Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Gdzie dwóch się bije, tam Kościół korzysta. Czas na chadecki populizm

Gdzie dwóch się bije, tam Kościół korzysta. Czas na chadecki populizm autor ilustracji: Rafał Jękot

Istnieją takie konflikty, które muszą wybrzmieć dla wspólnego dobra nas wszystkich. Zamiatanie pod dywan głębokich intelektualnych różnic oraz konkurencyjnych wizji dobrego życia w imię niedojrzale rozumianego pokoju społecznego to szkodliwa polityczna pułapka. Jak głosi internetowy klasyk: „Będziemy się n*pierdalać!”. I bardzo dobrze. Czas na chadecki populizm.

Niniejszy tekst został pierwotnie opublikowany na łamach 64. teki czasopisma idei „Pressje” zatytułowanej „Chadecki populizm”. Cały numer pobierzesz za darmo tutaj.

Katolickie trzecie rozwiązanie im. Leona XIII

Pierwszy był papież Leon XIII. To właśnie on wprowadził kościelną refleksję nad sprawami politycznymi w epokę zwaną nowoczesnością. Nie chodzi teraz o szczegółową analizę encykliki Rerum novarum, kamienia węgielnego położonego pod fundamenty katolickiej nauki społecznej.

Z dzisiejszej perspektywy kluczową rolę odgrywają bowiem nie tyle poszczególne argumenty formułowane przez ojca świętego, co raczej pewnego rodzaju zasada regulatywna obowiązująca w pracy intelektualnej nad polityczną materią jako taką. Tę zasadę da się krótko streścić w następujących słowach: zawsze istnieje trzecie rozwiązanie.

Doniosłość i ciężar encykliki Rerum novarum wynika z dwóch uzupełniających się powodów. Po pierwsze, Leon XIII zdecydował się opuścić antymodernistyczną twierdzę, w jakiej Kościół katolicki chronił się od roku 1864 i wydania przez papieża Piusa IX słynnego dokumentu Syllabus Errorum.

Zamiast ciskać siarczyste klątwy Leon XIII postanowił rzucić nowoczesności otwarte wyzwanie i zmierzyć się z nią na ubitej ziemi z podniesioną przyłbicą aż do upuszczenia pierwszej intelektualnej krwi. Z tego wynika drugi z powodów uniwersalnej wartości Rerum novarum: to nie był pojedynek na śmierć i życie.

Leon XIII celnie punktował błędy, słabości i ograniczenia dwóch kluczowych nurtów politycznych końca XIX wieku, czyli socjalizmu i kapitalizmu. Robił to jednak z poszanowaniem ich intelektualnego dorobku, dostrzegając uczciwie, na jakie realne deficyty ówczesnej epoki odpowiadały.

Nawet jeśli ich propozycje rozwiązań prowadzą nas finalnie w ślepą uliczkę, to warto wytropić pośród nich choćby i drobne „okruchy prawdy”. Tak, aby za ich pośrednictwem wzmocnić nasze własne, katolickie trzecie rozwiązanie. Tutaj dochodzimy do clou zasady regulatywnej Leona XIII.

Trzecie rozwiązanie nie jest żadną polityczną arytmetyką. Nie rozrysowujemy teraz z aptekarską pedantycznością równych, równiusieńkich odległości pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem. Nie poszukujemy opcji „wyśrodkuj”, aby znaleźć się dokładnie co do ideowego milimetra pomiędzy dwoma konkurencyjnymi nurtami życia politycznego.

Prawda bowiem nie leży pośrodku, ale tam, gdzie leży, czyli najbliżej katolickiej nauki społecznej osadzonej w Magisterium Kościoła. „Trzeciodrogizm” nie oznacza więc przezroczystości formułowanych poglądów, wypłukania własnego stanowiska z autorskich argumentów, próby konstruowania owego trzeciego rozwiązania wyłącznie z elementów znalezionych wśród innych politycznych wizji.

Nie popadamy jednocześnie w wieczne „to zależy”, nie chowamy się wstydliwie za skomplikowaniem świata. Leon XIII nie miał kompleksów i znał wartość katolickiego nauczania. Z tego powodu nie stał się „fanboyem” kapitalizmu lub socjalizmu.

Nie podążał ślepo za ówczesnym „duchem czasu”, ale z dojrzałością oceniał konkurencyjne wizje i proponował własną alternatywę. Z głębokim przekonaniem, że to świat powinien naśladować katolicką naukę społeczną, a nie odwrotnie. Zawsze istnieje trzecie rozwiązanie, bez względu na to, z jakimi prądami intelektualno-politycznymi przychodzi Kościołowi akurat rywalizować.

