Związki partnerskie i prostsze rozwody. Czy PSL ucieknie z pułapki Tuska?
PSL myśli, że dla bycia „konserwatywną kotwicą” wystarczy blokować najdalej idące pomysły Lewicy i zgadzać się na ich uładzoną wersję. To w praktyce skazuje ludowców na rolę rozpisaną przez Donalda Tuska. Jeżeli chcą na poważnie udowodnić swoim wyborcom, że ich obecność w rządzie ma sens, to czas wykazać się inicjatywą. Temat dużo istotniejszy niż związki partnerskie czeka za rogiem.
Związki partnerskie to racja istnienia Lewicy
Eurowybory z całą pewnością powiedziały o Koalicji 15 Października jedno: jej skrzydła są w głębokim kryzysie. Niesatysfakcjonujące wyniki osiągnęły zarówno Trzecia Droga, jak i Lewica. Nie dziwi więc, że zaraz po nich obie formacje zaczęły poszukiwać możliwości wykazania swojej politycznej podmiotowości i programowych sukcesów.
Od 9 czerwca próbują wysłać w świat jakiekolwiek dowody sensu ich trwania w rządzie i przekonać obserwatorów, że uczestniczą w koalicji na własnych warunkach. Dla Lewicy sposobem ma być kolejna już zapowiedź rychłego złożenia projektu o związkach partnerskich. Z perspektywy tej formacji sprawa jest prosta.
Związki partnerskie to absolutne minimum, którego oczekuje progresywny elektorat. W deklaracjach Lewica jest dziś wszak już na etapie popierania dużo bardziej zaawansowanego postulatu. Opowiada się po stronie tzw. równości małżeńskiej, czyli umożliwienia parom homoseksualnym zawierania związków równoważnych z chronionymi konstytucyjnie małżeństwami, a więc także z prawem do adopcji dzieci.
Wobec tych propozycji brak rychłego sukcesu bardziej zachowawczej, a dodatkowo raczej aprobowanej przez Polaków, instytucji związków partnerskich de facto unieważniałby sens istnienia Lewicy nie tylko w tym rządzie, ale i właściwie w ogóle na polskiej scenie politycznej.
Dokładnie odwrotnie względem tematu spozycjonowało się Polskie Stronnictwo Ludowe. Jego politycy zapowiedzieli co prawda otwartość na rozmowy, ale od razu zapowiedzieli swój warunek brzegowy. Ewentualną zgodę ludowcy uzależnili od tego, że ustawa nie będzie dopuszczała przysposobienia dzieci przez homoseksualne związki partnerskie.
Wydawać by się mogło, że politycznie dla obu skrzydeł koalicji ta sytuacja jest win-win. Lewica pokaże swoją determinację. PSL – udowodni gotowość do zaspokajania emocji wielu Polaków, dla których formalne ułatwienia dla konkubinatów są okej, ale zgoda na opiekę nad dziećmi przez parę homoseksualną – to już krok za daleko.
„Tęczowy Władek” albo liberalna ścieżka zdrowia
Śmiem jednak twierdzić, że żadna z tych dwóch stron politycznie na sytuacji zbyt wiele nie zyska, a historię we własny sukces będzie starał się przekuć Donald Tusk. W deklaracjach Koalicja Obywatelska w tej sprawie jest po stronie Lewicy. Związki partnerskie to jeden ze 100 konkretów. Gdzie więc rola dla lidera Platformy?
Należy założyć, że projekt sygnowany przez minister Kotulę wcześniej czy później upadnie: w rozmowach koalicyjnych na etapie rządowym, w głosowaniu przedłożenia poselskiego w Sejmie albo w konfrontacji z prezydenckim wetem. Wówczas jego kolejną, bardziej realistyczną wersję przedstawi Koalicja Obywatelska. Donald Tusk tym samym kolejny raz wyśle progresywnym wyborcom sygnał, że to on dowozi tematy, o których lewica głównie gada.
Dla PSL sytuacja też nie będzie komfortowa. Na dziś konfrontują się jedynie z nieprzychylnymi i coraz bardziej chamskimi komentarzami liderów środowiska LGBTQ+, którzy uznają za stosowne punktować życiowe perypetie Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Jeżeli jednak faktycznie dojdzie do zablokowania przez ludowców ustawy w jej pierwotnej wersji, to partię Sawickiego i Pawlaka czekać będzie prawdziwa ścieżka zdrowia w liberalnych mediach i w progresywnym komentariacie. Jeżeli zaś od razu za ustawą o związkach zagłosują, to na prawicy wrócą znane z eurowyborów 2019 roku memy o „tęczowym Władku”. Gdzie się nie obrócisz…
Lewica i PSL jak Palikot i Gowin?
A co w międzyczasie będzie robił Tusk? Ano z wyższością poważnego lidera zacznie niebawem na konferencjach prasowych i wywiadach robić przytyki do koalicjantów. Raz wbije szpilę Lewicy, raz przypiecze bardziej PSL-owi.
