Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Między nostalgią a traumą. Opowieść o rzeczywistości PRL-owskiej wsi

Między nostalgią a traumą. Opowieść o rzeczywistości PRL-owskiej wsi autor ilustracji: Julia Tworogowska

Wioletta Grzegorzewska, Urszula Honek, Aleksandra Tarnowska. Każda z tych autorek tworzy własną opowieść o polskiej wsi, która wraz ze swoimi bohaterami na zmianę dojrzewa i obumiera. Obraz wyłaniający się z tych opowieści jest skomplikowany, wielopłaszczyznowy i nie daje się sprowadzić do prostych kategorii. Prowokuje też do zadawania pytań. O Polskę, przeszłość i nas samych.

Czy w formie delikatnie snutych opowieści może ujawnić się ból straty tego, czego nigdy nie mogliśmy doświadczyć? Powieści Aleksandry Tarnowskiej (Wniebogłos) i Wioletty Grzegorzewskiej (Tajni dyrygenci chmur) są zwrotem ku dzieciństwu przełomu lat 70. i 80. XX w. – dorastaniu przeżytym w cieniu peerelowskiej, deszczowej chmury. Z kolei zbiór opowiadań Białe noce autorstwa Urszuli Honek rozsnuwa przed nami dzieje jednej beskidzkiej wsi zatopionej gdzieś między PRL-em a współczesnością.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest trwała obecność śmierci, szczególnie we Wniebogłosie Białych nocach. Można by zadać pytanie, dlaczego jest jej tak dużo. I kolejne, przewrotne: czy nie rzuca się nam w oczy, ponieważ na co dzień robimy wszystko, by o niej nie rozmawiać?

Pamiętam, gdy moja dawna znajoma, dziś doktorantka na uniwersytecie w Wielkiej Brytanii, wyznała naszej (gimnazjalnej jeszcze) paczce koleżanek, że wie już dokładnie, jak będzie wyglądał jej grób. Zdziwiło mnie to, tym bardziej, że miałyśmy wtedy raptem 15 lat. Główni bohaterowie obu powieści, które omawiam, mają zaledwie kilka lat mniej i ze śmiercią zdążyli się już zapoznać. Na pewno nie wydaje im się tak obca, jak mnie wówczas.

Opowiadać o dojrzewaniu w późnym PRL-u można na różne sposoby. Zarysowują się dwie główne możliwości prowadzenia narracji: taka, która uwydatniałaby potencjał traumatyczny tego czasu, oraz taka, która skupia się na budowaniu atmosfery nostalgii.

Dorastanie na polskiej wsi lat 70. i 80. znacząco różniło się od tego przeżywanego w mieście. PRL-owska wieś mierzyła się z innymi problemami. Bardziej niż politycznymi fermentami musiała zająć się kwestią biedy w gospodarstwie oraz brakiem życiowych perspektyw. Migracja do miast była utrudniona, ale większość (nie tylko bohaterów omawianych książek) o niej marzyła.

W niebo wznosi się ich głos

Debiutancki Wniebogłos zaczyna się jak Kamień na kamieniu Wiesława Myśliwskiego. Tam pierwszoosobowy narrator mówił: „Kwater jest osiem, cztery na górze, cztery na dole. Tyle wyliczyłem, że powinno nas być najbliższej rodziny. Matka, ojciec, Antek, Stasiek, ich żony, Michał, no i ja”.

Tu, w debiucie prozatorskim młodej pisarki, czytamy: „Rysiek nie wiedział, skąd w rodzinie zalęgła się myśl o wyszykowaniu wszystkim grobów na zaś, ale swoje podejrzenia miał”. Obie powieści nawiązują również do pieśni ludowych, które u Tarnowskiej zyskują szczególną wartość, wyśpiewują historię marzenia dwunastoletniego Ryśka z Tuklęczy.

Tajni dyrygenci chmur Grzegorzewskiej tworzą paralelną wobec Wniebogłosu opowieść o dojrzewaniu, tym razem Loli z Hektarów, której historię możemy znać z nominowanego niegdyś do Międzynarodowej Nagrody Bookera zbioru opowiadań Guguły. W najnowszej powieści Grzegorzewska kontynuuje opowieść o obdarzonej niezwykłą wyobraźnią dziewczynie, która chciała „zostać kimś tajemniczym, kto leci wśród chmur na złotym koniu”.

Ze względu na wysoce zmetaforyzowaną narrację widzę tu rodzaj na poły onirycznej (lecz nie realistyczno-magicznej!) historii. Główna bohaterka w którymś momencie stwierdziła: „Po pewnym czasie uwierzyłam, że wszystko, co się wydarzyło podczas stanu wojennego, było tylko moim złym snem”.

