Koalicja PiS-u, PSL-u i Konfederacji? Dopiero po epoce Kaczyńskiego
Koalicja PiS-u, PSL-u i Konfederacji, zwana czasem „Koalicją Polskich Spraw”, jest dziś niczym więcej niż polityczną mrzonką. Dobrze zdają sobie z tego sprawę sami jej pomysłodawcy. Nie oznacza to jednak, że ten projekt należy wyrzucić do kosza jako niemożliwy do zaistnienia w przyszłości. Warto więc zastanowić się, co musiałoby się stać, aby PiS, PSL i Konfederacja mogły rządzić wspólnie niczym koalicja 15 października i doprowadzić tym samym do historycznego zjednoczenia polskich konserwatystów.
„Koalicja Polskich Spraw” to polityczny slogan, którego pomysłodawcą był prezydent Andrzej Duda. Przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2020 r. nawoływał PSL i Konfederację do współpracy. Wówczas oczywiście chodziło przede wszystkim o pozyskanie wyborców tych formacji niezbędnych do pokonania Rafała Trzaskowskiego. Później jednak tej koncepcji wtórowali np. Przemysław Czarnek, a ostatnio Jacek Sasin i Mateusz Morawiecki.
Politycy z obozu prawicy zwracali uwagę na ideową zbieżność potencjalnych koalicjantów. Zarówno PSL, jak i Konfederacja to partie obyczajowo konserwatywne, którym mniej (partia Kosiniaka-Kamysza) lub bardziej (koalicja Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka) zależy na ochronie polskich interesów przed zapędami liberalnych eurokratów.
Zanim przejdziemy do teoretycznych rozważań, warto najpierw ustalić stan faktyczny, bardzo pesymistyczny dla idei „KPS”. Oficjalnie do tej pory jedynie przedstawiciele PiS-u zadeklarowali chęć współpracy. Dla konfederatów PiS i PSL to członkowie „bandy czworga”. Z kolei dla PSL-u obie partie prawicowe wydają się zbyt eurosceptyczne i „brunatne”.
Jedynie Marek Sawicki otwarcie sugerował kiedyś chęć współpracy z PiS-em w zamian za pozbycie się ziobrystów z szeregów Zjednoczonej Prawicy, lecz niedługo potem sprostował swoją wypowiedź i odciął się od obozu PiS-u. Rzeczywistość polityczna jest jednak płynna. Co musiałoby się wydarzyć, by wszystkie trzy formacje zaczęły dopuszczać perspektywę współpracy?
Pierwszy warunek: zdolność koalicyjna
Wydaje się oczywiste, że w długiej perspektywie to formacja Jarosława Kaczyńskiego musi podjąć najwięcej działań, by idea koalicji mogła się ziścić. Zanim jednak dojdzie do jakichkolwiek rozmów z potencjalnymi partnerami, PiS musi zmienić swoje konfrontacyjne nastawienie i zyskać zdolność koalicyjną, co w obecnych warunkach będzie nie lada wyzwaniem.
PiS kusi bowiem PSL i Konfederację w newralgicznych momentach – przed i po wyborach – i nie szczędzi pochwał pod ich adresem. Stoi to jednak w sprzeczności z serią oszczerstw i nieczystych zagrywek wobec obu partii, które w ostatnich latach były w PiS-ie normą. Przypomnijmy choćby słowa Beaty Mazurek o eliminacji PSL-u z życia publicznego czy też ban dla polityków Konfederacji w pisowskiej TVP.
Jak długo ten stan będzie się utrzymywał, tak długo trudno będzie poważnie traktować ofertę koalicyjną. Jak dotąd bardziej przypomina to szopkę w wykonaniu ludzi Zjednoczonej Prawicy, którzy za wszelką cenę chcą powrócić do władzy.
Propozycja zyskałaby natomiast powagę wtedy, gdyby PiS zdecydował się na prowadzenie bardziej koncyliacyjnej polityki wobec potencjalnych koalicjantów, co w przyszłości faktycznie mogłoby zaowocować stworzeniem zdolności do współpracy.
Aby to było możliwe, frakcja sanacyjna (a więc sam Jarosław Kaczyński i jego świta) musi ustąpić miejsca frakcji centrowej (w uproszczeniu: Morawiecki i Duda) i konserwatywnej (w uproszczeniu: Przemysław Czarnek i Patryk Jaki), które w przeciwieństwie do „naczelnika” i jego otoczenia przynajmniej sprawiają wrażenie, że chcą znaleźć wspólny język z potencjalnymi partnerami.
