By obronić się przed Rosją, potrzebujemy rakiet dalekiego zasięgu
Wojna na Ukrainie dobitnie pokazuje, że państwo polskie potrzebuje dobrze zarządzanego, stabilnego i długofalowego programu rozwoju broni rakietowej, która dawałaby możliwość odstraszania przeciwnika, a w przypadku wojny natychmiastowego złamania mu przemysłowego kręgosłupa i pozbawienia go zasobów na prowadzenie długofalowego konfliktu. Zwłaszcza że problemem Polski nie jest brak kompetencji i technologii w tym zakresie, lecz niedostatek woli politycznej i umiejętności organizacyjnych.
Wraz z inwazją na Ukrainę poziom bezpieczeństwa w naszym regionie drastycznie się obniżył. Trwająca kampania okazała się ciężką i długą wojną wymagającą dużych ilości sprzętu, wyczerpującą nie tylko obie strony konfliktu, lecz także ich sojuszników.
Od strony logistycznej Rosja stosuje strategię, której używała podczas wszystkich wojen ze swoimi sąsiadami toczonych w ciągu kilku ostatnich dekad. Do prowadzenia ostrzałów używa mianowicie zarówno broni konwencjonalnej dalekiego zasięgu, jak i pocisków balistycznych średniego zasięgu produkcji irańskiej i północnokoreańskiej, co pozwala na rażenie zaplecza logistycznego, energetycznego i przemysłowego przeciwników.
Jednocześnie Kreml przechowuje swoją infrastrukturę strategiczną, w tym najbardziej wrażliwe przedsiębiorstwa, takie jak fabryki wzbogacenia tytanu i niklu (pierwiastków, bez których utrzymanie sprzętu lotniczego jest niemożliwe), głównie w głębi kraju, w okolicach Uralu. Zuchwała strategia Rosji wobec swoich sąsiadów bazuje na założeniu, że to „serce” rosyjskiego imperializmu jest poza zasięgiem ataków jej sąsiadów.
„Jakieś” rakiety nie wystarczą
Aż do wynalezienia pocisków międzykontynentalnych w latach 60. XX wieku ZSRR mógł ukrywać swój przemysł strategiczny w głębi terytorium, zapewniając tym samym stabilność dostaw wszystkich niezbędnych materiałów do prowadzenia wojny. Technologiczne zmiany spowodowały jednak, że radziecka, a obecnie rosyjska arogancja wcale nie musi pozostawać bezkarna. Nowoczesna broń precyzyjna dalekiego zasięgu pozwala razić miękkie podbrzusze Rosji, nawet używając konwencjonalnych ładunków.
Broń dalekiego zasięgu daje państwu średnich rozmiarów, takiemu jak Polska, szansę na przetrwanie, zwłaszcza w sytuacji coraz bardziej zawiłych relacji między samymi sojusznikami. Polska, będąca jednym z najbardziej aktywnych członków NATO, wielokrotnie ubiegała się o uzyskanie tego rodzaju uzbrojenia.
Sukcesy były połowiczne. Choć udało się nam pozyskać kilkaset pocisków manewrujących JASSM-ER o zasięgu ponad 900 kilometrów za kwotę 735 milionów dolarów, to jest to broń, której zasięg jest wystarczający zaledwie do rażenia zachodnich okolic rosyjskiej stolicy, w dodatku ze skrajnie niewygodnych pozycji w przestrzeni powietrznej tuż przy wschodniej granicy Polski.
Ponadto, nasi sojusznicy zdają się nie ufać zbytnio polskim dążeniom do wzmocnienia swojej suwerenności obronnej. Przykładowo, przy zakupie 500 wyrzutni systemu HIMARS Polsce zaoferowano kilka tysięcy standardowych pocisków o zasięgu 70 kilometrów, ale zaledwie 30 pocisków balistycznych krótkiego zasięgu ATACMS. Podobnie odmówiono Polsce sprzedaży pocisków Tomahawk o zasięgu 1800 kilometrów.
Z punktu widzenia polskiego bezpieczeństwa taki stan rzeczy jest wysoce niezadowalający. Zasięg JASSM-ER pozwala zaledwie na uszkodzenie obiektów strategicznych położonych bliżej polskiej granicy, zaś znajdujące się w tym obszarze fabryki nie są wrażliwym wąskim gardłem łańcuchów dostaw, a tylko liniami montażu końcowego.
