Milei, Le Pen, Meloni. Wiele twarzy alt-prawicy
Wzrost popularności ugrupowań populistycznych na całym świecie, a w Europie czy USA zwłaszcza tych o proweniencji prawicowej, jest łatwo dostrzegalny. Jakie są tego przyczyny? Czy owe partie łączy coś więcej niż niechęć do dotychczasowego status quo? Jak do tych ruchów powinni podchodzić ludzie, dla których chrześcijańska aksjologia jest podstawowym punktem odniesienia?
Idą populiści, idą populiści
Ich smród zatruje miasta całej Europy
Idą populiści, idą populiści
Rozgrabią Brukselę ich łapska, roztratują stopy
Idą populiści, nikt ich nie pokona
Chcą świat antyczny mieczem aż do trzewi przeryć
Ryk ich budzi grozę, cuchną ich imiona
Trump, Meloni, Le Pen, Milei
Stopniowa dekompozycja duopolu
Ostatnie lata przynoszą wzrost popularności polityków alternatywnej prawicy. Co kilka miesięcy w kolejnym kraju tego rodzaju partia lub polityk do niej należący odnosi sukces – znacząco zwiększa poparcie, czasem nawet dochodzi do władzy. Powoli wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy i wykształciliśmy rytualne reakcje. Jedni straszą kresem demokracji, wojną lub falą przemocy, a drudzy świętują i przypisują danej partii własne poglądy.
Amerykańskie media, a za nimi spora część europejskich, zazwyczaj wrzuca wszystkich do jednego worka, pisząc o „argentyńskim Trumpie”, „Trumpie tropików”, „czeskim Trumpie” albo „holenderskim Trumpie”. Ewentualnie, jeśli dany kraj ma już własnego oswojonego „prawicowego populistę”, wtedy to jego przyjmuje za punkt odniesienia, tworzy konstrukty, takie jak „portugalski Wilders” albo „włoski Farage”.
Wszystko to oczywiście daleko idące uproszczenia, ale coś niewątpliwie jest na rzeczy. Podstawowym zjawiskiem, które możemy zaobserwować zwłaszcza w Europie Zachodniej, wydaje się fenomen destabilizacji i dekompozycji układu sceny politycznej, który dominował od II wojny światowej (w przypadku Hiszpanii i Portugalii od śmierci generała Franco i upadku Estado Novo).
Przez dekady w większości krajów rządzili w swoich lokalnych formach chadecy i socjaldemokraci, zazwyczaj naprzemiennie. CDU/CSU i SPD w momencie zjednoczenia Niemiec w 1990 r. zdobyły 77% głosów w wyborach do Bundestagu, co i tak nie było rekordem. W 2013 r. obie formacje zyskały łącznie głos 67,2% Niemców. W ostatnich wyborach federalnych z 2021 r. było to już 49,8% – pierwszy raz minimalnie poniżej połowy.
Ten sam proces jeszcze dalej zaszedł we Francji. W I turze wyborów prezydenckich w 1988 r. kandydaci obu głównych europejskich rodzin politycznych zdobyli 71%. W 2012 r. było to już 55,81%. W ostatnich wyborach w 2022 r. kandydatki obu hegemonicznych niegdyś sił spadły na piąte i dziesiąte miejsce, razem uzyskały zaledwie 6,5%. Jeszcze kilkanaście lat temu, gdy u szczytu potęgi była Angela Merkel, jej eurochadecja rządziła jednocześnie w Niemczech, Francji, Hiszpanii i we Włoszech.
Dziś największym państwem UE z premierem z EPP jest Polska Donalda Tuska, a przed grudniem zeszłego roku była to Szwecja z koalicyjnym rządem opartym na wsparciu narodowo-konserwatywnych Szwedzkich Demokratów.
