Aborcja na życzenie. Banalność nowoczesnego zła w wydaniu Tuska i Leszczyny
Kiedy środowiska pro-life mówiły o aborcji, to często używały bombastycznego języka, niczym z Apokalipsy św. Jana. Tymczasem rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej przerażająca. Donald Tusk i Izabela Leszczyna postanowili zafundować nam biurokratyczną banalność zła, której bliżej do analiz Hannah Arendt i twórczości Franza Kafki.
Kiedy mieszkańcy starożytnej Kartaginy składali najwięcej ofiar z dzieci? Intuicja podpowiadałaby zwrócenie się ku początkom kartagińskiej państwowości. Tymczasem nic bardziej mylnego. Archeolog Lawrence Stager podkreśla, że bogini Tanit była najbardziej głodna krwi niewinnych w czasie największego rozkwitu miasta.
Im wyższy rozwój polityczny, społeczny, gospodarczy, tym więcej dzieci stawało się żertwą dla zachłannego bóstwa… płodności. „Postęp cywilizacyjny wcale nie powoduje zaprzestania składania ofiar” – podkreślała prof. Bernadette Waterman Ward. Podstawowa nauka, jaka wydaje się płynąć z historii Kartaginy jest gorzka w swym pragmatycznym okrucieństwie: najciemniejszy moralny mrok kryje się w oślepiającym świetle jednostronnego postępu.
Do podobnych wniosków doszedł prof. Zygmunt Bauman, autor pracy Nowoczesność i zagłada. Na kilkuset stronach socjolog argumentuje, że Holocaust nie był tylko zwykłym wypadkiem przy nowoczesnej pracy, ale że w tej nowoczesności już kiełkował. Podobieństwo między fabryczną taśmą Forda a arcyprzemysłowym charakterem Zagłady nie jest zatem kwestią przypadku. Nowoczesność, zapoczątkowana gilotynami rewolucji francuskiej, nosi w sobie ziarna demonicznej ciemności.
Z lektury książki Baumana można wysnuć fundamentalny wniosek: nie istnieje coś takiego jak linearny przyrost moralnego dobra w historii. A postęp technologiczny nie równa się automatycznie postępowi w sferze wartości. Podobnie jak w przypadku Kartaginy moralne zło jest naszym natrętnym towarzyszem, nie odstępuje nas na krok, niczym Jungowski cień. Nowoczesność ma swój pozytywny awers w postaci realnego postępu w wielu obszarach życia, ale też mroczny rewers, którego nie da się tak prostu wymazać i wrzucić do dziejowego lamusa.
Tę paradoksalną, podwójną naturę nowoczesności widać bardzo dobrze w wydanych ostatnio przez Ministerstwo Zdrowia Wytycznych w sprawie obowiązujących przepisów prawnych dotyczących dostępu do procedury przerwania ciąży. Teoretycznie ma być to wyraz troski o zdrowie psychiczne kobiet w ciąży. W praktyce rząd Donalda Tuska tworzy boczną furtkę i otwiera szeroko tylne drzwi dla wprowadzenia w Polsce aborcji na życzenie.
W ten sposób symboliczna dla nowoczesnego postępu figura Lekarza, sługi życia – w ramach prawdziwie diabolicznej inwersji – przemienia się w akuszera śmierci. Podobnie jak dzieje się to w innych krajach Europy Zachodniej, np. Hiszpani, gdzie po wdrożeniu analogicznych rozwiązań prawnych roczna liczba aborcji wzrosła w przeciągu 20 lat z 6,3 tys. do ponad 101 tys.
Symboliczna jest droga, jaką w tym temacie przebyliśmy od jesieni 2020 r. Wówczas na ulicach polskich miast byliśmy świadkami prawdziwie mrocznych, aborcyjnych bachanaliów. Na krótki, spektakularny moment polityka splotła się z religijnością, a liderki Strajku Kobiet przypominały kapłanki starożytnego kultu. Jakby kartagińska bogini Tanit wróciła znów do świata ludzi. Teraz już jako patronka praw reprodukcyjnych zamiast tradycyjnie rozumianej płodności.
Po czterech latach z tamtej euforycznej, bachanaliowej energii nic już nie zostało. Postulaty Strajku Kobiet zostały wdrożone aktami prawnymi niższego rzędu- w logice biurokratycznej technokracji, a nie polityczno-religijnej rewolucji. I jest w tym coś jeszcze bardziej przerażającego, niż gdyby aborcja na życzenie została ogłoszona przy fanfarach, z medialnym przytupem, jako wielkie zwycięstwo sił postępu. Niczym we Francji, gdzie prawo do zabijania nienarodzonych zostało wpisane do konstytucji i przedstawione z patosem jako triumf kobiecej wolności.
Tymczasem w Polsce wylądowaliśmy raczej w wyobraźni Franza Kafki, w której zło nowoczesności wycieka ukradkiem ze ścian i biurek urzędników. Zło proceduralne, bezosobowe, skryte pośród gąszczu niezrozumiałych dla laika rozporządzeń, paragrafów i ustaw.
Zło w swej istocie banalne, jakby w Ministerstwie Zdrowia na stanowisku podsekretarza stanu został zatrudniony aborcyjny Adolf Eichmann. Zło tak przerażające, bo sterylne, uprzejme, przeprowadzane zawsze zgodnie z regulaminem. Zło wręcz mieszczańskie, o którym moglibyście przeczytać w Aborcji pani Dulskiej.
Jak wygląda terminacja ciąży przeprowadzona w warunkach klimatyzowanej nowoczesności z całą demoniczną zwyczajnością tego zabiegu możecie zobaczyć w ostatniej scenie pierwszego odcinka serialu Sceny z życia małżeńskiego. Na pierwszy rzut oka nie wydarzyło się tam nic szczególnego.
Po prostu gabinet lekarski, tradycyjna litania potencjalnych powikłań w stylu mdłości i wymiotów oraz bohater, który na moment wychodzi na korytarz, aby wrzucić monetę do automatu z napojami. Następnie jego żona połyka tabletkę o nic nie mówiącej nazwie. I popiją ją puszką Pepsi Light, bo w automacie nie było Coli. Następuje blokada progesteronu i ciąża się kończy. To wszystko. Pusta puszka ląduje w koszu.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.