Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Jarosław Kaczyński wie lepiej? Rezygnując z prawyborów, PiS zmarnował szansę na reformę

Jarosław Kaczyński wie lepiej? Rezygnując z prawyborów, PiS zmarnował szansę na reformę źródło: Kancelaria Sejmu; Creative Commons Attribution 2.0

Niedawne doniesienia medialne o możliwym przeprowadzeniu prawyborów prezydenckich przez PiS były świetną wiadomością dla wszystkich zwolenników prodemokratycznych reform w partii. Niestety centralistyczne zapędy Kaczyńskiego i jego sanacyjnego obozu wzięły górę. Decyzja o wyborze kandydata prawicy zostanie podjęta zgodnie z dotychczasową „tradycją” w bardzo wąskim gronie na Nowogrodzkiej. Szkoda, gdyż prawybory mogły wpłynąć pozytywnie na środowisko polskiej prawicy, cierpiące na ogromny deficyt oddolnej demokracji.

Krótki sen o demokratyzacji

Informację o możliwej organizacji prawyborów prezydenckich przez PiS jako pierwszy podał portal Niezależna.pl. Wedle źródła, tj. przedstawicieli kierownictwa partii, w wyścigu o nominację miały wziąć udział 3–4 nazwiska, których kandydatury rozpatrzono by na tzw. zjazdach okręgowych.

Wedle pierwotnych założeń miały to być spotkania zorganizowane na szczeblu lokalnym w całym kraju. Swojego preferowanego kandydata mogłoby wskazać łącznie ok. 50 tysięcy członków PiS-u. Źródło Niezależnej wymieniło Karola Nawrockiego, Tobiasza Bocheńskiego, Mariusza BłaszczakaMarcina Przydacza jako głównych zawodników prawyborów. Później do giełdy nazwisk dołączył Przemysław Czarnek uchodzący za faworyta aktywu partyjnego.

Ważna dla PiS-u decyzja, która nie jest uzależniona od woli Jarosława Kaczyńskiego? Wielu ten scenariusz od początku zdawał się skazany na odrzucenie. Po tygodniu medialnych spekulacji rzecznik partii Rafał Bochenek oznajmił, że kierownictwo zrezygnowało z formatu prawyborów, tłumacząc to „bardzo napiętym harmonogramem” najbliższych tygodni. Rzecznik PiS-u poinformował również, że w kierownictwie PiS-u działa specjalny zespół prowadzący badania socjologiczne i konsultacje ze środowiskami prawicy.

Moim zdaniem ten komunikat można interpretować jako przyznanie się do braku pomysłu na sprawne przeprowadzenie wewnątrzpartyjnych prawyborów na poziomie lokalnym. Ograniczony czas i presja opinii publicznej z pewnością nie sprzyjały znalezieniu odpowiedniego rozwiązania.

W tej sytuacji kierownictwo partii – czyli sanacyjny obóz Kaczyńskiego – prawdopodobnie uznało, że należy trzymać się dotychczasowego, „bezpiecznego” rozwiązania, jakim jest ogłoszenie wyboru kandydata prosto z Nowogrodzkiej.

Niestety wiele wskazuje, iż centralizacja procesów decyzyjnych w PiS-ie skutecznie uniemożliwia oddanie części kompetencji prezesa reszcie działaczy.

Konkurencja rodem z Ameryki

Scenariusz prawyborów w PiS-ie co prawda upadł, lecz mimo to warto pochylić się bliżej nad wszelkimi – w większości pozytywnymi – konsekwencjami, jakie owa formuła mogła hipotetycznie przynieść. Samą ideę przeprowadzenia preelekcji uważam za bardzo dobrą. Miała potencjał odpowiedzieć na część zarzutów, które podniosłem w moim artykule o sanacyjności PiS-u i potrzebie demokratyzacji obozu prawicy.

