Szanujmy państwo narodowe. Bez tego nie dorośniemy do poważnej polityki
Dychotomia „albo romantyzm, albo nacjonalizm” jest równie sztuczna jak forsowany od lat wzajemnie wykluczający się podział „albo patriotyzm, albo nacjonalizm”. W XXI wieku państwo narodowe to najbardziej naturalna forma polityczna, jaką dysponujemy. Jeżeli myślimy o państwie na serio, jeżeli myślimy o rozwoju, wielkich inwestycjach i bezpieczeństwie, to musimy wyrosnąć z kompulsywno-rewolucyjnego modus operandi, w którym tkwi polska wspólnota od co najmniej dwóch wieków. Dorośnijmy do poważnej polityki.
Główna teza Mateusza Parkasiewicza, która przebija się z tekstu Polski nacjonalizm jest ideowym impotentem. Potrzebujemy wrażliwości romantycznej, nasuwa mi na myśl (przy wszystkich oczywistych różnicach) koncepcje XX-wiecznych konserwatywnych radykałów z kręgów tradycjonalizmu integralnego, którzy tak znienawidzili nowoczesny świat i tak desperacko szukali broni przeciwko niemu, że pognali w stronę antymodernistycznej utopii, tracąc z oczu żywych ludzi i społeczeństwa.
Koniec takich myślicieli jak Julius Evola czy René Guénon był jednak marny i świadczył o kompromitacji tych, którzy wydawali się najbardziej konserwatywnymi z konserwatystów – pierwszy stał się podporą ultramodernizmu, jakim był faszyzm, drugi natomiast uciekł do Kairu i przyjął islam, widząc w nim ostatni bastion świata mistycznego. Podobne oderwanie od realnego tu i teraz (toutes proportions gardées), tylko że na rzecz utopii romantycznej (a nie tradycjonalistycznej), przebija z tekstu o „ideowej impotencji nacjonalizmu”.
Nacjonalizm a romantyzm. Spór, który nigdy nie istniał
Podstawowa myśl tekstu Parkasiewicza zasadza się na błędnym przeciwstawieniu romantyzmu i nacjonalizmu. Błędnym, ponieważ autor zestawia ze sobą dwa nurty z różnych, niekompatybilnych dziedzin. Przeciwstawianie nacjonalizmu z romantyzmem jest równie sensowne, co porównywanie feudalizmu z pozytywizmem. Omawiane nurty pochodzą po prostu z różnych dziedzin.
Romantyzm to zjawisko kulturowe, nade wszystko związane z literaturą, które w przemożny sposób oddziaływało na filozofię, a pośrednio również na świat polityki. Nacjonalizm tymczasem to pojęcie, które możemy albo rozumieć jako termin z tzw. nauk społecznych (społeczeństwo masowe, wkroczenie nowoczesności itd.), albo kojarzyć stricte z dziedziną doktryn politycznych. Oba nurty, oczywiście, wpływały na siebie, jednak wzajemnie wykluczająca dychotomia jest po prostu błędna. Cała oś narracyjna tekstu Parkasiewicza jest zatem skonstruowana na fałszywym założeniu.
Powstanie nacjonalizmu było owocem wielowiekowego procesu, który przybrał na sile wraz z rozpadem średniowiecznej christianitas, a następnie wybuchem rewolucji francuskiej. Romantyzm odegrał niepoślednią rolę w tej historii. Pierwsze nurty prenacjonalistyczne wyrastające z rewolucji i filozoficznego racjonalizmu skupiały się stricte na destruktywnej aktywności względem ancien régime (choćby nacjonalizm jakobiński). Romantyzm dokłada głębię moralną – uwzniośla związek jednostki ze wspólnotą, sprawia, że nie mówimy jedynie o „suchym” tłumie, ale wspólnocie politycznej zbudowanej na wspólnym telosie i dziedzictwie kulturowym.
Dlatego właśnie Roman Dmowski, przy całym krytycyzmie względem politycznych odprysków mesjanizmu, przyznawał, że geniusz polskich romantyków „głębiej sięgnął w kwestie narodowo-polityczne, niż jakakolwiek inna poezja świata”, a z kolei Zygmunt Wasilewski trzy dekady później na łamach „Myśli Narodowej” dowodził, że to Adam Mickiewicz jest prekursorem polskiego nacjonalizmu.
Można oczywiście z narodowym publicystą wejść w polemikę w tej kwestii, ale uprzednio trzeba by go chociaż przywołać w tekście… Tymczasem autor, oskarżający nacjonalizm o „impotencję ideową”, nie cytuje ani jednego z polskich ideologów narodowych na poparcie swych tez (nie cytuje też ich współczesnych epigonów).
