Olaboga, chłop bije babę na igrzyskach? To nie takie proste
Użytkownicy social mediów, zanim zaczęli żyć „Efektem Lucyfera 2.0” w wykonaniu Krzysztofa Stanowskiego, zgłębiali dość intensywnie kwestię płci pewnych dwóch bokserek biorących udział w IO w Paryżu. Prawicowa część komentariatu zaczęła węszyć kolejny przejaw tryumfalnego marszu LGBTQ+ przez instytucje oraz ostateczny upadek „zdrowego rozsądku” na Zachodzie. Co emblematyczne, dość kategoryczne sądy o „biciu kobiet przez mężczyzn” wydawali również ludzie, których o brak intelektualnego zaawansowania posądzać nie można. Tymczasem sprawa nie jest ani prosta, ani oczywista.
Imane Khelif i Lin Yu-Ting. Dwa nazwiska, które do końcówki lipca tego roku były znane w Polsce jedynie w ścisłym gronie fanatyków boksu olimpijskiego. Teraz usłyszeli o nich niemal wszyscy (choć być może jest to iluzja wynikła z traktowania uniwersum social mediów jako całości mediosfery). Swoją opinię na ten temat wyraził już chyba każdy, kto posiada konto na X-ie czy innych portalach społecznościowych. Głos zabrały m.in. J.K. Rowling, a także dr Magdalena Grzyb, polska kryminolożka badająca przyczyny przemocy wobec kobiet.
Całe medialne zamieszanie rozpoczęło się, kiedy do mediosfery zaczęły docierać pierwsze informacje „o mężczyznach w kobiecym boksie”. 31 lipca IBA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu) wydało komunikat, w świetle którego Imane Khelif i Lin Yu-Ting, dopuszczone do startu w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu, zostały w trakcie mistrzostw świata w 2023 r. zdyskwalifikowane ze względu na niespełnienie warunków kwalifikowalności do udziału w zawodach kobiet. Można określić to lapidarnie: zawodniczki nie są biologicznymi kobietami.
Po podaniu tej informacji internet, zwłaszcza po prawej stronie, zawrzał. Pojawiły się oskarżenia, że mamy do czynienia z transseksualistami – mężczyznami podającymi się za kobiety. Kolejni użytkownicy udostępniali zdjęcia zawodniczek, które miały jednoznacznie dowodzić, że przecież nie wyglądają one jak kobiety. Internet obiegły zdjęcia zapłakanej włoskiej zawodniczki, która poddała walkę z Khelif w pierwszej rundzie, zaś po meczu mówiła, że „nikt nie bił jej jeszcze tak mocno”. Krótko mówiąc – skandal.
Co tak naprawdę wiemy?
Przeciętnemu Kowalskiemu z pewnością trudno połapać się w tym szaleńczym medialnym chaosie. Co więc tak naprawdę wiemy o sprawie tych dwóch bokserek? Z komunikatu wydanego przez IBA 5 sierpnia wynika, że obydwie zawodniczki były testowane dwukrotnie – najpierw w 2022 r., a następnie w 2023 r. podczas mistrzostw świata w Delhi.
W świetle wyników zawodniczki nie spełniały kryteriów kwalifikowalności do zawodów kobiet. IBA nie poinformowało, jakiego rodzaju był to test. Organizacja stwierdziła jedynie, że nie był to test mierzący poziom testosteronu we krwi. Na bazie definicji kobiety podanej przez organizację („definicja kobiety/dziewczyny = osoba z chromosomem XX”) można domniemywać, że chodzi o jakiegoś rodzaju test na obecność męskiego kariotypu zawierającego chromosom Y.
Według IBA Khelif odwołała się od decyzji federacji, lecz jej skargi odrzucono. Yu-Ting w świetle komunikatu miała nie zdecydować się na składanie odwołania. Chaos informacyjny pogłębia fakt, że Khelif po dyskwalifikacji w 2023 r. podała do publicznej wiadomości, że została zdyskwalifikowana za zbyt wysoki poziom testosteronu, a nie obecność męskich chromosomów.