Gdzie dwóch się bije, tam katolicyzm korzysta

Drugą zasadę regulatywną nowoczesnej katolickiej refleksji nad politycznością można by sformułować w sposób lapidarny: gdzie dwóch się bije, tam Kościół korzysta. Jej zalążki znajdziemy już w Rerum novarum, ale swoją dojrzałą postać zasada ta przyjęła w encyklice Quadragesimo anno autorstwa Piusa XI.

Znów nie chodzi o rozkładanie na czynniki pierwsze samej koncepcji korporacjonizmu, lecz sięgnięcie do jej ducha i stojącej za nią filozofii. Streścić ją można krótko i syntetycznie – ostatecznym celem winien być solidaryzm społeczny, a nie walka klas.

Katolicka nauka społeczna odrzuca jałowy, polityczny agonizm rozgrzany do ideologicznej czerwoności. Odrzuca również z całą mocą przekonanie, że finalnym rozwiązaniem wszystkich naszych politycznych problemów musi być rewolucja oparta o przemoc. Bez względu na to, czy mówimy o przemocy fizycznej, ekonomicznej, symbolicznej lub jakiejkolwiek innej.

Polityczny imperatyw budowania pokoju społecznego może jednak łatwo ulec deformacji pod wpływem szlachetnego pięknoduchostwa. Wówczas pogłębiona refleksja nad sensownością politycznych sporów szybko zamienia się w nadprodukcję pacyfistycznej z ducha makulatury. Patetyczny infantylizm spod znaku „pogódźcie się wszyscy, natychmiast!”, który ignoruje defekty ludzkiej natury po grzechu pierworodnym, to polityczny ślepy zaułek.

Tak samo jak budowanie sztucznej jedności publicznej, która maskuje tylko dominację jednej opcji politycznej nad resztą społeczeństwa. Jezus przyniósł nam ogień i miecz. Istnieją takie konflikty, które muszą wybrzmieć dla wspólnego dobra nas wszystkich.

Zamiatanie pod dywan głębokich intelektualnych różnic oraz konkurencyjnych wizji dobrego życia w imię niedojrzale rozumianego pokoju społecznego to szkodliwa polityczna pułapka. Jak głosi internetowy klasyk: Będziemy się n*pierdalać!”. I bardzo dobrze.

Wykoślawienia obu zasad regulatywnych mają jedną wspólną, symboliczną twarz: pucułowatego ministranta szczelnie zapiętego pod szyją na ostatni guzik jego perfekcyjnie wyprasowanej koszuli. Ukochanego syneczka swojej mamusi, ulubieńca wszystkich nauczycieli, cierpiącego na syndrom wiecznego prymusa, który nigdy nie krzyknie „k*rwa!” ani nie uderzy pięścią w stół, aby bronić swojego zdania i własnej godności.

W słynnej internetowej ripoście Mateusz Borek odpowiedział jednemu z widzów: „Chyba pomyliłeś odwagę z odważnikiem”. Podobnie ma się rzecz z katolicką refleksją nad politycznością. Łatwo bowiem pomieszać dojrzałą diagnozę postawioną na własnych zasadach z „bezjajecznym” szukaniem trzeciej drogi w każdej możliwej sytuacji, byle nikogo nie urazić, byle nie powiedzieć czegoś jasno i stanowczo.

A dojrzałe budowanie solidaryzmu społecznego zamienić w równie podniosłe, co ostatecznie bezcelowe apele do sumień i serc wszystkich ludzi dobrej woli. Taki rodzaj politycznego sygnalizowania własnej cnoty. W konsekwencji przekształcamy politykę w metapolitykę tak metapolityczną, że niespostrzeżenie schodzimy z politycznego boiska, przyjmując rolę sędziego-recenzenta, który nadużywa słowa „ubogacać” i wszędzie wciska losowe cytaty z Jana Pawła II.

Populistyczny lud Boży

Odpowiedzią na tak zarysowane niebezpieczeństwo „ucieczki od polityczności” (parafrazując tytuł eseju Ericha Fromma) może stać się chadecki populizm. Musi to być jednak populizm specyficzny, wchodzący w otwartą polemikę z jego potocznym, dominującym rozumieniem, przekształcający to pojęcie na własne chadeckie potrzeby. Zacznijmy tę intelektualną pracę od kwestii populistycznego „ludu”.

