Niech proboszczowie dadzą kościelnym umowę o pracę!
Osadzony na fundamencie katolickiej nauki społecznej chadecki populizm powinien w pierwszej kolejności znaleźć swoją realizację w samym Kościele. Tymczasem ciągle dochodzą do mnie słuchy o kościelnych zatrudnianych „na czarno” oraz pracownikach instytucji prowadzonych przez diecezje, którzy zarabiają na zleceniu poniżej najniższej krajowej. Najwyższy czas, by polski Kościół zamienił w końcu modus operandi Mirka przedsiębiorcy-cwaniaka rodem z lat 90. na prawdziwą, proludzką i propracowniczą realizację wskazań zawartych w papieskich encyklikach.
Z życia wzięta sytuacja z zeszłego tygodnia. Odwiedziłem prowadzoną przez jedną z polskich diecezji instytucję w celu zakupu dewocjonaliów. Gdy podszedłem do kasy, sprzedawca (na oko pomiędzy 50. a 60. rokiem życia) postanowił wylać swoje pracownicze frustracje. Nie mam pojęcia, czemu postanowił obdarzyć zaufaniem akurat mnie. Może po prostu poziom jego rozgoryczenia przekroczył punkt krytyczny, a więc równie dobrze mógłby przed nim stanąć zarówno pan spod budki z piwem, jak i sam papież Franciszek.
„Wszystko muszę robić sam. Wszystko na mojej głowie. Zarabiam mniej niż najniższa krajowa. W dodatku jestem zatrudniony na umowie zlecenie, pomimo próśb nie chcą dać mi umowy o pracę. Gdy tak na to wszystko codziennie patrzę, tracę wiarę w Kościół”. Uśmiechnąłem się tylko. Sam w czasach studenckich dorabiałem w Warszawie jako kościelny. Praca na czarno, za najniższą krajową. Cóż, wówczas mi to jakoś bardzo nie przeszkadzało. Mając stypendium rektora, bez rodziny i dzieci na głowie, nie musiałem się aż tak bardzo martwić, jak związać koniec z końcem, choć życie studenta w stolicy do najtańszych nie należy.
Gdy opuściłem już miejsce owej konwersacji westchnąłem głęboko i pomyślałem: „To musi wszystko pier*****ć”. Jak Kościół ma liczyć na odzyskanie publicznego autorytetu, skoro nawet na własnym podwórku nie jest w stanie zapewnić swoim wiernym podstawowych, wydawałoby się, standardów? Jak ma mówić o integralnym rozwoju człowieka i budowie cywilizacji życia, skoro skazuje zatrudnianych w ramach instytucji kościelnych ludzi na los nowego katolickiego prekariatu?
O patologicznych standardach zatrudnienia w instytucjach kościelnych pisała również na łamach 58. teki czasopisma „Pressje” zatytułowanej Pobożny antyklerykalizm Monika Białkowska. Jak czytamy, „podczas jednej ze swoich podróży po Polsce (tu usilnie staram się nie zdradzić miasta ani diecezji) spotkałam człowieka, który pracował w kościelnej instytucji. Był rzemieślnikiem mającym umiejętności z jednej strony nie do przecenienia w miejscu, w którym pracował, ale z drugiej zupełnie nieprzydatne już we współczesnym świecie (tu staram się nie zdradzić, czym konkretnie się zajmował).
Zatrudniony był, teoretycznie przynajmniej i w kurialnym rozumieniu, «na etat». Pokazał mi kwitek ze swoją wypłatą. Otrzymywał na rękę nieco ponad 700 zł. I zaklinał mnie przy tym, żebym nigdzie o tym nie pisała, bo go zwolnią i w ogóle bez środków do życia zostanie. Dlatego tak usilnie staram się go nie zdradzić, bo wiem, że taka utrata pracy jest możliwa”.
„Wy zaś, gdy macie sprawy doczesne do rozstrzygnięcia, sędziami waszymi czynicie ludzi za nic uważanych w Kościele! Mówię to, aby was zawstydzić. A tymczasem brat oskarża brata, i to przed niewierzącymi. Czy nie wiecie, że święci będą sędziami tego świata?” – głosił św. Paweł do Koryntian i zawieszał Kościołowi poprzeczkę bardzo wysoko.
Co prawda, Apostoł Narodów pisał to trochę w innej sprawie, ale analogia jest wystarczająco czytelna. To my mamy być wzorem dla pogan, a nie poganie dla nas. Tymczasem współcześni „poganie” i świecki świat pracy niejednokrotnie gwarantują wyższe standardy traktowania człowieka aniżeli świat kościelny.
I żeby było jasne – piszę to jako człowiek, który kocha Kościół. Kocha jego przedziwną historię, Tradycję, duchowość. Widzi też, jak dużo Kościół robi dobrego dla świata, w tym polskiego społeczeństwa. Pomaga ubogim, poszkodowanym, starszym i niepełnosprawnym w ramach prowadzonych dzieł miłosierdzia. Buduje szpitale i szkoły w krajach Trzeciego Świata. Przeciera szlaki, tak jak to robi choćby Fundacja św. Józefa, w dziedzinie obrony najmłodszych przed seksualnymi nadużyciami.
Jednocześnie jednak jako człowiek, który kocha Kościół, nie mogę zamykać oczu na wyraźne dysfunkcje, jakie w tym Kościele występują. Doprawdy, jeżeli chcemy być wiarygodni, jeżeli aspirujemy do tego, by w standardach szacunku dla człowieczeństwa, ludzkiej pracy, w końcu dla rodziny, którą trzeba utrzymać, wyżywić, zapewnić dzieciom podstawę do rozwoju, przewodzić i stanowić wzór dla świata, to musimy końcu porzucić modus operandi Mirka przedsiębiorcy-cwaniaka rodem z lat 90.
Trzeba wziąć katolickie nauczanie społeczne na poważnie. Przestać w końcu myśleć, że praca dla Kościoła to zaszczyt i zapłata sama w sobie (naprawdę słyszałem to z ust jednego z proboszczów), i zacząć traktować ludzi z właściwą im godnością.
Chadecki populizm powinien rozpocząć się od samego Kościoła. W innym wypadku obawiam się, że „chadecki lud” straci w końcu cierpliwość i wywiezie kościelne elity – wszelkie eminencje i prałatów – na taczkach albo, co gorsza, zobojętnieje i od tego Kościoła się odwróci. Potrzebujemy populistycznej odnowy najpierw we „wspólnocie Matce”. Dopiero wówczas będziemy mogli skutecznie i wiarygodnie głosić treści zawarte w KNS-ie.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.