Trudno to sobie wyobrazić tak długo, jak długo na czele partii będzie stał Jarosław Kaczyński. Paradoksalnie jednak to właśnie epoka „po prezesie” może upodmiotowić oba otwarte na współpracę z innymi środowiskami politycznymi skrzydła dzisiejszego PiS-u. Oczywiście odrębnym pytaniem jest, czy te skrzydła rzeczywiście bez zwornika w postaci „sanacyjnej centrali” będą gotowe do współtworzenia jednej formacji.
Konfederacja pod kątem zdolności koalicyjnej wypada jeszcze gorzej od PiS-u. Sama przecież reklamuje się jako partia antysystemowa, gotowa wywrócić stolik, przy którym siedzi „banda czworga”.
Oczywistym jest więc, że jeśli „KPS” miałaby kiedyś powstać, to wpierw Konfederacja musiałaby porzucić swoje konfrontacyjne nastawienie i usiąść przy stoliku, a nie próbować go wywracać. Im więcej czasu minie jednak od rządów Mateusza Morawieckiego i im bardziej opatrzy się Polakom władza koalicji 15 października, tym ten proces będzie wydawał się bardziej naturalny.
Najprostszą metodą sukcesywnego zbliżania się Konfederacji do potencjalnych partnerów będzie zwiększająca się zbieżność w głosowaniach. To niewykluczone, bo zarówno PiS (bezpieczeństwo, polityka migracyjna), jak i PSL (podatki, przedsiębiorczość) podzielają coraz częściej wyrazistą linię Konfederacji.
Pewne tendencje koncyliacyjne można zauważyć w ostatnich wypowiedziach konfederatów, którzy coraz częściej podkreślają, że będą popierać każdy korzystny dla polskiej racji stanu projekt. W ich wypowiedziach pojawia się nawet umiarkowana pochwała dla Tuska za politykę bezpieczeństwa i CPK.
Co ciekawe, mimo wcześniej głoszonej konieczności bezwzględnego rozliczenia PiS-u żaden z posłów Konfederacji nie zagłosował za pociągnięciem do odpowiedzialności karnej Michała Wosia. Możliwe, że i tego typu decyzje zbudują most porozumienia między PiS-em a formacją Mentzena i Bosaka. Z całą pewnością wskazuje to, że konfederaci nie chcą palić za sobą mostów na szerzej rozumianej prawicy.
Odmienna jest sytuacja PSL-u, bo to jedyne z trzech analizowanych ugrupowań, które współtworzy dziś koalicję rządzącą. Do ludowców już lata temu przylgnęła łatka partii obrotowej. W praktyce jednak ludowcy z prawicą właściwie nigdy nie rządzili, natomiast tworzyli gabinety z lewicą i liberałami.
Wielu pamięta słynne: „Kto wygra wybory parlamentarne? Nasi koalicjanci” Waldemara Pawlaka. W teorii PSL powinien więc posiadać ogromną zdolność koalicyjną umożliwiającą polityczny mariaż z PiS-em i Konfederacją. PiS w sferze obyczajowej jest całkiem bliski PSL-owi z uwagi na ludowy konserwatyzm. Coraz bardziej liberalny program gospodarczy ludowców może się podobać Konfederacji.
Kluczowy problem PSL-u to dziś jednak fakt, że partia znajduje się w podwójnej koalicji – w rządzie koalicji 15 października oraz Trzeciej Drogi z Polską 2050. To sprawia, że ludowcy „utwardzają się” w liberalnym establishmencie, jednocześnie coraz bardziej dystansują się od prawicy.
Żeby to zmienić, ludowcy muszą, po pierwsze, wziąć rozwód z formacją Hołowni, a po drugie, zdecydowanie lepiej korzystać z karty koalicjanta i częściej sprzeciwiać się szkodliwym z konserwatywnego punktu widzenia pomysłom rządowych koalicjantów. Nie sposób jednak nie zauważyć, że okoliczności – tak wyborcze wyniki, jak i kolejne medialne oraz legislacyjne ścieżki zdrowia serwowane ludowcom – mogą ich coraz bardziej ośmielać do takiego wyboru.
