Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Postawienie na turystykę jest jak picie na umór. Skończy się kacem i zapaścią miejscowości

przeczytanie zajmie 10 min
Postawienie na turystykę jest jak picie na umór. Skończy się kacem i zapaścią miejscowości Budki i stragany przy wejściu na brzeźnieńskie molo; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0

Turystyka nie może być jedyną opcją rozwoju miejscowości czy regionu. Skutki takiego podejścia bywają paskudne – i dla mieszkańców, i dla samorządów, i na koniec także dla turystów.

Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach magazynu weekendowego Rzeczpospolitej „Plus Minus”. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku!

Małe miasta opustoszeją i upadną, a konsekwencje odczujemy wszyscy

Skutków ubocznych postawienia na turystykę jest kilka. Pierwszym z nich są oczywiście podwyżki cen wynikające nie tylko z tego, że mieszkańcy chcą sobie zarobić. Według serwisu WP Finanse ceny gofrów w Gdańsku różnią się znacznie w zależności od miesiąca. W kwietniu za suchego gofra zapłacimy 8 zł, a w maju już 9 zł. Jednak jeśli spróbować czegoś na wypasie, czyli z bitą śmietaną, polewą i owocami, to w kwietniu zapłacimy 23 zł, a w maju już 27 zł, a to przecież jeszcze nawet nie sezon.

Władze również chcą uszczknąć trochę z tego turystycznego tortu, szczególnie że jest to jeden z prostszych sposobów na podratowanie budżetu. Nie wymaga wypracowania żadnej długofalowej strategii rozwoju, inwestowania w nowe miejsca pracy, przyciągania innego typu inwestorów i przedsiębiorców.

Niech ludzie pootwierają sobie stragany z badziewiem, a my zadbamy o wygląd miasta, aby zachwycić turystów estetycznymi parkami i uliczkami. I tak powstaje infrastruktura miła turystom, ale nieprzydatna mieszkańcom. A przy tym apetyt rośnie w miarę jedzenia, może da się wycisnąć z tego trochę więcej, jeszcze bardziej podwyższyć opłatę targową, dodać jakiś kolejny turystyczny podatek i potem wybudować kolejną atrakcję dla przyjezdnych.

Mieszkańcy muszą sobie w końcu jakoś radzić. Wyprowadzają się na działki, aby wynajmować swoje mieszkania turystom w najbardziej opłacalnych okresach urlopowych. Coraz więcej mieszkań buduje się i kupuje w celach krótkoterminowego wynajmu. Ale takie rzeczy to już nie dla lokalsów, lecz dla prawdziwych biznesmenów z kapitałem, wiedzących, gdzie czekają na nich największe pieniądze. Dawni mieszkańcy są spychani na margines, a młodzi wyjeżdżają, bo nie mają na miejscu żadnych perspektyw.

Ceny mieszkań np. w Ustce już zbliżają się do tych znanych z Krakowa czy Warszawy, mało kogo jest na nie stać. Ciekawe, jak poradzi sobie samorząd, gdy nikt już nie będzie mieszkał w turystycznych miejscowościach na co dzień, kto wtedy będzie płacił „zwykłe” podatki.

No, ale przynajmniej skończy się gadanie o tym, że jak nie stać cię na mieszkanie w Warszawie, to możesz przenieść się na prowincję, bo na nią też nikogo nie będzie stać. Trzymajmy kciuki za to, aby wszystkich nas pomieściły Radom, Sosnowiec i Wałbrzych. Zostaniemy programistami i będzie się żyło dostatnio, prawda?

No, ale może gdy zabraknie lokalnych (z definicji pazernych) mieszkańców, to będzie w końcu taniej? Nic z tego i to z prostej przyczyny – trzeba zarobić na opłaty, a te samorządy coraz bardziej podwyższają. I paradoksalnie jest jeszcze drożej. W pewnym momencie otwieranie straganów przestanie być opłacalne dla polskich przedsiębiorców. Ale nie ma co się martwić, bo skuszą się na to imigranci, gotowi pracować jeszcze ciężej za mniejsze pieniądze.

