Koniec eldorado dla informatyków. Co dziś w Polsce robić, by zarobić?
Choć polska gospodarka z pewnością nie wchodzi w recesję, to jednak utrzymanie dotychczasowego tempa wzrostu w kolejnych latach będzie bardzo trudne. Przede wszystkim dlatego, że Polska staje się krajem coraz droższej siły roboczej. Przemiany te skutkują z kolei zmieniającymi się trendami zatrudnienia, a wstrząsy przejściowe widać m.in. w zwolnieniach grupowych. Z drugiej strony wykwalifikowanych pracowników brakuje najbardziej nie w sektorze prywatnym, lecz publicznym, a zwłaszcza w zawodach medycznych oraz nauczycielskich.
Niskie bezrobocie pomimo zwolnień
W 2024 roku media wielokrotnie obiegały doniesienia o zwolnieniach grupowych w dużych przedsiębiorstwach na terenie całej Polski. Z pracą musieli pożegnać się pracownicy umysłowi zagranicznych korporacji, takich jak Aptiv czy Nokia, zakładów przemysłowych, m.in. Stellanis i Beko, ale także osoby zatrudnione w koncernach medialnych, m.in. w Wirtualnej Polsce oraz Agorze.
Jak zauważają jednak eksperci, tegoroczne zwolnienia nie odbiegają zanadto swoją skalą od tych z poprzednich lat, choć z pewnością ich wskaźnik wzrośnie jeszcze do końca roku w związku z zapowiedziami redukcji prawie 4 tysięcy etatów w PKP Cargo oraz ponad 9 tysięcy etatów w Poczcie Polskiej.
Pomimo tego stabilność sytuacji na rynku pracy potwierdza fakt, że od kilku miesięcy Polska odnotowuje najniższe bezrobocie od 34 lat, o wartościach nieprzekraczających 5%. Z drugiej strony zauważalny jest jednak trend malejącego zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw powyżej 9 pracowników – liczba osób pracujących w takich firmach w sierpniu 2024 była najniższa od stycznia 2022.
Źródło: Opracowanie własne na podstawie Główny Urząd Statystyczny / Wskaźniki makroekonomiczne.
Przyczyn takiego stanu rzeczy może być kilka. Spadek wskaźnika zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw przy bardzo niskim bezrobociu może wiązać się z odpływem ludzi z rynku pracy lub zwiększonym zatrudnieniem w mikroprzedsiębiorstwach, które nie jest uwzględniane w raportach GUS-u.
Po drugie, na co zwraca uwagę Marcin Klucznik w rozmowie z Business Insider, duże firmy zaczynają obecnie odczuwać spóźnione skutki wysokiej inflacji. Wstrząsy w postaci zwolnień grupowych są zatem spowodowane „docieraniem się” wynagrodzeń pracowników względem nowych cen, nie stanowią zaś reprezentatywnego obrazu sytuacji na całym rynku pracy.
Już nie jesteśmy najtańsi
Z drugiej jednak strony fakt, że zwolnienia grupowe mieszczą się w wieloletniej normie, nie może przysłaniać reszty obrazu – tego, że polska gospodarka znajduje się w momencie przejściowym. Główną przyczyną tej sytuacji jest dynamiczny wzrost płacy minimalnej w przeciągu ostatnich 10 lat. W 2015 roku jej wysokość wynosiła 1750 złotych brutto, a z kolei w 2025 roku będzie to już 4666 złotych brutto – mowa jest więc o wzroście przekraczającym 165% w przeciągu dekady.
Jak zauważa Andrzej Kubisiak, wzrost wynagrodzeń pociągał za sobą proporcjonalny wzrost kosztów pracy. Jak widać na poniższym wykresie koszty pracy w Polsce przez ostatnie 15 lat praktycznie przez cały czas rosły szybciej niż w Unii Europejskiej. Jednak okres od 2017 roku, a zwłaszcza po pandemii koronawirusa, cechuje się znacznie większymi wzrostami w Polsce w porównaniu do reszty Wspólnoty. W minionym roku koszty ponoszone przez pracodawcę w Polsce urosły ponad dwa razy bardziej niż w reszcie Unii Europejskiej.
