Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Śmierć polskiej inteligencji? Kto zatroszczy się o dobro wspólne?

przeczytanie zajmie 9 min
Śmierć polskiej inteligencji? Kto zatroszczy się o dobro wspólne? Władysław Frasyniuk, z zawodu kierowca i Tadeusz Mazowiecki - inteligent. źródło: wikimedia commons; autor zdjęcia: Mieczysław Michalak

Jakie jest miejsce inteligencji we współczesnej Polsce? Zdaje się je obrazować anegdota z Janem Himilsbachem, który pewnego dnia, wchodząc do warszawskiego baru SPATiF-u, krzyknął: „Inteligencja, w*pierdalać”. Na to zareagował Gustaw Holoubek: „Nie wiem jak Państwo, ale ja w*pierdalam”. Wydaje się, że do podobnego manewru co Himilsbach, tylko znacznie mniej wulgarnie, namawiają współczesnych inteligentów autorzy książek o nich, tacy jak Robert Krasowski, Tomasz Zarycki wraz z Rafałem Smoczyńskim i inni.

Polska kultura oraz rzeczywistość są inteligenckie – tak mniema część z nas. 17 kwietnia 2024 r. Krzysztof Stanowski przeprowadził rozmowę z pisarzem Szczepanem Twardochem. W pewnym momencie były dziennikarz sportowy spytał: „Kto ma rządzić [Polską], jeśli nie inteligencja?”.

Okazało się, że niekoronowany król polskiego Internetu, człowiek o milionowych zasięgach, myśli, że to nie on realnie wpływa na świadomość wielu Polaków, albo przynajmniej że nie powinien tego wpływu posiadać. Powinna go mieć konkretna grupa społeczna. I to z samej swojej definicji. Stanowski wykazał się inteligencjocentrycznością w postrzeganiu społeczeństwa.

Twardoch nie podzielał jego zdania. Nie utożsamia się z polskimi inteligentami, dystansuje się. Powiada, że polski lud lepiej od nich rozeznaje rzeczywistość. Pisarz, krytykując inteligencję, wskazuje jej władzę symboliczną nad polską świadomością, całkowicie nieuzasadnione przekonanie o konieczności „oświecania ludu” oraz deklaratywną wyższość nad resztą społeczeństwa połączoną z chęcią władzy. Czysty paternalizm.

Myliłby się ten, kto by sądził, że śląski autor nie jest polskim inteligentem. On swoim gestem dokonuje rzeczy arcyinteligenckiej, gdyż ciągła krytyka własnej grupy społecznej i dyskusja nad nią są czymś, w czym inteligenci czują się jak ryba w wodzie. Ponadto tezy Twardocha zbieżne są z obserwacją Roberta Krasowskiego przedstawioną w książce Klucz do Kaczyńskiego, w której publicysta pragnie przedstawić tytułowy klucz, którym okazuje się inteligenckość.

Wady Kaczyńskiego, jednej z centralnych postaci III RP, są wadami inteligentów. Nie chcę się koncentrować na prezesie PiS-u, zamiast tego wolę skupić się na opisie inteligencji, gdyż krytyka Krasowskiego wpisuje się w szerszy trend.

Elita, do której każdy mógł aspirować

Nie da się mówić o polskiej inteligencji bez dzieł Tomasza Zaryckiego, socjologa badającego ją od wielu lat. W szóstym rozdziale napisanej przez Zaryckiego i Smoczyńskiego książki Totem inteligencki autorzy przedstawiają model obywatelski II RP, państwa nazywanego „republiką inteligencką”. Według autorów ten model cechował się powszechną nobilitacją, „logiką rozszerzenia statusu obywatelskiego, przysługującego w I Rzeczypospolitej wyłącznie szlachcie”, a więc swoistym demokratyzmem, zrównaniem dawnych „chamów” i „panów” – chłopów i szlachty.

Wynikało to z określonego kształtu i autodefinicji inteligencji w XIX w. Filozof Wawrzyniec Rymkiewicz w Apologii Andrzeja Leppera, opublikowanej w piśmie „Kronos”, przekonuje, że inteligencja miała być grupą jednoczącą społeczeństwo i przekraczającą społeczne antagonizmy. Wyłoniła się w okresie po powstaniu listopadowym oraz umocniła po powstaniu styczniowym.

