Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Rozłam w partii Razem to zła wiadomość dla Polski. I całkiem niezła dla Tuska

przeczytanie zajmie 7 min
Rozłam w partii Razem to zła wiadomość dla Polski. I całkiem niezła dla Tuska Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń i Adrian Zandberg; autor zdjęcia: Paweł Wiszomirski; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Public Domain Mark

Rozłam w partii Razem jest skutkiem wielu czynników. Spór o poparcie dla rządu, problem z realizacją lewicowych postulatów, skręt Tuska w lewo. Lewica pod pewnymi względami znalazła się dziś na naprawdę wymagającym polu politycznej gry. Jednak mimo że, spory w polityce to rzecz naturalna i że niczym nadzwyczajnym jest to, że czasami warto by każdy poszedł swoją drogą, to rozłam w partii Razem mnie martwi. To zła wiadomość dla Polski. I całkiem niezła dla Tuska.

Ciężko jest być wyborcą lewicy – pomyślał zapewne niejeden nadwiślański socjaldemokrata pod koniec zeszłego tygodnia. Rozłam Lewicy Razem – zwieńczony odejściem wicemarszałek Senatu Biejat, posłanek Gosek-Popiołek, Olko i Wichy oraz senatorki Górskiej – najprawdopodobniej pogrzebie szanse na podmiotową lewicę, która nie byłaby zmuszona firmować antyspołecznych pomysłów rządzącej koalicji.

Na samym początku przyznajmy, że dotychczasowy model funkcjonowania Koalicyjnego Kluby Lewicy nie mógł już dłużej trwać. Salomonowe rozwiązanie polegające na współtworzeniu klubu parlamentarnego z partią rządzącą i jednoczesnej ostrej krytyce rządu to układ niezrozumiały dla dużej części wyborców. Trudno się zresztą temu dziwić – posłowie Razem zagłosowali za powołaniem gabinetu Tuska, ale nie weszli w jego szeregi.

Wchodzić czy nie wchodzić?

Czy było to słuszne? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Na pewno współtworzenie rządu nie spowodowałoby mitycznego „wzięcia odpowiedzialności za państwo”.  Żeby to się stało Razem najpierw musiałoby ową odpowiedzialność dostać. Tę decyzję – o podzieleniu się władzą z radykalną z jego punktu widzenia lewicą – musiałby podjąć Donald Tusk. Jego stosunek do tej partii najlepiej oddaje odpowiedź „osobno” na pytanie, czy woli Razem, czy Konfederację.

„Gdyby nawet »Razemkom« przypadł jakiś resort, to raczej o marginalnym znaczeniu. Albo taki, którego nikt inny nie chciał ze względu na wiążące się z nim problemy” – pisałem przed rokiem na łamach „Rzeczpospolitej” w tekście zachęcającym Zandberga i spółkę do wybicia się na samodzielność względem Nowej Lewicy.

Nie twierdzę, że była to propozycja niekontrowersyjna i łatwa do zrealizowania, ale na pewno nie można jej było odmówić spójności. Politycy Razem prezentowaliby się jako kontroferta wobec „koncesjonowanej lewicy”, za jaką wielu wyborców zapewne postrzega formację Biedronia i Czarzastego.

Była też druga klarowna droga, którą Razem mogło było wówczas pójść. Mogli zaufać Donaldowi Tuskowi, wejść do rządu, przyjąć ofertę-pakiet określonych stanowisk, który podobno był na stole i spróbować zrealizować tyle ze swoich postulatów, ile się tylko by się dało, także tych szczegółowych i technicznych, mniej medialnych). Następnie zaś opuścić gabinet szefa Platformy dopiero w tym momencie, gdy uznaliby, że rachunek zysków i strat stał się niekorzystny.