A szkoda, gdyż bardzo ciekawie mogłoby wypaść zestawienie między romantyczną wrażliwością a choćby myślą radykalnego demokratyzmu Popławskiego, nie mówiąc nawet o tzw. młodych narodowcach pokroju Adama Doboszyńskiego z jego ideą Wielkiego Narodu czy środowiska Konfederacji Narodu z koncepcjami Słowiańskiego Imperium. Ktoś powie, że takie prawo publicysty – przejaskrawiać, by ukazać istotę sprawy. Warto jednak, by nawet te przejaskrawienia nie formowały się w merytorycznej próżni.
Uniwersalne wyrasta z tego, co partykularne
Następnie Parkasiewicz przeciwstawia sobie „wrażliwość” romantyczną (scharakteryzowaną jako dążenie do uniwersalizmu) oraz narodową (którą cechuje grzeszny partykularyzm). Jednakże jedynie to, co lokalne, może być prawdziwie uniwersalistyczne. Dobrze to oddał Mrożek w jednym ze swoich „małych listów”, gdzie pisał z żenadą o dziennikarzach pytających się go o przyszłość ludzkości.
Takie pytanie – wskazywał autor Tanga – jest jedynie pozornie głębokie, a w rzeczywistości nic nie znaczy i właśnie dlatego najłatwiej je zadawać. Ludzkość? To słowo nic nie nam nie mówi. Ludzkość istnieje tylko i wyłącznie, gdy uwzględnimy konkretne państwa, narody i kultury. W życiu nie widziałem żadnej „ludzkości”, a jedynie Francuzów, Niemców, Azjatów, muzułmanów, Kaszubów, górali itd.
Partycypowanie we wspólnocie ponadnarodowej musi być osadzone w narodowym partykularyzmie, inaczej mamy do czynienia z mrożkowym uniwersalizmem „pozornie głębokim”. Tak też tę sprawę postrzegał Roman Dmowski, którego autor w swym tekście niestety nie przywołuje. Nawet w słynnych Myślach nowoczesnego Polaka mamy jednoznaczne powiązanie troski o dobro ojczyzny z troską o dobro wspólnoty ogólnoludzkiej:
„Jak wobec dzisiejszej Polski człowiek poczuwa się do obowiązków w imieniu swoim (…), tak wobec ludzkości – w imieniu swego narodu. Naród nasz korzystał ciągle z doświadczenia (…) innych ludów, które go wyprzedziły w cywilizacji. W stosunku do tego, co wziął, dał dotychczas ludzkości, bardzo mało. Czyż szlachetna duma narodowa nie nakazuje nam dążyć do wyniesienia swego narodu (…), ażeby od nas brano w przyszłości tak, jak myśmy brali od innych i jak dziś bierzemy. I czyż to nie jest najlepiej pojęty obowiązek względem ludzkości?”.
Państwo nie jest przedmiotem ideowego handlu
Parkasiewicz dalej stwierdza, że „w wizji romantyków naród był nośnikiem idei. Nie stał się jeszcze wartością samą w sobie”. I wydaje mi się, że właśnie tu tkwi sedno sprawy – dopiero gdy uznamy ojczyznę za wartość autoteliczną, niewymagającą dalszego uzasadniania, będziemy mogli przekroczyć stanowisko formułowane przez autora (jest oczywiście porządek wyższego rzędu, który nawet w imieniu narodu nie pozwala nam popełniać czynów haniebnych, ale jest to truizm i nie tego tematu dotyczy nasza dyskusja).
Ojczyzna, która nie jest celem, a jedynie środkiem, bardzo łatwo może stać się przedmiotem handlu. Nie chodzi o stworzenie totemu, wokół którego mielibyśmy tańczyć, tylko zrozumienie porządku powinności. Wszak to prof. Andrzej Nowak, człowiek wprost wyrastający z tradycji romantycznej, wskazywał po wielokroć, że bycie Polakiem jest „czymś najwspanialszym, co może zdarzyć się człowiekowi”.
Być może pamiętają państwo dyskusję, jaka rozgorzała w pierwszych miesiącach po wybuchu wojny na temat szans powołania federacji polsko-ukraińskiej. Była ona w dużej mierze właśnie wyrazem tego, że państwo polskie potraktowano niczym środek, a nie cel; jak obiekt w grze komputerowej, w której możemy dowolnie budować sojusze, w kilka sekund przerzucać oddziały wojsk o tysiące kilometrów i zmieniać konfesje za kliknięciem myszki. Tak nasi geopolitycy uznali, że mogą ex nihilo powołać zupełnie nowe państwo z dwóch już istniejących.
