rówieśników niepodległej Litwy i młodszych, którzy na historyczny bagaż czasów radzieckich i pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości patrzą inaczej niż ich rodzice czy dziadkowie”. Powoduje to pewne zmiany – lewica odcięła się od postkomunistycznych korzeni, a prawica zliberalizowała podejście do wielu spraw, ale społeczeństwo litewskie nadal jest różnorodne i odwołuje się do różnych tradycji polityczno-społecznych.
Najlepiej obrazuje to cmentarz na Antokolu, gdzie w 2010 r. w kwaterze zasłużonych pochowano prezydenta Algirdasa Brazauskasa, polityka lewicy i dawnego komunistę. W 2018 r. niedaleko jego grobu spoczął Adolfas Ramanuskas, dowódca jednostek antykomunistycznych. „To, że pierwszy sekretarz partii i dowódca antykomunistycznej partyzantki leżą obok siebie, jednych razi, dla innych – jest symbolem powikłanych litewskich losów”, dodaje autor.
Tym, co rzuca się w oczy podczas lektury Litwy po litewsku, jest zadziwiające podobieństwo historycznych problemów litewskich do tych, z którymi mierzą się inne państwa Europy Środkowej, w tym Polska. Pustkę po okresie komunizmu, problemy posttotalitarne i postkolonialne Litwini wypełniają nową treścią.
Problem tej pustki powiązany jest ze stosunkiem do modernizacji oraz własnej przeszłości. Wilczewski powiada, że jedni Litwini ją sakralizują, a opowieść o niej traktują jako coś, co ma służyć interesom państwa i narodu. Drudzy preferują pewien wielogłos w opowieści o przeszłości. „Czy niepodległość jest najwyższą wartością? Czy walka o nią usprawiedliwia wszystko, nawet zbrodnie?
Dlaczego Litwini nie podjęli walki w 1940 roku? Czy Antanas Smetona powinien był pozostać wtedy w kraju? Co powodowało ludźmi, którzy brali udział w mordach Żydów? Czy rozliczenie z udziału w Holokauście da się pogodzić z heroizacją antykomunistycznej partyzantki? Czy należało wówczas walczyć do końca? Czy wszystkich, którzy wstąpili do partii, należy potępić? Jak ja zachowałbym się w takiej sytuacji” – to jest część pytań historycznych, o których wspomina autor w swoich tekstach.
Wilczewski wewnętrzne pęknięcie społeczeństwa obrazuje, opisując spór o plac Łukiski w centrum Wilna. Podczas lockdownu w 2020 r. władze miasta na czele z postępowym liberałem Remigijusem Šimašiusem, zdecydowały się usypać na placu sztuczną plażę, by stworzyć substytut nadmorskiego kurortu. Problem polegał jednak na tym, że Plac Łukiski jest nie tylko miejscem ważnym dla lokalnej społeczności (urządzano tam słynne Kaziuki, a więc jarmark odpustowy organizowany od kilkuset lat), ale był także areną tragicznych wydarzeń historycznych.
Znajdowało się tu więzienie, na samym placu wieszano powstańców styczniowych. Swoją siedzibę miało tu NKWD, gdzie torturowano przeciwników władzy radzieckiej, następnie zaś Gestapo, ponownie NKWD i KGB. Po 1991 r. w siedzibie KGB urządzono Muzeum Ofiar Okupacji (aktualnie Muzeum Ofiar Okupacji i Walk o Wolność). W pobliżu znajduje się pomnik ofiar stalinowskich.
Ten krótki opis pozwala się zorientować, czemu środowiska prawicowe były przeciwne usypywaniu na placu plaży. W 2020 r. polityk ludowy Ramūnas Karbauskis napisał: „Na przestrzeni dziejów okupanci różnej maści wykorzystywali ten plac do upokarzania Narodu – zabijali powstańców i uczestników ruchu oporu, stawiali pomniki sławiące okupacyjną władzę, aby zatrzeć narodową pamięć. Przykro patrzeć, że dziś, zasłaniając się wywalczoną przez Naród wolnością, robi się dokładnie to samo – próbuje się zasypać piaskiem pamięć historyczną”.