„Paweł i Gaweł w jednym stali domu” – pisał w popularnej bajce Aleksander Fredro. Analogicznie wygląda sytuacja w przypadku dwóch podstawowych sposobów rozumienia populizmu. To awers i rewers tej samej zepsutej monety.

Pierwsza wersja to demonizowanie populistycznego ludu. Dla jaśnie nam panujących elit demoliberalizmu lud staje się wygodnym chłopcem do politycznego bicia. To synonim zacofania/ciemnogrodu/prawicowego warcholstwa.

Jego nienawistne oblicze to twarz wąsatego wujka z wesela w koszuli z krótkim rękawem noszonej do garnituru. Wujasa, który bliżej północy zaczyna nucić sprośne przyśpiewki i z charakterystycznie niepokojącym uśmieszkiem tańczącym w kącikach ust przygląda się koleżankom ze studiów panny młodej.

Dla współczesnej liberalnej arystokracji to woda na jej polityczny młyn. Z prawdziwym namaszczeniem i poczuciem dziejowej misji bierze na swoje barki brzmię politycznego katechona – tego, który ma za zadanie powstrzymać konserwatywną kontrrewolucję wujków Staszków czyhających na liberalne wolności i emancypacyjne zdobycze ostatnich dekad.

Druga strona opowiada się więc niejako z ideowego automatu za kontrrewolucją prowincji, prowadzoną pod sztandarem niedzielnego rosołu oraz schabowego z ziemniaczkami i mizerią. Dokonuje przy okazji idealizacji ludu – rzekomego bastionu tradycyjnej moralności, prawdziwego politycznego „wzorca z Sevres”.

Na sztandary czas wrzucić walkę ze zdegenerowanym liberalnym establishmentem! Najwyższa pora obalić oligarchów demoliberalizmu! Do boju krzyżowcy ze wsi i miasteczek do 20 tys. mieszkańców!

Była demonizacja, jest więc angelizacja – wahadło wychyla się po prostu w drugą stronę. Istnieje jednak największy wspólny mianownik obu tych podejść: zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku populistycznie rozumiany lud to twór wybujałej lub cynicznej wyobraźni, instrumentalnie wykorzystywany do walki o polityczną i klasową dominację.

W tych kłopotliwych okolicznościach chadecki populizm zmuszony jest zastosować sprytny fortel. Zamiast opowiadać się jednoznacznie po którejś ze stron manichejskiego sporu, proponujemy katolickie trzecie rozwiązanie im. Leona XIII.

Lud chadeckiego populizmu to… lud Boży, ten opisany w konstytucji soborowej Gaudium et spes. Żadne antyliberalne wujki Staszki, żadni mieszkańcy prowincjonalnej arkadii, lecz ludzie z krwi i kości, stworzeni na obraz i podobieństwo Boże.

Dla chadeckiego populizmu pojęcie ludu nie jest kategorią socjologiczną i kolejną odsłoną walki klasowej, o której pisali w przeszłości Leon XIII i Pius XI. Chadecki populizm definiuje lud przez pryzmat natury ludzkiej danej nam przez Stwórcę z całym jej wieloznacznym bagażem – ograniczeniami wynikającymi z grzechu pierworodnego oraz ambicjami osadzonymi w powołaniu człowieka do naśladowania Chrystusa.

U fundamentów chadeckiego populizmu leży więc przekonanie, że polityka powinna stanowić integralną część ludzkiej wędrówki do Nowego Jeruzalem, pomagając nam w osiąganiu świętości. Z tego powodu chadecki populizm odrzuca ideologię „zdroworozsądkizmu” i filozofię chłopskiego rozumu.

Słabości ludzkiej natury nie mogą być wymówką dla specyficznie rozumianego realizmu politycznego, który utwierdza tylko grzeszne status quo. Myląc dojrzały realizm osadzony w pełnym rozumieniu ludzkiej natury z fatalizmem w duchu „nie kombinujmy, i tak nic się nie zmieni”. Polityka może i powinna być wpisywana w szerszy porządek moralny.

Przeciwko postpolityce i władzy algorytmów

Istnieje jeden temat, gdzie populizm chadecki może z czystym sumieniem zbić piątkę z populizmem rozumianym potocznie. To odrzucenie postpolityki. Jak celnie przedstawił to w eseju dla „Nowego Ładu” Jan Fiedorczuk, populizm nie chce zgodzić się na pachnący Fukuyamą liberalny „koniec polityki”, z gruntu fałszywe przekonanie, że odpowiedzi na wszystkie najważniejsze pytania już padły, bo zostały udzielone przez eseistów „The New York Timesa”.

