Wszystkiemu winien kapitalizm? Chadecki populizm jest niezgodny z katolicyzmem
W tekście Konstantego Pilawy przedstawiona została idea chadeckiego populizmu. W założeniu ma ona być próbą inspirowanej katolicką nauką społeczną odpowiedzi na populistyczny zeitgeist. Choć w tej idei zawartych jest wiele trafnych obserwacji, to całościowa koncepcja nie przekonuje, zaś wiele jej założeń jest niezgodnych z katolicką nauką społeczną.
Czym jest chadecki populizm?
Chadecki populizm jest odpowiedzią na główne wyzwanie współczesności, jakim ma być – według autora tej koncepcji – turbokapitalizm, który wdziera się w każdą przestrzeń naszego życia. Polska miała doświadczyć jego negatywnej siły w dobie transformacji rozpoczętej tuż po upadku komunizmu. Ustrój ten, zdaniem Pilawy, ale i wielu innych krytyków, jest korzystny dla nielicznych. Tworzy wygranych i przegranych, a przede wszystkim podział na elitę, która jest beneficjentem turbokapitalizmu, i lud, który konsumuje jedynie to, co spada z „pańskiego stołu”.
W efekcie pojawił się bunt wobec elit. W dyskursie medialnym został nazwany populizmem. Obserwujemy go zarówno w Polsce, jak i za granicą. Populizm ma bazować na słusznych frustracjach ludu i korzystać w politycznej strategii z ludowych emocji domagających się nie tylko korekt, ale wręcz systemowych zmian.
Pilawa patrzy na ten proces ewidentnie z sympatią i nadzieją, widzi w nim swoiste window of opportunity, które można wypełnić KNS-ową treścią. Populizm jest falą, na którą można skoczyć i przy umiejętnej nawigacji skierować ją na chadeckie tory.
Centralne miejsce w koncepcji chadeckiego populizmu zajmuje rodzina, która przestaje być kulturowym „ustawieniem fabrycznym”. Zadbanie o jej kondycję jest dziś kluczowe, jeśli mamy na uwadze – według autora – rozciąganie kapitalistycznej logiki na coraz to większe obszary życia społecznego i prywatnego. Rodzina miałaby być szkołą bezinteresowności wyrywającą nas z logiki użyteczności oraz oazą stałości wobec płynności współczesnego świata.
Populistyczna zabawa z zapałkami
Pierwsza i podstawowa wątpliwość, jaka nasuwa mi się wobec powyżej zarysowanej koncepcji, jest następująca: Czy katolicka nauka społeczna jest w ogóle do pogodzenia z populizmem? Jeśli przyjmiemy zaproponowaną przez Pilawę definicję populizmu jako strategii dyskursywnej, która polega na tworzeniu politycznego podziału na elity i niesprawiedliwie traktowany lud, to musimy uznać, że jest to podział sprzeczny z KNS-em.
Po pierwsze, z samej definicji wynika, że podział ten jest strategią dyskursywną, a więc techniką zdobywania poparcia, której celem jest skuteczność w mobilizacji ludzi, a nie bazowanie na realnej rzeczywistości. Strategia podziału na dobry lud i złe elity jest de facto socjotechniką, która ma celu pozyskanie sympatii ludu, który właśnie w taki uproszczony sposób postrzega rzeczywistość. To manipulacja.
Katolicka nauka społeczna definiuje nie tylko cele, jakie powinni realizować politycy, ale także ramy i standardy, w jakich powinno się to odbywać. Na gruncie KNS-u cel nie uświęca środków. Nie można głosić fałszywej narracji nawet dla osiągnięcia szlachetnych skutków.
Podział na dobry lud i złe elity nie jest prawdziwy. Polskie społeczeństwo jest obecnie zbyt złożone, aby tak prosty podział pasował do rzeczywistości. Trudno obecnie wskazać konkretną grupę, która byłaby systemowym beneficjentem na każdym możliwym polu. Nie ma jednej elity, która niczym rosyjscy oligarchowie byłaby oczywistym rule-makerem wykorzystującym innych do własnych celów.