W tę próżnię częściowo wchodzą różnego rodzaju siły alternatywnej lewicy, takie jak Zieloni, francuska Francja Niepokorna Jean-Luca Melenchona, niemiecki Związek Sahry Wagenknecht, amerykańscy zwolennicy senatora Berniego Sandersa i poseł Alexandrii Ocasio-Cortez albo ugrupowania „obywatelskie i antysystemowe” włoskiego Ruchu Pięciu Gwiazd.
Zdecydowanie największy postęp odnotowały jednak partie alternatywnej prawicy. Gdy spojrzymy na parlamenty krajowe 4 największych państw UE (Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii), dostrzeżemy, że wzrost liczby posłów partii na prawo od Europejskiej Partii Ludowej jest aż 14-krotny w ciągu ostatnich 10 lat.
W każdym istotnym kraju zachodnim (także w Holandii, Austrii, Portugalii czy Szwecji) alternatywna prawica jest dziś istotnie silniejsza niż dekadę temu. Podobnie w USA, gdzie doszło do rewolucji w Partii Republikańskiej wraz z kandydaturą Donalda Trumpa oraz zużyciem się starego, postreaganowsko-bushowskiego paradygmatu, który dominował przez wcześniejsze ćwierć wieku.
Politycy, którzy jeszcze niedawno byli liderami Republikanów (były prezydent George W. Bush, kandydat na prezydenta z 2012 r. – Mitt Romney – czy jego kandydat na wiceprezydenta, późniejszy spiker Izby Reprezentantów – Paul Ryan), zostali zepchnięci na margines i naznaczeni przez Trumpa jako sługusy mrocznego establishmentu. Podobne zjawisko wyrastania wyrazistych prawicowych przywódców widzimy także w krajach funkcjonujących na obrzeżach Zachodu, mniej lub bardziej odmiennych, ale nie całkowicie obcych kulturowo, a zarazem wybierających swoich rządzących w wyborach. Do takich krajów należą (w kolejności chronologicznej) Turcja, Izrael, Indie, Brazylia czy Argentyna.
Skąd te sukcesy?
Matthew Goodwin i Roger Eatwell – brytyjscy badacze zjawiska, które określają mianem narodowego populizmu – wyróżnili 4 czynniki, 4D – distrust, destruction, deprivation, dealignment. Distrust to spadek zaufania do politycznych i medialnych elit demokracji liberalnej. Destruction oznacza popularyzację poglądu, że elity celowo i systemowo niszczą wspólnoty organizujące życie, do których znaczna część mieszkańców państw zachodnich była przywiązana, na czele z narodem i rodziną.
Deprivation określa koncentrację kapitału, wzrost nierówności materialnych oraz spadek szans na poprawę swojej sytuacji i wspięcia się po drabinie społecznej, wszystko to dotyczy przeciętnego człowieka. Dealignment to osłabienie ciał pośredniczących między elitami a obywatelami, takimi jak same partie polityczne, które kiedyś były masowe pod względem członkostwa i poparcia.
Goodwin i Eatwell przytaczają dane pokazujące, że wyborcy w wielu krajach nie tylko rzadziej posiadają kartę członkowską jakiegoś ugrupowania oraz rzadziej głosują na „klasyczne”, stare partie, ale też rzadziej w ogóle oddają głos oraz częściej zmieniają preferencje z wyborów na wybory, rzadziej konsekwentnie wspierają jedną opcję.
W skali świata bez wątpienia wyrastanie ruchów alternatywnej prawicy jest reakcją na dominujący w poprzednich dekadach paradygmat liberalny.
Coraz bardziej swobodny przepływ ludzi, towarów i informacji w skali świata miał wiele konsekwencji. Bezprecedensowa masowa imigracja spoza Europy na Stary Kontynent, do której doszło w ostatnich kilkudziesięciu latach, znacząco zmieniła strukturę społeczną takich krajów, jak Wielka Brytania, Francja czy Niemcy.