Z kronikarskiego obowiązku: koszty pracy w Polsce wzrosły o niemal 13% r/r.
Notujemy 5. najwyższą dynamikę w UE i ponad dwukrotnie wyższą niż średnia dla UE.
Natomiast słabnie dynamika płac, co przekładać się będzie na wolniejsze wzrosty w kolejnych miesiącach. pic.twitter.com/GH8KDBXMvD
— Andrzej Kubisiak (@KubisiakA) September 16, 2024
Tak drastyczne zmiany muszą wpływać na strukturę zatrudnienia w Polsce, która jeszcze kilkanaście lat temu postrzegana była jako kraj dobrze wykształconej, a jednocześnie bardzo taniej siły roboczej. Obecnie sytuacja ulega zmianie – Polacy wciąż uznawani są za dobrych pracowników, jednak koszty pracy sprawiają, że zagraniczne korporacje zaczynają delegować mniej skomplikowane zadania do firm w krajach takich jak Rumunia, Bułgaria oraz Indie.
Proces ten widoczny jest na przykład w sektorze produkcji przemysłowej. Jak zauważa Marcin Klucznik, obecnie Polska przyciąga inwestycje dotyczące produktów o wyższym stopniu zaawansowania technologicznego, takich jak samochody oraz pompy ciepła. Jest to jego zdaniem proces korzystny, gdyż bardziej skomplikowane technologie generują wyższą wartość dodaną, a dzięki temu umożliwiają dalsze inwestycje w rozwój zakładów zajmujących się nimi.
Z drugiej strony nie ma wątpliwości, że transformacja będzie również wiązać się z bolesnymi zwolnieniami w zakładach, dla których operowanie w Polsce przestaje być rentowne. Zamykanie się firm, które nie są na czas zastępowane przez inne, lepiej dostosowane do nowych realiów polskiego rynku pracy, objawia się spadkiem liczby ofert pracy – w sierpniu było ich o 18% mniej niż w lipcu, jak również o 16% mniej niż przed rokiem.
Zdaniem ekspertów Santandera wakaty stanowią bufor, który w ostatnich miesiącach wziął na siebie ciężar spadającego popytu na pracę, dzięki czemu bezrobocie pozostaje na historycznie niskim poziomie. Z drugiej strony pewne jest, że taki stan rzeczy nie będzie trwał w nieskończoność, a przejściowe wstrząsy w polskiej gospodarce mogą już wkrótce przełożyć się na wzrost liczby osób bez pracy.
Koniec eldorado dla informatyków
Co warte odnotowania, spadek liczby wakatów zauważalny jest również w tych sektorach zatrudnienia, w których praca wymaga wyższego wykształcenia. Szczególnie dotknięte tym zjawiskiem są takie branże jak marketing, gdzie w marcu 2024 zanotowano o 19% mniej ofert pracy niż rok wcześniej, doradztwo prawne, gdzie spadek wyniósł 13%, oraz przede wszystkim branża IT, w której w marcu 2024 pozostawało aż o 50% mniej stanowisk do obsadzenia w porównaniu z marcem 2023.
W tym przypadku, oprócz rosnących kosztów pracy, wyjaśnieniem jest również dynamiczny rozwój sztucznej inteligencji. Choć AI nie jest jeszcze w stanie w pełni zastąpić człowieka, to jednak pewna część zadań może być wykonywana przez nią, co jest widoczne zwłaszcza wśród grafików komputerowych i programistów.