Jeżeli Polska jest dla nas wartością samą w sobie, wartością niepodlegającą logice handlu i opłacalności, to idea federacji wielonarodowej, bez względu na to jak potężnej, nie jest dla nas interesująca.
Jeżeli w moim domu zamieszka druga rodzina, to nasze PKB się zwiększy, jednak PKB nie jest ostatecznym kryterium działania. W samym tekście Parkasiewicza żądanie dotyczące federacji nie pada, jednakże taka konsekwencja jego rozważań jest logiczna i sama się nasuwa (dowodzi tego gorąca debata na Twitterze).
Kowalscy nie chcą „przekraczać narodowej formy”
Parkasiewicz w swym artykule stwierdza, że „korzeniami nacjonalizmu” jest ledwie obrona tożsamości ludu, że nacjonalizm nie posiada żadnej „misji”. Pomijając to, że w perspektywie historycznej jest to kolejny błąd autora, to sama uwaga jest o tyle ciekawa, że dotyczy tego, jak rozumiemy polityczność oraz cel istnienia wspólnoty politycznej.
Dla Parkasiewicza polityka, najwyraźniej, sprowadza się do romantycznej idei dążenia ku „wielkości”, czymkolwiek miałaby ona być. W tradycji klasycznej tym celem była jednakże – wyświechtany zwrot, ale cóż zrobić – roztropna troska o dobro wspólne; polityka sprowadzała się do partycypacji jednostki w losie wspólnoty i przedkładania jej interesu ponad prywatnymi korzyściami. Państwo narodowe jest współczesną manifestacją, umasowioną wersją antycznej polis – wspólnotą, w której każdy z nas może partycypować.
Zmierzam do tego, że wszelka refleksja polityczna, jeżeli nie ma być zaledwie intelektualną zabawą, nie może powstawać w oderwaniu od realnego człowieka – od rzeczywistych warunków, w jakich żyjemy, od społeczeństwa takim, jakim ono naprawdę jest. To słynne zdanie Piłsudskiego, które Polacy tak nieroztropnie powtarzają z zachwytem, że naród wspaniały, ale ludzie to już niekoniecznie, jest doskonałą egzemplifikacją omawianego zjawiska. Właśnie tych przeciętnych, grzesznych ludzi należy mieć przed oczami, pisząc o swych ideach. Bo to oni są solą polskiej polis.
Przytoczmy, przewrotnie, Z wierszy o państwie Tuwima:
Lecz nam w misterium przepowiedni
Rosła o państwie każda wieść,
Więc dziś wolności dzień powszedni
Trudno zrozumieć nam i znieść.
Przeciętna rodzina Kowalskich nie chce dzisiaj uczestniczyć w żadnej „wielkiej misji” i czymś dla mnie niezrozumiałym jest domaganie się od milionów Polaków, by nagle rzucili się w… no właśnie, w co? Autor nie precyzuje, czym ma polegać ta misja. Wiemy jedynie, że w jej ramach należy „przekroczyć swą narodową formę”.
Jednakże dla milionów Polaków polskość nie jest jakąś warstwą wierzchnią, którą można w dowolnej chwili sobie korygować czy porzucić, tylko podstawową autoidenyfikacją i fundamentalnym składnikiem tożsamości. Dzisiaj, po wielkim walcu nowoczesności, to naród jest wspólnotą „naturalną” dla milionowych mas. I nie jesteśmy w tym specjalnie wyjątkowi – gdyż ci „przeciętni Kowalscy” pod innymi nazwiskami żyją pod każdą szerokością geograficzną.
To właśnie na Ukrainie obserwujemy obecnie narodziny wielkiego narodowego mitu formującego się wokół walki wyzwoleńczej. Spróbujmy powiedzieć Ukraińcom, że powinni przekroczyć swą narodową formę, gdyż tkwią w okowach „ideowej impotencji”. To właśnie ta „jałowa narracja ubiegłego wieku” dała im odwagę, by stanąć naprzeciwko Rosji, to ona dała im siłę, by obronić Kijów w 2022 roku.