Nie wiemy też, jak dalece idącą autonomią w ich użyciu dysponujemy w praktyce i czy nie istnieją pewne ograniczenia w ich użyciu, tak jak przez długi czas miało to miejsce na Ukrainie. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach możliwe jest umieszczenie ograniczeń dotyczących potencjalnego użycia w samym oprogramowaniu pocisku.
Oznacza to więc, że nasze zakupy są niewystarczające, jeśli chodzi zarówno o jakość, jak i ilość. Wynika to z wielu ograniczeń traktatów międzynarodowych, jak chociażby MTCR (Missile Technology Control Regime, traktat o kontroli technologii rakietowych zakazujący sprzedaży broni lub technologii jej wytwarzania o zasięgu ponad 300 kilometrów z powierzchni ziemi) lub w przeszłości INF (Traktat o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych krótkiego i średniego zasięgu), z którego USA się wycofały, po tym jak okazało się, że Rosja nie trzymała się go w dobrej wierze.
Własne rakiety najlepszym gwarantem bezpieczeństwa
Polski program rakietowy musi mieć zdolność rażenia największych rosyjskich fabryk, rafinerii, przedsiębiorstw chemicznych oraz radioelektronicznych, z których wiele mieści się w granicy 4000 kilometrów, co pokazuje poniższa grafika. Nie wspominając o bazach wojskowych, magazynach, lotniskach, węzłach logistycznych, mostach, elektrowniach i innych ważnych celach, których sięganie wymaga jednak posiadania broni średniego i pośredniego zasięgu własnej produkcji.
Autor grafiki: Marek Grąbczewski. Na podstawie własnych badań autora tekstu.
Doświadczenie Ukrainy pokazuje, że wojna z Rosją po kilku tygodniach nabiera wymiaru materiałowego i ilościowego. Zadaniem przeciwników Rosji musi być zatem uderzenie w kręgosłup imperium już w pierwszych godzinach wojny. Zamiast walczyć z Rosjanami na polu walki, zdecydowanie łatwiej, a w ostatecznym rozrachunku i taniej, zniszczyć w zarodku rosyjską zdolność do prowadzenia wojny.
Zniszczenie fabryki jest najlepszą sankcją za wojnę napastniczą – w odróżnieniu od sankcji gospodarczych takiej kary nie da się obejść, a ponadto działa ona natychmiastowo i trwale. Odbudowanie fabryki po ataku konwencjonalnym trwa wiele miesięcy, a nawet lata, w ciągu których wojsko agresora doświadcza głodu amunicyjnego, paliwowego, braków części zapasowych i wsparcia z powietrza.
Nie należy też lekceważyć znaczenia psychologicznego w przypadku szybkiego zniszczenia ważnego elementu państwa – może to zmienić nastroje społeczne i obniżyć poparcie dla kontynuacji wojny na pełną skalę.
Ze względu na wątpliwe decyzje ukraińskich polityków w latach 2020–2021 Ukrainie nie udało się dokończyć programu rozwoju broni dalekiego rażenia, przez co obecnie musi korzystać z różnego rodzaju bezzałogowych systemów, które są prostsze i tańsze. Jednak z drugiej strony są one uzależnione od zawodnych systemów nawigacji i łączności satelitarnej, przenoszą zbyt mały ładunek, żeby poważnie uszkodzić wojskowy lub przemysłowy obiekt (być może z wyjątkiem rafinerii i magazynów łatwopalnych paliw), a także poruszają się zbyt wolno, żeby razić zmieniające położenie cele na większych odległościach.
Brak broni strategicznej uzależnia państwo od decyzji z zewnątrz – od tego, czy zagraniczni partnerzy pozwolą na uderzenie w określony cel i czy przekażą pociski. Obecne przepychanki na scenach politycznych po obu stronach Atlantyku w sprawie wsparcia dla Ukrainy pokazują, jak los całego narodu w ludobójczej wojnie może zależeć od nastrojów polityków w państwie sojuszniczym.
Kolejnym problemem, który już zasygnalizowałem, jest kwestia możliwości zakupu tego typu uzbrojenia. Międzynarodowe porozumienie MTCR wyklucza sprzedaż uzbrojenia bazowania lądowego i morskiego o zasięgu powyżej 300 kilometrów. Zakupione przez nas pociski JASSM-ER są odpalane z F-16, a zatem zawsze będą uzależnione od samolotów i ich lotnisk, które są wrażliwe na otwierające uderzenie przeciwnika.
