Ekologiczne rolnictwo po prostu się opłaca. Natury nie da się oszukać
Rolnictwo i ekologia jak najbardziej mogą iść ze sobą w parze. Jednak zamiast narzucać kolejne normy i warunki za pomocą unijnych dyrektyw, warto uświadomić sobie, że rolnictwo w zgodzie z naturą po prostu się opłaca. O ekologicznych uprawach i innowacjach w rolnictwie opowiada Marcin Gryn, rolnik z Lubelszczyzny, którego gospodarstwo należy do Grupy Operacyjnej „Zamojska Farma”, nominowanej w unijnym konkursie „EPI-AGRI Innovation Awards 2024”.
Prowadzisz rodzinne gospodarstwo rolne na Zamojszczyźnie o powierzchni nieco ponad stu hektarów, zajmujące się produkcją roślinną. Czy zastanawiacie się, jak prowadzić produkcję, aby była jak najbardziej przyjazna dla środowiska?
W gospodarstwie, w którym produkujemy pszenicę, rzepak, soję, kukurydzę na ziarno oraz ziemniaki, stosujemy technologię uprawy bezpłużnej oraz technologię nawożenia wgłębnego, po to żeby dbać o glebę, dbać o środowisko, lepiej gospodarować wodą i dzięki temu osiągać lepsze plony, mniej ingerować w środowisko naturalne, a zarazem więcej zarabiać.
W naszym gospodarstwie działamy wspólnie ze Szkołą Główną Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Takie doświadczenia dają nam właśnie wiedzę i jakiś punkt odniesienia, w którym kierunku rzeczywiście mamy iść, jakie zmiany możemy wprowadzać.
Ogólnie rzecz biorąc, z naturą nie należy walczyć, tylko z nią współpracować. Natury nie da się oszukać. Natura zawsze pokaże górę i pogrozi palcem, jeżeli będziemy robić coś nie tak. Natomiast często mają miejsce niewłaściwe praktyki, niewłaściwy sposób postępowania z naturą, w tym np. z glebą.
Skutki takiego działania będą odkładać się latami, na co dzień możemy nie zwracać na to uwagi. Jeżeli zaniedbamy glebę i doprowadzimy do jej skrajnego wyjałowienia, to później konsekwencje takiego działania będzie odwracać się latami. W polskich glebach jest bardzo niewielka zasobność w próchnicę, materię organiczną – niekiedy jest to nawet poniżej jednego procenta.
U naszych sąsiadów jest lepiej. Na przykład na Ukrainie na niektórych polach zawartość materii organicznej dochodzi do blisko 10%. Widzimy więc, że w Polsce mamy dużo mniej tej próchnicy, która odpowiada przede wszystkim za życie mikrobiologiczne, za mikroorganizmy glebowe, które przetwarzają resztki roślinne. Materia organiczna jest właśnie tą częścią gleby, która gromadzi najwięcej wody. Jeżeli jej nie ma, to też nie ma tej frakcji, która wodę w glebie zatrzymuje, i wtedy nasze uprawy stają się bardziej podatne na działanie suszy.
Czyli sytuacja wygląda tak, że my w warszawskich korporacjach, biurowcach, w działach marketingu robimy wszystko, żeby sprzedać jak najwięcej plastiku i niepotrzebnych rzeczy, a wy, gdzieś na Zamojszczyźnie próbujecie po prostu dbać o środowisko i propagować takie rozwiązania, które naprawdę służą planecie. Dobrze to zinterpretowałem?
Także tak myślę. Dzisiaj świadomość społeczeństwa generalnie rośnie, jeżeli chodzi o temat dbałości o środowisko. Każdy na tyle, na ile go sumienie zmusza, o to środowisko dba. Jesteśmy niejako sługami natury. Może to zabrzmieć samolubnie, ale tak jak wspomniałem na wstępie, z naturą nie da się walczyć i taka dbałość o glebę czy środowisko ma tylko jeden cel: zachowanie produktywności pól.
Zdewastowana gleba nie da nam plonu, nie da nam więc zarobić. Dlatego dbając o tę glebę, przede wszystkim dbamy o swój własny warsztat pracy, który jest pod gołym niebem. Uważam natomiast, że nie można popadać w skrajności, dlatego też nadmierna ekstensyfikacja produkcji nie jest wcale dobrym ani proekologicznym rozwiązaniem, a niestety ten model produkcji jest w ostatnich latach coraz to mocniej lobbowany.