Stany Zjednoczone od czasu swojego powstania były zdecydowanie zdominowane przez ludzi pochodzenia europejskiego i otwarte przede wszystkim na imigrację europejską. Jeszcze w 1960 r. osoby pochodzenia europejskiego stanowiły 85,4% mieszkańców, a do tego dochodziło 10,5% osób ciemnoskórych (głównie potomków niewolników) oraz 0,3% Indian, rdzennej ludności Ameryki. Później doszło jednak do otwarcia USA na masową imigrację pozaeuropejską. W 2020 r. osoby pochodzenia europejskiego stanowiły już tylko 57,8% mieszkańców USA, a ciemnoskórzy 12,4%. Ogromnie wzrosła za to liczba imigrantów innego pochodzenia, przybywających do Ameryki z całego świata.
Napięcia na tle kulturowym i etnicznym znajdują się w centrum amerykańskiej polityki. Nieustannie powracają też spory o tożsamość Ameryki. Dla jednych historyczne Stany to powód do dumy, a ich ojcowie założyciele to bohaterowie. Inni przypominają, że pierwsi prezydenci byli często właścicielami niewolników, a w przeszłości Ameryki widzą strukturalną przemoc i dominację białych mężczyzn, z którymi się nie identyfikują. W krajach europejskich zmiany demograficzne nie zaszły jeszcze aż tak daleko, ale za to znacznie więcej niż w USA jest muzułmanów, którzy mają silną tożsamość i wiążą się głównie z innymi muzułmanami.
Swobodny przepływ towarów doprowadził z kolei do deindustrializacji krajów zachodnich, koncentracji kapitału i wzrostu znaczenia największych koncernów, które stały się potężniejsze od wielu państw. Joel Kotkin przestrzegał przed „neofeudalizmem”, zagrożeniem wymarcia globalnej klasy średniej i spadkiem mobilności społecznej.
Wielu autorów pisało o liberalnej neoarystokracji łączącej wspomniany czynnik plutokratyczny oraz legitymizujący jej władzę czynnik ideologiczny – traktowane w sposób parareligijny kolejne generacje praw człowieka. Rozwój technologiczny umożliwił błyskawiczny obieg informacji i rozprzestrzenianie tych samych wzorców zachowań z centrum Zachodu na cały świat, łącznie z peryferiami Zachodu, takimi jak Polska.
Do tego dochodzi towarzysząca swobodnemu przepływowi ludzi, towarów i informacji uniformizacja kulturowa, która w oczywisty sposób opłaca się wielkim koncernom. Wszystkie 3 zjawiska prowadziły do utraty poczucia sprawczości i bezpieczeństwa narastającej liczby mieszkańców państw zachodnich, które w związku z tym są gotowe głosować na partie alternatywne.
Warto wreszcie zwrócić uwagę także na osłabienie trwałości rodziny i sekularyzację w świecie zachodnim w ostatnich kilkudziesięciu latach. Łączy się to z osłabieniem spoistości narodowej w niektórych krajach wskutek przemian demograficznych i kulturowych. Z jednej strony wzbudza to złość ludzi silnie utożsamiających się z tradycyjnymi wspólnotami jako organizującymi życie społeczne.
Z drugiej strony ludzie zatomizowani są, co może wydawać się nieco paradoksalne, niejednokrotnie bardziej podatni na retorykę antysystemową i identyfikację z silnym przywódcą, który obiecuje rozwiązać ich problemy. Partia czy ruch polityczny mogą dawać substytutywne poczucie przynależności i sensu tym, którzy nie znajdują go gdzie indziej. Dobrze widzimy to w Polsce silnie dotkniętej politycznym neotrybalizmem.
Czy istnieje jedna alternatywna prawica?
Jednocześnie ruchy alternatywnej prawicy w poszczególnych krajach często wskazują zupełnie inne rozwiązania pozytywne. Dwa obszary, na których różnice wydają się największe, to polityka zagraniczna i gospodarka. Spektrum opinii jest bardzo szerokie – od afirmacji wolnego rynku i indywidualizmu w kontrze do socjalizmu i kolektywistycznej lewicy po zdecydowaną krytykę kapitalizmu jako systemu niszczącego trwałe wspólnoty.
