Dominujące uczucie współczesnego katolika? Wstyd
Popularność, jaką w katolickich kręgach, zyskał wywiad Tomasza Stawiszyńskiego dla „Gazety Wyborczej”, jest symptomatyczna. Demaskuje bowiem uczucie towarzyszące katolikom próbującym znaleźć swoje miejsce we współczesnej debacie publicznej. Tym uczuciem jest wstyd. Nadszedł czas, by podnieść wreszcie głowę i przestać się ciągle tłumaczyć, za to kim jesteśmy.
Tomasz Stawiszyński to postać wyjątkowa we współczesnej debacie publicznej. W rządzonym przez logikę polaryzacji i politykę tożsamości dyskursie przyjmuje rolę unikatową i chwalebną – człowieka, którego nie interesuje twarde dookreślenie własnych poglądów i okopanie się raz na zawsze na tych samych ideologicznych pozycjach.
Autora podcastu „Skądinąd” interesuje przede wszystkim wolne poszukiwanie prawdy, zadawanie pytań, tropienie nieoczywistych sensów w naszym chaotycznym świecie. Bez kajdan politycznej poprawności, ale też bez neurotycznej potrzeby jej przekraczania – charakterystycznej zarówno dla prawicowej części komentariatu, jak i dla tych lewicowców, którzy przez „swoich” zostali uznani za zbyt mało lewicowych.
Nie dziwi mnie też rosnąca popularność Stawiszyńskiego wśród konserwatystów i katolików. Eseista krytykuje kulturę woke i zjawisko cancel culture. Wyraża sceptycyzm wobec zbyt daleko idącego demontażu zachodniej tradycji. Pokazuje sens myślenia mitycznego i religijnego, odwołując się do Carla Gustava Junga czy Jamesa Hillmana. Woła o wspólnotowość przeciw postępującemu indywidualizmowi. Choć sam jeszcze do niedawna uważał się raczej za lewicowca, to w oczach prawicy stał się sojusznikiem w walce o obecność myślenia chrześcijańskiego we współczesnej kulturze.
Wobec tego nie dziwi mnie, że gdy Gazeta Wyborcza opublikowała rozmowę redaktor Ewy Kalety ze Stawiszyńskim pod prowokacyjnym tytułem Chrześcijaństwo wraca do gry. Świecka kultura, pseudonauka i teorie spiskowe nie wypełniły pustki, to zyskał on w katolickich kręgach bardzo dużą popularność. Choć sama rozmowa skupia się przede wszystkim na bolączkach współczesnej kultury – m.in. rugowaniu ze społecznej świadomości takich doświadczeń jak śmierć, bezradność, ograniczenia – to uwagę przykuł przede wszystkim ten fragment:
„Chrześcijaństwo będzie się odradzać i wracać do gry, wcale nie w formie fundamentalistycznej. To się zresztą już zaczyna dziać […] Chrześcijaństwo jest najlepiej nam znaną sferą symboliczną, pojęciową, filozoficzną, która z jednej strony daje narzędzia do rozmowy o sprawach fundamentalnych – życiu, śmierci, sensie, przemijaniu, dobru i złu – z drugiej natomiast ugruntowuje wartości w czymś obiektywnym”.
Rozmowa stała się wśród katolickich intelektualistów swoistym viralem. Wywoływała zachwyt i powszechną aprobatę. Nie ukrywam – dla mnie jako katolika przeczytanie podobnego rodzaju „proroctw” również stanowi balsam na skołatane serduszko. Oto ktoś niezależny, spoza kato-światka, zdaje przyznawać mi rację. Potwierdzać przekonanie, że znajduję się po właściwej strony historii. Że choć dziś chrześcijaństwo jest w odwrocie, to „jeszcze będzie przepięknie”.
Gdy jednak zastanowiłem się głębiej nad skalą zainteresowania katolików tymże materiałem, to odniosłem nieodparte wrażenie, że ukrytą emocją go napędzającą jest… wstyd. Dlaczego?
Dziś chrześcijanie w debacie publicznej często mają poczucie, że fakt wyznawania wiary w Boga Trójjedynego i traktowanie na serio nauczania Kościoła jest czymś nienormalnym. Tolerowanym, owszem, ale raczej jako coś egzotycznego, dziwacznego, nienowoczesnego, coś co odchodzi do historycznego lamusa.
Gdzieś podskórnie odczuwamy za swoją nienormalność wstyd. Wstydzimy się za rzekomo opresyjne struktury hierarchicznego Kościoła, wstydzimy się za jego historię, wstydzimy się za rzekomo szkodliwe podejście do seksualności, wstydzimy się za rzekome nienadążanie teologii za współczesną nauką. Odczuwamy wstyd, który karze nam się ciągle tłumaczyć z tego, w co wierzymy. Wstyd, który sprawia, że staramy się neurotycznie wręcz udowadniać, że jesteśmy normalnymi, rozsądnymi i racjonalnymi ludźmi.
Wobec tego, gdy Stawiszyński albo inny Matczak, osoby szanowane przez mainstream, wykształcone i oczytane, biorą chrześcijaństwo w obronę, doszukują się w nim racjonalności, wskazują na to, że współczesna kultura jest często bardziej irracjonalna aniżeli wizja rzeczywistości proponowana przez katolicyzm, czujemy ulgę. Jakby ktoś w końcu dostarczył usprawiedliwienie dla naszego istnienia. Zdjął nieznośnie uciążliwe piętno nienormalności.
Taki stan rzeczy nie może dłużej trwać. Pozostawanie w długotrwałym poczuciu wstydu jest toksyczne. Albo przyznajemy światu rację, rewidujemy poglądy i naprawiamy błędy, które jako Kościół popełniliśmy, albo przestajemy się wstydzić i z otwartą przyłbicą oraz zdrową dumą zaczynamy przedstawiać własną wizję rzeczywistości jako uprawnioną i dobrą.
W praktyce potrzebujemy obu postaw – mamy za co zadośćuczynić i mamy za co być dumni. Jednak przestańmy się w końcu nieustannie tłumaczyć. Przestańmy się wstydzić tego, kim jesteśmy. Dyskutujmy i spierajmy się ze światem. Jak równy z równym.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.