Przedstawiciele Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego po pierwszych komunikatach ze strony IBA twierdzili, że nie otrzymali przed IO żadnych informacji na temat podejrzeń wobec Khalify i Yu-Ting. Przeczy temu IBA. W komunikacie z 5 sierpnia federacja stwierdziła, że jest to nieprawda, zaś na potwierdzenie tych słów do oświadczenia załączyła maila dyrektora ds. sportu MKOL, który miał potwierdzić odbiór informacji o niespełnianiu przez zawodniczki kryterium płci. W tle dyskusji migoce wieloletni konflikt federacji z MKOLem oraz powiązania szefa IBA, Umara Kremleva z Gazpromem.
7 poziomów płci
Czy to oznacza, że mamy do czynienia z mężczyznami podającymi się za kobiety? To nie takie proste. W rozwoju płciowym, choć w 99% przypadków skutkującym jednoznacznym ukształtowaniem się cech męskich albo kobiecych, występują też anomalie. Rzetelnie ten proces opisuje chociażby Łukasz Lamża w książce Trudno powiedzieć. Co nauka mówi o rasie, chorobie, inteligencji i płci.
Najłatwiej będzie zobrazować to na przykładzie męskiej zygoty. Jest to o tyle dogodny przykład, że w pewnym sensie do ósmego tygodnia ciąży, jak pokazuje Dawid Myśliwiec, wszyscy byliśmy kobietami. W standardowej sytuacji o płci dziecka decyduje to, czy plemnik zapładniający komórkę jajową zawiera chromosom X (żeński) czy chromosom Y (męski). Kariotyp ostatecznie przyjmuje więc postać wzoru 46, XY w przypadku mężczyzn lub 46, XX w przypadku kobiet. Chromosom Y zawiera gen SRY odpowiedzialny za powstawanie męskich gonad (jąder). Z kolei w jądrach powstają komórki Leydiga produkujące androgeny – męskie hormony, m.in. testosteron, które odpowiadają za dalszy rozwój cech męskich.
Jeżeli wszystko działa poprawnie, dziecko rodzi się z wyraźnymi cechami swojej płci. Nie ma większego problemu z jej określeniem w momencie przypisywania jej po porodzie, zaś dalsze etapy rozwoju, np. dojrzewanie, przypisaną płeć potwierdzają. Tak jest w zdecydowanej większości przypadków.
Jak podkreśla Łukasz Lamża, to właśnie testosteron jest kluczową kwestią różnicującą cechy płciowe. Dorosły mężczyzna może mieć nawet 18 razy więcej testosteronu we krwi aniżeli dorosła kobieta. Istnieje pewne spektrum – niektórzy mężczyźni pod tym względem są bardziej „kobiecy” i niektóre kobiety są nieco bardziej „męskie”, jednak nawet w takich przypadkach co do zasady zakresy ilości testosteronu między obydwoma płciami nie zachodzą na siebie.
Według Lamży można wymienić 7 poziomów płci: genetyczną (chromosomy), gonadalną (jądra lub jajniki), genitalną (penis lub srom), metrykalną, fenotypową (drugo- i trzeciorzędne cechy płciowe), psychologiczną (subiektywne poczucie własnej tożsamości) oraz społeczną. W 99% przypadków nie ma trudności z przypisaniem na bazie tych wszystkich poziomów jednoznacznej przynależności do jednej z dwóch płci. Istnieją jednak wyjątki.
Co jeśli nie wszystko działa?
Jednym z przykładów zaburzeń w rozwoju płciowości jest tzw. zespół niewrażliwości na androgeny. Receptory odpowiedzialne ze odbiór męskich hormonów nie reagują na nie. Taka osoba posiada męski kariotyp, poziom testosteronu na poziomie mężczyzny, przypisuje się jej płeć żeńską, ale organizm w pewnym sensie w ogóle tego nie widzi.
Wysoki poziom androgenów nie przekłada się na rozwój męskich cech. Taka osoba najczęściej posiada żeńskie genitalia i gonady oraz żeńską budowę ciała. Problemy ujawniają się najczęściej w okresie dojrzewania, gdy okazuje się, że żeński wzorzec dojrzewania płciowego nie uaktywnia się.
Innym przykładem zaburzeń genetycznych jest zespół Swyera. Gen SRY odpowiedzialny za powstawanie androgenów i męskich gonad nie funkcjonuje prawidłowo. Najczęściej taka osoba rodzi się z żeńskimi genitaliami, zaś gonady (wewnętrzne narządy płciowe) są niefunkcjonalne – nie są ani żeńskie, ani męskie.
