Paulina Matysiak wyrzucona. Plemienna polaryzacja niszczy prace Sejmu
Nikt z polityków sejmowej większości nawet nie tworzy pozorów, że za krytyką Pauliny Matysiak zwieńczoną dzisiejszym odwołaniem z komisji infrastruktury stoją jakieś inne motywy, niż te czysto polityczne. Nie zakwestionowano jej kompetencji do zasiadania w tym ciele. Nie słyszeliśmy głosów mówiących, że Paulina Matysiak nie zna się na rzeczy czy jest nieprzygotowana. Wystarczył argument, że jest krypto-PiSowcem. W takiej Polsce żyjemy i najprawdopodobniej będziemy żyli nadal.
10 października 2024 z pewnością nie zapisze się pozytywnie w historii polskiego parlamentaryzmu. Rządząca większość odwołała z sejmowej komisji infrastruktury posłankę Paulinę Matysiak, od pewnego czasu zawieszoną zarówno w koalicyjnym klubie Lewicy, jak i w partii Lewica Razem.
Stało się to za drugim podejściem, bo gdy próbowano tego dokonać przed kilkoma dniami, to posłowie PiS-u i Konfederacji skutecznie zerwali kworum. Tym razem – choć bojkot ze strony opozycji trwa –znalazła się odpowiednia liczba chętnych do wyrzucenia z komisji infrastruktury jednej z najlepiej przygotowanych do tej pracy posłanek.
Uświadomienie sobie tych faktów – kogo i skąd się wyrzuca – jest chyba najlepszym dowodem na to, jak głupia i szkodliwa jest polska polaryzacja. Także, najbardziej pragmatycznie rzecz biorąc, dla prac polskiego parlamentu.
Przecież racją obecności posłanki Matysiak w tej komisji nie jest wyłącznie jej widzimisię, ale fakt, że wiedza, którą niewątpliwie posiada, może być cenna dla jakości uchwalanego w Polsce prawa. Teraz będzie mogła co prawda uczestniczyć w jej obradach, ale z okrojonym katalogiem praw, przede wszystkim bez możliwości głosowania nad projektami skierowanymi do komisji.
Chyba wszyscy zgodzimy się, że tacy politycy, którzy wypracowali sobie rzemiosło i znaleźli niszę, w której rzeczywiście są ekspertami, to gatunek wymierający. Na palcach jednej ręki policzyć można posłów czy senatorów, z którymi tak długo można rozmawiać o jakimś ważnym dla państwa obszarze, jak z Pauliną Matysiak o transporcie.
Przygotowanie dużej część polityków ogranicza się do zapoznania się z przekazem dnia, który każdego poranka dostają od rzeczników prasowych. Posłanka z Kutna jest tutaj chlubnym wyjątkiem.
Przypomnijmy, że to zawieszona polityczka Razem bodaj najintensywniej promuje budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego czy rozbudowy sieci połączeń kolejowych, za co przez długi czas zbierała pochwały od wszystkich stron politycznego sporu. Do czasu.
Od pamiętnego dnia, w którym Matysiak ogłosiła, że razem z Marcinem Horałą z PiS-u stworzą stowarzyszenie „Tak dla Rozwoju”, strona rządząca – z macierzystą koalicją posłanki na czele – bezustannie ją atakuje, formułując najróżniejsze zarzuty. Od skrajnie paternalistycznych uwag o naiwności, po całkiem wprost sugerowane „PiS-owskie sympatie”.
To o tyle kuriozalne, że Paulina Matysiak nie zapisała się do formacji Kaczyńskiego. Nie zmieniła poglądów ani nawet przesadnie nie chwaliła największej partii opozycyjnej. Po prostu, przełamując bańki, chciała działać na rzecz spraw, które są jej bliskie.
Nikt zresztą nie tworzy nawet pozorów, że za atakami i medialnym linczem na niej, zwieńczonym dzisiejszym odwołaniem, stoją jakieś inne motywy niż te czysto polityczne. Nie zakwestionowano jej kompetencji do zasiadania w komisji infrastruktury. Nie słyszeliśmy głosów mówiących, że Paulina Matysiak nie zna się na rzeczy, jest nieprzygotowana i powinna sobie poszukać innego obszaru zainteresowania. Co w zamian usłyszeliśmy? Że jest PiS-owcem.
„Pani Paulina Matysiak, w moim przekonaniu, dwiema nogami jest już poza Lewicą, a jedną nogą jest w PiS-ie i musi się liczyć z konsekwencjami” – mówił niedawno na antenie Polsat News Tomasz Trela, jeden z najsilniej zacietrzewionych w nienawiści do PiS-u poseł Nowej Lewicy.
Zresztą akurat na miejscu Nowej Lewicy – partii bez żadnej silniejszej tożsamości, która jest na najlepszej drodze do potknięcia się o próg wyborczy – z ogromną chęcią promowałbym posłankę z mojego klubu, która nie tylko wyróżnia się merytorycznie, ale ma zdolność do poszerzania elektoratu i uzyskiwania sympatii z nieoczywistych kręgów i grup. To samo tyczy się przecież Lewicy Razem, która promowała się hasłem, że „inna polityka jest możliwa”.
Okazuje się, że chyba nie jest możliwa. Bo w Rzeczypospolitej Plemiennej rządzonej logotypami dwóch największych partii, nie ma znaczenia, że ktoś zna się na rzeczy i może wnieść unikalną wiedzę do sejmowych prac. Ważne, czy ma odpowiednią legitymację i pełne zaufanie partyjnych kolegów.
Nie liczy się, ile merytorycznych projektów przedstawił. Clou w tym, z kim się pokazuje. Jeśli pisze wiernopoddańcze tweety, pod niebiosa wychwalające szefa partii – zyskuje punkty. Jeśli szuka dla swoich pomysłów ponadpartyjnego poparcia – powinna go okryć hańba. W takiej Polsce żyjemy i najprawdopodobniej będziemy żyli nadal.
„Niestety nie sposób wykluczyć, że po politycznej degradacji ten wymierający gatunek polityków wiernych ideałom i pryncypiom znajdzie się w jeszcze większej defensywie, o ile w ogóle będzie występował w przyrodzie. Oczywiście należy trzymać kciuki, być może naiwnie, aby nie tylko w polityce się utrzymali, ale i kontynuowali kariery zmieniając zasady gry” – pisał Paweł Musiałek na tych łamach kilka miesięcy temu, gdy stowarzyszenie „Tak dla Rozwoju” powstało.
Trudno nie odnieść wrażenia, że spełnia się jego przypuszczenie. Nam pozostaje trzymać kciuki, by wbrew trendom wyborcy zaczęli jednak doceniać to, co partyjny aktyw każdej formacji doprowadza dziś do białej gorączki.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.