Polacy wobec powodzi: pomocny empata, cyniczny wyłudziciel, praktyk pomocy i wątły memiarz
Właśnie „Gazeta Wyborcza” przysłała mi newsletter o tytule „Polacy pomagają powodzianom. Nasze najlepsze oblicze”. Rzecz w tym, że tych oblicz mamy kilka – pomocnego empaty i cynicznego wyłudziciela, silnego praktyka pomocy tu i teraz oraz wątłego memiarza, który produkuje komentarze typu: „Kręcą drugi sezon Wielkiej Wody, hehehe”. Wszystkie te twarze to twarze Polaka stojącego oko w oko z katastrofą.
„Jedno z tych pięknych miast/Co dzień piwo, co pół roku cyrk”, jak śpiewał wokalista Perfectu. Piosenka Co się stało z Magdą K.? jest tak naprawdę o gwałcie, czego zdaje się nie dostrzegać wielu radośnie ją podśpiewujących. Nie pomogło też z pewnością stworzenie wesołej wersji przez zespół Strachy Na Lachy. Ale ujęcie atmosfery małego miasteczka jest w niej niepowtarzalne.
Dziesiątki pięknych i niepięknych polskich miast, gdzie znajdziemy „co dzień piwo, co pół roku cyrk”, a ich nazw nie znamy czasami nawet ze słyszenia, są w ostatnim tygodniu zalewane przez wielką wodę. Nie liczcie jednak na tekst polityczny, pełen gniewu na tych, co mogli przewidzieć, a nie przewidzieli, nie rozdali worków z piaskiem, źle informowali w telewizji, a teraz żałują na wypłaty odszkodowań – choć to wszystko prawda.
Chcę się skupić na innych mechanizmach towarzyszących każdej większej zmianie i katastrofie, której doświadcza społeczeństwo. W tym świetle gniew na polityków, którzy „nic nie robią, tylko lansują się na wałach” jest jednym z takich mechanizmów. Społeczeństwo polskie kieruje się zrywami.
Kiedy przychodzi moment próby, jesteśmy pierwsi, a na tego, kto zaspał i był drugi, patrzy się z podejrzliwością. W myśl wersu „hej, kto Polak, na bagnety” lecimy walczyć z wodą, odbierać po nocach obce ukraińskie rodziny z granicy wschodniej kilkaset kilometrów od naszych domów, kupować pizzę pielęgniarkom pracującym z chorymi na covid czy adoptować na czas wielkich mrozów psy ze schroniska (w Krakowie przed rokiem było takie pospolite ruszenie, że… skończyły się psy).
Robimy to bez apeli, namawiania, ulotek i długich nocnych Polaków rozmów o dobru i złu. Znieczulica społeczna, o której media nudzą w sezonie ogórkowym, nie ma startu do Polaka, gdy ten na fali entuzjastycznego wzmożenia chce pomóc innym. I pomaga. A potem przychodzi, jak zawsze po wielkim wysiłku, fala zmęczenia i znudzenia, które czasami nawet przeradza się w niechęć.
Media liberalne bombardowały nas wiosną 2022 r. na wpół (zapewne) zmyślonymi artykułami o ludziach, którzy, wziąwszy w lutym pod swój dach nieodpłatnie ukraińskie kilkuosobowe rodziny, po kilku tygodniach czy miesiącach chciały je „oddać”. Sugerowano nam w tych tekstach podprogowo, byśmy pogardzali tymi ludźmi, a przynajmniej mieli zastrzeżenie do pierwotnej czystości ich intencji.
Tymczasem reakcja zmęczenia pomocą i własną rolą „zbawcy” jest także zupełnie naturalnym odruchem. To wszystko nie znaczy, że nie należy pomocy podejmować, wręcz przeciwnie – polskie pospolite ruszenia w sytuacji próby mają ogromny urok i są bardzo skuteczne. Nie zastąpią jednak sprawnie funkcjonującego państwa, a chyba wszyscy mamy wrażenie, że bywają obsadzane w takiej roli.
Przy obecnej powodzi Polak zachował się jak zawsze. Nie spał, czuwał. Budził w nocy sąsiadów, wynosił szlam z piwnic obcym ludziom, ratował psy, koty i jeże, zbierał dary, organizował zbiórki oraz wiózł zgrzewki wody i oleju z północy kraju do Kłodzka. Nie potrzebował do tego namów ani nawoływań w mediach, nie czekał, aż „Gazeta Wyborcza” opublikuje „Poradnik Wspierania Powodzian” i dołączy do sobotniego wydania papierowy model mostu w Głuchołazach do składania. Szedł, jechał, robił.
Jednocześnie ten sam Polak robił sobie selfie na wałach, stwarzając zagrożenie, kręcił filmiki przedstawiające rwącą wodę, przechodził pod taśmą zakazującą wstępu, by mieć lepsze ujęcie, a raczej po prostu „zobaczyć na własne oczy”. Wiem, bo sama to robiłam. Mieszkam w mieście granicznym, które zostało zalane równocześnie z Głuchołazami, w niedzielę 15 września.