Mówiąc językiem Zaryckiego i Smoczyńskiego, w walce o hegemonię symboliczną pokonani zostali ziemianie oraz burżuazja. Do miana inteligentów mogli aspirować synowie chłopów, mieszczanie czy robotnicy, kobiety oraz mężczyźni, którzy następnie przyjmowali nową tożsamość społeczną.

Inteligencja w swych światłych założeniach miała być nową demokratyczną i inkluzywną elitą postszlachecką, która przejęła cechy dawnej szlachty. Jednocześnie unieważnieniu powinna ulec dawna opozycja „pan–cham”. Inteligent, obywatel, pan nie musiał pochodzić z dawnej grupy panów, ale przyjmował część ich zachowań, a więc symbolicznego uniwersum szlachty.

Jednym z istotnych objawów tego procesu jest posługiwanie się dziś przez wszystkich obywateli tytułami „pani” oraz „pan”. Jednocześnie dla części środowisk inteligenckich charakterystyczna była krytyka szlachty i systemu feudalnego.

„Projekt inteligencki był formą dynamiczną: próbą wielkiej konstrukcji społecznej. Polska szlachta przekraczała w niej samą siebie, obejmując szerokie warstwy ludowe, a zarazem dźwigając się razem z nimi do jakiejś wyższej duchowo postaci” – dodaje Rymkiewicz. Nie przypadkiem pojęcie „inteligent” stworzył filozof i syn szewca Karol Libelt.

Rola inteligencji powinna być kierownicza, jej przedstawiciele mieli za zadanie sterować życiem narodu pozbawionego państwa. Rymkiewicz proponuje następującą metaforę, która tłumaczy tę rolę: społeczeństwo jest pewnym organizmem, zaś inteligencja pełni rolę rozumu czy świadomości. „Elity – to wynika jeszcze z tej metafory – powinny służyć społeczeństwu, podobnie jak rozum i świadomość służą organizmowi, które je wytwarza i żywi” – pisze filozof.

Dla Zaryckiego i Smoczyńskiego przejęcie przez inteligentów kierowniczej roli w narodzie oznaczało „cichą”, „niewidoczną rewolucję”, umiejscowioną przez autorów na przełomie XIX i XX w. Przekładała się ona na określony model obywatelskości, w którym „idealnym obywatelem” miał być „prawdziwy inteligent”, a jego przeciwieństwem „cham”, nie rozumiany feudalnie, ale jako antyobywatel, człowiek nieangażujący się w sprawy wspólnoty. Nadal istnieli panowie i chamowie, ale pojęcia te wypełniono nową treścią. Reprezentowały określone archetypy.

„Właśnie z powodu skutecznego wprowadzenia do powszechnego użycia przez inteligentów tego postfeudalnego schematu rzeczywistości społecznej nie sposób w Polsce przekroczyć podziału «pan–cham», ponieważ pozostaje on fundamentalną ramą normatywną funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego” – podsumowują socjologowie.

To są cechy etosu inteligenckiego, elementy pewnego archetypu, który odtwarzają przedstawiciele tej grupy społecznej. I etos ten przetrwał w okresie PRL-u, który paradoksalnie, zdaniem Smoczyńskiego i Zaryckiego, pomimo nowej, komunistycznej władzy, nie tylko zachował centralny status inteligencji, ale wręcz umocnił jej pozycję. W Totemie inteligenckim czytamy:

„(…) Dominacja zarówno statusowa inteligencji, jak i siła zapewniająca wielopokoleniową transmisję pozycji społecznej, tworzą sytuację, w której inteligencki kapitał kulturowy, inteligenckie wartości czy znane postaci z inteligenckiej elity postrzegane są powszechnie jako mające pewną magiczną wartość, czy też, mówiąc językiem Bourdieu, szczególny kapitał symboliczny. Historia inteligencji, jej etos, bohaterzy i ich dzieła zostały skutecznie inkorporowane do kanonu polskości. Przez uniwersalizację znaturalizowana wyższość inteligenckich wartości przeradza się w coś, co można nazwać inteligencką hegemonią”.

Paternalizm pod płaszczem solidarności

Powyższa, siłą rzeczy skrótowa i selektywna, rekonstrukcja pewnych cech inteligencji, jej etosu, nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Po 1989 r. inteligenci nadal pragną sprawować hegemonię kulturową oraz polityczną. Okazuje się jednak, że wiele cech, które sobie przypisywali, jest w praktyce deklaratywnych czy jedynie symbolicznych. Na tym spostrzeżeniu opierają się współczesne krytyki tej grupy w wykonaniu Twardocha, Zaryckiego, Smoczyńskiego, Krasowskiego czy Rymkiewicza.