Oczywiście nie jest tak, że w Polsce nigdy do takiej sytuacji nie doszło. Taką grupą w I RP była z pewnością szlachta, która wykorzystywała swoją pozycję polityczną do ugruntowania pozycji gospodarczej kosztem innych grup – mieszczan, a przede wszystkim chłopów. III RP to nie I RP czy nawet II RP, gdzie podziały klasowe były silne. Dziś nie ma jednej oczywistej grupy ludzi, która dominowałaby, a tym bardziej wyzyskiwałaby całe społeczeństwo.
Polska odziedziczyła po PRL-u egalitarną strukturę społeczną, co prof. Piątkowski uznał za jeden z filarów sukcesów polskiej gospodarki. Dowodem tego jest masowa liczba karier osób, które zawdzięczają je własnej pracy, determinacji, a nie zasobom przekazanym przez rodziców. Polska na tle państw, gdzie istnieje ciągłość struktur społecznych, jest więc krajem relatywnie inkluzywnym.
Warto także zwrócić uwagę na inny wymiar egalitarności. Polska gospodarka jest zbyt młoda, abyśmy dorobili się dużej bazy rentierów żyjących z dorobku poprzednich pokoleń. Nie mamy klasy milionerów, którzy wspólnie tworzyliby finansową elitę zdolną do narzucania reguł gry niczym wilki z Wall Street.
Prawdziwym problemem polskiego społeczeństwa jest realizacja interesów grupowych kosztem interesu publicznego, ale beneficjentami tego typu działań są bardzo różne grupy, które nie układają się w jedną zwartą społeczność. Mamy więc raczej do czynienia z wieloma, mówiąc językiem Andrzeja Zybertowicza, antyrozwojowymi grupami interesów, które cieszą się nieuzasadnionymi przywilejami, a nie jedną, wyraźnie wywyższoną grupą górującą hierarchicznie nad innymi.
Wśród nadmiernie uprzywilejowanych grup z pewnością możemy wyróżnić np. sędziów, których korporacyjna siła była w stanie skutecznie ograniczać działania władz publicznych, przedsiębiorców, którzy utrzymują przywileje podatkowe, nauczycieli, którzy cieszą się Kartą Nauczyciela, górników, którzy wywalczyli przywilej pracy w często niedochodowych miejscach, policjantów, którzy nie chcą się pozbywać praw do wcześniejszych emerytur, lekarzy wykorzystujących państwowe zasoby do prywatnych zysków czy rolników rozliczających się w KRUS-ie.
Wszystkie z powyższych grup cieszą się pewnymi przywilejami, które nie są wystarczająco uzasadnione, ale jednocześnie przywileje te dotyczą jedynie pewnego aspektu, a nie całości statusu idącego za daną profesją. I tak np. nauczyciele, choć posiadają Kartę Nauczyciela, jednocześnie zarabiają nieproporcjonalnie mało do wkładu swojego zawodu w dobro wspólne.
Dodajmy do tego, że wspomniane grupy interesów są uprzywilejowane głównie z powodu skutecznego lobbingu politycznego i wykorzystywaniu słabości polskiego państwa, a nie natury kapitalizmu, w którym żyjemy. To nie jedna zorganizowana elita podciąga drabinę, po której mogliby się wspiąć pozostali, ale liczne, niewielkie i dobrze zorganizowane grupy potrafią swoją determinacją wywalczyć przywileje kosztem dobra wspólnego. Liczne przywileje są więc efektem słabości systemu politycznego, a nie gospodarczego. Można postawić nawet bardziej odważną tezę. To właśnie ułomności polityki negatywnie wpływają na system gospodarczy.