Mówiąc w skrócie, ekologia się po prostu opłaca i nie trzeba do niej przymuszać jakąś unijną dyrektywą, tylko po prostu zdać sobie sprawę, że natura to nasz sojusznik?
Tak, tylko tutaj jest kolejna kwestia, którą należy poruszyć. Ekologia jak najbardziej się opłaca. Natomiast dzisiaj w środowisku funkcjonuje gospodarowanie ekologiczne, które jest założeniem po prostu mylnym i błędnym. Gospodarstwa ekologiczne opierają się na tym, że nie stosują nawozów ani środków ochrony roślin. To oznacza zabranie rolnikom niektórych narzędzi dbałości o to środowisko i jest to, moim zdaniem, bardzo duży błąd.
Jeżeli nie stosujemy środków ochrony roślin i nawozów, to zubażamy glebę, dewastując środowisko, bo pozbawiamy gleby jej naturalnej zasobności w poszczególne składniki pokarmowe. Jeżeli na polu uprawiamy poszczególne gatunki roślin uprawnych, nie chroniąc ich, to wtedy pojawiają się na nich chwasty czy szkodniki, które naturalnie w danym środowisku nie występują.
Jeżeli nie ograniczymy ich na siłę, mogą one całkowicie zasiedlić to środowisko. Dlatego musimy mieć pewną kontrolę. Ważne jest, aby rozgrywało się to z zasadami natury, bo nas po prostu nie stać, żeby inwestować więcej, aniżeli musimy.
Musimy mówić dzisiaj o higienie pola. Higiena pola polega chociażby właśnie na ochronie przed chorobami grzybowymi, szkodnikami i chwastami. Mówiąc o zdrowej żywności, warto wspomnieć, że żywność niechroniona jest przez nie atakowana. Jeżeli więc mamy rozwój chorób grzybowych np. w zbożach na ziarnie, to takie ziarno jest porażone mykotoksynami. Te toksyny są dla człowieka rakotwórcze.
Po pierwsze nie ma badań wykazujących… albo inaczej, właściwie jakie badania chcemy, takie znajdziemy. Są badania pokazujące, że niektóre substancje ze środków ochrony roślin mogą pozostawać w ziarnie. Inne publikacje mówią, że te same substancje w ziarnie nie pozostają. Istotne jest to, że owe mykotoksyny zostają na pewno. Warto pamiętać, że pozostałości chemiczne ludzka wątroba wydala. Natomiast jeżeli chodzi o mykotoksyny, to one nie są filtrowane przez wątrobę, nie są wydalane z naszego organizmu i działają wprost rakotwórczo na nasze ludzkie komórki.
Dlatego musimy pomyśleć, co jest dla nas mniejszym złem: niechronienie tych roślin mimo ryzyka styczności z toksynami, czy jednak ochrona. Co więcej, te badania mówiące o pozostałościach w ziarnie są nawet dwudziesto- czy trzydziestoletnie, są więc one dzisiaj zupełnie nieaktualne. Od tego czasu, dzięki innowacjom i sprzętowi, który dzisiaj naprawdę doskonale, precyzyjnie dawkuje dany preparat, kilkukrotnie zmalało zużycie środków ochrony roślin.
Współczesne maszyny potrafią nawet rozpoznać poszczególne chwasty i dawkują preparat tylko tam, gdzie trzeba, i tyle, ile trzeba. Wykorzystujemy więc naprawdę absolutne minimum. O tej precyzji świadczy fakt, że w Polsce mamy jeden z najniższych współczynników zużycia środków ochrony roślin na hektar. W naszym kraju zużywa się około dwóch kilogramów substancji czynnej na hektar na jeden rok, zaś w niektórych krajach Europy Zachodniej jest to trzy, a nawet cztery razy więcej. Nie mówiąc już o krajach pozaeuropejskich, gdzie limity nie obowiązują.
Dlatego myślę, że o naszej żywności można powiedzieć, że jest jedną z najzdrowszych w Europie i na świecie. A rolnictwo, które my praktykujemy, jest na bardzo wysokim poziomie.
Przeszliśmy więc długą drogę: od wyobrażeń o oprysku z samolotu na masową skalę, nawet tam, gdzie nie trzeba, do precyzyjnego dawkowania nawozów na konkretnym fragmencie pola, a nawet na konkretnych sadzonkach, tylko tam, gdzie to naprawdę potrzebne.