Ponadto przygotowanie samolotów zajmuje sporo czasu; przykładowo, ukraiński wywiad wie o przygotowaniu misji rosyjskich bombowców na wiele godzin przed ich startem. Eliminuje to element zaskoczenia i pozwala przygotować się obronie przeciwlotniczej. Odpalenie z platform lądowych lub podwodnych jest praktycznie nieprzewidywalne, a mobilność wyrzutni utrudnia ich odnalezienie i zniszczenie.
Zachód szuka swoich zębów
W czasach zimnej wojny ZSRR odstraszały systemy amerykańskie, zwłaszcza pociski manewrujące Gryfon i balistyczne Pershing-II o zasięgu odpowiednio 2500 i 1800 kilometrów. Francja w tym czasie budowała swoje strategiczne odstraszanie oparte na pocisku balistycznym S-3 (3500 kilometrów).
Dzisiaj, po wielu latach przekonania, że Rosja nie stanowi już zagrożenia strategicznego, tego typu uzbrojenie pozostało na stanie przede wszystkim w państwach Azji i na Bliskim Wschodzie – w Izraelu, Indiach, Korei Południowej i Północnej, ChRL i od niedawna z powrotem w USA, które również ogłosiły plany ulokowania takiego sprzętu na terenie Niemiec. Co ciekawe, tego typu rakiety w USA mają być przywrócone w wersji konwencjonalnej, to znaczy nieposiadającej zdolności do przenoszenia głowicy nuklearnej.
Sytuacja ta demonstruje zachodzący na naszych oczach postęp technologiczny. Nowoczesne systemy nawigacji inercyjnej, zawierające żyroskopy światłowodowe i precyzyjne akcelerometry, jak też – w przypadku pocisków manewrujących – naprowadzanie elektrooptyczne z udziałem sztucznej inteligencji, pozwalają na precyzyjne rażenie obiektów strategicznych w najbardziej wrażliwe miejsca z precyzją odchylenia poniżej 10 metrów. Dzięki temu współcześni stratedzy, chcąc niszczyć zaplecze techniczne przeciwnika, nie muszą już opierać się na ładunkach nuklearnych; bardzo precyzyjna broń konwencjonalna pozwala na osiągnięcie porównywalnych rezultatów przy znacznie mniejszych szkodach dla ludności cywilnej i środowiska.
Polak potrafi! Także stworzyć broń strategiczną
Powstaje zatem pytanie, czy opracowanie takich technologii jest możliwe w Polsce? Jeszcze 40 lat temu na tego typu broń mogły sobie pozwolić tylko najbardziej zaawansowane technologicznie państwa świata, ale z każdą dekadą klub posiadaczy broni dalekiego zasięgu się rozszerza. Zaawansowanie i rozpowszechnienie nowoczesnej elektroniki i materiałów umożliwiło uproszczenie wielu złożonych elementów mechanicznych broni dalekiego zasięgu, co z kolei pozwoliło na opracowanie tego typu broni w krajach takich jak Iran lub Turcja.
Wbrew pozorom Polska też ma spore doświadczenie w tej dziedzinie. Na zlecenie NCBiR opracowano technologie układów wykonawczych rakiet oraz liczne rodziny silników rakietowych na paliwa stałe. Wytwarzamy też w kraju niezbędne dla nich utleniacze stałe, a polski przemysł chemiczny produkuje wszystkie niezbędne materiały syntetyczne dla kluczowych komponentów silników.
Również w kwestii elektroniki Polacy mają dostęp do technologii wytwarzania podzespołów wytrzymałych na nadzwyczajnie duże przeciążenia, uzyskanej w ramach rozwijania pocisków artyleryjskich ARP 155. Produkcja pocisków balistycznych średniego i pośredniego zasięgu nie powinna zatem stanowić większego wyzwania, co potwierdzają testy rakiety suborbitalnej stworzonej przez Wojskowy Instytut Techniki Uzbrojenia (WITU), Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 1 i zakłady Gamrat.
„Gdybyśmy zbudowali silnik z czterech segmentów, dołożyli stery aerodynamiczne i dwustukilogramową głowicę bojową, to mamy gotowy pocisk balistyczny typu ziemia–ziemia o zasięgu około 150 kilometrów” – wyjaśniał na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach w 2022 roku Dariusz Sokołowski, kierownik pracowni techniki rakietowej Zakładu Mechatroniki WITU.