Jeżeli chcemy budować relacje ze wschodnimi partnerami, to róbmy to jako dwa oddzielne, suwerenne państwa, których interesy w niektórych aspektach się pokrywają, a w innych rozchodzą (i jak pokazują ostatnie miesiące, tych drugich wyłącznie przybywa). Innymi słowy niechaj te relacje układają się na równych warunkach, a nie w paradygmacie polskiego imperializmu, gdzie polski inteligent dyryguje znad klawiatury losem milionów Polaków czy Ukraińców, pouczając ich, żeby teraz porzucili już swoje z trudem odzyskane państwo narodowe, gdyż czas budować romantyczne imperium.
Nacjonalizm – tama przed materializmem
Kolejny antagonistyczny dualizm, jaki buduje Parkasiewicz, dotyczy uduchowionego romantyzmu i rzekomo materialistycznego nacjonalizmu. Znowu – oba nurty pochodzą z różnych dziedzin i porównywanie ich na tej stopie jest pozbawione sensu (to mniej więcej tak, jakby ktoś zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nie jest równie „uduchowioną” postacią jak Jarosław Marek Rymkiewicz).
Ale sprawa jest jeszcze ciekawsza – nacjonalizm nie tylko nie jest materialistyczny, ale w mojej opinii staje się jedną z ostatnich osłon chroniących nas przed potopem wspomnianej logiki opłacalności, materializmu i egoizmu. Przecież gdybyśmy chcieli być „prawdziwie” racjonalni, gdybyśmy chcieli pójść śladem radykalnych naturalistów, to musielibyśmy uznać, że coś takiego jak naród nie istnieje.
W racjonalnym oglądzie świata naród to co najwyżej zbiór jednostek zamieszkujących dane terytorium, ewentualnie „wspólnota wyobrażona”, posługując się tytułem słynnej pracy Benedicta Andersona. A jednak wszyscy uważamy inaczej – naród jest dla nas żywą, pulsującą wspólnotą, spoiwem pokoleń, które już odeszły, i tych, które nadejdą, spaja w sobie w niezrozumiały sposób przeszłość z przyszłością.
Jest czymś, co wymyka się racjonalnej grze interesów, logice opłacalności, szkiełku i oku. W XXI wieku państwo narodowe staje się największą tamą przed zalewem materializmu. Jak pisał Charles Maurras, odkąd jedność Europy została rozbita przez Lutra, to „naród stanowi ostatni krąg społeczny, w którym Człowiek może afirmować swoje człowieczeństwo”.
Państwo na poważnie
„Romantyzm polski był wypływem zmiany, ruchu, przeistoczenia, jakie zaszły w duszy polskiego społeczeństwa na początku ubiegłego stulecia. Zrozumieć romantyzm, to znaczy zrozumieć tę zmianę, ten ruch, to przeistoczenie” – pisał Stanisław Brzozowski na początku XX wieku.
Wszystkie nasze pojęcia dotyczące państwa, instytucji, nowoczesności i polityki kształtowały się w cieniu (lub blasku) romantycznego dziedzictwa. Zarazem zaciążyły nad nimi brak państwa, moralna dominacja poetów, polityka nieustających insurekcji. Polska nowoczesność formułowała się w warunkach nienormalnych, przez co rewolucja stała się żywiołem Polaków. Dlatego też Bismarck miał stwierdzić, że „romantyka polska jest polityczna, a polityka – romantyczna”.
W tym modus operandi nie jesteśmy w stanie zbudować poważnego, stabilnego państwa. Wspólnoty politycznej nie kształtuje się zrywami, tylko pracą obliczoną na lata. Jeżeli nie uznamy naszego dzisiejszego państwa, ułomnego, ale jedynego, jakie posiadamy, za wartość samą w sobie, jeżeli dalej będziemy postrzegać państwo jako wroga („podatki to kradzież”), a Polskę jako żywą formę, którą możemy dowolnie kształtować bez względu na zamieszkujących ją ludzi, to ten stan rzeczy nigdy się nie zmieni.
Po raz pierwszy od trzech wieków mamy szansę budować państwo na poważnie – suwerenne, nowoczesne, sprawiedliwe. Co więcej, widzimy w polskim społeczeństwie pewną zmianę pokoleniową, która sprzyja tej – nomen omen – „misji”. Marnujemy jednak ten potencjał – z jednej strony przez partyjną wojną, która dewastuje wspólnotę przy każdej zmianie władzy (zwycięzca bierze wszystko), z drugiej przez powracające ataki na własną polis. Uznanie przez nas samych, że polskie państwo narodowe jest wartością samoistną i nienegocjowalną, będzie pierwszym krokiem we właściwym kierunku.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.