Oczywiście bilans ten z pewnością nie mógłby być wyjęty spod reguł uznaniowości, ale nietrudno sobie wyobrazić, że kamieniem węgielnym decyzji o secesji mogłaby być np. propozycja obniżki składki zdrowotnej, która nawet dla coraz bardziej rozpływających się w platformerskim mainstreamie polityków Nowej Lewicy jest nie do zaakceptowania.

Sumą tych wszystkich lęków i szans była, jak się zdaje, decyzja o niewejściu do rządu i pozostaniu w klubie. Ten zgniły kompromis nie był ani komfortowy, ani zadowalający dla żadnego partnerów.

Nowa Lewica – osąd bohatera

Z drugiej strony jednak możemy spojrzeć na to, jak w rządzie Donalda Tuska radzi sobie Nowa Lewica. Partia Czarzastego i Biedronia wybrała ścieżkę deklaratywnej maksymalizacji lewicowych zmian przeprowadzanych przez ten rząd. Wydaje się, że na ten moment jest ze swojego bilansu zadowolona.

„Bo to właśnie Lewica może się pochwalić sukcesami, jeśli chodzi o realizację swojego programu. To np. wprowadzenie renty wdowiej, podwyżek dla budżetówki, dopłat do świadczeń dla opiekunów osób z niepełnosprawnościami, wejście w życie programu »Aktywny rodzic« czy też zapewnienia 3,5 mld zł już na przyszły rok w budżecie na budowę mieszkań na tani wynajem. Tych spraw jest wiele. Myślę, że się nawet spotykamy z pewną zazdrością części naszych partnerów koalicyjnych” – mówiła niedawno Anna Maria Żukowska, szefowa klubu Lewicy, w rozmowie z Michałem Kolanko.

Trudno jednak zgodzić się z tak uproszczoną wizją. Wiele z tych osiągnięć to postulaty Koalicji Obywatelskiej. Lewica nie „dowiozła” kluczowych dla własnego elektoratu spraw, które de facto stanowią rację istnienia tej partii w polskiej polityce. 

To legalizacja aborcji (lub chociaż częściowej liberalizacji obecnego prawa) i związków partnerskich, których to uchwalenie najprawdopodobniej zablokuje Polskie Stronnictwo Ludowe. Nakłady na naukę i ochronę zdrowia także nie są na zadowalającym poziomie.

Kilka miesięcy temu o sukcesy lewicy w rządzie Tuska zapytałem dr. Tomasza Markiewkę, lewicowego publicystę i doktora filozofii z UMK. „Gdyby wyobrazić sobie alternatywną wizję dzisiejszej Polski, gdzie Nowa Lewica jest poza rządem, to… (cisza). Ciekawy dylemat: czy jeśli Koalicja Obywatelska dostałaby większe poparcie kosztem Nowej Lewicy, to czy agenda rządu wyglądałaby inaczej? Może programy typu renta wdowia byłyby mniej szczodre, może związki partnerskie byłyby mniej priorytetowe? Prawdę mówiąc – nie jestem przekonany” – mówił mój rozmówca.

Co więcej, politycy Nowej Lewicy w dużej mierze zamieszani są w kryzysy wizerunkowe, które rząd ostatnio przeżywa. To wakacje ex-wiceministra Ciążyńskiego, który zatankował służbową kartą, i jego politycznie umotywowane zatrudnienie w Sieci Badawczej Łukasiewicz. Afera w IDEAS NCBR, koniec końców „rozmasowana” utworzeniem kolejnego instytutu dla świeżo pożegnanego Piotra Sankowskiego, światowej sławy specjalisty w dziedzinie AI. Wreszcie:  spory wokół finansowania Polskiej Akademii Nauk.

Gdyby dołożyć do tego wiernopoddańczą czołobitność, z jaką część Nowej Lewicy z Tomaszem Trelą na czele, podporządkowuje się Koalicji Obywatelskiejto mamy obraz partii, której sens samodzielnego istnienia jest umiarkowany.