Po drugie, tak zdefiniowany populizm jest de facto podgrzewaniem konfliktu, co wiąże się z lewicową tradycją postrzegania polityki jako walki klas, a nie KNS-ową wizją budowy wspólnoty opartej na braterstwie. Katolicka nauka społeczna optuje za zbliżaniem się ludzi do siebie i międzyklasowej solidarności, a nie antagonizowaniu jednych grupy przeciwko innym. Przecież w kanonicznej dla KNS-u encyklice Leon XIII nie wybiera socjalizmu i walki klasowej jako najlepszego społecznego rozwiązania (choć rozwiązaniem tym nie był również XIX-wieczny kapitalizm).
Zresztą przywołana w tekście Pilawy definicja populizmu pochodzi od Chantal Mouffe, lewicowej intelektualistki, która chciała w ten sposób stworzyć dogodną przestrzeń do realizacji lewicowej, a nie KNS-owej wizji społeczeństwa. Populizm jest strategią eskalacji, a nie rozładowywania konfliktu społecznego.
Po trzecie, bazowanie na niskich ludzkich instynktach jest sprzeczne z istotną dla katolickiej nauki społecznej wizją integralnego rozwoju człowieka, która wymaga innego sposobu kanalizowania negatywnych emocji aniżeli w prostackiej zemście. Mimo że Pilawa stara się dystansować od lewicowej klasowości i ludomanii, to mu się to nie udaje, ponieważ a priori uznaje za przywołanym Remigiuszem Okraską racje ludu i odrzuca racje elit. Według niego należy zawsze stawać po stronie ludu, tymczasem ten nie ma monopolu na reprezentowanie dobra wspólnego.
Należy przy tym pamiętać, że esencją strategii populistycznej jest skierowanie negatywnych emocji wobec konkretnych osób, które mają personifikować zło. Tylko wtedy, kiedy wróg ma swoją konkretną twarz, budzi emocje. Dobrym przykładem takiego toku myślenia jest modne dziś budowanie negatywnych emocji wobec deweloperów. Tworzy się z nich symbole chciwości i obwinia za trudną sytuacją mieszkaniową młodych ludzi.
Tymczasem wynika ona z wielu przyczyn. Jeśli już ktoś powinien być wskazany jako winny, to raczej pokolenie starsze od osób, które z zakupem mieszkania mają problem. Właśnie to pokolenie często lokuje swoje oszczędności w kolejne nieruchomości i winduje ceny. Obraz złego dewelopera jednak dużo lepiej przebija się do społecznych emocji, mimo że nie ma żadnych dowodów na to, że praktyki biznesowe deweloperów stoją na niższym poziomie niż firm w innych branżach.
Tymczasem katolicka nauka społeczna wykształciła zupełnie inne spojrzenie na rozwiązywanie problemów społecznych. Kluczowym pojęciem tej doktryny jest struktura grzechu, która ma być jednym z głównych źródeł społecznych problemów. To na niej trzeba koncentrować działania naprawcze zgodnie z zasadą, że problemem jest grzech, a nie grzesznik. Rzecz jasna, nie oznacza to, że grzesznik nie powinien ponieść surowych konsekwencji, ale walka z grzesznikiem to walka z objawem, a nie źródłem problemu.
Pilawa, co prawda, sygnalizuje w tekście kwestie struktur grzechu, ale refleksja nie ogranicza się do tego wątku. Chadecki populizm wyróżnia się właśnie tym, że chce korzystać z „ludowych” emocji.
Z pewnością polską strukturą grzechu wymagającą zmian jest oświeceniowy paternalizm polskich elit, przede wszystkim inteligencji, która ma poczucie nieuzasadnionej wyższości wobec polskiego ludu. I w tym przypadku trzeba jednak skupić się na tym, jak rozwiązać ten problem w sposób strukturalny oraz jak upodmiotowić szerokie masy, nie koncentrując się na personaliach, bo poza zemstą niczemu to nie będzie służyć.
Rządy Zjednoczonej Prawicy udowodniły, że skoncentrowanie problemu na osobach i środowiskach, a nie mechanizmach, przynosi złe skutki. Liberalny paternalizm został zastąpiony prawicowym paternalizmem. Ludzie się zmienili, ale problem pozostał, pojawili się jedynie nowi aktorzy na scenie.