Później Karbauskis doprowadził do uchwalenia ustawy o specjalnym statusie placu jako miejsca pamięci. Plażę zaś zdemontowały władze Wilna we wrześniu 2020 r. Trudno sobie wyobrazić Karbauskisa – oligarchę rolniczego – w polskiej polityce, natomiast spór o podobnego typu wydarzenie jak najbardziej.
Ojciec narodu
W gronie ojców współczesnego narodu litewskiego nie znajdują się średniowieczni książęta, o których mieliśmy okazję uczyć się na lekcjach historii. Osobą, która miała największy wpływ na litewską tożsamość, był Jonas Basanavičius, przez współczesnych nazywany „patriarchą”. Basanavičius żył w latach 1851–1927, był lekarzem, historykiem, działaczem społecznym oraz politycznym.
Wilczewski obrazowo pisze o nim: „Jego życiorys spina z jednej strony początek litewskiego odrodzenia narodowego, a z drugiej odzyskanie niepodległości i starania o zachowanie litewskiego Wilna. Brał udział w obradach Rady Litewskiej, powołanej pod koniec I wojny światowej, przewodniczył im 16 lutego 1918 roku, w dniu, w którym podjęto uchwałę o proklamowaniu niepodległości. Zmarł dokładnie dziewięć lat później, w zajętym przez Polaków Wilnie”. Widać czemu prezydent międzywojennej Litwy Antanas Smetona nazywał go „Mojżeszem” – przeprowadził Litwinów przez metaforyczną pustynię aż do niepodległego kraju.
Ówcześni Polacy traktowali go raczej pogardliwie, określając „litwomanem”. Widzieli w nim działacza, którego dokonania postawiły fundament pod litewski nacjonalizm krytyczny wobec Polski. Jest to o tyle ciekawe, że sam znał język polski, a w młodości podpisywał się jako „Jan Bassanowicz”.
Basanavičius realizował swój program, zakładając organizacje, pisząc artykuły publicystyczne oraz działając na polu nauki. Ideę litewskości, jak przekonuje Wilczewski, działacz zaczerpnął z romantyzmu, inspirował się Simonasem Daukantasem (Szymonem Dowkontem), który tworząc w języku litewskim, idealizował czasy pogańskiej Litwy i oponował polonizacji.
Basanavičius studiował w Moskwie, w 1879 r. trafił do Bułgarii, gdzie pracował jako lekarz, udzielał się w lokalnej polityce, a nawet przyjęto go w miejscowej Akademii Nauk. Następnie wiele lat podróżował, w Czechach poznał miłość swojego życia – Gabrielę Eleonorę Mohl, która zmarła w 1889 r. na gruźlicę. Równolegle ciągle badał litewski folklor i pisał do gazety „Aušra”, której był założycielem i na której łamach przekonywał o historyczności narodu litewskiego, a także krytykował unię polsko-litewską.
Litewskość wywodził od starożytnych Traków. „Ideałem była dlań dawna historyczna Litwa, sprzed nieszczęsnej unii z Polską. Polskojęzycznej szlachcie zarzucał wyparcie się języka i tradycji litewskich przodków, ale dawał jej szansę: może na powrót stać się częścią narodu pod warunkiem wyrzeczenia się polskiej kultury”, podsumowuje Wilczewski. Polacy, podobnie jak Rosjanie, dla Litwinów byli egzystencjalnym zagrożeniem.
W 1905 r. Basanavičius powrócił na Litwę, zamieszkał w Wilnie. W tamtym momencie istniało już kilka partii litewskich oraz środowisk intelektualnych, ukształtowała się również forma języka litewskiego. Działały tajne szkoły litewskie, a rusyfikacja Litwinów nie osiągnęła sukcesów.
W kolejnych latach Basanavičius stanął na czele Partii Narodowo-Demokratycznej i był posłem do Wileńskiego Sejmu Wielkiego, którego obradom przewodniczył. Jednak przede wszystkim udzielał się w organizacjach oświatowych i naukowych. W okresie I wojny światowej działał w Radzie Litewskiej, a pod jej koniec podpisał się pod aktem niepodległości Litwy.