Od afirmacji świata wielobiegunowego oraz postrzegania Ameryki jako imperialnego, niszczącego wszelkie trwałe wspólnoty i suwerenność poszczególnych narodów roznosiciela permisywizmu i liberalizmu po postrzeganie USA jako filaru cywilizacji zachodniej i patrzenie z nadzieją na trumpistowską kontrrewolucję jako dającą szansę na Amerykę stawiającą w centrum państwo narodowe i tradycyjne wartości. Libertariański i wyraziście proamerykański prezydent Argentyny, Javier Milei, to skrajny przykład, ale wpisuje się on przecież w szersze tradycje prawicy latynoamerykańskiej, zazwyczaj wolnorynkowej i ciepło spoglądającej na Waszyngton (Pinochet, Bolsonaro itd.).
Tendencje przeciwne odbijają się w deklaracjach programowych Marine Le Pen, takich jak „wolność jest wszystkim oprócz ultraliberalizmu” czy „nasz projekt polityczny jest oparty na odrzuceniu indywidualizmu i wszechwładzy pieniądza. Na odmowie podporządkowania człowieka czysto konsumenckiej logice wspieranej przez chciwe międzynarodowe korporacje. Chcą one uczynić z człowieka zuniformizowany byt, którego jedynym sensem życia są produkcja i konsumpcja”.
Przywódczyni Zjednoczenia Narodowego przez lata afirmowała także świat wielobiegunowy i osłabienie globalnej dominacji USA i czerpała z tradycji francuskiej Nowej Prawicy i Alaina de Benoista. Od niedawna, zwłaszcza po agresji Rosji na Ukrainę, złagodziła tu swoje stanowisko.
Nie jest przypadkiem, że to grupa Tożsamość i Demokracja w Parlamencie Europejskim, do której należą m.in. Le Pen, Salvini, AfD i Wilders, ma najwyższy odsetek rozbieżnych głosowań. Niejednokrotnie podzielone są także alt-prawicowe środowiska w poszczególnych krajach.
W dalszej kolejności istotnym polem różnic są zagadnienia cywilizacyjne. Geert Wilders, który niedawno wygrał wybory i może wkrótce współrządzić Holandią, łączy progresywny liberalizm ze zdecydowanym odrzuceniem islamu jako totalitarnej ideologii. Chce bronić zachodnich „wolności”, demokracji, feminizmu i praw LGBT przed religią, którą postrzega jako zacofaną i dziką.
Konserwatysta czy nacjonalista z kraju katolickiego, ale także zwolennik neopogańskiej francuskiej Nowej Prawicy, będzie miał zazwyczaj odwrotne priorytety. Owszem, będzie widział w masowej imigracji problem, ale za podstawowe zagrożenie uzna właśnie liberalizm i erozję tradycyjnych tożsamości. To w nich będzie widział przyczynę słabości Europy wobec islamu oraz zamierającej demografii, która otwiera Stary Kontynent na napływ imigrantów. Samą religię mahometańską może nawet często szanować jako przejaw przywiązania do tradycji i transcendencji w świecie zdominowanym przez liberalizm i kult chwilowych przyjemności.
Wszystkie ruchy alt-prawicowe na różne sposoby kontestują demokratyczno-liberalny determinizm, elementy kolejnych generacji praw człowieka, władzę (różnie nazywanej) globalnej elity i ideologię ją legitymizującą. Wszystkim mniej lub bardziej przeszkadza poprawność polityczna. Wszystkie konstatują i krytykują ograniczenie polityczności przez „bezpieczniki” demokracji liberalnej, sądy, media, międzynarodowe instytucje i korporacje.