Populizm nie godzi się z tym, że teraz zostają już tylko nudne rządy technokratów, politykę można wrzucić w rubrykę „nauki o administracji”, a cała polityczna sztuka to kwestia logistycznej sprawności w zarządzaniu zasobami. Taki rodzaj inżynierii społecznej na liberalnych sterydach.

Problem pojawia się jednak na etapie formułowanej przez populistów alternatywy dla liberalnej postpolityki. „Turbodemokracja”, jak określa ją Slavoj Žižek, zbyt mocno bowiem zaczyna przypominać upiorną wizję polityki przedstawioną przez Jacka Dukaja w eseju Po piśmie.

Dla „klasycznych” populistów polityka staje się bowiem tożsamościową grą na śmierć i życie. „Formą osobistej ekspresji”, „definiującą mnie kombinacją przeżyć”, „sygnalizowaniem bycia mną” – jak pisał o tym Dukaj. Napędzana dodatkowo algorytmicznym pompowaniem negatywnych emocji, manichejskim podziałem na „krystalicznie dobrych” i „demonicznie złych” miesza szczodrym gestem estetykę z etyką.

Tymczasem katolicyzm jasno rozróżnia grzech i grzesznika. Tak samo oddziela człowieka od głoszonych poglądów. Tym samym chadecki populizm nie może zgodzić się na model polityki radykalnie spersonalizowanej, gdzie liczą się tylko emocje, polityk staje się kimś na kształt politycznego influencera, a ostateczną stawką nie jest prawdziwość głoszonych poglądów weryfikowana w świetle ludzkiej natury, ale ostrość streamowanych tez przemnożona przez lajki, zasięgi i wyświetlenia.

Chadecki populizm nie odrzuca w żadnym przypadku osobistej wyrazistości i emocji, podkreśla mocno i wyraźnie „egzystencjalny” wymiar polityczności, w ramach której odbywa się realny spór o wizję dobrego życia. No właśnie, wizję dobrego życia, a nie „formę osobistych przeżyć” rodem z TikToka.

Albo gnojenie politycznego wroga w imię ostentacyjnego okazywania własnej statusowej wyższości. Tymczasem dla chadeckiego populizmu ostatecznie liczy się osadzenie w wielowiekowym nauczaniu Kościoła, a nie to, co akurat „ciemności algorytmów” wrzuciły na pierwsze miejsce Karty Na Czasie.

Zbawienie duszy, a nie większość w parlamencie

Leon XIII w Rerum novarum zrobił jeszcze jedną, najważniejszą rzecz – wyznaczył właściwą stawkę katolickiej refleksji nad polityką, a tym samym również chadeckiego populizmu.

Demaskując wspólny korzeń socjalizmu i liberalizmu, wskazał właściwego politycznego wroga katolicyzmu – materializm, który redukuje człowieka i jego egzystencję tylko do wąskich granic doczesnego życia. Od publikacji Rerum novarum obserwujemy kolejne odsłony „przekleństwa materializmu” starającego się cały czas o jedno i to samo – przekonanie człowieka, że żadne zaświaty nie istnieją.

Dlatego chadecki populizm powinien ostatecznie odrzucać raz po raz nabzdyczone stawki materialnego świata. Nie liczy się bowiem władza dla władzy, a tym bardziej władza rozumiana wąsko i opacznie jako dominacja oraz możliwość okazywania wyższości nad politycznym wrogiem. Polityka to rodzaj służby, nawet jeśli dziś brzmi to już jak idealistyczne bajdurzenie.

Skoro ludem w chadeckim populizmie jest lud Boży, czyli wszyscy ludzie stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, to jego ostatecznym celem jest działanie, które można by określić jako tworzenie „warunków instytucjonalnych dla działania Bożej łaski”. Budowanie struktur dobra czy też wdrażanie „polityk publicznych Nowego Jeruzalem”.

Chadecki populizm to nic innego jak katolicka nauka społeczna na sterydach, której właściwym i ostatecznym celem jest zbawienie każdego człowieka, a nie większość w parlamencie (która oczywiście może być w tym przydatna), bez względu na to, na jaką partię polityczną ten człowiek zagłosował w ostatnich wyborach.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.