Dotychczas jednak PSL milczał w tak kluczowych sprawach, jak przejęcie TVP czy spór w wymiarze sprawiedliwości. Kosiniak-Kamysz stał się twarzą kryzysu na granicy. Niezbyt spektakularne próby hamowania aborcji na życzenie lub instytucjonalizacji związków partnerskich przypominają jak dotąd bardziej tupanie nóżką na złość niż odgrywanie roli konserwatywnego playmakera. Ta druga ścieżka z pewnością skutecznie przełamałaby mur między PSL-em a prawicową opozycją, która obecnie widzi w ludowcach wyłącznie marionetkę liberałów i lewicy.
Drugi warunek: zbieżność interesów
Może jednak nadejść taki czas, kiedy PiS, PSL i Konfederację połączy zbieżność interesów, a nawiązanie współpracy będzie racjonalną decyzją. Pod tym względem warto obserwować zwłaszcza PiS, który na przestrzeni ostatnich wyborów stopniowo, ale zauważalnie traci sukces sondażowy.
Jeśli ten trend się utrzyma, a przewodzącej sondażom KO wciąż będzie rosło poparcie, to dojdzie do sytuacji, gdy Tusk odskoczy reszcie stawki konsekwentnie konsumując poparcie koalicyjnych partnerów. Wówczas jedyny scenariusz, w którym PiS będzie mógł powrócić do władzy, będzie zakładał koalicję z innymi partiami.
W pewnym sensie będzie to odbicie sytuacji znanej z ostatnich lat, gdy po jednej stronie znajdował się hegemoniczny PiS, a po drugiej KO, PSL, Polska 2050 i Lewica. Przepis na powrót PiS-u do władzy, uwzględniający możliwe znużenie i rozczarowanie części wyborców rządem Tuska, wydaje się zatem dość oczywisty. To powtórzenie wielonurtowej drogi dzisiejszej koalicji 15 października i przeniesienie jej na prawicowy grunt.
Stosując porównanie per analogiam, można stwierdzić, że Konfederacja w docelowej „Koalicji Polskich Spraw” pełniłaby podobną funkcję do Lewicy w dzisiejszym rządzie – bezkompromisowego ideologa, lecz w tym wypadku wyraziście prawicowego tak na polu światopoglądowym, jak i gospodarczym. To właśnie chęć realizacji najważniejszych dla partii Mentzena i Bosaka postulatów jest najważniejszym interesem politycznym Konfederacji.
Jedyny sposób, aby mogło do tego dojść, to znalezienie odpowiedniej konfiguracji i momentu koalicyjnego. Układ z PiS-em i PSL-em wydaje się jedynym realistycznym rozwiązaniem. Jakkolwiek dziś rozważania o „KPS” jawią się jako political fiction, to z góry należy wykluczyć możliwość zaistnienia samodzielnej większości Konfederacji w parlamencie. Znacznie mniej prawdopodobna wydaje się współpraca z coraz bardziej lewicującą, a niedługo pewnie też inkorporującą część struktur dzisiejszej Lewicy, Koalicją Obywatelską.
Formacji narodowo-wolnościowej z pewnością zależałoby na przepchnięciu postulatów ekonomicznych. Prawdopodobnie na tym chciałaby się skoncentrować w ewentualnym rządzie, bo w ten sposób zyskałaby najwięcej zwolenników. Sam Sławomir Mentzen wielokrotnie mówił, że chciałby zostać ministrem finansów.
Na to, by pozwolić Konfederacji objąć stery nad gospodarką, istniałyby całkiem spore szanse. PSL w ostatnich latach staje się coraz bardziej „leseferystyczny”. Kaczyński natomiast przyznał kilka lat temu, że mógłby poświęcić kwestię gospodarki, jeśli taka byłaby cena za wdrożenie jego wizji Polski. Pytanie, czy jego następcy będą gotowi powtórzyć te słowa.
Jak zaś swój interes musiałby odczytać PSL, by zmienić koalicyjnych partnerów? W ludowcach musiałaby obudzić się „piwotalna” dusza, która dziś wydaje się raczej mitem niż realną cechą formacji. Za kilka lat sytuacja może wyglądać inaczej.
Można łatwo sobie wyobrazić, że jako kluczowy interes politycy PSL-u zdefiniują po prostu utrzymanie się u władzy, także kosztem PO, Lewicy i Polski 2050. Będzie to okazja do udowodnienia, że są partią ugodową, stawiającą na zawieranie kompromisów w celu realizacji interesu narodowego.