Ten ostatni stwierdza: „(…) to właśnie oni, Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, a także wspierający ich intelektualiści, pisarze i profesorowie, redaktorzy i biskupi – opierając się na autorytecie dawnych inteligentów i szacunku, jakim byli oni w Polsce otoczeni – dokonali wspólnie aktu politycznej samolikwidacji; duchowego samobójstwa”.

Wydarzeniem, które doprowadziło do samobójstwa inteligentów, było odejście od ideałów „Solidarności” dokonane poprzez reformy Leszka Balcerowicza na początku III RP. Unosił się nad nimi zapach mieszczaństwa i turbokapitalizmu – rozszerzania się rynku oraz jego logiki na kolejne połacie rzeczywistości. Inteligenci, zamiast służyć społeczeństwu, odseparowali się od niego, zdecydowali się pomnażać kapitał.

Rymkiewicz dodaje, że najjaskrawszym przedstawicielem tych zjawisk był sam Balcerowicz, ekonomista i polityk, swoiste ucieleśnienie deklaratywnej inteligencji po 1989 r. Człowiek pochodzący z ludu, syn chłopa hodującego świnie, jednak głęboko wstydzący się własnego pochodzenia, jak i wsi generalnie. Wartości ekonomiczne były dla niego najistotniejsze, a efektem jego reform było zamykanie, jako nierentownych, fabryk, stoczni i innych zakładów pracy robotników.

Inteligencja pełna jest pogardliwych i pesymistycznych wyobrażeń o polskim ludzie i grupach społecznych innych niż ona sama. Widać to w szczególności w dyskursie środowisk deklaratywnie inteligenckich, w którym formą dezawuowania przeciwników oraz osób dokonujących pewnego awansu społecznego czy materialnego jest definiowanie ich jako „wieśniaków”. Towarzyszy temu niechęć do gorzej sytuowanych, zamieszkujących „pipidówki”, którym „wystaje słoma z butów”.

Odtwarza się w ten sposób hierarchiczny sposób postrzegania społeczeństwa. Rymkiewicz powiada, że inteligenci powinni gardzić pojęciami oraz stylistykami feudalnymi. Zamiast tego odtwarzają je w najgorszy sposób; niezamożni, mieszkańcy prowincji czy terenów wiejskich nie są akceptowani. Nie są traktowani jako równi obywatele.

Tę hipokryzję dostrzegają również Smoczyński z Zaryckim: „Zafascynowana chłopskością inteligencja tworzy do dziś hybrydowe formy kulturowe dla jej wiejskich podopiecznych, ale, jak się wydaje, nie jest gotowa zaakceptować w pełni wszystkich form kulturowych cieszących się rzeczywistą popularnością na obszarach wiejskich. Najlepszym przykładem wydaje się być gatunek muzyki znany jako disco-polo”.

Deklaratywni inteligenci akceptują jedynie folklor wyobrażony przez samych siebie, gdy jednak napotykają folklor realny, to go odrzucają. Pod koniec lat 90. XX w. warszawscy raperzy z Molesty rapowali: „To my niechciani, nielubiani, u swoich szanowani, czy już rozpoznani?”. Rozpoznani i uznani zostali przez część ludu, szczególnie tę młodszą, jednak przez elity inteligenckie już nie. Dla nich stali się obiektem niechęci.

Czy w III RP trzeba cierpieć za miliony?

Krasowski powiada, że hegemonia inteligencji możliwa jest w III RP dzięki mediom. Inteligenci nie cieszą się szerokim poparciem, ale posiadają media i poprzez nie przedstawiają swoje tezy. Nie sprawują władzy politycznej, ale – dzięki presji mediów – mają wpływ na rzeczywistość.

„[Inteligencja] nadawała ton z tylnego siedzenia, jednak ciągle towarzyszyło jej poczucie własnej bezsiły, choć jej wpływy były wielokroć potężniejsze niż powszechnie dostrzegane wpływy Kościoła. Przecież to ona wyznaczyła ramy zmian systemowych w III RP, ona zdecydowała, w jaki sposób został potraktowany PRL oraz wszystkie problemy z przeszłością, ona była twórcą modelu transformacji, który symbolizują nazwiska od Balcerowicza po Belkę” – czytamy w Kluczu do Kaczyńskiego.