Istnieją też przypadki chimeryzmu i mozaicyzmu. Chimeryzm polega na swoistym „zlaniu się” w trakcie ciąży na bardzo wczesnym jej etapie bliźniąt dwujajowych różnej płci w jeden organizm. Z kolei mozaicyzm polega na posiadaniu (w wyniku mutacji) dwóch różnych kariotypów. W obydwu przypadkach taki człowiek posiada zarówno pary chromosomów męskich, jak i żeńskich.
Czasami tego typu mutacje nie mają żadnego wpływu na funkcjonowanie jednostki. Kobieta przejawia wszystkie cechy żeńskie, może zajść w ciążę i urodzić dziecko, z kolei mężczyzna ma cechy najzupełniej męskie. Bywa jednak i tak, że prowadzi to do pomieszania cech płciowych czy wykształcenia niejednoznacznych cech płciowych, które objawiają się np. w niejednoznacznym wyglądzie genitaliów.
Różnego rodzaju zaburzeń związanych z nietypowymi mutacjami genetycznymi jest więcej. Może być więc tak, że Khelifa i Yu-Ting, według płci metrykalnej kobiety mające poziom testosteronu mieszczący się w normach(nie wiemy tego), płeć społeczną również kobiecą (tak przynajmniej są postrzegane w swoich krajach) i płeć psychologiczną zgodną z metryką (nigdzie nie znalazłem informacji, by było inaczej), cierpią na jedną z powyżej opisanych przeze mnie chorób bądź inną.
Zmagania MKOL-u z sytuacjami granicznymi
Przypadek bokserek nie jest pierwszą sytuacją w historii, gdy mamy do czynienia z kontrowersją wokół płci zawodniczek. Pamiętacie Caster Semenyi? To dwukrotna mistrzyni olimpijska i wielokrotna mistrzyni świata w biegu na 800 m kobiet. Po czasie okazało się, że reprezentantka RPA posiadała wewnętrzne jądra (genitalia miała kobiece) oraz chromosomy XY.
Jednocześnie cierpiała na bardzo rzadką mutację genów, tzw. niedobór 5-alfa-reduktazy 2, który skutkował tym, że mimo posiadania testosteronu na bardzo wysokim poziomie nie był on przez organizm przekształcany w sposób typowy dla męskiego organizmu, czyli nie skutkował pełną maskulinizacją zawodniczki. Można domniemywać, czy wysoki poziom testosteronu wpływał na jej większą wytrzymałość mentalną, zdolność organizmu do regeneracji czy wydolność, ale są to tylko niepotwierdzone medycznie przypuszczenia.
Ostatecznie w 2019 r. Semenya nie została przez IAAF (Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych) dopuszczona do mistrzostw świata w Dausze. Tak decyzję uzasadniał Jose Maria Odriozola, członek rady IAAF: „Nie chcemy jej odmawiać kobiecości, ale pod względem biologicznym Caster Semenya jest mężczyzną. Ma ogromną przewagę nad kobietami”.
Bardzo ciekawym przypadkiem z naszego podwórka jest Stanisława Walasiewicz, mistrzyni olimpijska w 1932 r. w biegu na 100 m. Po tragicznej śmierci polskiej biegaczki (została zastrzelona w USA przez napastnika, któremu próbowała odebrać broń) okazało się, że posiadała chromosom Y oraz zarówno żeńskie, jak i męskie (choć nie w pełni rozwinięte) wewnętrzne narządy płciowe.
Polka żyła w czasach, gdy kontrowersje wokół płci nie były tak powszechne w społecznej świadomości, jak teraz. MKOL zaczął stosować testy płci dopiero po II wojnie światowej w związku z kontrowersjami związanymi z niektórymi reprezentantkami NRD oraz podejrzeniami, że podaje się im testosteron (co po latach okazało się przynajmniej w niektórych przypadkach prawdą).
Pierwsze testy płci – dość mało delikatne z dzisiejszej perspektywy – polegały po prostu na tym, że dana sportsmenka musiała zaprezentować się nago przed komisją złożoną z samych mężczyzn. Na podstawie zewnętrznego wyglądu zawodniczki, a więc określenia płci genitalnej i fenotypowej, komisja decydowała o dopuszczeniu kobiety do zawodów.