Podobnie jak w wielu centrowych ugrupowaniach Europy w PSL-u (za sprawą chociażby Kosiniaka-Kamysza i Sawickiego) prądy konserwatywne zyskują na popularności. Może się okazać, że po wykonaniu kalkulacji ludowcy uznają współpracę z PiS-em i Konfederacją za bliższą ich ideałom niż ustępowanie miejsca liberalno-lewicowym partnerom z obecnej koalicji rządowej.
Trzeci warunek: siła konserwatywnych wartości
Część osób może się nie zgodzić, że PiS, PSL i Konfederacja to aksjologicznie zbliżone ugrupowania. Prawica ma przecież wiele odmian. PiS to eurosceptyczny solidaryzm, PSL – umiarkowanie proeuropejski i umiarkowanie konserwatywny liberalizm, a Konfederacja – paleolibertarianizm z silnym akcentem narodowym i antyunijnym.
To słuszne spostrzeżenie zwracające uwagę na spore wyzwanie, jakim byłoby pogodzenie różnych wartości w ewentualnej „KPS”. Moja odpowiedź na ten zarzut brzmi następująco: nie takie koalicje już powstawały.
W Niemczech rządy chadeków z socjaldemokratami zdarzały się niejednokrotnie. Ostatnio w Holandii antysystemowy Geert Wilders dogadał się z rządzącymi z VVD. Na polskim podwórku sam PSL ma doświadczenie z PO, Hołownią, SLD, UP i Lewicą.
W dobie rosnącej popularności prawicowych poglądów w Europie partie konserwatywne stają się bardziej zjednoczone, zwłaszcza wobec problematyki migracji, bezpieczeństwa, klimatu i rewolucyjnego oblicza sporów kulturowych. Po latach lewicowego dryfu w prawą stronę zwraca się również europejskie centrum, co wcześniej czy później na polskim gruncie zacznie się objawiać nie tylko ideowymi zwrotami Donalda Tuska, ale i bardziej konserwatywnym potencjałem koalicyjnym (innych niż KO) formacji politycznego centrum.
Stawiam zatem dość kontrowersyjną tezę, że realizacja spójnych prawicowych wartości jest najłatwiejszym – albo bardziej precyzyjnie: najmniej trudnym – warunkiem do spełnienia, aby KPS powstała.
Żeby partie się dogadały i spisały sensowną umowę koalicyjną, muszą z jednej strony przyjąć wyraziście prawicową postawę, a z drugiej uważać, aby nie popaść w skrajność, która odstraszałaby wyborców takiej koalicji.
Przykładowo, w sprawach unijnych powinny stawiać na dużo bardziej asertywną politykę niż dotychczas, lecz przy tym akcentować wagę UE dla polskiej państwowości. W gospodarce oznaczałoby to zapewne zauważalny względem dotychczasowych rządów PiS-u zwrot w kierunku wolnorynkowym, choć PiS zapewne będzie zdecydowanie stawiał na zostawienie programów socjalnych w spokoju. Biorąc pod uwagę poglądy Polaków, można stwierdzić, że prawdopodobnie byłby to rozsądny kompromis.
***
Jakkolwiek możliwość zaistnienia „Koalicji Polskich Spraw” jest wciąż pieśnią odległej przyszłości, to powyższa analiza wskazuje, że nie jest to scenariusz niemożliwy. Wsłuchując się w wypowiedzi reprezentantów jej potencjalnych mniejszych składowych (PSL-u i Konfederacji), dowiemy się, że dziś partie te wykluczają zaistnienie koalicji z jednego fundamentalnego powodu: braku zaufania do Jarosława Kaczyńskiego.
Do tego wszak sprowadzają się nieustannie przypominane opowieści o marnych losach dawnych koalicjantów PiS-u (od Samoobrony i LPR aż po formację Jarosława Gowina) i lista żali za złe traktowanie w czasach rządów Szydło i Morawieckiego.
Coraz więcej wskazuje jednak na to, że przywództwo prezesa PiS-u na prawicy słabnie zarówno z powodów metrykalnych, jak i z tytułu kolejnych kryzysów politycznych wewnątrz tego obozu. Najlepszym tego dowodem są niedawne kłopoty PiS-u w kolejnych sejmikach.
Wraz z dominacją Kaczyńskiego nad PiS-em do historii może odejść sanacyjny, dyktatorski i nieznoszący partnerskich relacji model przywództwa. To stworzy na scenie politycznej zupełnie inne możliwości i uprawdopodobni trudne dziś do wyobrażenia konfiguracje. Być może stanie się tak już za niespełna cztery lata.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.