Do końca życia mieszkał w Wilnie, nie opuścił go również podczas buntu Żeligowskiego, po którym zerwano stosunki polsko-litewskie. Grób „Patriarchy” na Rossie stał się miejscem zgromadzeń patriotycznych. Pod koniec ZSRR-u funkcjonował jako symbol narodu, i tak jest – jak mniemam po lekturze Litwy po litewsku – po dziś dzień, gdyż Litwini nadal żywo dyskutują o jego dziedzictwie. I to między innymi jemu zawdzięczają niezbyt pozytywne podejście do czasów I Rzeczypospolitej, z czego korzystała również radziecka propaganda.
Litewscy „żołnierze wyklęci”
Łatwo możemy znaleźć informacje o ochoczej pomocy Litwinów dla Ukrainy. Nic dziwnego, gdyż istotnym elementem dzisiejszej tożsamości litewskiej jest antyrosyjskość, najmocniej symbolizowana przez antyradzieckich partyzantów, „braci leśnych”, odpowiedników polskich żołnierzy wyklętych.
Mit o nich jest opozycyjny wobec narzuconej przez Związek Radziecki opowieści o litewskim budowaniu komunizmu. Jest też dla części Litwinów kontrowersyjny ze względu na zbrodnie „leśnych”: zabijanie Żydów (w książce Litwa po litewsku obecne są bardzo ciekawe fragmenty poświęcone Holokaustowi i udziałowi Litwinów w nim) oraz cywili oskarżanych o współpracę z komunistami.
Pomnikową postacią, przekonuje Wilczewski, dla tego środowiska był Adolfas Ramanauskas, ps. „Vangas” (pol. „Jastrząb”). Urodził się w 1918 r. w USA, jego rodzina powróciła do ziemi ojczystej w 1921 r. Kształcił się w Kłajpedzie, a w Kownie ukończył kurs oficerski. W czasie II wojny światowej pracował jako nauczyciel w okolicy Druskiennik, nie angażował się w antyniemiecką konspirację. Oskarża się go nawet udział w mordowaniu Żydów.
Okupacja radziecka pogłębiła jego patriotyzm i niechęć do komunizmu. W 1945 r. zaangażował się w działalność antykomunistyczną i szybko awansował w hierarchii partyzanckiej, w 1947 r. został dowódcą oddziału obejmującego całą Dzukię, a rok później obszar południowy „Niemen”. W 1949 r. został głównodowodzącym wszystkich sił partyzanckich na Litwie.
Z „braćmi leśnymi” walczyło przede wszystkim NKWD. Walka się intensyfikowała i w 1953 r. „Vangas” wycofał się z konspiracji. Następnie ukrywał się w południowej Litwie. W 1956 r. został aresztowany, rok później skazano go śmierć. Wyrok wykonano 29 listopada 1957 r.
Pamięć o Ramanauskasie i innych partyzantach zaczęła być przywracana od przełomu lat 80. oraz 90. XX w. Towarzyszyły temu często, jak określa Wilczewski, naiwna i bezkrytyczna apoteoza ich walki, w czym przodowała prawica. Oburzało to dawnych litewskich żołnierzy Armii Czerwonej, dla których „bracia leśni” byli terrorystami.
Wilczewski dodaje: „Od czasu odzyskania niepodległości nastąpiło całkowite odwrócenie narracji: niegdysiejsi «bandyci» i «nacjonaliści» stali się niezłomnymi bojownikami o wolność. Poległych i zamordowanych uhonorowano pośmiertnie odznaczeniami, nazwami ulic, placów, szkół i instytucji publicznych”.
Jednak to nie postkomunistów litewskich najbardziej denerwował kult „braci leśnych”, tylko Rosjan, na czele z tamtejszym MSZ oraz Mariją Zacharową, nazywającą partyzantów „faszystami”. Widzimy jasno, czemu „bracia leśni” symbolizują radykalną antyrosyjskość. Utrudnia to rzeczową dyskusję o ich dziedzictwie, gdyż i samego Ramanauskasa oskarżało się o zbrodnie przeciwko cywilom i Żydom, przy czym większość Litwinów nie wierzy w te oskarżenia.
