Powódź na Dolnym Śląsku. Kto jest winien?
Tragedia na Dolnym Śląsku, która wydarzyła się pomimo tego, że o nadchodzącym kataklizmie wiedzieliśmy z wyprzedzeniem, prowadzi nas nieuchronnie do pytania: kto jest winien? Rząd? Samorząd? A może jednak przyroda? Sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, a na odpowiedzi na powyższe pytania prawdopodobnie będziemy musieli czekać bardzo długo
Tekst pierwotnie został opublikowany w formie nitki na portalu X
Zbieram od tygodnia różne doniesienia, przesłuchy i fakty w sprawie powodzi na Dolnym Śląsku. Na podsumowania przyjdzie nam sporo poczekać, fale jeszcze schodzą, ale chciałbym pokazać, dlaczego – w mojej ocenie – sprawa jest bardziej złożona, aniżeli mogłyby na to wskazywać rozgorączkowane komentarze najbardziej zaangażowanego politycznie komentariatu.
Zacznijmy od tego, że przedstawiam spostrzeżenia ogólne – będę niuansować, ale każdy z tych niuansów wymaga jeszcze dalszego niuansowania. To wszystko jest niezbędne, żeby zarysować ogólniejszą mapę problemu. Niektóre z przedstawionych przeze mnie myśli mogą wydać się pozornie sprzecznymi. Co doskonale obrazuje skomplikowanie tematu.
Po pierwsze – opad był ekstremalny. Niektóre prognozy, rzeczywiście zapowiadały, że spadnie nawet >500mm, ale nikt nie brał tego na serio. To był scenariusz skrajny i – jak się wydawało – mało prawdopodobny. Średnia prognozowa przewidywała opady rzędu 350-400mm co i tek było ekstremalne. Niestety finalnie miejscami spadło ok. 500mm.
Zatem pierwszy wniosek, który się wobec tego nasuwa jest taki: wiele górskich miejscowości przy takim opadzie po prostu nie dało się uratować. Wobec takiej skali opadu żadna hydrotechnika by nie pomogła. Ale – i tu dochodzimy do pierwszego ad vocem – w Kotlinie Kłodzkiej mogły powstać – za czasów PiSu – zbiorniki. Ale ich budowę niestety wstrzymano.
Co więcej, rżnięcie lasów w masywie Śnieżnika, gdzie mieliśmy do czynienia z najintensywniejszymi opadami, z pewnością nie pomogło. Mniej drzew – mniejsza retencja lokalna. Jednak od razu trzeba w tym miejscu dodać – wycinka i „zakilowanie” bioróżnorodności to nie tylko nasza zasługa, ale dziedzictwo trzebienia lasów przez Niemców.
Można zatem szukać winnych, ale określenie, który czynnik był decydujący będzie bardzo trudne. I pewnie post factum usłyszymy całą masę konkurujących ze sobą opowieści – ekolodzy będą podkreślać rolę wycinek, a przeciwnicy PiS-u wstrzymanie przez poprzednią władzę budowy zbiorników oraz ekstremalność opadów.
Po drugie – tak, opad był rzeczywiście ekstremalny. Może to pop-fizyka, co zaraz powiem – proszę o wybaczenie Tomasza Rożka, który słusznie zasługuje na ten tytuł i to nie jako inwektywa – ale zmiany klimatyczne robią swoje. Wyższa temperatura to więcej energii, a co za tym idzie – intensywniejsze zjawiska pogodowe. To swoisty słoń w pokoju dzisiejszej debaty – w 1997 przeszły po sobie aż 2 niże genueńskie, a opad był i tak mniejszy niż w 2024 z tylko jednego niżu!
Drugi wniosek – takie powodzie będą częstsze i w jakiejś mierze będziemy wobec nich bezbronni. Ale – jak wskazywał Maciej Bukowski – katastrofalne powodzie historycznie się zdarzały. Nie mamy super pomiarów, ale są miejsca, gdzie znaczono poziom wody, i w XVIII czy XIX ów poziom bywał wyższy aniżeli teraz.
Trzeba jednak od razu dodać – wtedy nie było takiego poziomu urbanizacji i obecności wałów przeciwpowodziowych, więc woda miała się gdzie rozlewać, a i tak poziomy rzek były nieraz wyższe niż teraz. Zatem opowieść o wyjątkowości przeszłych powodzi trzeba nieco zniuansować. Skala strat dzisiaj jest dużo większa, bo urbanizacja i gęstość zaludnienia również są nieporównywalnie większe!