Kapitalistyczny chochoł
Drugim problemem, jaki mam z tekstem Konstantego Pilawy, jest obecne w nim obwinianie kapitalizmu za całe zło tego świata. To dzisiaj wyraźna intelektualna moda, która w mojej ocenie znacząco wypacza rzeczywistość. Zrodziła się ona, co prawda, na tle dominacji neoliberalnej narracji w debacie publicznej, ale można odnieść wrażenie, że krytyka poszła zdecydowanie za daleko i wylewa dziecko z kąpielą.
Po pierwsze, obraz III RP jako egzemplifikacji neoliberalnego snu, który również w tekście Konstantego się pojawia, jest mocno naciągany. Polska jest krajem, w którym nigdy nie prowadzono „czystej” wolnorynkowej polityki. Od samego początku rola państwa była większa niż w innych krajach neoliberalnego Zachodu, co zostało odziedziczone po czasach po PRL-u.
Oczywiście to prawda, że poziom dostarczanych przez państwo usług nie był zbyt wysoki, ale nie ma to nic wspólnego z tezą o państwie, które wycofało się z ingerencji w system gospodarczy i pozostawiło obywateli samych sobie. To, że polskie instytucje były niewydolne, nie jest żadną przesłanka ku temu, że w Polsce panował neoliberalizm.
Ci, którzy krytycznie odnoszą się do polskiej transformacji, zapominają, że możliwości pogrążonej w gospodarczym kryzysie oraz zadłużonej po uszy Polsce były więcej niż ograniczone. To, że program 500+ pojawił się dopiero w 2016 r., a więc 27 lat po upadku komuny, nie wynikało z tego, że w tym okresie liberałowie nie chcieli dać ludziom pieniędzy, bo uważali, że lud je przepije. Nie dawali ich, bo tych pieniędzy po prostu nie było.
Przecież 40 mld zł (kilka lat temu stanowiło to ok. 10% całego budżetu Polski), jakie zostało wydane na 500+, znajdowało się całkowicie poza zasięgiem budżetowym Polski w pierwszych latach III RP. Należy przy tym podkreślić, że skala wsparcia instytucjonalnego rośnie wraz z rosnącymi możliwościami polskiego państwa. Obecnie dzięki wytężonej 35-letniej pracy polskiego społeczeństwa stać nas na to, by wspomagać potrzebujących w postaci bezpośrednich transferów, co jeszcze niedawno nie było takie oczywiste.
Kolejną kwestią jest sama ocena dorobku III RP. Pilawa, który idzie tropem innych kontestatorów polskiej transformacji, sugeruje, że „lepsze, bardziej zaradne jednostki wygrały, słabsze nie dały sobie rady”. Tymczasem w kompleksowej analizie polskiej sukcesu gospodarczego pt. Złoty wiek prof. Marcin Piątkowski – ekonomista i pracownik Banku Światowego daleki od liberalnych sympatii – wskazuje, opierając się na twardych danych, że w Polsce prawie wszystkie „łódki” się podniosły.
Gdybyśmy dziś porównali standard życia uboższej części Polaków ze standardem życia sprzed czasów transformacji, wynik byłby jednoznacznie korzystny dla III RP. Nie jest więc prawdą, że mamy prosty podział na wygranych i przegranych.
Ci drudzy są jedynie o tyle przegrani, że dystans do zamożnych się zwiększył. Nie znaczy to oczywiście, że nie mogło być lepiej i nie popełniono błędów, jednakże fakt, że standard życia przeciętnej polskiej rodziny podniósł się w ciągu ostatnich dekad jak w mało którym państwie na świecie, dowodzi, że polska transformacja jest historią ogromnego sukcesu na tle całej historii Polski.
