Tortury, reżim i koniec demokracji. Jak PiS wchodzi w buty KOD-u
Jeśli uznajesz, że rządzi nami wróg, przez którego Polska może stracić niepodległość, to a priori przyjmujesz także, że reguły „normalnej” polityki nie obowiązują. Tym samym zdejmujesz z siebie odpowiedzialność za swój program i ofertę dla wyborców. Dokładnie ten mechanizm pojawił się w liberalno-lewicowej opozycji za czasów rządów PiS-u. Dziś partia Kaczyńskiego wchodzi w te same buty.
Choć Polska w naturalny sposób żyje katastrofą naturalną na Południowym Zachodzie, to politycznym wydarzeniem minionego weekendu miała być bez wątpienia demonstracja Prawa i Sprawiedliwości, która odbyła się pod hasłem „stopPATOwładzy”. Głos zabrał na niej oczywiście prezes Jarosław Kaczyński. Stwierdził, że pod rządami Donalda Tuska mamy do czynienia ze „zbrodniczymi wydarzeniami”. „Ksiądz Michał Olszewski stał się symbolem tego wszystkiego, co jest tym wielkim złem, które dzieje się dzisiaj w naszym kraju. Łamanie konstytucji, łamanie ustaw, łamanie praw człowieka, łamanie wszelkich zasad cywilizowanego państwa” – wyliczał lider PiS-u.
I ciągnął: „To jest coś, co jest hańbą tej władzy, co odbiera jej legitymację moralną, ale także i legitymację polityczną do rządzenia”. Dodał, że „wszystko przebiega tak, jak w 1950 r.”.Jeśli ktoś zastanawiałby się, skąd rozczarowująca frekwencja na proteście, to powyższe słowa prezesa PiS-u wielu mogą wystarczyć za odpowiedź.
Największa partia opozycyjna ledwie 10 miesięcy po objęciu władzy przez Koalicję 15 października wprost wzorcowo wchodzi w rolę liberalnej inteligencji i jej ulicznej emanacji – Komitetu Obrony Demokracji – z początków rządów PiS-u. Bynamniej nie jest to dobra wiadomość dla prawicy.
Święta wojna styropianowej inteligencji
Jest 23 października 2015 r., dwa dni do wyborów parlamentarnych. W Pałacu Prezydenckim mamy już nowego lokatora, a wszystko wskazuje na to, że sukces Andrzeja Dudy pociągnie za sobą zwycięstwo formacji, z której głowa państwa się wywodzi. „Gazeta Wyborcza” na czołówce alarmuje: Stawką tych wyborów jest sama demokracja.
„Jeśli PiS zdobędzie pełnię władzy, narzuci dyktaturę większości. Bez liczenia się z prawami mniejszości, bez respektu dla ducha i litery prawa” – czytamy w tekście, w którym autorzy wyliczają szereg czarnych dla Polski scenariuszy, jakie nieuchronnie czekają nas po objęciu władzy przez PiS.
Nie minęły trzy miesiące od wygranych przez Zjednoczoną Prawicę wyborów, a te same środowiska, które jeszcze przed głosowaniem zwierały szeregi, już zdążyły ogłosić koniec demokracji i zamach stanu. „Polacy! Trwa zamach stanu! Teraz!” – ogłosił na Twitterze Tomasz Lis, wówczas jeszcze relatywnie poważany dziennikarz, gdy na dobre zaczynała się awantura o Trybunał Konstytucyjny.
W takiej atmosferze minęło liberalnej inteligencji i pozostającym pod jej wpływem politykom Platformy Obywatelskiej długie osiem lat. Dziś na podobnej ścieżce znajduje się PiS. Od grudnia, kiedy doszło do wątpliwego z punktu widzenia prawnego przejęcia mediów publicznych, politycy opozycji i jej medialni kibice zaczęli mówić o „nowym stanie wojennym”. Regularnie przy tym podkreślali za samym Jarosławem Kaczyńskim, że rządzi nami „formacja zewnętrzna”.
Z odpowiedzią na pytanie, skąd po obu stronach bierze się tak silna potrzeba delegitymizacji przeciwnika, przychodzi Robert Krasowski, jeden z najbardziej przenikliwych obserwatorów polskiej rzeczywistości politycznej.