Z kolei inne, mniej skomplikowane procesy mogą być z powodzeniem delegowane do krajów z tańszą siłą roboczą, nawet kosztem jej gorszych kwalifikacji. Zmiany w tych branżach są tym bardziej dynamiczne, że nie wymagają przenoszenia lub budowy nowych fabryk, a jedynie krótkiego wdrożenia i przekazania swoich obowiązków nowym pracownikom.
Tym samym zmiany, które wydarzyły się w ostatnich latach, zarówno globalnie, jak i lokalnie, sprawiają, że zawód informatyka przestaje być kurą znoszącą złote jajka. Jak zauważa Adam Rudowski, założyciel Veracomp, jednej z największych polskich firm informatycznych, początkujący programista w Katowicach zarabia obecnie jedynie o 20% więcej niż operator wózka widłowego, a jego zdaniem proces likwidowania miejsc pracy w tej branży wskutek rozwoju sztucznej inteligencji dopiero nabierze tempa.
Problemy młodych informatyków dobrze obrazuje również wrześniowy raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) pt. Absolwenci uczelni na polskim rynku pracy, oparty na bazie danych Ekonomicznych Losów Absolwentów. Co prawda po roku od ukończenia studiów to właśnie absolwenci informatyki mogą pochwalić się najwyższymi zarobkami spośród grupy analizowanych zawodów, w której skład weszły te najbardziej popularne i te najbardziej pożądane na rynku pracy. Drugą stroną tego medalu jest jednak dostępność ofert pracy.
Przeciętny absolwent informatyki szukał zatrudnienia przez aż 2,5 miesiąca po zakończeniu studiów, co stanowi drugi od końca wynik w analizowanej grupie zawodów. Ponadto rok od ukończenia studiów aż co czwarty absolwent tego kierunku nie był nigdzie zatrudniony. Pokazuje to, że choć ofert pracy dla informatyków nadal nie brakuje, to jednak wyższy jest próg wejścia do tego zawodu.
Co robić, żeby dobrze zarobić?
Jakie więc perspektywy wyłaniają się ze wspomnianego raportu PIE? Przede wszystkim w ostatnich latach udało się w Polsce znacząco zredukować liczbę nadmiarowych kierunków – to znaczy takich, w których liczba absolwentów przewyższa zapotrzebowanie rynkowe. Korzystna jest również rosnąca popularność kierunków z dziedziny finansów i rachunkowości, która jest jedną z najbardziej deficytowych w skali kraju.
Trzeba jednak zauważyć, że finanse i rachunkowość to jedyna deficytowa grupa zawodów z gatunku tych „korporacyjnych”. Pozostałe deficytowe kierunki skupiają się albo wokół edukacji (pedagogika), albo szeroko pojętego zdrowia: kierunkiem deficytowym jest pielęgniarstwo, jak również psychologia, kierunek lekarski, fizjoterapia i położnictwo.
Co ważne, tylko pedagogika i pielęgniarstwo znajdują się równocześnie w grupie kierunków z największą liczbą absolwentów. W ślady tych kierunków może pójść również psychologia, która jest obecnie jednym z najczęściej wybieranych kierunków wśród młodych: pomiędzy 2019 a 2022 rokiem liczba studentów na kierunkach psychologicznych wzrosła z 34 do 56 tysięcy.
Podobnej skali trendu nie widać jednak wśród lekarzy, fizjoterapeutów i położnych, i to pomimo teoretycznie nienajgorszych zarobków. Położne mogą liczyć na pensje przekraczające średnie wynagrodzenie w swoim powiecie zamieszkania już w pierwszym roku po zakończeniu studiów, a wielu fizjoterapeutów szybko decyduje się na założenie własnych gabinetów – rok po ukończeniu studiów samozatrudniony był przeszło co piąty absolwent tego kierunku.