Dawne SLD i Wiosna to w gruncie rzeczy Platforma do kwadratu: ich program jest bardzo podobny do propozycji Tuska (z punktowymi i często słabo komunikowanymi różnicami), tyle że w wielu przypadkach Nowa Lewica chce czegoś „bardziej” – np. prawa do aborcji i związków partnerskich.

Nawet jeśli przyjmiemy – zgodnie z prawdą zresztą – że to partia Tuska zabiera Lewicy agendę, to nie zwalnia to tej formacji z obowiązku odróżniania się (często niekłamanego) od głównej partii rządzącej. PSL, mimo że premier mocno podchwycił temat bezpieczeństwa, potrafiło to zrobić i zdaje się w tej strategii całkiem skuteczne.

Co z tą secesją?

I tak dochodzimy do czwartku 24 października, kiedy to część posłanek Razem wydało oświadczenie, w którym poinformowały opinię publiczną, że opuszczają szeregi macierzystej partii.„W partii Razem dzieliła nas fundamentalnie wizja tego, jak chcemy działać w polityce. Uważamy, że trzeba robić wszystko, żeby zmieniać otaczającą nas rzeczywistość tu i teraz. Nie za rok, nie za dwa, nie w kolejnej kadencji – dziś. Wierzymy, że naszym zadaniem jest załatwiać konkretne sprawy. Że jako polityczki i politycy mamy obowiązek nie ograniczać się do krytyki, ale po prostu działać” – napisały parlamentarzystki.

W pewnym sensie trudno się takiej postawie dziwić. Truizmem, choć słusznie powtarzanym, stało się ostatnio w debacie publicznej stwierdzenie, że rolą polityka nie jest recenzowanie innych, a wpływ na podejmowane decyzje. Wszystko jednak zależy od – podkreślam: subiektywnie stworzonego – bilansu, który podsumowuje zarówno sprawczość, jak i kompromisy.W wynikach owych bilansów leżą główne różnice pomiędzy grupą skupioną wokół wicemarszałek Biejat a posłami Zandbergiem, Koniecznym, Zawiszą i Stożek.

Problem w tym, że ową „sprawczość”, którą secesjonistki motywują swoją decyzję, będzie od teraz bezustannie testowana. Niegdysiejsze posłanki Razem będą tłumaczyć się za każdy nielewicowy ruch tego rządu, a nieprzychylni im komentatorzy i działacze punktować ich będą na każdym kroku. Radykalnie wzrośnie więc, mówiąc językiem sportowym, presja na wynik. 

Szczególnie, że część polskiej lewicy w zwyczaju ma wyciąganie personalnych zaszłości i partyjnych kłótni na światło dzienne, czego niezbite dowody mieliśmy w ostatnich dniach. Nie znam drugiej polskiej partii, która z takim zaangażowaniem omawia stanowiska posłów nie na wewnętrznych forach, a na portalu X.

To jednak margines. Choć niesposób odmówić starań np. minister Agnieszce Dziemianowicz-Bąk, to trudno mieć nadzieje, że lewe skrzydło rządu będzie miało rzeczywistą autonomię, która pozwalałaby zrealizować znaczącą część swoich postulatów. Z drugiej strony, odpowiadaliby polemiści, lepsza mniejsza liczba spełnionych zobowiązań niż pisanie tweetów i udzielanie wywiadów. Ten argument też trudno zlekceważyć.

Zmarnowana szansa?

Czwartkowe oświadczenie posłanek Razem stanowiło swoistą ucieczkę do przodu, gdyż na weekendowym Kongresie Razem podjęta została decyzja o opuszczeniu Koalicyjnego Klubu Lewicy i utworzeniu własnego koła w Sejmie.  „W nadchodzącym tygodniu złożymy wniosek o utworzenie koła, by na pierwszym posiedzeniu Sejmu w listopadzie występować już samodzielnie jako partia Razem” – powiedziała po Kongresie posłanka Razem Marta Stożek.