Były szef „Dziennika” w książkach O Michniku i Klucz do Kaczyńskiego kreśli wizję, w której sporem politycznym w Polsce zarządzają wychowani w PRL-u inteligenci (z tytułowymi postaciami na czele), którzy toczą wojnę o symbole i moralny mandat do sprawowania władzy.
Nie jest to miejsce na omawianie całości dorobku publicystycznego Krasowskiego, zatem przywołajmy tylko krótki cytat.„mamy pokolenie kompletnie nietypowe dla demokracji, ale typowe dla Polski. Zjawisko to obrazuje dobrze postać Adama Michnika o temperamencie zbawcy narodu i Kaczyńskiego, który rzuca u Torańskiej, że on marzy, by być emerytowanym zbawcą narodu. […] To pokolenie inteligentów jest przekonane, że zaraz, lada moment, już-już, nastąpi w Polsce katastrofa. Nie dostrzegli, że zdobyliśmy wolności i demokrację, nie są w stanie dostrzec, że mamy polityczny, normalny proces, który ma swoje wady i zalety. Więc nieustannie biją na alarm, w tarabany” – mówił Krasowski Marcinowi Fijołkowi na łamach Interii.
Partie tracą głosy…
To bicie na alarm, o którym mówił autor Klucza do Kaczyńskiego, ma swoje konsekwencje. Po pierwsze, prowadzi do wyborczych porażek i programowej stagnacji. Jeśli bowiem jako lider formacji uznajesz, że rządzi nami wróg, przez którego Polska może stracić niepodległość albo wyjść z Unii Europejskiej, to a priori przyjmujesz także, że reguły „normalnej” polityki nie obowiązują. To zaś oznacza, że zdejmujesz z siebie odpowiedzialność za swój program i ofertę dla wyborców. Twoim jedynym zadaniem jest nieustanne alarmowanie o zagrożeniu ze strony mającego stery władzy wroga.
Dokładnie ten mechanizm pojawił się za czasów rządów PiS-u. Przez bitych osiem lat politycy Platformy Obywatelskiej pytani o program własnego ugrupowania mówili, że przede wszystkim chcą odsunąć PiS od władzy. Tak jakby racją rządzenia tej partii miał być fakt, że państwem nie będzie zawiadowała ekipa Jarosława Kaczyńskiego. Gdy nieusatysfakcjonowani tą odpowiedzią dziennikarze dopytywali, czy PO chce być tylko anty-PiS-em, padały rytualne oskarżenia o „symetryzm”.
Jakie miało to konsekwencje wyborcze? Przez osiem lat PO regularnie przegrywało każde wybory, mimo że PiS popełniał większe i mniejsze błędy, które nie podobały się także wyborcom prawicy. Sukces przyszedł dopiero wtedy, gdy na scenie pojawiła się Trzecia Droga, której przedwyborcza narracja była absolutnym przeciwieństwem zarówno ówczesnej Platformy, jak i dzisiejszego PiS-u.
Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz trafnie rozpoznali, że Polacy zmęczeni są bezproduktywnymi kłótniami głównonurtowych polityków i chcą mieć alternatywę, która nie wpisuje się w logikę polaryzacji, ale jednocześnie może być atrakcyjna dla ludzi chcących pokazać zużytemu PiS-owi czerwoną kartkę. Dokładnie tak się stało. Przecież to dzięki zaskakująco wysokiemu wynikowi Trzeciej Drogi utworzenie Koalicji 15 października było arytmetycznie możliwe.
Dziś to ekipa z Nowogrodzkiej stała się niemal w całości reaktywna. Zamiast skupić się na przegrupowaniu, dekonstrukcji popełnionych błędów i przygotowaniu nowej oferty oddaje się totalnej negacji każdego ruchu rządu Donalda Tuska. Trudno w takiej sytuacji wróżyć przyszłoroczne zwycięstwo w wyborach prezydenckich.
…a słowa znaczenie
Drugą konsekwencją „świętej wojny” polskich inteligentów jest dojmująca wręcz utrata znaczenia podniosłych w teorii słów. Jeśli bowiem po relatywnie niedużych (co nie znaczy, że niewinnych; nie jest moim celem relatywizowanie łamania prawa) faulach prawnych okrzykniemy, że nie mamy już w Polsce demokracji, jeśli po areszcie dla tego czy innego opozycjonisty stwierdzimy, że rząd dopuszcza się tortur, jeśli po defraudacji miliona złotych przez wiceministra uznamy, że mamy do czynienia z największą aferą w dziejach III RP, to na własne życzenie pozbawimy się asów w rękawie.