Gdy tylko się przejaśniło, mieszkańcy jak jeden mąż ruszyli oglądać zamknięte mosty, zalane bulwary i obłożone workami kanały pilnowane przez znudzone patrole WOT. Nie można było wejść na wały, to ruszyliśmy na górę zamkową, na taras widokowy. Rozmawiało się o tym kto zalany, czy Czesi poradzili sobie lepiej (tak) i co to w ogóle teraz będzie.
Po tygodniu czy tygodniach każde zjawisko społeczne, atmosferyczne, polityczne powszednieje. Klasa średnia jeszcze przez chwilę posygnalizuje cnotę poprzez ustawianie sobie odpowiednich nakładek na zdjęcia profilowe w mediach społecznościowych (wspiera mieszkańców Kłodzka, strażaków, czy kogo tam akurat należy nakładką wspierać – może z wyjątkiem WOT), ale mniej wrażliwi na decorum przedstawiciele innych klas ruszają z memami na temat powodzi, a Wielka Woda, netfliksowski serial o powodzi z 1997 roku, ponownie przeżywa szczyty popularności na tej platformie.
To fenomen z rodzaju samoeksplikujących się, jednak czytałam już teksty, które próbowały go objaśnić. To proste: kto nie pamięta wody sprzed 27 lat, chce zobaczyć „jak to było” i co go, być może, czeka. Poza tym zawsze w ekstremalnych sytuacjach powodzeniem cieszą się dzieła kultury na ich temat. Oglądamy godzinami wiadomości i relacje na żywo z Lewina Brzeskiego, zatem dlaczego nie sięgnąć po serial, który opowiada o podobnych wydarzeniach?
Internet pełni przy okazji tej naturalnej katastrofy zupełnie nową rolę, nieporównywalną z niczym, bo przy poprzedniej powodzi go nie mieliśmy. Pozwala się komunikować, szybciej pomagać, przekazywać błyskawicznie informacje – ale także bombarduje nas pełnymi grozy filmikami z miejsca zdarzeń, chwytającymi za serce historiami (chyba nikt nie zapomni widoku psa walczącego o życie na tonącym moście w Głuchołazach; cała Polska kibicowała jego odnalezieniu i adopcji), a także pozwala dyskutować na bieżąco, ferować oceny i wyroki.
Jeszcze tydzień temu z uwagą przeglądano media społecznościowe polityków i bardziej znanych osób, oceniając, czy wystarczająco szybko przejęły się sprawą, czy jej nie bagatelizowały, czy i w jakim tonie o niej pisały. Posłanka Paulina Matysiak była krytykowana za swoją piątkową prośbę o polecenie „jakiejś komedii” na weekend.
Zdaniem społeczności internetowej, należało już wtedy przewidzieć, że woda uderzy lada godzina. Post posłanki odebrano jako niesmaczny i zrobiono to, co zawsze robi się w takich sytuacjach – sygnalizowano cnotę na zasadzie „jak ona mogła, bo ja bym nigdy”. Po tygodniu woda zalewa kolejne miejscowości, tamte wyroki już wystygły, tak jak i temperatura sporu, a ferujący je sami czytają kryminał lub pojechali na wakacje.
To także naturalna reakcja. Nikt nie może żyć cały czas w poczuciu napięcia i ogromnego pobudzenia emocjonalnego – ani jednostki, ani społeczności. Podobnie było z pandemią covid, gdy naturalny strach o własne zdrowie i życie po kilku miesiącach zmęczył nawet autentycznie go przejawiających. Zaczęliśmy ściągać maseczki, naginać przepisy, wychodzić ukradkiem z domu (patent mojego znajomego – chodzić z lekarstwami w siatce i w razie kontroli „wracać akurat z apteki”). Ci, którzy obecnie nadal przejmują się covidem i próbują wracać do tego tematu, są uznawani za absolutnych dziwaków.
Przechorowaliśmy, nie umarliśmy, było, minęło. Dawajcie kolejną katastrofę. Przyszła wojna na Ukrainie, miliony migrantów, strach o losy Polski. Wojna trwa nadal, ale strumienie pomocy wyschły, a współistnienie z nowymi mieszkańcami kraju okazało się wielu denerwować bardziej niż się spodziewali. Nie ma w tym nic złego ani niespodziewanego.
Właśnie „Gazeta Wyborcza” przysłała mi newsletter o tytule „Polacy pomagają powodzianom. Nasze najlepsze oblicze”. Rzecz w tym, że tych oblicz mamy kilka – pomocnego empaty i cynicznego wyłudziciela, silnego praktyka pomocy tu i teraz oraz wątłego memiarza, który produkuje komentarze typu: „Kręcą drugi sezon Wielkiej Wody, hehehe”.
Wszystkie te twarze to twarze Polaka stojącego oko w oko z katastrofą. Poradzimy sobie. Jak mówi jedno z naszych powiedzeń, „jeszcze będziemy się z tego śmiali”. Powtarzamy to sobie stojąc po kolana w wodzie, słuchając monotonnego dźwięku osuszacza i biorąc urlop z powodu siły wyższej, by wypompować wodę z piwnicy. Kto, jak nie my.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.