Należy przy tym dodać, że neoliberalne dogmaty są coraz silniej kontestowane nie tylko w Polsce. Co najmniej od kryzysu lat 2008/2009 na całym świecie odchodzi się od neoliberalizmu, i to w wielu aspektach. Państwa zaczynają odgrywać coraz większą rolę w gospodarce, coraz częstsza i daleko idąca staje się regulacja wielu sektorów gospodarki, coraz większe stają się bariery handlowe, coraz chętniej banki centralne „drukują” pieniądze, a na publiczne wydatki patrzy się jak na inwestycje, a nie zbędny balast.
W dodatku głośniej wybrzmiewają obawy o przyszłość globalizacji, która jest w defensywie. Kluczową kwestią pozostaje polityka tego, który globalizację stworzył i podtrzymywał – Stanów Zjednoczonych. Obecnie coraz silniejszy jest kurs na „zwijanie” globalizacji, ponieważ przestała się ona opłacać dotychczasowego hegemonowi.
Kapitalistyczne usterki
Oczywiście w tekście Konstantego Pilawy znajdziemy wiele trafnych obserwacji problemów współczesnego świata, ale kluczowym problemem konceptu chadeckiego populizmu jest opaczne rozumienie kapitalizmu. Ten jest definiowany za Mateuszem Piotrowskim jako system gospodarczy, w którym koncentracja zasobów i narzędzi, a więc również koncentracja władzy, decyzyjności, sprawczości, umożliwia trwałe ograniczenie podmiotowości partnera. Kapitalizm został więc zdefiniowany przez pryzmat swojej usterki, jaką są tendencje monopolistyczne.
Trzeba wyraźnie podkreślić, że taka definicja jest nieprawdziwa. Istota kapitalizmu to system zbudowany na mechanizmach wolnorynkowych minimalizujących rolę państwa. Oczywiście racją jest, że w takim systemie problemem stają się monopole, ale są one usterką, którą można i należy naprawiać, a nie jego istotą.
Rzecz jasna, żyjemy w czasach, gdzie problem ten jest coraz większy, ponieważ duże międzynarodowe korporacje mają siłę i zdolność do unikania antymonopolowych polityk poszczególnych państw. Widać to szczególnie w branży big techu. Rozwiązania problemu należy jednak szukać przede wszystkim w punktowym rozwiązywaniu pojawiających się wyzwań, a nie próbach zmiany całościowego systemu gospodarczego, szczególnie że nikt nie przedstawił kompleksowej alternatywy, która byłaby realistyczna.
Pilawa ma rację, gdy wskazuje na wiele procesów kulturowych, które stanowią wyzwanie dla ludzi myślących w kategoriach dobra wspólnego. Indywidualistyczna kultura konsumpcji jest z pewnością dysfunkcjonalna dla integralnego rozwoju człowieka. Niemniej konsumpcjonizm ma swoje źródło w kulturze, a nie w systemie gospodarczym.
Purytańskie państwa w XIX w. były zdecydowanie bardziej kapitalistyczne niż współczesny świat Zachodu, ale nie były konsumpcyjne, co jest silną przesłanką do tego, że system gospodarczy daje różne rezultaty w zależności od tego, w jakim kontekście kulturowym przychodzi mu funkcjonować.
***
Idea chadeckiego populizmu jest wadliwą odpowiedzią na rzeczywisty problem ograniczonego wpływu KNS-owych diagnoz na rzeczywistość. Odpowiedź na pytanie, co zrobić, aby było inaczej, leży gdzie indziej. Dużo bardziej od krytyki systemu i próby podpięcia się pod populistyczny zeitgeist potrzebne są dziś rozwiązania, które byłyby konkretną operacjonalizacją zasad zawartych w katolickiej nauce społecznej.
To właśnie zbyt wysoki poziom abstrakcji encyklik powoduje, że są one trudno przekładalne na rzeczywistość. Nie jest to zarzut do samych dokumentów kościoła, ale do wszystkich chadeckich środowisk intelektualnych. To one, bazując na ramach zdefiniowanych w KNS-ie, powinny tworzyć rozwiązania, które będą nasycać współczesny system gospodarczy i społeczny, a przede wszystkim kulturę, chadecką treścią.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.