Rok po wyborach rozczarowanie klasą polityczną jest ponadpartyjne
Zdecydowana większość osób w Polsce jest zmęczona polaryzacją. Za główną siłę polaryzującą uważają klasę polityczną. Jest tak bez względu na to, czy mówimy o elektoracie KO, PiS-u czy pozostałych partii. Coś się faktycznie w polskim społeczeństwie zmieniło i wiąże się z potrzebą większej partycypacji. To się zaczęło już w momencie, kiedy PiS dochodził do władzy w 2015 roku. Pytanie, kto teraz podejmie to wyzwanie. Mało prawdopodobne, żeby zrobili to liderzy, bo im jest bardzo wygodnie z obecną sytuacją. Świetnie się czują w tej polaryzacyjnej grze i duopolu – mówi w rozmowie z Klubem Jagiellońskim dr Paweł Marczewski, socjolog z Fundacji im. Stefana Batorego.
Od wyborów parlamentarnych minął rok. Co przez ten czas zmieniło się w polskiej polityce?
Jeśli chodzi o zmiany stricte polityczne, to nie ma ich za dużo. Jednocześnie mam wrażenie, że społecznie zmieniło się bardzo dużo. Po ośmiu latach rządów PiS i po ubiegłorocznych wyborach, gdy obywatele i obywatelki masowo poszli do urn, było duże oczekiwanie na nowe otwarcie. Ludzie liczyli, że demokracja trochę się zmieni, głos obywatelski będzie wysłuchany, zaczną być stosowane narzędzia partycypacyjne.
Pamiętamy fenomen sejmowego YouTuba – to akurat się szybko wypaliło, natomiast oczekiwanie większej partycypacji, i to nie tylko w polityce, pozostało. Widać to w różnych badaniach. Polacy oczekują mniejszego upartyjnienia życia społecznego. To wydaje mi się największą zmianą, ale tych zmian jest więcej.
Które jeszcze powinny zwracać uwagę w rocznicę 15 października?
Zmieniają się też stopniowo postawy społeczne. Jedną z nich jest zmiana nastawienia do przerywania ciąży. Akceptacja dla aborcji do końca trzeciego miesiąca ciąży bez podania przyczyny wzrosła również w elektoracie „bardziej zachowawczym”. Kolejna rzecz to kwestia bezpieczeństwa. Wcześniej nie było ono jednym z trzech głównych tematów przed wyborami parlamentarnymi. Tymczasem przed wyborami europejskimi był to temat numer jeden i nadal nim jest. To istotna zmiana.
Co Polacy mają na myśli wskazując, że wyzwania związane z bezpieczeństwem są kluczowym zadaniem polityków?
To, w jaki sposób rozumiemy bezpieczeństwo, pozostaje kwestią dyskusyjną. Dla niektórych będzie to szczelność granic lub odpowiedź na lęk przed wojną. Dla innych będzie się wiązało z życiem codziennym. Niektóre kobiety mówiły, że czują takie narastające zagrożenie w przestrzeni publicznej – problemy ubóstwa, nierówności, rosnących kosztów życia, ale i poczucie rosnącego napięcia społecznego. Jeszcze w ubiegłym roku wskazywano przede wszystkim na koszty życia, na problemy z dostępem do ochrony zdrowia, z prawami reprodukcyjnymi.
Historycznie praktycznie każdy nowy polski rząd po wyborach w XXI w. mógł mówić o tzw. okresie miodowym, czyli czasie swoistego kredytu zaufania dla nowej władzy, kiedy entuzjazm społeczny jest większy. Czy w przypadku obecnej koalicji, której zaprzysiężenie miało miejsce dopiero prawie dwa miesiące po wyborach, można powiedzieć, że ten rząd miał trudnej niż np. rząd Beaty Szydło w 2015 roku?
W pewnym sensie tak. Start był opóźniony, a ludzie zaczynali oceniać tę ekipę już od ogłoszenia wyników wyborów parlamentarnych. W tym sensie zegar zaczął odmierzać czas dużo szybciej niż w przypadku wcześniejszych ekip. Z drugiej strony kredyt zaufania, przynajmniej wśród wyborców obecnej koalicji rządzącej, był nieco większy. Duża część wyborców oczekiwała po prostu zmiany i odsunięcia Zjednoczonej Prawicy od władzy.
