Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Agnieszka Gozdyra chce ograniczyć wolność słowa w internecie? Ma trochę racji

Agnieszka Gozdyra chce ograniczyć wolność słowa w internecie? Ma trochę racji Autorka ilustracji: Julia Tworogowska

Agnieszka Gozdyra zaproponowała, by ograniczyć wolność słowa w internecie. Po tym stwierdzeniu wylała się na nią fala krytyki. Sęk w tym, że dziennikarka ma rację – brak odpowiedzialności za słowo w cyfrowym świecie jest realnym problemem. Niestety rozwiązania proponowane przez Gozdyrę pomimo słusznej diagnozy mogą okazać się problematyczne.

Nim przejdziecie do dalszej części tekstu, zachęcam do odsłuchania będących podstawą dla tego felietonu słów dziennikarki Polsatu, które wypowiedziała w trakcie rozmowy z Moniką Jaruzelską.


Według Gozdyry największym problemem internetowych dyskusji jest anonimowość. To ona zachęca do nieodpowiedzialnego i bezmyślnego posługiwania się słowem. Ułatwia hejt oraz sianie dezinformacji. Jak naprawić ten problem? Poprzez wymóg rezygnacji z anonimowości. Każdy, kto chciałby brać udział w internetowej debacie, musiałby robić to pod własnym imieniem i nazwiskiem. Poświadczenie tożsamości mogłoby się odbywać np. za pośrednictwem profilu zaufanego.

Po programie wylała się na dziennikarkę fala krytyki, a także – jakże by inaczej – hejtu. Gozdyrze zarzucano zamordyzm, tendencje cenzorskie, pogardliwy stosunek do zwykłego uczestnika debaty i tym podobne. Ja jednak wypowiem opinię niepopularną: co do diagnozy dziennikarka ma rację.

Sposób prowadzenia debaty w internecie jest dysfunkcjonalny. Obrażanie, wyzywanie i poniżanie nikogo nie dziwi. Wiele osób zatraciło poczucie, czym tak naprawdę jest hejt. Sarkastyczne, zgryźliwe komentarze uznawane są za zwykłą krytykę, a taką nie są.

Na osoby zaangażowane w działalność komentatorską w internecie wylewają się niemal bez przerwy oceany pomyj. Codzienna lektura tych wynurzeń byłaby dla ich adresatów dużą dawką emocji do przepracowania.

Anonimowość i brak kontaktu twarzą w twarz z drugim człowiekiem sprawiają, że piszemy to, czego na żywo nigdy byśmy nie powiedzieli. W każdym razie nie bez konsekwencji. Dość trafnie ujął to niegdyś Robert „Litza” Friedrich w rozmowie z Łukaszem Orbitowskim:

„Kiedyś na trzepaku wiedziałeś, że słowa mają swoje konsekwencje. Jeżeli kogoś obraziłeś, dostawałeś. Dziś każdy może napisać w internecie wszystko bez żadnej odpowiedzialności i konsekwencji”. A to – dodam do słów muzyka – demoralizuje.

Sam niejednokrotnie, czytając komentarze pod swoimi i kolegów tekstami, mam ochotę napisać coś w stylu: „Zapraszam do biura Klubu Jagiellońskiego. Tam powiesz mi to w twarz”. Badania dowodzą, że bezpośrednia obecność drugiego człowieka nas hamuje. Gdy widzimy kogoś twarzą w twarz, jego emocje i mimikę, o wiele trudniej nam go zdehumanizować. A poza tym czujemy, że ten ktoś może nam po prostu spuścić wpie***l.

Rozwiązanie, które proponuje Gozdyra, uważam jednak za problematyczne. Nietrudno bowiem sobie wyobrazić, że ów wymóg „ściągnięcia maski” w internecie zostanie wykorzystany nie tyle do „wzięcie za pysk” agresywnej części komentariatu, lecz do nieco mniej szczytnych celów, np. eliminacji poglądów politycznych. Zwłaszcza tych, które są nie na rękę – używając nomenklatury prof. Zybertowicza – tzw. cyberpanom lub politycznemu establishmentowi. Próbkę możliwości pokazał chociażby Facebook, gdy zbanował profil Konfederacji.

Żyjemy w czasie kryzysu zaufania do elit. Kto miałby być sędzią w kwestii tego, gdzie hejt się zaczyna i gdzie się kończy? Żeby pomysł Gozdyry zadziałał, trzeba by, po pierwsze, ustalić twarde kryteria graniczne tego, czym jest hejt, a po drugie znaleźć niezależnych „sędziów”, którzy dokonywaliby oceny w oderwaniu od interesów „cyberpanów” i innych wielkich cyfrowego i politycznego świata. Niestety taki pomysł pachnie aż za bardzo utopijnością.

Niezależnie jednak od tego, czy powinno się wprowadzać systemowe ograniczenia wolności słowa w internecie czy też nie, warto czasami, zanim wstuka się komentarz, wziąć kilka głębszych wdechów i zastosować starą, dobrą zasadę ewangeliczną: „Co chcecie, by inni wam czynili, i wy im czyńcie!”. Po drugiej stronie ekranu jest bowiem człowiek. A chyba nie ma lepszej definicji miłości bliźniego niż traktowanie innego jak drugiego siebie. Warto o tym pamiętać mimo iluzji, jakie wsącza w nas cyfrowy świat.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.