A mówimy wciąż o pocisku o średnicy jedynie 300 milimetrów. Od tego czasu przetestowano już dwukrotnie silnik równy kalibrowi 610 milimetrów, czyli porównywalny do słynnego ATACMS. Technologia silników na paliwo stałe jest skalowalna. W ciągu zaledwie 3 lat przeszliśmy od silników 150 mm do 610 mm, co oznacza, że opracowanie silników rakietowych o średnicy ok. 1,2 metra, umożliwiających zbliżenie się do zasięgu 4000 kilometrów, mogłoby zająć nam zaledwie kolejne 3–4 lata.
Wyzwaniem byłoby tu jednak stworzenie od podstaw polskiego systemu nawigacji inercyjnej zdolnego do operowania na takich zasięgach. Nie musi to być problem nie do przeskoczenia, gdyż można stopniowo zwiększać precyzję nawigacji, wytwarzając pociski o coraz większym zasięgu i precyzji w perspektywie czasowej od 5 do 15 lat. W sukurs przyszedłby nam postęp technologiczny, którego stopień już teraz umożliwia wgranie nowego oprogramowania bez fizycznej wymiany elektroniki w istniejących pociskach.
Dodatkowo nowoczesna nawigacja najczęściej opiera się na zjawiskach fotonicznych i nie potrzebuje aż tak drogich i trudnych w produkcji żyroskopów mechanicznych. Mamy w Polsce wybudowane laboratorium Hardware-in-the-Loop, umożliwiające testowanie takiej nawigacji we wstępnej fazie rozwoju bez potrzeby odpalania prawdziwych pocisków. Zanotowaliśmy również duże osiągnięcia polskich naukowców w obszarze fotoniki i stosowanej matematyki, co pozwoliłoby na w miarę szybkie opanowanie tej technologii.
Nieco większym wyzwaniem byłoby opanowanie pocisków manewrujących, do których na razie nie wytwarzamy napędu odrzutowego odpowiedniej klasy. Niemniej jednak, jeszcze w 2015 roku ITWL oferował opracowanie mikropocisku manewrującego Pirania o masie startowej poniżej 100 kilogramów. Byłby to dobry punkt startowy dla polskiego odrzutowego odpowiednika irańskiego Shahedu lub rosyjskiego Łanceta.
Z drugiej strony, choć taka jest broń jest bardzo skuteczna dla wsparcia pola walki i rażenia mniejszych celów, które się przemieszczają od czasu do czasu, to nie jest ona wystarczająca przy ataku na infrastrukturę krytyczną. Do tego niezbędny byłby klasyczny, ważący dwie tony pocisk manewrujący – dlatego tworzenie amunicji latającej o mniejszej masie należałoby traktować jako rozwiązanie pomostowe, dla którego jednak mamy już praktycznie wszystkie komponenty, w tym silniki wytwarzane w kraju.
Przy wytworzeniu silnika i innych podzespołów dla prawdziwego pocisku manewrującego moglibyśmy używać doświadczenia Instytutu Lotnictwa w pracy nad silnikami odrzutowymi w PRL-u i doświadczeń uzyskanych podczas projektowania podzespołów silnikowych dla największych zagranicznych firm. Przykładowo, opracowany w IL w latach 90. silnik K-15 wykorzystywał sześciostopniową sprężarkę osiową na pojedynczej turbinie. Są to najprostsze konstrukcyjnie silniki, w dodatku o ograniczonej do kilku godzin trwałości; ich opracowanie i wdrożenie do pełnoskalowej produkcji nie musi zająć więcej niż 5–7 lat. To nie brak kompetencji i technologii jest problemem, tylko brak woli politycznej i umiejętności organizacyjnych.
Dobra organizacja to klucz
Na portalu KJ sugerowaliśmy, że rozwiązaniem problemów z zarządzeniem polskimi projektami obronnymi może być iteracyjne wprowadzanie sprzętu, tak aby stopniowo zastępował on przestarzałe uzbrojenie. W przypadku broni rakietowej dalekiego i pośredniego zasięgu może to jednak nie wystarczyć.