Tajni dyrygenci chmur obrazują to, jak wyobraźnia dziecka może przetwarzać „komunę”. Ukazują też, jak zza dzieciństwa spędzonego w cieniu portretów partyjnych dygnitarzy i przerwanej opowieści o przeszłości („babcia za nic nie chciała o wojnie opowiadać”) może wyzierać  groza istnienia, którą dziecko doświadcza za zasłoną „cudownej strony rzeczywistości”.

Retroutopia? Nie bardzo

Kinga Dunin w tekście na łamach „Krytyki Politycznej” pisze, że obraz wsi, jaki wyłania się z kart powieści Grzegorzewskiej, podpada pod kategorię „retroutopii”. Być może Dunin przekręciła wprowadzone przez Zygmunta Baumana pojęcie „retrotopii”. Stworzyła więc pewien neologizm.

Bauman w Retrotopii. Jak rządzi nami przeszłość zawarł kompleksowy opis zjawiska społecznego, które jest – w skrócie – poszerzeniem pojęcia nostalgii, wiarą w to, że można (a nawet trzeba, bo teraźniejszość jest nie do przyjęcia) przywrócić dawny porządek, ale w sposób, który nie zagrażałby jednostkowej wolności.

Zgaduję, że autorce chodziło o standardowo rozumianą utopię, tylko przeniesioną w przeszłość – opowieść zatrutą tęsknotą do fałszywej, „idealnej” rzeczywistości wiejskiej Polski Ludowej. Literackie przedstawienia wsi zarówno u Grzegorzewskiej, jak i Honek wcale nie wyrażają tego rodzaju tęsknoty.

Nie są to bowiem opowieści utkane jedynie ze wspomnień całodniowego hasania po łące, noszenia wody ze studni do kamiennego domu nad stawem i picia napoju Ptyś o smaku pomarańczowym. Nostalgia pielęgnuje tylko dobre wspomnienia, a złe zamazuje. Jednak nawet Tajni dyrygenci chmur (w przypadku Białych nocy nie ma co do tego wątpliwości) są wypełnieni fragmentami przykrymi, wręcz dramatycznymi. Skąd więc pokusa, by zastosować w ich opisie kategorię retro(u)topii?

Pokusa, by nostalgizować

Zapisywanie dobrych zdarzeń jest dla nas – czytelników w drugiej dekadzie XXI w. – czymś obcym. Zgodnie z definicją retrotopii przyszłość nas przeraża, teraźniejszość martwi. Jesteśmy zestresowani i pogrążeni w pogoni za celami, których sensowności nie widzimy.

Mieszkanie w kamiennym domu nad stawem wydaje się w tym wypadku sielankowym, XVIII-wiecznym obrazem natury nieskażonej cywilizacyjnym naporem technologii i degradacją środowiska, z którymi mierzymy się dzisiaj. Jak inaczej możemy postrzegać wspinanie się na drzewa i zrywanie mleczy dla królików, gdy drzewa są wycinane masowo pod budowę dróg, a zwierzęta hodowane w „zwierzęcych fabrykach” nastawionych na osiągnięcie jak największego zysku?

Okoliczności te nie muszą być z zasady traktowane jako nostalgiczne. Tęsknota za nimi nasuwa się tylko przy porównaniu z obecnymi czasami. Porównaniu czynionym w dodatku przez nas, czytelników, bo nieobecnym w zapisie narratorskim.

Dzieciństwo jest, jak pisał w Lapidarium Ryszard Kapuściński, „jedyną porą, która trwa w nas całe życie”. To my nosimy w sobie silną pokusę, by nostalgizować. A co jeżeli oglądamy przeszłość uczciwie, tak jak jawiła się żyjącej wtedy osobie? Za niedługo wrócimy do tego pytania.

Trauma późnego PRL-u

Michał Bilewicz w wydanym przed kilkoma miesiącami Traumalandzie sugeruje, że traumatyczne wydarzenia w dziejach naszego kraju mogły wywoływać u kolejnych pokoleń większą wrażliwość psychiczną i podatność na doświadczenie traumy. Bilewicz przypomina też badania Ludwika Bandury nad dostępnością poznawczą, przeprowadzone na grupie tysiąca polskich nastolatków, które przeżyły wojnę. Bandura poprosił, by badani opisali swój najciekawszy sen. Okazało się, że co czwarty nastolatek był trapiony przez obrazy wojenne – egzekucje, strzały i akty zemsty.