Dokładnie, od samolotu do drona. Mamy bardzo precyzyjne sprzęty aplikujące tyle, ile trzeba, i tam, gdzie trzeba, z bardzo dużą dokładnością. To są nowe technologie agrolotnictwa. Nie wracamy do samolotów, ale okazuje się, że drony stają się coraz bardziej popularną formą ochrony roślin.
Nieraz podczas odbywających się wiosną protestów słyszało się, że rolnicy protestują i ciągle im mało pieniędzy. Czego oni więcej chcą? Te wszystkie nowe technologie kosztują – kilkaset tysięcy, a nawet kilka milionów.
Obaliliśmy kilka mitów, chciałbym więc zapytać o kolejny. Rozmawiałem już z kilkoma rolnikami i wielu z nich mówi o dominującej pozycji sieci handlowych na rynku: często łatwiej jest coś sprzedać za granicę, niż we własnym kraju trafić do masowego konsumenta.
Z przykrością muszę potwierdzić, że to prawda. Nasze krajowe sieci handlowe, na szczęście dla konsumentów, mają bardzo wygórowane normy, jeżeli chodzi o odbiór towaru. Z jednej strony konsumenci chcieliby jeść warzywa niepryskane, nienawożone, ale z drugiej dalej kupują oczami, jeżeli więc nie będziemy mieli narzędzi w postaci nawozów czy oprysków, żeby chronić nasze uprawy, to konsument nie będzie w stanie zjeść ładnego, polerowanego jabłuszka czy ziemniaka bez żadnych uszkodzeń.
Często za granicą, nawet w krajach Unii Europejskiej, tak wysokich norm nie ma. Dlatego nie dziwi mnie, że nasza krajowa żywność musi być eksportowana, a nasze potrzeby uzupełniane są importem. A nasi producenci? Nie chcę mówić, że są dyskryminowani, ale wymaga się od nich znacznie więcej, co czyni tę żywność droższą dla konsumenta. Jeżeli sieci handlowe byłyby zdecydowane, żeby rzeczywiście kupować towar krajowy z rynku lokalnego, to zniknęłoby wiele kosztów jego przechowania i transportu, które obecnie wpływają na cenę ostateczną danego produktu.
Chciałbym zapytać o kwestię współpracy pomiędzy rolnikami i producentami żywności. Jak pisaliśmy w raporcie Czas na integrację. Wyzwania i szanse dla wsi i rolnictwa w Polsce, potrzebna jest integracja pionowa i pozioma w sektorze, a z jakiegoś powodu ta integracja się nie dzieje. W publikacji rysowaliśmy koncepcję spółdzielczej franczyzy, która mogłaby być stworzona w ramach Krajowej Grupy Spożywczej. Mogłaby wspomagać tę integrację poprzez dostarczanie najtrudniejszych dóbr, czyli technologii, przestrzeni magazynowej, ale też kanałów sprzedaży i sieci dystrybucji.
W zasadzie rolnicy często podejmują lokalnie niewielkie współprace. Czasami jest to na poziomie wyłącznie rodzinnym, czasami na poziomie powiatowym czy też wojewódzkim. Doskonałym przykładem jest chociażby Zamojskie Towarzystwo Rolnicze zrzeszające około 80 większych gospodarstw z regionu Zamojszczyzny, które rzeczywiście chcą iść z duchem czasu. Na spotkaniach rolnicy mogą wymieniać się doświadczeniami i wiedzą oraz wspólnie prowadzić zakupy.
Natomiast trudno tutaj mówić o wspólnej sprzedaży z racji tego, że każdy z rolników stosuje jakąś indywidualną technologię, ma inne pole i często w obrębie kilku kilometrów potrafią być różne warunki atmosferyczne w przeciągu sezonu wegetacyjnego, co wiąże się z różną jakością zebranego surowca. Aby sprzedać dany surowiec, trzeba mieć jego jednolitą partię. Im większy rozrzut, im większy promień obejmujący dany teren czy większą liczbę rolników, tym większe problemy z klasyfikacją towaru.
Do tego trzeba by było odpowiednich danych w poszczególnych regionach. Potrzebowalibyśmy baz, w których rolnicy mogliby składać swoje płody, które musiałyby być już na tym etapie przebadane, sklasyfikowane i zmagazynowane w odpowiednim miejscu. To wszystko wiąże się z bardzo dużymi kosztami, zwłaszcza jeżeli chodzi o infrastrukturę magazynową. Uważam, że jedną z rzeczy, za którą taka grupa mogłaby być odpowiedzialna, jest tworzenie punktów magazynowania dla rolników poprzez wspólną sprzedaż, no i poprzez sprzedaż nadwyżki produkcyjnej, która co roku na naszych polach jest wytwarzana.