Prawybory mogły wprowadzić elementy oddolnej demokracji do mocno scentralizowanego ugrupowania, jakim jest obecnie PiS. Zamiast oczekiwać na przysłowiowy telefon z Nowogrodzkiej, lokalni działacze partyjni zgromadziliby się na jednym z 41 zjazdów okręgowych i wyłoniliby swojego ulubionego kandydata na drodze głosowania. Taka formuła promowałaby subsydiarność i głębszą integrację członków PiS-u na poziomie regionalnym.

Podczas prawyborów głównym czynnikiem decydującym o sile pretendenta nie byłoby osobiste mniemanie prezesa Kaczyńskiego, lecz popularność wśród aktywu partyjnego. Lepiej dostrzeglibyśmy koloryt formacji zarówno pod kątem stricte wizerunkowym, jak i ideowym.

Mogłoby zatem dojść do ciekawej sytuacji, w której w okręgu nowosądeckim – tradycyjnie konserwatywnym – wygrałby kandydat pokroju Przemysława Czarnka, natomiast w Warszawie, gdzie wielu działaczy PiS-u ma bardziej centrowe poglądy, większą popularność zyskałby Tobiasz Bocheński czy ktoś do niego podobny. Innymi słowy, prawybory sprzyjałyby pluralizmowi idei, który w PiS-ie praktycznie nie występuje.

Koncepcja PiS-u od razu przywodziła na myśl prawybory amerykańskie, podczas których kandydaci republikanów i demokratów są wyłaniani na podstawie sumy głosów z lokalnych, tj. stanowych wyborów.

Wbrew obawom o ujawnienie frakcyjności i eskalację podziałów prawybory mogłyby pozwolić budować trwalszą wspólnotę w ramach partii. Szeregowi działacze i doświadczeni politycy mogliby poczuć, że ich spoiwem jest troska o następne 5 lat w Pałacu Prezydenckim, a nie tylko bezrefleksyjne wykonywanie poleceń prezesa.

Rezygnacja z prawyborów jest w związku z tym zaprzepaszczoną szansą na oddolną budowę partii, tak by oprócz warszawskiego centrum dowodzenia o jej sile stanowili działacze z dziesiątek miast i miasteczek, gdzie poparcie dla tej formacji jest znacznie większe niż w liberalnej stolicy.

Więcej transparentności

Organizacja prawyborów miałaby również charakter deeskalacyjny, tzn. mogłaby nieco złagodzić tarcia pomiędzy wewnątrzpartyjnymi obozami, które coraz częściej wychodzą zza kulis. Podczas debaty nad wyborem właściwego kandydata nie musiałoby dochodzić do niepotrzebnych intryg i wzajemnych oskarżeń.

Zamiast tego obozy (celowo unikam wyrażenia „frakcje”, które z definicji funkcjonują jawnie) wystawiłyby swojego „zawodnika” i mobilizowały się na rzecz jego sukcesu. Ewentualne spory zakończyłyby się wraz z demokratycznym zwycięstwem jednego z nich. Oczywiście pewna forma lobbingu tak czy owak miałaby miejsce, natomiast najważniejsze karty zostałyby wyłożone na stół, a proces namaszczenia pretendenta do Pałacu Prezydenckiego byłby bardziej transparentny.

Poprawa stosunków wewnątrzpartyjnych mogłaby wyniknąć z jeszcze jednego prostego faktu: wybór kandydata drogą głosowania byłby równoznaczny z przyznaniem mu ogólnopartyjnego poparcia. Aby lepiej zrozumieć przeciętnego działacza PiS-u, warto zadać sobie pytanie, jakie rozwiązanie byłoby lepsze: takie, w którym prezes Kaczyński wybiera kandydata wedle własnego uznania, czy jednak to wypracowane drogą kompromisu, jakim są prawybory?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w ewentualnych prawyborach główną rolę odegrałaby popularność kandydata wśród aktywu. Bardzo prawdopodobne, że zapewniłoby zwycięstwo Przemysławowi Czarnkowi, co przyznał m.in. Marcin Horała.