Zastanowiło mnie, jak wyglądałyby wyniki tych badań, gdyby uczestnikami były nastolatki urodzone w późnym PRL-u. Jakie miałyby wspomnienia? Ile byłoby w nich lęku, a ile poczucia bezpieczeństwa? Czy wnuczki i wnukowie pokolenia wojny dzielą w jakimś stopniu koszmary swoich dziadków? Jakie obawy mogłyby dodać do tego czasy stalinowskie obserwowane przez ich rodziców?

Odpowiedzi na powyższe pytania nie leżą w gestii mojego tekstu, mogę jednak zasugerować rozwiązanie, jakie wyłania się z trzech tekstów polskich autorek urodzonych po 1970 r. Analizując te książki, zastanowiłam się, czy tego typu pisarstwo może być rodzajem autoterapii.

U Grzegorzewskiej odwoływanie się do dzieciństwa i dorastania nie jest niczym nowym – w przywoływanych wcześniej Gugułach czy w późniejszych Stancjach (to powieść o losach studentki) motyw ten jest główny i najważniejszy.

Za każdym razem zawieszone między realnością a snem opowieści o dzieciństwie silnie oddziałują na wyobraźnię (szczególnie w Stancjach, w których główna bohaterka uwikłana jest naprzemiennie w dwa światy – współczesny i wojenny). Temat dojrzewania najwyraźniej nie został w pełni wyeksploatowany przez autorkę, prowokuje ją do wydawania kolejnych opowieści o tym okresie życia. Jeżeli tak, to czy element autoterapeutyczny może wiązać się z utajnionym przekonaniem, że dzieciństwo, spędzone na polskiej wsi w latach 70. i 80. zostało naznaczone traumą, w którą trzeba wniknąć?

Świadczą o tym pewne przesłanki. W trzech książkach mamy do czynienia z mężczyznami ze skłonnością do alkoholu lub hazardu, biedą („często brakowało nam pieniędzy na jedzenie, a w sklepiku geesu nie dało się już wziąć towaru na kreskę”) i niezadowoleniem z życia na wsi.

Bohaterowie żywią nadzieje związane z miastem, często są one projektowane przez rodziców lub wiejską społeczność (Tajni…, Białe noce). W tle obecna jest również komunistyczna partia, stan wojenny oraz chmury Czarnobylu. Czy to jednak wystarcza, by móc uczciwie pisać o traumie późnego PRL-u?

Konieczność umierania

Myślę, że na obecność traumy może wskazać powtarzający się nieustannie w Tajnych dyrygentach chmur, Wniebogłosie i najmocniej w Białych nocach motyw śmierci. W pierwszej z wymienionych powieści objawia się on nie tylko w tragicznej śmierci członka rodziny, ale i przyrody – ulubionego drzewa czy preparowanych przez ojca głównej bohaterki ptaków. Atmosfera śmierci dotyka zatem także świat pozaludzki.

We Wniebogłosie Rysiek urządza z kuzynem pogrzeb szpaka, a w Białych nocach śmierci ludzi wtórują kolejne zgony ubijanych świń. W jednym z opowiadań Honek porę umierania przyrównano do pewnego gorącego, przygaszonego poranka. Wtedy słychać całą przyrodę, która jest współodczuwającym uczestnikiem codziennego życia mieszkańców wsi.

Myślę więc, że podstawową traumą tamtego czasu jest naoczność śmierci. Jej przeżywania nie da się uniknąć, jeśli żyje się w tak niewielkiej społeczności. Dawniej każda osoba we wsi była przecież znana, a przez to ważna, nawet jeśli nie cieszyła się powszechną sympatią. Odejście jednej jednostki odbijało się na życiu całej grupy, z którą była scalona. W miejskiej, anonimowej masie jest to doświadczenie nieznane. W mieście jesteśmy wolni od wielokrotnie ponawianej współdzielonej żałoby.

Wyśpiewać śmierć

Na wsi wieść o czyjejś śmierci trzeba było niezwłocznie wszystkim przekazać, by potem ze wszystkimi mieszkańcami móc wyruszyć w ostatnią drogę zmarłego. Widzimy to we Wniebogłosie, a ostatecznie również w Białych nocach, gdzie dotąd najczęstszą reakcją na śmierć mieszkańca wsi było zapomnienie. W Beskidach pozostają więc nie tylko ślady, a ludzie zdobywają się na gest tryumfu wspólnoty i życia w pogrążonym w samotności mikroświecie.