Widzimy, że póki co na tym rynku wiodącą rolę, nawet eksporterów netto, pełnią prywatne firmy, często podmioty zagraniczne, a nie nasza Krajowa Grupa Spożywcza. No i jak tu mówić o rozwoju, jeśli na naszym rynku nie zarabiają nasze krajowe podmioty, nasza gospodarka, tylko często firmy zagraniczne i gospodarki krajów, w których są one zarejestrowane?
Czyli znowu mamy ten problem, że jesteśmy najniżej w tym łańcuchu wartości i wykonujemy ciężką pracę na roli, a potem zysk z realnej sprzedaży idzie do kogoś innego.
Powiem z pełną odpowiedzialnością, że niestety od kilkunastu lat nasze organy rządowe stawiają na wygodne, krótkodystansowe, a nie rzeczywiste, przyszłościowe rozwiązania tych problemów. Dzisiaj widzimy, że w naszym kraju od kilkunastu lat prowadzi się wiele inwestycji. Nie chcę tu obarczać winą żadnej z poszczególnych władz, ponieważ myślę, że wszyscy są odpowiedzialni w równym stopniu.
Chociażby kwestia rozbudowy infrastruktury portowej czy kolejowej: apelujemy o nią już od ponad 15 lat i za dużo się w tym aspekcie nie działo. Dzisiaj stawiamy na inwestycje typu CPK, a to wcale nie musi być najważniejszy polski port. Być może bardziej potrzebny jest Centralny Port Zbożowy. Moglibyśmy stworzyć taki hub przeładunkowy i wtedy zarabiać również na eksporcie czy na tranzycie towarów, np. z Ukrainy. Nie dość, że chronilibyśmy swój rynek, to jeszcze byśmy na tym zarabiali.
Mam jeszcze dwa pytania. Czy twoim zdaniem strajki i protesty rolnicze zakończyły się sukcesem? Czy rolnicy, zwłaszcza młode pokolenie, mają dzisiaj swoją reprezentację na scenie politycznej?
Generalnie to na jedno i na drugie pytanie jest stosunkowo trudno odpowiedzieć. Czy zakończyły się sukcesem? Szczerze mówiąc, pokaże nam to najbliższy sezon. Jeżeli rzeczywiście rolnicy będą w końcu w stanie wyprodukować tę nadwyżkę finansową, żeby odtworzyć produkcję, to będzie można mówić o sukcesie.
Zależy to też od gospodarki światowej, od tego, ile towaru wjedzie do nas z Ukrainy, czy rzeczywiście uda się ten napływ zatrzymać. Zboża z ubiegłego sezonu zostały sprzedane, dlatego teraz trafia do nas tego towaru mniej, a nasz rynek jest mniej zdestabilizowany. Zobaczymy, co będzie po żniwach. Trudno mówić o pełnym sukcesie, ponieważ pełnym sukcesem byłaby inwestycja w owe punkty strategiczne typu modernizacja nabrzeża portowego czy modernizacja infrastruktury kolejowej.
Jeżeli chodzi o reprezentację, to trudno powiedzieć. Rolnicy na ile mogą, na tyle starają się brać czynny udział w kontroli tych działań politycznych. Natomiast od tego, żeby być głosem nie tylko rolników, ale w ogóle narodu, są politycy, i to oni powinni być odpowiedzialni za obietnice, które ludziom składają. My, rolnicy, nie mamy na to czasu, musimy pilnować tego, co dzieje się w gospodarstwach i na polach.
Rolnicza partia polityczna nie powstanie, bo jest za dużo pracy w polu i to nie wasze zadanie?
Powiem tak, my jesteśmy właśnie od pracy w polu. Politycy są od politykowania. My, rolnicy indywidualni czy zrzeszenia rolników, jesteśmy w stanie doradzić, żeby to sprawnie funkcjonowało. Na razie nie szykujemy się do założenia partii rolniczej, bo aby coś robić dobrze, to trzeba się temu oddać w całości.
Nie można gospodarzyć na pół gwizdka i politykować na pół gwizdka, wtedy ani nie będziemy mieć dobrej uprawy na polu, ani nie będziemy uprawiać dobrej polityki. Ale my też się nie zamykamy – jak najbardziej jesteśmy gotowi na to, żeby konsultowano z nami różne problemy i aby wspólnie szukać rozwiązań.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Mateusz Perowicz
Marcin Gryn