Dość powszechna zgoda panuje też w sprawie obrony wolności słowa. Jednym przeszkadza jednak głównie prawo imigrantów do osiedlania się w wybranym przez siebie kraju i multikulturalizm, innym kwestie kulturowe – agenda woke, dechrystianizacja czy prawo do małżeństw homoseksualnych i aborcji. Dla jeszcze innych priorytet to suwerenność i oddawanie kompetencji na poziom międzynarodowy (unijny). Do tego dochodzą różnice interesów narodowych między poszczególnymi krajami.
Nie jest też przypadkiem, że na czele ruchów alternatywnej prawicy często stają charyzmatyczni przywódcy, którzy są jednak dość elastyczni ideowo lub nie mają pogłębionej wizji. Najlepszym przykładem jest Donald Trump. Gdy milioner-celebryta wygrał wybory w 2016 r., przez chwilę mogło się wydawać, że realną treść jego rządom będzie nadawał szef jego kampanii, Steve Bannon, który został głównym strategiem Białego Domu.
Bannon to ekscentryczny, ale jednak intelektualista, który miał ambicję stania się intelektualnym przywódcą światowego ruchu narodowo-populistycznego, a w swojej wizji odwoływał się do historii, ekonomii i klasycznej filozofii. Fascynował się tradycjonalizmem integralnym oraz widział Waszyngton jako przedłużenie Jerozolimy, Aten i Rzymu. W praktyce Bannon wyleciał z administracji Trumpa po 7 miesiącach, a czteroletnia kadencja była wysoce chaotyczna.
Z kolei we Francji wieloletni czołowy pisarz prawicy – Éric Zemmour – stworzył przez lata spójną historiozoficzną wizję kryzysu Europy i własnego narodu oraz zaproponował drogę naprzód poprzez reafirmację. Najpierw był jednak trzymany na dystans przez najważniejszych polityków, którzy chcieli jego poparcia, a nie wcielania w życie jego idei. Gdy w końcu sam wystartował jako kandydat na prezydenta, zajął czwarte miejsce z 7% poparcia.
Przywódczynią obozu narodowego pozostała Marine Le Pen, o której Zemmour wyrażał się pogardliwie: „Ona to koty, ja to książki”. Marine wolała mówić: „On jest kandydatem końca Francji, a ja końca miesiąca. On kocha abstrakcyjną Francję z książek, gardzi zwykłymi ludźmi”.
Ten bunt trzeba schrystianizować
Program negatywny zawsze łatwiej jest sformułować niż ten pozytywny. Mimo wszystkich ułomnościach alternatywnej prawicy nie sposób jednak ignorować jej rosnącej siły. Narastający bunt i rozczarowanie to zdrowe odruchy społeczeństw wobec elit, które zawiodły i nie mają innej wizji dla swoich narodów niż stopniowe schodzenie z kart historii na poziomie zbiorowym i hedonistyczna konsumpcja na poziomie jednostkowym.
Przed nami epoka chaosu. Nie pojawi się tylko z powyższych, wcześniej omówionych względów, ale także w związku z rywalizacją amerykańsko-chińską czy agresywną polityką Rosji, czego nie możemy tracić z oczu. Będą pojawiać się różne odpowiedzi, a niektóre z nich będą pachniały neotrybalizmem i szeroko pojętym neopogaństwem.
Bunt alternatywnej prawicy trzeba starać się cierpliwie uzupełniać o program pozytywny (np. wielkie zadania rozwojowe nadające sens zbiorowości i podbudowujące jej ambicje) oraz osadzać w chrześcijańskiej matrycy aksjologicznej. Jest to trudne, ale nie niemożliwe.
Przez poprzednie dekady tysiące polityków i intelektualistów próbowało zakorzenić w chrześcijaństwie demokrację liberalną. Nie przyniosło to żadnych rezultatów, wprost przeciwnie. Główny nurt polityczno-kulturowy stał się bardziej wrogi chrześcijaństwu. Czemu więc nie spróbować działać na innym froncie, skoro nie ma wiele do stracenia?
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.