W przypadku wątpliwości przeprowadzano dodatkowe badania ginekologiczne. Oprócz dość oczywistych wad tego typu praktyk związanych z naruszeniem intymności zawodniczek kolejnym problemem było to, że nawet podczas badania ginekologicznego można było nie odkryć posiadanych przez sportsmenkę np. wewnętrznych jąder.
W latach 60. XX w. pod wpływem lobby kobiet niechętnych „nagim paradom” wykonywanym przed gronem męskich ekspertów wprowadzono testy genetyczne na płeć, które polegały na wykryciu tzw. ciałek Barra, związanych z obecnością drugiego chromosomu X. Przed zawodami pobierano kobietom wymaz z policzka, a następnie weryfikowano pod mikroskopem obecność owych ciałek.
Ciekawym przypadkiem związanym z testami płci w tamtym czasie była sprawa Ewy Kłobukowskiej – złotej medalistki w sztafecie w Tokio w 1964 r. W 1967 r. z powodu donosu działaczy RFN i ZSRR do IAAF o wynikach testów wskazujących na posiadanie przez zawodniczkę chromosomu Y Kłobukowska, chcąc uniknąć skandalu, wycofała się z czynnego uprawiania lekkoatletyki.
Prawdopodobnie test przeprowadzony na Kłobukowskiej nie polegał na wykryciu ciałek Barra, lecz męskiego chromosomu Y. Tymczasem polska lekkoatletka rok po zakończeniu kariery zaszła w ciążę i urodziła syna. Musiała więc z całą pewnością posiadać żeńskie, sprawnie funkcjonujące gonady. Sprinterka prawdopodobnie cierpiała na wspomniany wyżej mozaicyzm.
Gdyby testy uwzględniały obecność ciałek Barra, Kłobukowska przeszłaby je bez problemu. W tej sytuacji mieliśmy prawdopodobnie do czynienia z naciskiem politycznym ze strony innych państw bloku wschodniego na władze PRL-u, które nie wstawiły się za zawodniczką i nie zażądały przeprowadzanych przez kraje zachodnie testów na obecność ciałek Barra.
Kryterium testosteronowe
Niedoskonałość tej metody ujawnił przypadek hiszpańskiej płotkarki, Marii Jose Martinez-Patino, która w 1985 r. nie została dopuszczona do Uniwersyteckich Igrzysk Światowych w Japonii z powodu posiadania męskiego kariotypu XY. Okazało się, że cierpiała na zespół niewrażliwości na androgeny. Wysoki poziom testosteronu nie przekładał się zatem na realne funkcjonowanie zawodniczki. Metoda ciałek Barra okazała się więc niewystarczająca.
Ten przypadek rozpoczął szeroką dyskusję na temat kryteriów kwalifikowalności do zawodów kobiecych. Zdecydowano się wówczas przeprowadzać testy jedynie w sytuacjach budzących wątpliwości. Jeżeli ich nie było, wystarczył oficjalny dokument, który poświadczał przypisanie do płci kobiecej. Taki stan trwał od 1992 r. aż do 2011 r. i wspomnianego przeze mnie przypadku Caster Semenyi.
Obecnie przyjmuje się kryterium testosteronowe, określone jako nieprzekraczanie liczby 5 nanomoli testosteronu na litr krwi przez 6 miesięcy do rozpoczęcia zawodów. To kryterium jest obowiązkowe tylko w niektórych dyscyplinach olimpijskich. Są to biegi na 400 m, 800 m i 1500 m. Taki dobór wynika z badań naukowych, według których korelację między poziomem testosteronu a lepszymi wynikami sportowymi wśród kobiet zaobserwowano w takich dyscyplinach, jak biegi na 400 m, 400 m przez płotki, 800 m, rzut młotem oraz skok o tyczce. Powstaje oczywiste pytanie, dlaczego MKOL nie rozciągnął tego kryterium na wszystkie zawody wskazane przez przytoczone badanie.
Kryterium testosteronowe nie jest idealne. Nie da się jednoznacznie ocenić, jak wysoki poziom testosteronu jest wykorzystywany przez organizm. Nie wiadomo, czy zaobserwowana w badaniu korelacja polega na wykorzystywaniu androgenów na sposób męski, czy raczej przekłada się to np. na większą motywację do treningów.