„Kaczyński i inteligenci myślą oraz cierpią za miliony. Pragną tłumaczyć świat innym grupom społecznym, tworzyć mity polityczne, porządkować rzeczywistość” – głosi Krasowski. Źródła tego myślenia wyjaśnia dzieło Zaryckiego oraz Smoczyńskiego.

Jedną z najciekawszych myśli socjologów jest przekonanie o istnieniu (w pewnym skrócie) postkolonialnego modelu polskiego z inteligencją na czele. Teza ta wynika z namysłu nad momentem, w którym inteligencja powstała, a następnie osiągnęła hegemonię. Konieczna była wówczas, po rozbiorach Polski, walka z dominacją obcych narodów i imperiów.

„W przypadku polskim chodziło o wyzwolenie się od zależności od trzech zaborców, którzy jawili się także jako państwa o archaicznej strukturze społecznej, broniące zarówno interesów własnych elit neofeudalnych, jak i wspierające najbardziej konserwatywne frakcje dawnych polskich elit stanowych” – piszą Smoczyński z Zaryckim.

Socjolodzy proponują przyjrzenie się dwóm elitom opozycji antykomunistycznej, pierwszej w NRD, a drugiej w PRL-u. Ich zdaniem niemieckich polityków cechowała mieszczańskość, podkreślanie kwestii bytowych i ekonomicznych, a dla polskich typem idealnym był „rycerz” walczący o „wolność narodu i poświęcający w tym celu materialne, a nawet rodzinne wartości”.

Analizę socjologów pogłębia Krasowski. Opisując walkę Kaczyńskiego z Michnikiem przekonuje, że ich tezy rezonowały w środowiskach inteligenckich, gdyż pojęciowo były zanurzone w języku, który jest im znany. W pewnym miejscu swojego eseju, opisując rywalizację prezesa PiS-u z Donaldem Tuskiem, stwierdza:

„Nad Polską zawisły inteligenckie sztandary, co sprawiło, że polityka stała się polem walki najwyższych wartości. Treścią polityki stała się obrona prawa, demokracji, niepodległości”. Gdzie indziej dodaje: „Michnik przekonywał, że stoimy na krawędzi wojny domowej, która zacznie się rzezią czerwonych, a skończy dyktaturą czarnych. Z kolei Kaczyński opisywał czerwono-różowy układ pożerający demokrację i wolność”.

Wyczuwanie zagrożenia egzystencjalnego wspólnoty, katastrofizm, domniemana śmierć demokracji, a do tego konieczność ratowania wolności, niepodległości i suwerenności są zjawiskami, które muszą rezonować z postkolonialnym statusem inteligencji i jej opowieściami, przedstawionymi przez Smoczyńskiego i Zaryckiego. Właśnie z takimi fenomenami musiała mierzyć się wspólnota polska w XIX w. Ówcześnie groźby anihilacji narodu były realne. Natomiast po 1989 diagnozowanie takich zagrożeń w związku ze zwycięstwem innej opcji politycznej jest cokolwiek infantylne.

„Obaj [Michnik i Kaczyński] wieszczyli katastrofę, bo nie potrafili wyjść poza traumy poprzednich pokoleń. Wynajdywanie katastrof od ponad stulecia było jedynym językiem opisu rzeczywistości. Było też jedynym językiem, jaki znała ich publiczność, czyli polska inteligencja. Dlatego diagnozy Michnika i Kaczyńskiego tak mocno trafiły do jej wyobraźni” – podkreślał Krasowski.

Co więcej, autor dodaje, że egzystowanie inteligencji w ciągłym stanie deklaratywnego zagrożenia i wojny między swoimi różnymi odłamami zdeterminowało jej dyskurs i zachowania. Z tego powodu ogłosiła stan apokalipsy, w którym jej przedstawiciele muszą się opowiedzieć po jednej ze stron i ponownie walczyć o ocalenie narodu. Zamiast być siłą niezależną, gotową do krytyki państwa i polityków, inteligencja stała się niewolnikiem kapitału finansowego czy państwowego oraz własnych obozów politycznych, których nie jest w stanie rzetelnie recenzować.