A że nasze dzieci nigdy nie zobaczą polskiego morza ani gór, bo po prostu nie będzie ich na to stać? Czy myślimy w ogóle o takich długofalowych konsekwencjach? Bo jak była mowa wyżej, problem nie dotyczy tylko małych miejscowości.

Ceny biletów na Wawel czy na kolejkę na Kasprowy Wierch potrafią przyprawić o zawrót głowy. Niedługo doprowadzimy do takiej sytuacji, że nasze zabytki staną się towarem jedynie dla turystów, a my będziemy oglądać je wyłącznie na kartach szkolnych podręczników. Może jeszcze dziadkowie coś nam o nich opowiedzą…

Wenecja, Barcelona, Amsterdam, Kioto – wszyscy powoli rezygnują z turystyki masowej

Aby odwrócić niebezpieczne trendy, należy całkowicie zmienić myślenie o turystyce. I jest to zadanie dla władz, centralnych i lokalnych, a nie dla indywidualnych reformatorów. Najpierw trzeba przypomnieć sobie, że miasto należy przede wszystkim do mieszkańców, a nie turystów.

Turystyka nie może być jedyną opcją rozwoju regionu, gdyż jest to strategia krótkowzroczna prowadząca wprost do dewastacji. Nie może być tak, że jedynymi miejscami pracy dla lokalsów będą stragany i budy z goframi, a ceny wstępu do najważniejszych zabytków polskiej kultury będą poza zasięgiem większości obywateli.

Turystyka działa dobrze wyłącznie wtedy, gdy jest dodatkiem do innych, fundamentalnych inwestycji. Kiedy stawiamy ją w centrum, pożera wszystko, co tylko spotka na swojej drodze.

Część europejskich miast powoli wybudza się z tego turystycznego zauroczenia. Przed natłokiem turystów od dłuższego czasu broni się Wenecja, gdyż zagrażało to samemu istnieniu miasta. A generowane przez odwiedzających hałas, śmieci oraz ich ekscesy niwelowały wpływy do budżetu.

W marcu 2024 r. miasto testowo wprowadziło opłatę w wysokości 5 euro dla tych, którzy planują odwiedzić je tylko na jeden dzień. Ze zbyt rozrywkowymi turystami wielki kłopot miał też Amsterdam; główną przyczyną było, nie ma co się oszukiwać, liberalne podejście Holendrów do miękkich narkotyków.

Decyzją władz miejskich nie będą tam już budowane nowe hotele (z pewnymi wyjątkami), a rada miasta zamierza ograniczyć ruch statków wycieczkowych. Zakazano też palenia marihuany na ulicach w pobliżu dzielnicy czerwonych latarni i zabroniono prowadzenia wycieczek z przewodnikiem przed oknami prostytutek.

Natomiast burmistrz Barcelony Jaume Collboni mówi wprost, że nie chce, aby to miasto zamieniło się w „park tematyczny” dla turystów. Do 2028 r. ma tam zostać zakazany najem krótkoterminowy, przez który ceny wynajmu poszybowały dla barcelończyków w górę.

Ponadto wzrośnie podatek dla turystów przybywających na statkach wycieczkowych i spędzających w stolicy Katalonii mniej niż 12 godzin, nie ma też zgody na budowę nowych hoteli. Taką politykę popiera przeszło 75 proc. mieszkańców. Nic dziwnego, skoro na swoich sztandarach burmistrz umieścił hasło, że to im miasto ma służyć przede wszystkim. W 2023 r. Barcelonę odwiedziło ponad 23 mln turystów.

Nie tylko Europa walczy z turystami. W Kioto w Japonii zakazano im wstępu do słynnej dzielnicy gejsz Gion ze względu na ich skandaliczne zachowanie. Odwiedzający ciągnęli gejsze za rękawy, zmuszali do pozowania do zdjęć i przede wszystkim przeszkadzali w pracy. Dlatego właśnie władze postanowiły chronić tę część tradycyjnej japońskiej kultury.