Jako kandydat z ogromnym elektoratem negatywnym miałby on poważne trudności w końcowej rywalizacji z przedstawicielem KO. Działacze PiS-u zyskaliby mimo to reprezentanta, w którym pokładaliby autentyczną nadzieję, opierającą się na ich własnym wyborze, a nie decyzji kierownictwa. Taka autentyczność i pełne wsparcie dla potencjalnego kandydata z pewnością zostałyby docenione przez wyborców.

Partia to także jej zwolennicy

À propos wyborców: cytowany wyżej poseł Horała zasugerował, że gdyby prawybory doszły do skutku, to mogliby uczestniczyć w nich także wyborcy PiS-u. Tym bardziej rozczarowuje upadek tego pomysłu, bo była to doskonała okazja na wprowadzenie choćby namiastki obywatelskiej podmiotowości. PiS zyskałby w ten sposób dwa kluczowe elementy oddolnej demokracji: partyjny i obywatelski, przy szczególnym zapotrzebowaniu na ten drugi.

Wie o tym dobrze Konfederacja, która w 2020 roku skutecznie przeprowadziła wewnętrzne prawybory. Wówczas jej zwolennicy otrzymali możliwość wyznaczenia swojego faworyta w zamian za symboliczną wpłatę 30 zł na rzecz partii. Dla PiS-u, który boryka się z wizją utraty środków budżetowych, mogłaby to być sytuacja win-win.

Niestety, w przypadku PiS-u ponownie zrealizował się scenariusz opisany przez prof. Andrzeja Nowaka: brak przestrzeni na wewnętrzny dialog obywateli, zablokowany przez „dworską strukturę partii” i kierownictwo z Kaczyńskim na czele. Szkoda, ponieważ gdyby prawica częściej organizowała prawybory, tak jak zrobiła to Konfederacja 5 lat temu, stałaby się bardziej demokratyczna, a jej atrakcyjność na polskiej scenie politycznej z pewnością by wzrosła.

Rozczarowująca rzeczywistość

Powyższe rozważania wydają się aż nadto idealistyczne i pewnie takie są, skoro pomysł prawyborów nie przeszedł nawet fazy konceptualizacji. Z takiego obrotu spraw cieszy się zapewne wielu zwolenników PiS-u, takich jak Michał Karnowski, który niedługo po pojawieniu się pierwszych plotek o prawyborach stwierdził, że mogą one skłócić partię, zamiast przynieść dobre rozwiązanie. Mam jednak problem z tym argumentem. Dlaczego? Choćby wiosenne perypetie PiS-u w Małopolsce wskazują na coś zgoła odwrotnego.

Wówczas lokalni radni byli sfrustrowani narzuconą przez Kaczyńskiego kandydaturą Łukasza Kmity na marszałka województwa do tego stopnia, że odrzucili rekomendację prezesa i zaproponowali własnego kandydata. Z kulturą polityczną piętnującą wspólne podejmowanie decyzji PiS jest skazany na ciągłe konflikty wewnętrzne, podczas gdy prawybory były dobrą okazją na deeskalację.

Do deeskalacji na pewno nie dojdzie, jeśli Kaczyński zamknie się na zewnętrzne opinie. Coraz gorsze wyniki PiS-u w sondażach dają jednak do zrozumienia, że granie sprawdzonymi schematami bez żadnej korekty nie jest skuteczne. Wątpię więc, aby próba powtórzenia jeden do jednego manewru z Andrzejem Dudą mogła w obecnych warunkach politycznych powtórzyć sukces z 2015 roku.

Istnieje natomiast ryzyko, iż jedyną rzeczą, w której tegoroczny kandydat będzie przypominać obecnego prezydenta, będzie duża podatność na wpływy Kaczyńskiego. Szczególnie jeśli zostanie on wskazany bezpośrednio przez prezesa, a nie wspierających go działaczy czy zwolenników partii. W mojej ocenie tak wyglądający proces decyzyjny tylko szkodzi PiS-owi w znalezieniu optymalnego kandydata, który przekona Polaków do wyższości wizji prawicy nad tą proponowaną przez Koalicję Obywatelską i inne ugrupowania.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.