Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Wszystkiemu winni rodzice? Przeciwko kulturze zabijania ojców im. Zygmunta Freuda

Wszystkiemu winni rodzice? Przeciwko kulturze zabijania ojców im. Zygmunta Freuda autor ilustracji: Julia Tworogowska

Nie radzisz sobie w życiu? Terapeuta powie, że to z pewnością wina zimnego emocjonalnie ojca. Albo nieporadnego. Nadopiekuńczej matki. Albo zdystansowanej. Co jest naprawdę kluczowe w kształtowaniu osobowości – wychowanie, rówieśnicy, a może geny?

Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach magazynu weekendowego Rzeczpospolitej „Plus Minus”. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku! Tytuły, śródtytuły oraz lead pochodzą od redakcji www.klubjagiellonski.pl

Na początek podzielę się pewną historią. Poszukując swojej ścieżki życiowej, miałem okazję odbywać formację wprowadzającą w życie zakonne. Kandydaci do zakonu mieli do wykonania dwa psychologiczne ćwiczenia. Jednym z nich była tzw. linia życia. Mieliśmy stworzyć chronologiczną taśmę naszych biografii. Nanieść na nią te wydarzenia, które uznaliśmy za najistotniejsze. Na taśmie kolorami oznaczaliśmy wydarzenia, które wzbudzały w nas określone uczucia – barwy oznaczały emocje, które budziły się w nas, gdy w pamięci przywoływaliśmy daną sytuację.

Drugim zadaniem była konstrukcja tzw. drzewka rodzinnego. Mieliśmy stworzyć coś na kształt drzewa genealogicznego i system znaków opisany przez legendę, która charakteryzowałaby jakość relacji pomiędzy członkami rodziny. Zwieńczeniem obydwu zadań była rozmowa z magistrem (czyli opiekunem i wychowawcą młodych kandydatów do życia zakonnego) na temat wyników naszej pracy.

Z perspektywy tematu tekstu ciekawą kwestią jest zwłaszcza to, jaki praktyczny skutek przyniósł nacisk na wymienione przeze mnie psychologiczne ćwiczenia. Wyniki oraz opinia przygotowana przez psychologa stały się głównym punktem odniesienia dla definiowania swojej tożsamości. DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholika), DDD (Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych)… W końcu okazało się, że każdy ma jakiś syndrom, bo na każdą rodzinę paragraf się znajdzie.

Miałem wrażenie, że im bardziej „druzgocąca” była opinia psychologa, tym więcej radości sprawiała diagnozowanemu. W sumie mnie to nie dziwi. Oto bowiem znalazło się uzasadnienie dla słabości. Lęki czy agresję można było zrzucić na karb trudnego dzieciństwa, złych rodziców. W końcu można było zdjąć z siebie – choć na chwilę – nieznośny ciężar odpowiedzialności za swoje wnętrze, przyjąć rolę ofiary, odetchnąć z ulgą i powiedzieć: „To nie moja wina”.

Kultura zabijania ojców im. Zygmunta Freuda

Dalekie powidoki ze zgubnego wpływu wychowania na dzieciństwo należy szukać u Jeana-Jacqueśa Rousseau. Kultura przyswoiła sobie francuskiego myśliciela w sposób następujący: człowiek rodzi się dobry, to wychowanie i socjalizacja go psują. Pomijając fakt, że Rousseau był trochę nieco bardziej subtelny w swych rozważaniach, to kultura tak właśnie przekazuje powszechnie jego myśl.

Jednak za prawdziwego ojca założyciela owego „grzebania w dzieciństwie” należy uznać nie kogo innego jak legendarnego austriackiego psychoanalityka Zygmunta Freuda – ojca założyciela psychoterapii w ogóle. Choć nie podzielał charakterystycznego dla Rousseau antropologicznego optymizmu, to podobnie jak on upatrywał problemów człowieka w procesie wychowania.

Tekstem kluczowym dla tej swoistej „hermeneutyki dzieciństwa” jest esej „Analiza fobii pięciolatka”, gdzie Freud napisał: „Hans jest w rzeczy samej Edypem, który chciałby pozbyć się ojca, aby samemu być z piękną matką, aby spać z nią”. Każdy mężczyzna chce zabić ojca, aby spać z matką. Każda kobieta chce zabić matkę, aby spać z ojcem.