Dla Krasowskiego polska inteligencja, rozumiana tak jak powyżej, jest nienormalnością, pewnym wyróżnikiem Polski na mapie świata. W innych państwach dominują raczej urzędnicy, biznesmeni czy bogaci mieszczanie, którzy cenią przede wszystkim ekonomiczne, przyziemne wartości.

W przeciwieństwie do nich wartości inteligencji są autoteliczne, wysokie, słowa piękne, a towarzyszy im wyszukiwanie domniemanych wrogów wolności i niepodległości. Taka inteligencja, zdaniem autora, okazuje się siłą hamulcową. Uniemożliwia rozwój sprawnego i dobrego państwa.

Czy atak Krasowskiego nie okazuje się jednak przesadzony, tak samo jak zdecydowana większość jego tez? Czy w jego opisie nie ujawniają się cechy inteligenckie, które tak mocno krytykuje? Autor trafnie diagnozuje problemy, jednak radykalizuje je, a opisując pewne środowiska, generalizuje. Gdyby ostrość ataku eseisty była w pełni uzasadniona, to dziś profesor Marcin Piątkowski nie mógłby brylować w mediach.

Ten ekonomista głosi, że Polska aktualnie znajduje się w swoim „złotym wieku”, że dokonała gigantycznego rozwoju ekonomicznego i skoku cywilizacyjnego. Gdyby inteligencja ze swoją dominacją była aż tak potężną, niszczącą Polskę siłą hamulcową, to Piątkowski zamiast bycia wysłuchiwanym, byłby obiektem kpin. A jednak słucha się go uważnie. Mówi o czymś, o czym inni polscy inteligenci nie raczyli rodakom opowiedzieć.

Pogrzebać inteligencję?

Chyba wszyscy znamy tę anegdotę. Mocno pijany Jan Himilsbach wchodzi do warszawskiego baru SPATiF-u, a na następnie na cały głos oznajmia: „Inteligencja, w*pierdalać”. Na to wstaje Gustaw Holoubek i powiada: „Nie wiem jak Państwo, ale ja w*pierdalam”. Do podobnego manewru co Himilsbach, choć znacznie mnie wulgarnie, namawiają inteligentów Krasowski oraz Zarycki ze Smoczyńskim.

Mówią: rola tej grupy społecznej się wypełniła, etos i działania dzisiejszej inteligencji wydają się jałowe. Przypominają chocholi taniec. Inteligenci nie muszą już nikim kierować, nie muszą dbać o emancypację i dobro wspólne. I tak realnie tego nie czynią, a zamiast tego zmienili się w paternalistyczną i klasistowską grupę społeczną, która skoncentrowana jest na samej sobie.

Jeszcze ostrzejsza – paradoksalnie – jest krytyka Rymkiewicza, gdyż zdaniem filozofa inteligentów de facto w Polsce już nie ma. Stali się oni turbokapitalistycznym mieszczaństwem, którego wartości przejęli. Zaś zwycięstwo wartości rynkowych oraz ich dominacja nie doprowadziły do autentycznej wolności polskiego społeczeństwa, wbrew XIX-wiecznym egalitarnym założeniom projektu inteligenckiego.

Mimo to etos inteligencki, nakreślony przez Zaryckiego, Smoczyńskiego i Rymkiewicza, jest niezmiennie aktualny. Dziś Polska nie mierzy się z zaborcami, ale egzystencjalne zagrożenie jest zawsze obecne. Jednak to nie walka o przetrwanie narodu wydaje się dziś najbardziej aktualnym elementem inteligenckiej tożsamości, gdyż są nim demokratyczny etos i antyhierarchiczność, unieważnianie postfeudalnego podziału na „chamów” i „panów”.

Kierujący się tymi wartościami inteligenci mają rację bytu. I bieda, i różne formy wykluczenia ekonomicznego istnieją w Polsce nadal.

Przeciwnikiem i obiektem ataków inteligencji powinni być ci, którzy odpowiadają za ten stan rzeczy. Więc już nie zaborcze imperia, a podmioty dzisiejszego kapitalizmu, spieniężające kolejne zjawiska społeczne, a także generujące nierówności i związaną z nimi nową, opartą na różnicach finansowych, hierarchię.

Do boju z nimi potrzebni są niezależni, gotowi do krytyki tych zjawisk inteligenci. Inteligencja albo będzie niezależna, prodemokratyczna i ludowa, albo nie będzie jej wcale. Pytanie brzmi: czy jest do tego zdolna?

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.