We Wniebogłosie Tarnowskiej pojawia się zwyczaj przekazywania sobie różańca z wiadomością o śmierci, a także przygotowywania specjalnej „deski”, na której będzie kładzione ciało zmarłego. Na niej to wbrew strachowi i konwenansom zaśpiewał Rysiek, który pragnął się wykazać przed wiejską kapelą.

Według tradycji pieśni pogrzebowe można było wykonywać tylko w stosownej okoliczności, za śpiewanie ich w innym czasie niż pogrzeb groziła kara. Można było w ten sposób „wyśpiewać” śmierć, tzn. przyzwać ją przedwcześnie do któregoś z członków rodziny oraz okryć ich hańbą.

Białych nocach spotkamy się również z innymi zwyczajami pogrzebowymi, np. w opowiadaniu pt. Dzwoneczek. Przedmioty wkładane do trumny zmarłego (takie jak stare fotografie czy tytułowy dzwoneczek) miały mu ułatwić spotkanie z bliskimi w przyszłym życiu.

Słowami narratora z Białych nocy można wyjaśnić, czym jest samotność: „[To] taka choroba nawet gorsza, niż jak się jest bez nogi, bo takiej choroby nie widać, człowiek chodzi po świecie, a wydaje mu się, że lata nad ziemią”. Myślę, że to jest klucz do odczytania największych traum, również osób żyjących w PRL-u. W obliczu największych zagrożeń i niepokojów człowiek zostanie sam: opuszczony przez ludzi, zwierzęta, a nawet rośliny…

Realizm (magiczny) PRL-u

Tezy o realizmie magicznym u Grzegorzewskiej nie można obronić, chociaż odwołuje się do niego wydawca książki. Już w pierwszych kilku zdaniach Tajnych dyrygentów chmur obecna jest wysoce zmetaforyzowana narracja obrazująca dziecięcy świat wyobraźni Loli wychowanej „na skraju Jury przy gierkówce”.

Lola tworzy własny katalog ptaków, czyta Włóczęgów północy Curwooda i rozsnuwa przed nami krajobraz dzieciństwa, w którym czas przestaje mieć znaczenie. Nie ma to jednak nic wspólnego ze wspomnianym realizmem magicznym.

Zaczarowany świat wyobraźni Loli staje się lekiem na przykre zderzenia z rzeczywistością. Właśnie dzięki wyobraźni dziewczynka znajduje sposób, jak wygrać z męczącą ją chorobą picą (zaburzeniem psychicznym, które polega na połykaniu przedmiotów niejadalnych) oraz uciec przed gwałtownymi kłótniami rodziców.

Wyobraźnia jest szansą, żeby tę nieraz trudną rzeczywistość zaczarować. Pewna magiczność myślenia jest jednak zupełnie naturalnym, właściwym dorastającym dzieciom sposobem rozpoznawania świata, w który dopiero wkraczają.

Przypadkowe moim zdaniem napomknięcie o realizmie magicznym może być jednak ciekawym tropem, który kieruje nas w stronę innego niż dokumentalny sposobu opisania skomplikowanej rzeczywistości PRL-u. Przecież – podobnie jak wspomniany nurt – to okres w historii Polski pełen sprzeczności i absurdów.

To, czego na pewno nie ma u Grzegorzewskiej, a co pulsowało w dziełach literatury realizmu magicznego, to wielkie, mityzujące narracje. Zaletą Tajnych dyrygentów chmur jest właśnie to, że historia PRL-u została wpisana w życie śląskiej nastolatki. Indywidualność przeżycia w tym wypadku jest kluczem do uniknięcia zarówno nostalgicznej retrotopii, jak i traumy.

Podobnie jest we Wniebogłosie. Poza historią pewnej rodziny na pierwszy plan wysuwa się postać chłopca z ogromnymi marzeniami. Siłą tych powieści i opowiadań zawartych w Białych nocach jest właśnie skupienie się na rodzinnym oraz wiejskim, małym świecie determinującym codzienne życie ludzi.

Wtedy Polska Ludowa z jej szarością i brakami usuwa się w cień. Być może język tych dzieł skrywa traumę, przynosi jednak także namysł nad nową opowieścią o tym czasie. To nie ucieczka w magiczne światy, nie jest to też opatrzona komentarzem narracja wspomnieniowa.

To nie wielka historia o peerelowskiej tożsamości, ale bardzo konserwatywna opowieść o pojedynczym istnieniu. Istnieniu osób, które na swój sposób doświadczają świata. Przytaczając słowa z reportażu 1989. Pozytywny mit, można stwierdzić, że „żadna wersja opowieści o przeszłości nie jest pierwsza. Żadna też nie będzie ostateczna”.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.