Cóż, choć teoria Freuda o transcedentalnym dla natury ludzkiej kompleksie Edypa jest dziś odrzucana – uważa się, że realne występowanie tego typu przypadłości jest bardzo rzadkie – to, jak sądzę, rdzeń jego myśli jest dalej replikowany zarówno w kulturze, jak i w niektórych nurtach psychoterapeutycznych. Chodzi o przekonanie, że kluczowe dla naszego zdrowia psychicznego jest doświadczenie relacji z ojcem i matką.

Z głównych nurtów psychoterapeutycznych grzebanie w dzieciństwie jest istotnym elementem w terapii psychodynamicznej, będącej przekształconą kontynuacją pomysłu Freuda. Polega ona przede wszystkim na próbie rozwiązywania wewnętrznych konfliktów pomiędzy pragnieniami id oraz superego poprzez dotarcie do ich źródeł, uświadomienie ich sobie oraz doświadczenie leczącej mocy relacji terapeuty i pacjenta.

Sam miałem okazję brać udział w terapii psychodynamicznej. Wielokrotnie w jej trakcie sugerowano mi szukanie źródeł obecnych kłopotów w dzieciństwie oraz poszukiwanie analogii pomiędzy aktualnymi relacjami a relacjami z rodzicami.

W moim przypadku był to błędny trop. Fakt jest jednak taki, że pierwszymi „podejrzanymi” byli rodzice. By przenieść ciężar „dochodzenia” na inne rejony, w pierwszej kolejności trzeba było najpierw odrzucić hipotezę „toksycznego domu”.

Znów – nie uważam, by spotkała mnie krzywda, wręcz przeciwnie, terapia pomogła mi stanąć mocniej na nogach. Zwracam tylko uwagę na tendencję – kierowanie uwagi najpierw na rodziców.

Judith Harris odkrywa, jaki naprawdę jest wpływ rodziców na kształt osobowości dziecka. „Przewrót kopernikański”

Wbrew temu, co chciałby Freud, psychoanaliza nie stała się nigdy dziedziną ściśle naukową. Nie jest oparta na twardych empirycznych danych, z których dedukujemy wnioski i na ich bazie formujemy metody leczenia. I być może ze swej natury nigdy taką stać się nie może. Wszakże jak stwierdził prof. Wawrzyniec Rymkiewicz, psychoterapia jako jedna z niewielu współczesnych dziedzin realizuje wciąż greckie wezwanie „poznaj samego siebie” i filozofię rozumianą jako sztukę dobrego życia, szukanie szczęścia.

Nie zwalnia to jednak psychoterapii od przejścia próby ogniowej naukowej krytyki. Co więc o wpływie dzieciństwa i rodziców na osobowość dzieci mówi nauka?

Poniższe przykłady podaję za Tomaszem Stawiszyńskim, który w książce „Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii” dokonuje wyczerpującego przeglądu współczesnego dyskursu popterapeutycznego. Krytykę zbyt daleko idącego przypisywania wychowaniu kluczowego wpływu na kształtowanie osobowości wyrazili chociażby tacy naukowcy jak Scott O. Lilienfeld, Steven Jay Lynn, John Ruscio i Barry L. Beyerstein w książce „50 wielkich mitów psychologii popularnej”.

Z kolei Thomas Bouchard, na bazie prowadzonych przez siebie w latach 80. i 90. badaniach, wykazał, że bliźnięta jednojajowe, które rozdzielono od razu po urodzeniu i wychowano w różnych rodzinach, są pod względem inteligencji, otwartości na doświadczenie, neurotyczności, pracowitości i ekstrawersji bardziej podobne do siebie aniżeli rodzeństwo adopcyjne – wychowywane razem, ale pochodzące od różnych biologicznych rodziców. Co więcej, rodzeństwo adopcyjne nie wykazuje się względem siebie większym podobieństwem, aniżeli para losowych niespokrewnionych ze sobą osób. Czyżby więc jednak nie wychowanie, nie rodzice, a geny?

Tę tezę zdaje się potwierdzać Judit Harris w książce „Geny czy wychowanie?”. Książce, którą Steven Pinker, wybitny współczesny psycholog akademicki, nazwał przewrotem kopernikańskim w psychologii. Harris podzieliła się w niej wnioskami z przeprowadzonej przez nią bardzo drobiazgowej metaanalizy większości dostępnych danych dotyczących czynników wpływających na kształtowanie się osobowości człowieka.