„O ile przypadek Ramanauskasa pokazał gotowość społeczeństwa do mobilizacji w obronie dobrego umienia bohatera, o tyle sprawy Krištaponisa i Noreiki [dwóch żołnierzy oskarżonych o zbrodnie – przyp. aut.] każą przypuszczać, że nie wszyscy na Litwie są gotowi stanąć twarzą w twarz z historyczną prawdą. Część środowisk traktujących partyzantów wyłącznie apologetycznie nadal kwestionuje ustalenia historyków, zarzucając im, że próbują oczerniać całe podziemie, i dostrzegając w tym «rękę Kremla», co na dłuższą metę paraliżuje debatę”, pisze Wilczewski.
Partyzanci przegrali w boju – ogłasza Wilczewski – ale wygrali pamięć i stali się istotnym mitem i symbolem dla Litwinów. Powszechnie uznaje się ich dziś za bohaterów narodowych. Zaś zbrodnie części z nich – jak powiada autor – nie przekreślają boju całego ruchu. Najlepiej uznanie dla ich walki obrazuje jeden fakt: gdy w 2022 r. Litwini zbierali fundusze na bayraktara dla ukraińskiej armii, otrzymał on imię „Vangas”. Nie tylko dlatego, że owo imię oznacza jastrzębia.
Powstanie styczniowe ponadnarodowe
Litwini niejednoznacznie podchodzą do kwestii wspólnego dziedzictwa z Polską z czasów I Rzeczypospolitej i XIX w. Wilczewski obrazuje to na przykładzie powstania styczniowego. Sztandarowym przykładem wspólnej przeszłości jest postać Wincentego Konstantego Kalinowskiego, jednego z przywódców powstania na Litwie.
Dla Litwinów jest on Kostasem Kalinauskasem. Ale upominają się o niego i Białorusini, dla których jest Kastusiem Kalinoŭskim. Kalinowski zaczynał powstanie jako Polak, ale kończył jako Białorusin – jak to określa cytowany w Litwie po litewsku historyk Oleg Łatyszonek.
Podobne przykłady można mnożyć, a obrazują one problematyczność zero-jedynkowego podejścia do wspólnej przeszłości. Całe dziedzictwo I RP wymyka się prostym podziałom narodowościowym.
Wilczewski przekonuje: „Rok 1864 i upadek powstania były ważną cenzurą w życiu społeczno-politycznym ziem dawnego Wielkiego Księstwa. Nawet jeśli ruchy narodowe, polski i litewski, przez kolejne dekady współistniały (i do pewnego stopnia jeszcze się przenikały), to w praktyce ich drogi od tego momentu zaczęły się rozchodzić”.
Podobnie sprawy mają się z Wilnem. Ziemie wokół miasta, co Wilczewski obrazuje, powołując się na spisy powszechne, zamieszkiwała głównie ludność mówiąca w języku białoruskim, zaś w samym mieście działał białoruski ruch narodowy. Jego symbolem był właśnie Kalinoŭski. Przetrwało to do czasów dzisiejszych – Kalinoŭski jest bohaterem opozycji antyłukaszenkowskiej.
Co istotne, Wilczewski przekonuje, że Litwini z powstaniem styczniowym i Wielkim Księstwem Litewskim zaczęli identyfikować się po II wojnie światowej, właśnie wbrew programowi Basanavičiusa, zaś po odzyskaniu niepodległości zaczęto nazywać powstańców, w szczególności Antoniego Mackiewicza, bohaterami narodowymi. I czynią to również krytyczne wobec dawnej Polski środowiska nacjonalistyczne.
Podobnie zmieniło się litewskie podejście do Białorusinów. Ich tożsamość i wola nie są już raczej kwestionowane – zarówno Wielkie Księstwo Litewskie, jak i powstanie styczniowe jednoczą.
Wspólne dziedzictwo najlepiej było widać w 2019 r., gdy w Wilnie miał miejsce pogrzeb dowódców powstania styczniowego na Litwie. Wzięły w nim udział władze państwowe Litwy, Polski, wicepremier Białorusi, ale i przedstawiciele opozycji antyłukaszenkowskiej.
W miejscu spoczynku powstańców znajdują się dziś napisy w językach: angielskim, białoruskim, litewskim oraz polskim. W Litwie po litewsku czytamy: „Pogrzeb dowodził gotowości litewskich władz i elit do tego, by podzielić się bohaterami, zamiast dzielić ich na litewskich, polskich i białoruskich”. I w istocie całe dziedzictwo I RP wyłamuje się ciasnym ramom, łącząc w sobie wiele narodów.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.