Jak więc oceniać przypadki Imane Khelif i Lin Yu-Ting? Nie znalazłem informacji, czy zawodniczki przeszły przed IO testy na wysokość testosteronu. Nie miały takiego obowiązku. Czy potencjalnie wyższy poziom testosteronu dawałby im przewagę nad innymi zawodniczkami? Badania, o których pisałem wyżej, dotyczą lekkoatletów, natomiast można domniemywać, że w przypadku sportów walki sytuacja wygląda podobnie.
Czy powinniśmy więc zawodniczki z ponadprzeciętnym poziomem androgenów wykluczać ze sportów kobiet? Czy może raczej należałoby uznać, że te kobiety wygrały na loterii genów i mają po prostu lepszą predyspozycję do uprawiania danego sportu, tak jak np. LeBron James, Leo Messi czy słoweński kolarz Tadej Pogacar (przejawiający ponoć ponadprzeciętną zdolność do regeneracji mięśni, co daje mu przewagę nad rywalami). A może uznać, że o wszystkim decyduje kariotyp i te kobiety wcale kobietami nie są? Wbrew pozorom nie jest to proste.
Konserwatyści, nie musimy się bać!
Czy powyższe przypadki burzą konserwatywny światopogląd, wedle którego istnieją tylko dwie płcie? Żadną miarą! Jak zauważa Łukasz Lamża, tego typu sytuacje stanowią jakieś 0,015% do 0,02% populacji. W ponad 99% przypadków nie ma więc większego problemu z identyfikacją płci.
Nawet gdybyśmy uznali, że obydwie zawodniczki nie są ani w pełni kobietami ani mężczyznami, to jak zauważał słusznie Błażej Skrzypulec, konserwatyści nie muszą się tego obawiać. Mogą swobodnie założyć, że istnieją dwie płcie, a jednocześnie mieć świadomość, że istnieją osoby, które trudno jednoznacznie przypisać do którejś z nich, w związku z czym tacy ludzie powinni pełnić w społeczeństwie inną funkcję.
Druga sprawa to mylenie pojęć. Gdzieniegdzie pojawiały się informacje o tym, że mamy do czynienia z mężczyznami podającymi się za kobiety, czyli transseksualistami. Nie ma żadnych danych potwierdzających te tezy. Transseksualizm polega na niezgodności subiektywnego poczucia płci z płcią przypisaną i biologicznymi przejawami płci. Takie przypadki według Lamży stanowią ok. 0,35% populacji. Wokół nich pojawia się wiele ideowych kontrowersji.
Nie są to jednak przypadki Khelif i Yu-Ting, które identyfikują się jako kobiety i tak samo widzi je społeczeństwo. Jeżeli mielibyśmy do czynienia z jakiegoś rodzaju osobliwościami, to raczej z zaburzeniami rozwoju płci.
Trzecia sprawa – prawa strona debaty publicznej, do której sam się zaliczam, przejawia w mojej ocenie nadmierną potrzebę poznawczego domknięcia w tego typu kwestiach. Wygląda to trochę tak, jakby uznanie, że istnieją sytuacje graniczne/niejednoznaczne, burzyło konserwatywną, a zarazem „zdroworozsądkową” wizję świata. Dobrym tego przykładem jest choćby artykuł Gorana Andrijanicia, publicysty związanego z portalem wpolityce.pl.
Przede wszystkim ta sytuacja pokazuje słabość naszej debaty. Powtarzam to w moich ostatnich felietonach do znudzenia. Od cancellowania i tabuizowania tematów przechodzimy płynnie do drugiej skrajności – jednoznacznych i szybkich sądów bez żadnego pogłębienia i researchu. Filtrujemy wszystko przez wizje świata kształtowane i umacnianie przez społecznościowe bańki. Jeżeli czegoś możemy się nauczyć z dyskusji wokół płci bokserek lub ostatniej prowokacji Stanowskiego, to tego, że reaktywne bieganie za ulotną bieżączką to ślepa uliczka.
Tekst powstał w oparciu o książkę Łukasza Lamży Trudno powiedzieć. Co nauka mówi o rasie, chorobie, inteligencji i płci, materiał z kanału Uwaga! Naukowy bełkot, reportaż kanału Zero, film nagrany przez Tomasza Rożka z kanału Nauka! To lubię oraz materiałów zalinkowanych w różnych miejscach powyższego artykułu.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.