Bo kultura upada jako pierwsza w zetknięciu z masową turystyką. Lokalna muzyka, kuchnia, a nawet obyczaje zaczynają współgrać z masowym odbiorcą, który lokalność przyjmie jedynie w strawnej dla siebie formie. Dlatego też nad morzem słychać disco polo, a nie szanty, a regionalne przysmaki zostały zastąpione przez panierowanego dorsza z frytkami.

Także w Zakopanem knajpy rezygnują coraz częściej z góralskich kapel na rzecz hitów puszczanych z głośników. Nie dość, że wychodzi taniej, to i klient ukontentowany, bo dostaje to, co zna i lubi. A jak w górach poczuje się wtedy, gdy kupi sobie góralski kapelusz na straganie.

Stawiając wyłącznie na turystykę bardziej sobie zaszkodzimy niż pomożemy

I nam przydałyby się takie hasła, ponieważ z obecną polityką turystyczną daleko nie zajedziemy. Nie mamy aż takich wielkich problemów z nadmiarową liczbą turystów jak wielkie miasta Europy, zamiast tego mamy wymierające miejscowości, odstraszające wszystkich ceny, wszechogarniającą tandetę oraz burdy w zabytkowych dzielnicach.

Należałoby skończyć z patrzeniem na krótkoterminowe zyski i całkowicie zmienić perspektywę, myśląc przede wszystkim o długoterminowym rozwoju regionów oraz o ograniczeniu turystyki rozrywkowej, kończąc także z pobłażliwym traktowaniem ekscesów turystów (zwłaszcza zagranicznych – o Brytyjczykach terroryzujących Kraków mówi się już od 2014 r.).

Podczas kolejnego powrotu do Ustki, mojego rodzinnego miasta, chciałabym zobaczyć tam coś więcej od kolejnej budy z bibelotami w sezonie czy też pustki i tumanów kurzu poza okresem wakacyjnym. Może warto odnowić stocznie i produkować tam małe statki czy jachty? Pomyśleć o przyciąganiu inwestorów, którzy zainwestowaliby w jakiś porządny biznes, a nie kolejny stragan?

No, ale do tego potrzeba sporządzenia planu wymagającego dużo więcej wysiłku niż uznanie, że zarobi się na turystach. To konieczne, jeśli miasto ma przetrwać poza sezonem.

Zmienić się też powinna postawa lokalnych mieszkańców i turystów. Ci pierwsi mogliby się trochę zbuntować i zacząć wymagać konkretnych ruchów od władz. Nie godzić się na przymus sprzedawania gofrów i lodów. Żądać prawdziwych zmian i ułatwień dla siebie, a nie dla będących tu tylko przez chwilę turystów, pokazując, że miasto ma istnieć dla nich.

Turyści zaś mogliby patrzeć w szerszej perspektywie, troszcząc się o coś więcej, niż o to, by było im tanio i wygodnie. Chwaląc Grecję czy Chorwację, często zapominają o tym, jak bardzo te państwa wspierają rozwój najpopularniejszych turystycznych miejscowości, aby nie były one tylko kilkumiesięczną atrakcją.

Czy zgodzilibyśmy się zapłacić wyższe podatki, aby wspomóc inne regiony swojego kraju? Chyba tak samo łatwo, jak na obniżenie pensji, by nasz szef wyprodukował coś taniej, aby potem jeszcze taniej to sprzedał… A przecież tego wielu wymaga od tych, którzy zarabiają na turystyce.

Niestety, wciąż dominuje u nas myślenie egoistyczne, ograniczone do najbliższego kręgu rodziny. Na krótką metę to działa, można cieszyć się z tego, że zaoszczędziło się, wybierając Morze Śródziemne, a nie Bałtyk. Później przyjdzie czas na narzekania, że z naszych zasobów korzysta obcy kapitał, bo my zamiast rozwoju wybraliśmy gofry, lody, tani alkohol, gipsowe mewy i długopisy w kształcie ciupagi.