Jednak – w kontrze do powyższego- przecież teraz mamy rozwiniętą hydrotechnikę, która pozwala skutecznie zarządzać powodziami. O ile skala opadów nie jest zbyt duża. Znowu – czy da się z tego wszystkiego wykazać jednego winnego? Klimat? Urbanizacja? No nie, odpowiedź będzie cząstkowa i warunkowa.
Po trzecie – kontekst historyczny. Mamy odświeżoną serialem Wielka woda społeczną pamięć o powodzi z 1997. Stąd naturalny w powszechnej świadomości lęk przede wszystkim przed zalaniem Wrocławia. W efekcie wielką wagę przykładaliśmy do Odry pomijając mniejsze rzeki. A to właśnie one dokonały największego spustoszenia.
Wniosek – Tusk miał przed kataklizmem racje, że czekają nas „jedynie” będą lokalne powodzie, bo zalanie Wrocławia (prawdopodobnie!) nam nie grozi. A właśnie Wrocław ma się głównie na myśli, kiedy się mówi o powodzi na Dolnym Śląsku. Jednak wypowiedź premiera z piątku to polityczny strzał w kolano.
Po czwarte, i to związane z trzecim. Tak jak nie dało się uratować Głuchołaz czy Kłodzka, to czeka nas dyskusja nad tym czy dało się uratować Nysę. Mieszkańcy Nysy są rozżaleni, bo żyli przekonaniem, że są chronieni 4 zbiornikami. Nie planowano ewakuacji nyskiego szpitala, bo zagrożenia miało nie być. Jednak jak wiemy Nysa została kompletnie zalana. Coś poszło nie tak.
Czy to efekt skali opadu? A może strategii zarządzających, żeby spuścić więcej wody ze zbiornika w Nysie w krytycznym momencie, aby zdesynchronizować falę na Nysie Kłodzkiej i Odrze, i uratować Wrocław? Wiemy, że takie modele leżały na stole, także po lekcjach z 1997.
Czy tak było? Nie wiem. Tu są pytania, na które nie znamy publicznie odpowiedzi. Ale znów – nawet jeśli problemem była skala opadu, mieszkańcy Nysy i tak w to nie uwierzą, bo byli utwierdzani w przekonaniu, że ich miasto jest bezpieczne.
Ale i odwrotnie – jeśli faktycznie spuszczono ze zbiornika nyskiego więcej wody, żeby zdesynchronizować fale, i „poświęcić” Nysę za Wrocław, to nikt z odpowiedzialnych tego nie powie. Bo to jest politycznie niekomunikowalne.
Po piąte – wchodzi wątek międzynarodowy, o którym pisałem w tekście dla Gościa Niedzielnego. Czy Czesi mogli zrobić więcej/lepiej? Widzimy, że poziom zarządzania tą powodzią u naszych południowych sąsiadów jest słaby, o czym z pewnością więcej może powiedzieć Bartosz Bartosik.
W tym punkcie będziemy mieć do czynienia z przerzucaniem się odpowiedzialnością – nikt po czeskiej stronie nie przyzna się do popełnionych błędów. A nasze raporty będą średnio wiarygodne – zwolennikom rządu łatwiej będzie mówić, że problem był po czeskiej stronie, a my wszystko zrobiliśmy super. Przeciwnicy – odwrotnie.
Zresztą taka narracja jest już obecna – przeciwnicy rządu wskazują, że Czesi od dawna nas informowali, że będzie źle. Jaka była prawda? Cóż, prawda w debacie publicznej stanie się ofiarą narracji, i to nie tylko teraz, ale nawet już po opadnięciu wód.
Podsumowując – niby nie powinno się robić podsumowania w trakcie powodzi, ale staram się Wam pokazać, że nawet jak wody opadną i pojawią się oficjalne podsumowania, będziemy mieć szereg konkurencyjnych ze sobą wersji „prawdy”. I w każdej z nich znajdziemy jej elementy.
Aby złapać clue rzeczywistości, trzeba będzie to wszystko o czym napisałem brać pod uwagę (także wpływ społeczno-kulturowych kodów). Tyle, że taka opowieść jest medialnie niesprzedawalna, bo mi do jej ledwie zarysowania potrzeba było 21 wpisów. Tyle. Na teraz – oby nikt więcej nie zginął.
Oby straty były jak najmniejsze i udało się uratować te miasta, które jeszcze nie są zalane. I oby ruszyła fala solidarności z ofiarami powodzi, niezależnie od tego, kogo uznamy za winnego.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.