Mieli oczywiście jakieś wyobrażenie tego, co chcieliby zobaczyć, jeśli chodzi np. o zmiany w prawie, ale duża część tych osób wiedziała też, że mamy teraz do czynienia z kohabitacją i nie ma możliwości przegłosowania prezydenckiego weta. Oni nie spodziewali się drastycznych zmian od razu w momencie powołania nowego gabinetu. Myślę, że część tych osób jest nadal gotowa tego kredytu zaufania rządowi Tuska udzielać.
A co z tymi bardziej krytycznymi wyborcami Koalicji 15 Października?
Spora część elektoratu, która jest mniej przekonania do nowej ekipy, oczekiwała jakościowych zmian. Chciałaby przynajmniej określenia, jaki będzie ten nowy kierunek, w którym rząd pójdzie. Te osoby mają problem ze zrozumieniem, jaki jest program działania rządzących, co będą zmieniać w tych warunkach, jakie są teraz. Ta najbardziej wierna część elektoratu już oswoiła się z myślą, że do wyborów prezydenckich da się zrobić bardzo niewiele, ale ta druga, która oczekiwała jakiegoś jasnego kierunku, jest rozczarowana.
Czym konkretnie, poza brakiem wizji czy jasnego planu działań?
Wśród części tych osób jest przekonanie, że „dzieje się za wolno”. Albo że niektóre zmiany, które się dokonały, nie są jasno komunikowane. Jednocześnie poczucie takiego narastającego rozczarowania nie oznacza, że ci wyborcy w następnych wyborach zagłosują na kandydata PiS i odwrócą się od koalicji rządzącej. Na to jest jeszcze za wcześnie. Myślę, że może się to zmienić dopiero po wyborach prezydenckich, gdy domkniemy ten długi cykl wyborczy i nie będzie prezydenckiego weta jako „wymówki”.
W badaniach CBOS-u już po czterech miesiącach nowy rząd miał jednak więcej przeciwników niż zwolenników. Dla porównania podobna sytuacja z rządem Mateusza Morawieckiego miała miejsce dopiero po czterech latach. Kolejne odczyty potwierdzają spadkowy trend. Z czego to wynika? Co musiałoby się stać, żeby ten trend się odwrócił?
Jedno pewnie – to, że rośnie grono przeciwników czy osób sceptycznie nastawionych wobec tego rządu nie oznacza automatycznego wzrostu poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. To nie jest tak, że ludzie rozczarowani automatycznie „przepłyną” do PiS-u. Problem raczej polega na tym, że ta grupa jest bardzo niejednorodna. Na podstawie sondaży CBOS-u trudno wyróżnić podgrupy sceptyków czy krytyków obecnego rządu ze względu na to, jakimi kierują się motywacjami.
Jakich motywacji i treści ukrytych za odpowiedziami „jestem przeciwnikiem” rządu spodziewałby się Pan jako doświadczony badacz?
Myślę, że można po pierwsze wyszczególnić tych, którzy są rozczarowani brakiem postępów w kwestii praw reprodukcyjnych, brakiem gwarancji dla praw osób LGBT+ czy zaostrzeniem kursu na polsko-białoruskiej granicy. To jest ta najbardziej progresywna czy lewicowa część elektoratu obecnej koalicji.
Wśród rozczarowanych na pewno jest też część elektoratu Trzeciej Drogi, który był bardzo niejednorodny. Najogólniej rzecz biorąc moglibyśmy nazwać go antysystemowym – nie w sensie podważania systemu demokratycznego, ale zmęczenia systemem politycznym zdeterminowanym przez walkę KO i PiS.
Ten elektorat faktycznie szukał alternatywy między Koalicją Obywatelską a PiS-em i nie bardzo tę alternatywę swoim zdaniem znalazł. To byli wyborcy, którzy zresztą byli najmniej zmotywowani i w wyborach samorządowych i w wyborach do PE. Oni oczekiwali nowej jakości i nie mają poczucia, że ją dostali. Nie zobaczyli alternatywy dla duopolu.
Trzecia grupa to po prostu krytycy, którzy nie popierali partii tworzących koalicję już wcześniej i tymi krytykami pozostali. Uważają, że tak naprawdę lepiej by było, gdyby to poprzedni rząd dalej kierował państwem.
