Rozmowy, sztuczne kwiaty i zmarli zza stearynowej kotary. Rytuały polskich cmentarzy
Świadomi istnienia i nieuchronności śmierci, wcale na nią nie czekamy. Niespecjalnie ją poważamy, kpimy z niej, popijając w zacisznym rogu cmentarza cytrynówkę z wujkiem Wieśkiem. Żyją nadal ci, co umierają od czterdziestu lat. Umarli tacy, których przedwczesnej śmierci się wcale nie spodziewano. Jak mawia moja mama, nigdy nie wiadomo, kto z brzegu.
Przyjeżdża się z daleka, jak na pielgrzymkę do Mekki albo na Jasną Górę, z tym że wypada to zrobić częściej niż raz w życiu. Chodzi się po mieście pochodzenia niby znajomymi szlakami, ale wszystko wydaje się mniejsze, skostniałe, a przynajmniej… inne. Miejsca, w których się wychowaliśmy, idą do przodu bez nas, chociaż w głębi duszy uważamy, że powinny się zatrzymać wtedy, gdy je opuściliśmy.
Tylko groby dziadków, ciotek, rodziców trwają niezmienne i nieruchome. Mijają nas na małomiasteczkowych cmentarzach stare kobiety upychające w kamiennych wazonach sztuczne chryzantemy. To takie same kobiety, jakie 50 lat wcześniej paliły gliniane, kopcące znicze, w czasach, gdy były dostępne dwa ich rodzaje, duży i mały. Tylko te kobiety nie pachną już naftaliną, ale chińskim polarem.
„Dla ludzkiego oka” myjemy, czyścimy, polerujemy i stroimy groby bliskich. Dla ludzkiego oka, czyli dla własnej satysfakcji podziwem czy przynajmniej dostrzeżeniem ze strony postronnych. Nielubiana sąsiadka powie: „Patrz, już byli”, „Przyjechali w tym roku też”; oto odpłata za nierówną walkę, prowadzoną grabiejącymi dłońmi przy użyciu szmatki i płynu Sidolux do czyszczenia nagrobków. Dla ludzkiego oka nie ma nic gorszego niż grób, na którym najwyraźniej nikt nie był. Absencja żyjących jest zbrodnią przeciwko dobremu smakowi, społecznym zasadom i więziom rodzinnym. Wybacza się ją tylko tym, którzy już sami nie żyją.
Jedzie się zatem co roku, a przynajmniej przychodzi. Niesie torby z brzęczącymi szkiełkami zniczy, z których wiatr będzie potem zrywał niedopasowane plastikowe wieczka. Kupuje wielokolorowe kwiaty w donicach, niezdatne na żadną inną okazję, bo są „cmentarne”, co ludzkie oko zaraz rozpozna. Zapomina się zapałek, trzeba je więc kupić u baby na straganie przed bramą. Albo przeciwnie, nie bierze się ich, bo trzeba się polansować wysuwaną zapalarką, która ma dwie funkcje: na cmentarz i na grilla. W obu przypadkach chodzi o krzesanie ognia, najbardziej pierwotne z ludzkich zajęć.
Wszystkich Świętych to bardziej okres niż moment, bardziej tydzień niż dzień. Już w weekend przed 1 listopada parkingi przycmentarne są pełne aut. Czasem trzeba objechać kilka zakątków kraju, bo ojciec tu, babcia tam, szwagier Zdziśka jeszcze, weźcie mu tam zapalcie, jak będziecie. Trzeba to podzielić rozsądnie na kilka dni, a najlepiej zacząć przygotowania wcześniej.
Zniczami od baby sprzed bramy ratują się desperaci, albo ci, co nie doszacowali liczby swoich zmarłych. Prawdziwie zapobiegliwy „cmentarnik” zaopatrzył się już w znicze z Biedronki i promocyjne paczki wkładów. Okazałe stawia się z przodu, mniejszymi mai się grób nielubianego kuzyna Edka albo stawia sąsiadce, co nie mówiła zbyt chętnie „dzień dobry”.
Trochę cieńszy woal pomiędzy życiem a śmiercią – bo gdy zapada zmrok, ludzkie oko nie dostrzeże nas z daleka, a w ciemnych alejkach można się minąć nie rozpoznawszy – próbujemy, jak zwykle, oswoić śmiechem, anegdotami, memami. Nigdy i nigdzie nie nasłuchamy się tyle o przygodach wujka Kazia, co nad jego grobem.
Ludzie, którzy przez okrągły rok nie istnieją w naszych rozmowach i wspomnieniach, odsuwają na jeden wieczór tę pachnącą stearyną kotarę i machają do nas, mówiąc: „Cześć, może leżę teraz tutaj od trzydziestu lat, ale miałabym ci o czym opowiadać…”. W ten jeden wieczór bardzo nas to interesuje, nawet jeśli mamy piętnaście lat i głównie sprawdzamy, czy koledzy odpisali na whatsappie. Ale nawet jeśli odpisali, to i tak nie mogą nigdzie iść – mają swoje groby do odwiedzenia, swoje ręce zza woalu.
Niektórzy dzielą się tego dnia w mediach społecznościowych wierszem Wisławy Szymborskiej Pogrzeb, doskonale diagnozującym postawy rodzinne i społeczne w obliczu śmierci, stypy, braku trwania. Inni wrzucają obrazki Janka Kozy („Pani Krystyno, pani rodzina znów chodzi po mojej płycie”) i memy-samoróbki z cytatami rodzinnymi znad grobu babci. Ci, którzy wrzucają poezję, pobożne cytaty i czarno-białe zdjęcia dziadków, tylko pozornie wpisują się w jedyny możliwy sposób reakcji na ten dzień.
Wszystkie te zwyczajne rozmowy o śmierci, te nasze: „To już pięć lat będzie, jak z dachu spadł”, „Tak to już jest”, „Życie mija”, też przekazują oczywiste prawdy – wszyscy zmierzamy w to samo miejsce, pachnące stearyną, chińskim badziewiem i wodą z hydrantu niezdatną do spożycia. Oczywiście, bitwa toczy się także o to, żeby dotrzeć tam możliwe najpóźniej, ale pamiętając o tych, którzy byli w peletonie wyścigu.
Dla polskiej prowincji 1 listopada to kolejne święto, które gromadzi nas przy wspólnych stołach i zmusza do odwiedzenia miejsc, które w rozmowach z obcymi nazywamy „rodzinnymi stronami”. Wyludniające się miejscowości, na co dzień przemierzane głównie przez starsze kobiety, przez parę dni zdają się nagle pełne ludzi w droższych płaszczach, z bielszymi zębami i obcymi rejestracjami.
Wyjechało się stąd, a babcia dożyła swoich dni i została w kwaterze czwartej. Czasem nawet czeka na nas miejsce obok, pod czarną, błyszczącą płytą z lastryka. Istnieje, ale jego namacalności nie jesteśmy w stanie pojąć. Tak samo jak ci, którzy tam leżą, też nie potrafili, póki to nad ich trumną nie zabrzmiał rozchwiany chór głosów w rozjeżdżającym się wykonaniu pieśni Już idę do grobu, smutnego, ciemnego.
Świadomi istnienia i nieuchronności śmierci, wcale na nią nie czekamy. Niespecjalnie ją poważamy, kpimy z niej, popijając w zacisznym rogu cmentarza cytrynówkę z wujkiem Wieśkiem. Żyją nadal ci, co umierają od czterdziestu lat. Umarli tacy, których przedwczesnej śmierci się wcale nie spodziewano. Jak mawia moja mama, nigdy nie wiadomo, kto z brzegu.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.