Zarobki lekarzy zyskują na atrakcyjności w dłuższej perspektywie. Jak wskazują eksperci, choć w pierwszym roku po ukończeniu studiów pensje lekarzy, ze względu na konieczność odbycia stażu, plasują się poniżej średniej w ich powiatach zamieszkania, to już pięć lat po ukończeniu nauki ta grupa zawodowa może liczyć na ok. 13 tysięcy złotych brutto miesięcznie. Pomimo to od przeszło pięciu lat położnictwo, fizjoterapia oraz kierunek lekarski znajdują się w grupie zawodów deficytowych.
Przyczyn takiego stanu rzeczy może być kilka. Po pierwsze, nominalnie atrakcyjne zarobki są niekiedy zbyt małe do zakresu odpowiedzialności. Widać to zwłaszcza wśród lekarzy – jak pisał na naszych łamach Radosław Dutczak, najtrudniejsze specjalizacje cieszą się najmniejszą popularnością. Po drugie, pomimo dobrych zarobków tuż po zakończeniu studiów publiczne placówki medyczne niekoniecznie są w stanie zaoferować odpowiednio duże podwyżki wraz z wydłużaniem się stażu pracy, co prowadzi do braków kadrowych.
Po trzecie, nawet jeśli chętni na podjęcie studiów na tych kierunkach są, to nierzadko nie ma gdzie ich kształcić, ze względu na zbyt małą liczbę miejsc na wydziałach medycznych. Rozwiązywanie tego problemu musi mieć jednak charakter systemowy, gdyż zwiększanie limitów przyjęć ad hoc może przynieść więcej szkody niż pożytku.
***
Wzrost gospodarczy, który stał się udziałem Polski w przeciągu kilku ostatnich dekad, wywindował nas do poziomu państw, które konkurują już nie tanią siłą roboczą, lecz jakością oferowanych usług, ze wszystkimi konsekwencjami tego procesu. Jedną z nich są głębokie przekształcenia na rynku pracy, które objawiają się wychodzeniem z Polski przedsiębiorstw, które nie są w stanie sprostać rosnącym wymaganiom płacowym. Choć jest to proces bolesny w krótkiej perspektywie, to z punktu widzenia rozwoju kraju w dłuższym horyzoncie czasowym niewątpliwie korzystny.
Ta transformacja wpływa z kolei na perspektywy absolwentów uczelni wyższych. Jak pisze Przemysław Wilczyński w Tygodniku Powszechnym, sami zainteresowani są coraz bardziej świadomi tego procesu – rzadziej niż jeszcze kilka lat temu traktują oni studia jako miejsce rozwijania swoich pasji, a częściej jako inwestycję w dobrze płatną pracę. Deklaracje te potwierdza wspomniany raport PIE, który zauważa, że w ostatnich kilku latach niemal zupełnie zniknęły nadwyżki na kierunkach takich jak ekonomia, historia, filozofia lub politologia.
Z drugiej strony, wśród młodzieży wciąż żywe są przekonania o „łatwych” i wysokich zarobkach w marketingu, zarządzaniu czy informatyce. Jak sugerują jednak najnowsze badania, realia zatrudnienia w tych dziedzinach coraz bardziej odbiegają od stereotypów, a największe szanse na stałą pracę można znaleźć w sektorze publicznym, zwłaszcza w zawodach nauczycielskich oraz medycznych.
Zwiększanie płac w tym sektorze jest niezbędnym, lecz niewystarczającym działaniem mogącym zachęcić młodzież do wybierania tych ścieżek zawodowych. Równie ważne jest bowiem budowanie pozytywnego obrazu tych zawodów, a zwłaszcza naprawa skrajnie niskiego poważania zawodu nauczyciela.
Choć praca od poniedziałku do piątku na stanowisku o angielsko brzmiącej nazwie w warszawskim biurowcu jest wciąż postrzegana za wyznacznik udanej kariery, to w obliczu deficytów na rynku pracy może okazać się, że za kilka lat nie będzie ona oferować lepszych zarobków niż praca nauczyciela, pielęgniarki lub położnej.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.