W minioną środę Fundacja Batorego organizowała konferencję „Społeczeństwo w działaniu. Siła mobilizacji i samoorganizacji”. Czy rzeczywiście można powiedzieć, że nasze społeczeństwo stało się przez te 8 lat bardziej wymagające?
Moim zdaniem tak. Pewnie jeszcze ten fenomen będziemy długo zgłębiać i badać, ale na podstawie tego, co wiemy, widać, że zdecydowana większość osób w Polsce jest zmęczona polaryzacją. Za główną siłę polaryzującą uważa klasę polityczną. Jest tak bez względu na to, czy mówimy o elektoracie Koalicji Obywatelskiej, PiS-u, czy pozostałych partii! Zdecydowana większość Polaków jest przekonana, że to politycy polaryzują. Mam wrażenie, że również to poczucie niechęci czy rozczarowania rządem, o którym rozmawialiśmy, też jest do pewnego stopnia ponadpartyjne.
Wśród wyborców wszystkich partii tworzących rząd są osoby mające dziś antyrządowe sentymenty?
W poszczególnych częściach ma to oczywiście partyjne barwy, ale sądzę, że ta uniwersalna składowa emocji niechęci wobec rządzących jest podyktowana tym, że miało być inaczej, a dostaliśmy politykę taką jak zwykle.
Czyli jaką?
Partyjną. Taką, której znowu ton nadają liderzy partii. Która nie jest otwarta na obywateli w wystarczającym stopniu, a koncentruje się wokół różnych gier personalnych. To jest silne ponadpartyjne źródło rozczarowania. Mam nadzieję, że to też dowód na to, że po prostu od każdej kolejnej ekipy będziemy oczekiwać więcej przede wszystkim w zakresie partycypacji i wsłuchiwania się w głos i nastroje obywateli.
Czy zatem fakt, że większość społeczeństwa jest zmęczona polaryzacją, może wpłynąć istotnie na wyniki następnych wyborów?
Uważam, że to się faktycznie w polskim społeczeństwie zmieniło i wiąże się z potrzebą większej partycypacji. To się zaczęło już w momencie, kiedy PiS dochodził do władzy w 2015 roku. Wtedy mieliśmy wyraźny spadek liczby osób, które deklarowały, że nie czują się reprezentowane przez żadną partię polityczną. Ten spadek był oczywiście z podyktowany tym, że PiS wtedy szedł do wyborów z pakietem demokratyzacyjnym i przesłaniem, że zrobi politykę bardziej obywatelską.
Potem tej obietnicy nie dowiózł i to było widać też po tym, jak różne grupy wyborców po drugiej kadencji PiS-u zaczęły się od PiS-u odwracać albo były coraz bardziej zdemotywowane. Ale drugi powód, dla którego liczba osób niereprezentowanych zaczęła się zmniejszać, to był fakt, że pojawił się Paweł Kukiz oraz lewica bez korzeni w SLD. Ta oferta programowa i środowiskowa zrobiła się szersza.
Polacy ciągle szukają czegoś nowego, co zaspokoi ich głód reprezentacji?
Tak, cały czas trwa poszukiwanie, kto poszerzy tę ofertę programową. Kto otworzy bardziej scenę polityczną. Kto zrobi politykę bardziej obywatelską. W 2015 roku zaczęły pojawiać się takie ruchy i trwają do dzisiaj. Osoby, które tego oczekują, można znaleźć w elektoratach bardzo różnych partii.
Chyba nie czują się przesadnie zaspokojeni.
Pytanie oczywiście, kto teraz podejmie to wyzwanie. Mało prawdopodobne, żeby podjęli je liderzy, którym jest bardzo wygodnie z obecną sytuacją, którzy świetnie się czują w tej polaryzacyjnej grze i w tym duopolu. Ale być może będą nowe środowiska czy nowe pokolenie osób zaangażowanych publicznie, które będzie gotowe to zrobić. Myślę, że jest do tego spory potencjał. Szczególnie w młodym elektoracie, ale nie tylko. Mam wrażenie, że ta potrzeba „uobywatelnienia” polityki jest bardzo rozpowszechniona.
Czy widzi pan może miejsce w obecnej układance politycznej dla kogoś spoza układu? Czy są takie osoby lub środowiska?