Co wyszło z jej badań? Że na kształt osobowości wpływ rodziców jest nikły. Decydują geny oraz kontakt z rówieśnikami. Czy więc terapia nie powinna być ostatecznie ukierunkowana na poznanie swoich genetycznie dziedziczonych predyspozycji, zarządzanie nimi oraz na szukanie „błędów” w rówieśniczej socjalizacji?

Pierre Legendre: kluczową rolę dla człowieka pełni „Wielki Inny”

Mam duży opór przed łatwym przechodzeniem od jednej skrajności w drugą. Od determinizmu dziecięcego do biologicznego. Czy rzeczywiście, jak przekonują niektórzy, jesteśmy zdeterminowani przez geny, a neuronauki obalają prawdę o wolnej woli człowieka? Proponuję złoty środek. Inspiracją jest dla mnie odczytanie procesu kształtowania się człowieka przez francuskiego myśliciela Pierre’a Legendre’a, przyjaciela słynnego francuskiego psychoanalityka Jacques’a Lacana.

Legendre – za Lacanem zresztą – stawia tezę, że człowiek rodzi się niejako niedokończony. Jest radykalnie niesamodzielny, zdany na chaos swoich popędów i opiekę najbliższego otoczenia. By wyjść z tego chaosu, musi zostać skonstruowany (co ważne – nie w rozumieniu planowej i racjonalnej konstrukcji charakterystycznej dla epoki oświecenia).

Wyróżnia się trzy etapy tej konstrukcji – etap chaosu, całkowitego stopienia z matką, subiektywnej nieodróżnialności od otoczenia; etap lustra – w którym dziecko zaczyna zyskiwać świadomość siebie – widzi swoje odbicie w lustrze i „rozumie”, że to odbicie jest jego obrazem, traktuje też jako lustra otaczających je ludzi, których reakcje stanowią dla niego sygnał, co jest dobre, a co złe, co akceptowalne, a co nie; oraz etap trzeci – etap ojca, który separuje dziecko od matki, niemowlę od jego luster, ustanawia jego podmiotowość, wprowadzając dziecko w strukturę normatywną. To „Wielki Inny” – odpowiednik freudowskiego superego: sfera zasad, granic i zakazów. Tego wszystkiego, co porządkuje pierwotny chaos dziecka.

Ten trójstopniowy schemat reprodukuje się w społeczeństwie. Ba, ten społeczny aspekt jest nawet ważniejszy niż indywidualne wychowanie. Mówiąc prościej: kluczową rolę będzie więc dla człowieka pełnił społeczny „Wielki Inny” , zestaw zasad, wartości, praw i zakazów przekazywanych przez kulturę i społeczeństwo.

Jak to pogodzić ze schematem geny+otoczenie? Czy Legendre nie wpada w pułapkę zbyt dużego dowartościowania otoczenia kosztem genów? Cóż, w świetle nauki wiemy, że ekspresja genów jest w dużym stopniu zależna od otoczenia. Jesteśmy do pewnego stopnia plastyczni. Presja środowiskowa będzie miała więc wpływ na to, w jaki sposób „geny zadziałają”. Choć więc determinują wiele z naszych cech i kierunków rozwoju, to nie determinują nas w pełni.

Determinuje nas także – co jest zgodne z wynikami badań Harris – otoczenie. Rówieśnicy – również kształtowani przez społecznego „Wielkiego Innego” – są lustrami, które nie tylko odbijają w sobie nas samych, ale są także niejako ikonami społecznych zasad, które w sobie przyswoili. Jeżeli napotykane przez nas lustra – rodzice, szkoła czy rówieśnicy – na różne sposoby nas krzywdzą, to sędzią wobec nich staje się niejako społeczny mit, sankcjonujący przyjęte przez społeczność zasady.

Jeżeli zasady społeczne mówią, że poniżanie jest złe, to gdy jestem poniżany, łatwiej uniknąć schematu obwiniania się za to, że jestem krzywdzony. Jeżeli jednak społeczny mit jest krzywdzący, wtedy tożsamość jednostki jest poważnie zagrożona – co pokazał dobitnie przypadek nazizmu i komunizmu.

Człowiek jest wypadkową genów, otoczenia i wychowania. Redukowanie jednostki do któregoś z tych elementów jest błędne. Nie albo geny, albo wychowanie, albo rówieśnicy, lecz „i” „i” „i”. Z zachowaniem odpowiednich pomiędzy tymi elementami proporcji.