W jej przypadku konieczne byłoby wprowadzenie osobnego zarządzania programami broni dalekiego zasięgu, jak również dwóch osobnych programów: jednego dla pocisków manewrujących różnych klas i drugiego dla pocisków balistycznych, co pozwoliłoby na iteracyjne dostarczenie produktów, wytwarzanie wspólnych podzespołów dla obu programów i rozszerzenie wersji pocisków, co też pozytywnie wpłynęłoby na koszt i terminowość prac poprzez osiągnięcie efektu skali w pracach rozwojowych.
Wymagałoby to jednak stworzenia prawdziwych (a nie tylko graficznych) map drogowych dla wielu instytucji naukowych, zakładów przemysłowych, uczelni i jednostek wojskowych. Niezbędna byłaby zmiana podejścia do jakości zarządzania, koordynacji i komunikacji, a także przełamanie barier przestarzałej kultury technicznej i naukowej, które wciąż panują na uczelniach, w zakładach przemysłowych i gabinetach MON-u.
Niestety, okazję w postaci programu Homar oddano producentom zagranicznym, co nie oznacza, że jest ona całkowicie stracona. Zawsze możemy umowy z zagranicznymi dostawcami przerwać w momencie, kiedy pierwsze sukcesy rodzimego produktu udowodnią, że takie posunięcie nie jest przesadnie ryzykowne. Taka decyzja wyniosłaby nasz przemysł i naukę na zdecydowanie wyższy poziom, a zdobyte doświadczenia można by wykorzystać, rozwijając produkty dla lotnictwa cywilnego i badania kosmosu, np. tworząc rakiety nośne dla satelitów na podstawie pocisku balistycznego.
Przy ostrożnych szacunkach cały program może zająć około 5–7 lat i kosztować nawet 3 miliardy złotych, nie wliczając kosztu wytwarzania samej amunicji. Tworzenie zapasu kilku tysięcy takich pocisków może kosztować kolejne kilka miliardów złotych, które jednak tym razem zostaną w polskiej gospodarce, oraz zająć około 3–5 lat, w zależności od zaplanowanego tempa produkcji oraz zaangażowanych środków. W efekcie za nieco ponad dekadę mielibyśmy całe rodziny rozmaitych pocisków balistycznych i manewrujących o rozmaitych zastosowaniach.
***
Państwo polskie potrzebuje dobrze zarządzanego, stabilnego i długofalowego programu rozwoju broni rakietowej, dającego możliwość odstraszania przeciwnika, a w przypadku wojny natychmiastowego złamania mu przemysłowego kręgosłupa i pozbawienia go zasobów na prowadzenie długofalowego konfliktu.
Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że nie mamy alternatywy dla narodowych rozwiązań – porozumienia z sojusznikami kosztują życie i zdrowie żołnierzy, jak również zbędnie przedłużają konflikty w imię fantomowego zagrożenia „eskalacją”.
Choć NATO jest ważnym elementem politycznym, to nikt nie sprawdził w pełni rzeczywistej efektywności sojuszu. Wraz z destabilizacją porządku międzynarodowego możemy zauważyć efekty krótkiej kołdry parasolu bezpieczeństwa USA i wahania nastrojów wśród sojuszników.
Doświadczenia z dalszej przeszłości pokazują, że niewykluczone są scenariusze „zamrożenia partycypacji w NATO” dużych sojuszników, jak chociażby w przypadku wyjścia Francji z systemu wspólnego dowodzenia NATO między 1966 i 2009, co znacznie osłabiło sojusz, m.in. z powodu utraty broni dalekiego zasięgu, będącej w posiadaniu tego kraju.
Potrzeba odważnych decyzji politycznych jest tym większa, że samo wojsko dostrzega konieczność rozwoju programów rakietowych, już teraz inwestując dziesiątki miliardów złotych w zakupy sprzętu z tej dziedziny, w tym w polski program rozpoznania satelitarnego stworzony do kierowania ostrzałem broni dalekiego zasięgu w głąb terenu potencjalnego przeciwnika.
Tylko narodowe siły, przemysł i nauka są ostateczną gwarancją bezpieczeństwa państwa w trudnych czasach, a nowoczesne technologie niwelują przewagę liczebną potężniejszego przeciwnika. Z tego powodu narodowy program broni dalekiego zasięgu musi być traktowany jako priorytetowy mechanizm bezpieczeństwa Rzeczpospolitej w XXI wieku i jako taki otrzymywać ponadpartyjne wsparcie polskich elit.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.