Myślę, że do odświeżenia polskiej polityki duży potencjał ma pokolenie dzisiejszych dwudziestokilkulatków. To są często ludzie, którzy mimo dość młodego wieku mają już całkiem pokaźne doświadczenie działalności społecznej. Oni chcą państwa bardziej responsywnego, bardziej otwartego. Dla nich te konflikty, które są fundamentalne dla duopolu, nie są tak istotne. Oni chcieliby polityki bardziej obywatelskiej, niż kolejnej wersji podziału polsko-polskiego na Polskę solidarną i liberalną lub na Polskę świecką i katolicką.
Tu jest potencjał takiej zmiany pokoleniowej, bo na pewno jest wystarczająco dużo młodych osób, które mają know-how wyniesione właśnie z działalności społecznej. Pytanie, jak zmusić partie, żeby się otworzyły na tę pokoleniową zmianę. To będzie długa praca. Dużo bardziej długofalowa, niż organizowanie demonstracji ulicznych.
Jak rządzący zagospodarują w wyborach prezydenckich emocję związaną z rozczarowaniem części kobiet i wyborców progresywnych np. w kwestii legalizacji aborcji? Czy kandydat Koalicji powie, że „jak zmienimy prezydenta, w końcu będziemy mogli wprowadzić dla was te progresywne zmiany”? Czy taki „prezydencki szantaż” może okazać się skuteczny?
To kwestia kalkulacji. Biorąc pod uwagę to, jak wygląda w tej chwili linia programowa obecnego rządu, to raczej nie należy się pewnie spodziewać, że ktoś, kto miałby pełne poparcie Donalda Tuska, będzie szedł w stronę bardzo progresywnego przesłania. Moim zdaniem raczej będzie to ktoś mocno umiarkowany, kto najwyżej w nieco bardziej w progresywny sposób będzie rozkładał akcenty.
Wybory prezydenckie to będzie jednak gra na możliwie szerokie centrum. Dlatego nie spodziewam się, że kandydat, którego poprze Donald Tusk, będzie forsował sposób działania, w którym „veto już nie istnieje”, a z Sejmu będą mogły wyjść i stać się prawem wszystkie, nawet najbardziej liberalne czy progresywne pomysły.
Na koniec zapytam o wyborców Prawa i Sprawiedliwości. W Pana raporcie sprzed kilku miesięcy można było przeczytać, że wyborcy PiS popadli w fatalizm. Negatywnie oceniali kierunek, w jakim dziś zmierza Polska, ale nie mieli nadziei, że formacja, na którą głosowali, może powrócić do władzy i będzie potrafiła zmienić kraj na lepsze. Powołał się Pan na badanie Pacyfiki, z którego wynika, że wyborcy PiS-u uważają, że partia źle sprawdza się w roli opozycji. Według niego jest też coraz więcej wyborców przekonanych, że Jarosław Kaczyński na pewno nie będzie już rządził Polską. Czy jest taki kandydat w wyborach prezydenckich mógłby ich z tego fatalizmu wyciągnąć? Czy w Pana ocenie w PiS rozumieją swój elektorat?
Z tego, co widzę, obserwując posunięcia tej partii, to z jednej strony jest oczywiście pokusa prawicowej wersji tego szantażu, o którym pan mówił. Komunikat: „wybierzcie mnie, to dokręcimy śrubę, zawetujemy co się da!”. W tym wyobrażeniu potem, kiedy będą kolejne wybory parlamentarne, to prawica powróci do władzy, a prezydent będzie tą opoką, na której prawicowa formacja się będzie mogła oprzeć. Żadna zmiana obecnej Koalicji już nie przejdzie. Żadna reforma, koniec, beton.
Nie brzmi to jak zrozumienie emocji wyborców prawicy, które Pan opisywał.
Dlatego jest też druga opcja: próbujemy przyciągać niezdecydowanych czy rozczarowanych obecną koalicją. W związku z tym łagodzimy przekaz, stajemy się bardziej koncyliacyjni, trochę bardziej się otwieramy. To byłaby zupełnie inna kampania prezydencka i zupełnie inna osoba musiałaby się o ten urząd ubiegać. Wydaje mi się, że tutaj jeszcze bardziej niż w przypadku obecnej koalicji rządzącej, przed PiS-em jest fundamentalna decyzja, na jaką strategię postawi: zabetonowania i konfrontacyjności czy większego otwarcia i próby łowienia części elektoratu np. Trzeciej Drogi. Ja bym chyba spodziewał się „opcji betonowej”, ale zobaczymy.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
dr Paweł Marczewski
Dominik Janicki