Każdą z tych sytuacji można byłoby skutecznie wykorzystać w ramach rywalizacji politycznej, gdyby tylko nadać im odpowiednią wagę. W przeciwnym razie traci się wiarygodność, bo narracja suflowana w telewizji nie licuje z tym, co ludzie widzą na co dzień. Dochodzi do przegrzania tematu, mówiąc językiem technologii polityki, bo trudno wierzyć w dramaturgię, której się nie czuje.
Zarówno niegdyś PO, jak i dziś PiS popełniają ten błąd, gdy rozdmuchują winy przeciwników do nieprawdopodobnych rozmiarów. Koncentrują się tym samym jedynie na utwardzaniu już przekonanych, co z kolei odstrasza tzw. normalsów i powoduje, że takie słowa, jak demokracja, praworządność, konstytucja dziś już nic nie znaczą.
Nie ma bowiem stopnia wyższego od końca demokracji. To oznacza, że określenia, którymi dziś posługuje się PiS, będą musiały mu starczyć na co najmniej całą kadencję rządu Tuska. Prawda na temat emocji społecznych jest taka, że jeśli wszystko jest końcem demokracji, to nic nim nie jest.
Przejmująco pisała o tym w 2019 r. Joanna Szczepkowska na łamach „Plusa Minusa”. Jak czytamy,„»demokracja«, »konstytucja« to pojęcia, na które składa się wiele zapisanych praw i deklaracji. Czy słowa robią więc jeszcze jakiekolwiek wrażenie? Moim zdaniem nie robią żadnego, a przyczyna nie leży w ogólnej znieczulicy, tylko w tym, że rozkradziono je na potrzeby handlowe. Wszystko, co wzniosłe, co duchowe, co humanistyczne, wykorzystano w reklamie. Garnek jest genialny, kupując hulajnogę, możesz zbawić świat, a równość zadeklarujesz, wydając pieniądze na buty, w których chodzić może każdy. Każde z pojęć, na które składa się demokracja, zostało wykorzystane na potrzeby mechanizmów rynku, a to jest gra, na której poznają się już nawet małe dzieci”.Takie, jak pisała Szczepkowska, reklamy bez przerwy pokazują nam politycy i sprzyjające im media. Przez to wytracają znaczenie słów, którymi codziennie wycierają sobie twarze.
Nie stać nas na obojętność
Problem nie polega jednak tylko na semantyce. Jakkolwiek bowiem nie grozi nam koniec demokracji, który co tydzień wieszczą wzmożone okładki tygodników opinii, tak stoimy w obliczu pogłębiającego się kryzysu ustrojowego, który realnie może doprowadzić do delegitymizacji podstawowych dla funkcjonowania demokracji (!) instytucji.
Niedawno na naszych łamach zwracał na to uwagę Piotr Trudnowski:„skrajnym, ale realnym scenariuszem jest ten, w którym w 2025 r. Polska zostanie bez prezydenta, bo nie będzie można przyjąć jego ślubowania. Najbardziej prawdopodobny scenariusz wygląda następująco: ktokolwiek zostanie wybrany jesienią przyszłego roku, tego mandat będzie podważany. I co najgorsze – nie bez podstaw”.
To tylko jeden z przykładów problemu. Nie są to więc warunki, w których możemy – jako obywatele – pozwolić sobie na obojętność wobec działań polityków, nawet jeśli w obliczu “nawalanki” wydaje się ona zdrowym i zrozumiałym odruchem. Trzeba przypominać decydentom, że dalsze zacietrzewienie może doprowadzić do pełzającej anarchii i jeszcze głębszej polaryzacji społeczeństwa, a jedynym rozwiązaniem jest próba resetu konstytucyjnego, o który również jako Klub Jagielloński apelowaliśmy.
Trudno jednak zakładać, że stosunek obywateli do tych sporów ulegnie zmianie. Wszak politycy robią wszystko, by „zwykłych ludzi” zniechęcić do ich śledzenia i tym samym mieć swobodną przestrzeń do prowadzenia własnych „świętych wojen”. Tylko Polski szkoda.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.