Wyjście z klubu Lewicy udowadnia, jak bezsensownym ruchem były polityczne represje wobec Pauliny Matysiak, która za „odchylenie prawicowo-kolejowe” została w partii zawieszona. Jeśli Razem chce się pozycjonować na kontrze do rządu, to któż mógłby firmować to lepiej niż właśnie posłanka z Kutna?

Wracając do nowego koła. Jest to ruch do końca porządkujący lewą stronę sceny politycznej – widzimy, kto jest za, a kto przeciwko rządowi. Jednocześnie może skończyć się tym, że nikt nie wyjdzie na nim korzystnie. Bo choć rzeczywiście margines lewicowego działania w rządzie jest wąski, tak Lewica Razem bez odchodzących posłanek to twór silnie wybrakowany. Trudno zaprzeczyć, że to właśnie Daria Gosek-Popiołek czy Magdalena Biejat stanowiły o sile tego ugrupowania, co wyraźnie kontrastowało z zaangażowaniem choćby Adriana Zandberga.

Dość powiedzieć, że po czwartkowej – było nie było: przełomowej – konferencji prasowej lewicowych posłanek do końca weekendowego Kongresu udzielił on jednego (!!) wywiadu – Marcinowi Fijołkowi w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Przekaz w tej sprawie został całkowicie zdominowany przez rozłamowczynie, co oczywiście może się wydawać naturalne, gdyż jest to ich inicjatywa, ale na miejscu pozostających w Razem parlamentarzystów podjąłbym próbę kontrowania narracji o „smerfach marudach”.

Tak czy inaczej – rozłam w Razem to na ten moment koniec marzeń o podmiotowej socjaldemokracji. To o tyle smutna informacja, że – jak często na tych łamach podkreślamy – w polskiej polityce brakuje (czasem niepoprawnych) ideowców, a secesja może doprowadzić do alienacji powstałej w 2015 roku partii.

Partii, której – dodajmy – częściowo mógłby sprzyjać zeitgeist. Patrząc bowiem na ideową panoramę polskiej debaty, widzimy, że pojmowanie lewicy uległo znaczącym przemianom. Gdy w 2018 roku powstała Wiosna, w dużej mierze zagospodarowująca  emocje i aktyw silnie liberalnego Ruchu Palikota, komentatorzy jednogłośnie zaklasyfikowali ją jako lewicową. Wówczas Platforma Obywatelska była jeszcze partią centrum i usilnie unikała jednoznacznych deklaracji w sprawach obyczajowych, sądząc, że każdy „skręt w lewo” będzie paliwem dla Prawa i Sprawiedliwości.

Dziś, po przepracowaniu przez PO tamtych dylematów, lewica w wydaniu „wiośniarskim” staje się zbędna. Ludzie o poglądach liberalnych (w pełnym tego słowa znaczeniu) mogą bowiem bez wstydu zagłosować na partię Tuska, a – jak wiemy – lepszy większy oryginał niż mniejsza podróbka.

To zaś powoduje, że klimat wokół lewicy się zmienia. Sukces takich inicjatyw jak podcast i kluby Dwie Lewe Ręce (które to – proszę mi wierzyć – gromadzą w swoich szeregach nie tylko doktorantów wydziałów nauk społecznych i pracowników korporacji) czy kongresu Regeneracja (organizowanego przez rosnącą w siłę Polską Sieć Ekonomii, skupiającą innowacyjnych ekonomistów młodego pokolenia) pokazuje, że na lewo od centrum od długiego czasu nie było organizującego wyobraźnię fermentu intelektualnego.

Dziś, gdy potrzeba społecznej alternatywy dla liberalnej władzy i poważnej rozmowy o dużych inwestycjach rozwojowych, Razem mogłoby na nowo poszukać miejsca dla siebie, co oczywiście ani nie byłoby łatwe, ani nie przyszłoby szybko. Niestety górę wzięły kłótnie.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.