Konsekwentnie będzie między słowami sączył wyborcom opowieść o niepoważnych partyjkach kierowanych wyborczymi kalkulacjami, które nie potrafią załatwić najprostszej sprawy tylko się między sobą kłócą. A na końcu wypuści do mediów spin, „że się wściekł” i chwilę później ogłosi (może na Campus Polska?), że zlecił przygotowanie kompromisowego projektu swoim ludziom.
Lider Platformy ma bowiem granie skrzydłami jeśli nie we krwi, to w pamięci mięśniowej. Świetnie sobie z tym radził w czasach, gdy w Platformie balansował wpływy konserwatystów i progresywistów. „Postępowcom” oferował wówczas wulgarne oblicze polityki Janusza Palikota, a prawicowcom wewnątrz własnego ugrupowania – „charyzmę wielebnego” w postaci przywództwa Jarosława Gowina w tej grupie.
Lider PO wówczas skutecznie budował się tak na ich bilateralnych sporach, jak i na swoich sporach z nimi. Sprawnie wykorzystywał ideowe konflikty do przykrywania prawdziwych problemów rządu. Dzięki skrzydłom przekierowywał uwagę mediów tam, gdzie dla niego było to najbardziej dogodne – czyli na innych.
Dziś to, co przed laty z Gowinem i Palikotem Tusk będzie robił z Lewicą i PSL. Licząc na ten sam efekt – czyli moment, w którym skrzydła nie będą mu już potrzebne.
Jak PSL może uciec z pułapki Tuska?
Nie są to łamy, na których będziemy doradzać Lewicy, co ma zrobić, by skutecznie zrealizować swoją światopoglądową agendę, a przy okazji nie dać się obsadzić w roli statystów w spektaklu Donalda Tuska.
Z całą pewnością możemy jednak zasugerować PSL, że dla bycia „konserwatywną kotwicą” nie wystarczy blokować najdalej idące pomysły Lewicy i zgadzać się na ich uładzoną wersję, kiedy przedłoży im ją do głosownia premier.
By uzyskać minimum zaufania wśród bardziej zachowawczych wyborców z jednej strony, a z drugiej nie dać się przejechać walcem progresywnych hejterów i medialnych postępowców, formacja Kosiniaka-Kamysza potrzebuje dziś inicjatywy i kreatywności. Widać ku temu co najmniej dwie okazje.
Po pierwsze, już dziś PSL powinno zacząć pracować nad aktualnym i autorskim projektem ustawy o statusie osoby najbliższej. Chodzi o prawo, które porządkuje i radykalnie upraszcza większość istotnych życiowo dla samych zainteresowanych spraw prawnych i formalnych, a jednocześnie nie budzi wątpliwości konstytucyjnych i nie tworzy wątpliwego „stanu pośredniego” między chronionym przez ustawę zasadniczą małżeństwem a konkubinatem. Ponad dekadę temu taki projekt już powstał … w Platformie Obywatelskiej.
To rozwiązanie akceptowalne dla wyborców konserwatywnych. Jednocześnie nawet z perspektywy lewicy ma jedną istotną przewagę nad tym dotyczącym związków partnerskich: może liczyć na podpis Andrzeja Dudy.
W efekcie, gdy projekt Kotuli przepadnie na tym czy innym etapie, to ludowcy będą mogli po prostu pokazać się jako ci, którzy mają plan na jakiekolwiek akceptowalne politycznie pchnięcie sprawy do przodu.
Projekt groźniejszy niż związki partnerskie
Równolegle formacja Kosniaka-Kamysza powinna zainteresować się innym projektem. To anonsowana w minionym tygodniu przez „Rzeczpospolitą”, a niemal niezauważana przez media zapowiedź zmian dotycząca małżeństw.
„Resort Adama Bodnara pracuje nad wprowadzeniem możliwości uzyskania rozwodu za porozumieniem stron nie tylko przed obliczem sądu. W Ministerstwie Sprawiedliwości rozważane są dwie koncepcje: rozszerzenie uprawnień notariuszy lub dopuszczenie rozwodów przed urzędnikiem Urzędu Stanu Cywilnego” – pisał dziennik.
Z perspektywy tradycyjnych wartości, dobrostanu dzieci i polskiego porządku konstytucyjnego stawiającego rodzinę i małżeństwo pod szczególną ochroną i opieką Rzeczypospolitej – to projekt o wiele bardziej groźny i prawdopodobnie bardziej szkodliwy, niż fetyszyzowane przez wielu twardych konserwatystów sformalizowane związki homoseksualne.
W epoce kryzysu zdrowia psychicznego i epidemii samotności ułatwianie rozwodów i czynienie z rozwodu „usługi frontem do klienta” powinno budzić sprzeciw. Potrzebujemy czegoś dokładnie odwrotnego: możliwie delikatnego, ale jednak stanowczego wskazywania przez państwo dalekosiężnych, negatywnych skutków rozwodów dla konkretnych rodzin, małżonków i dobra wspólnego. To wymaga raczej lepszego sądownictwa rodzinnego, profesjonalnej mediacji i obowiązkowego wsparcia psychologicznego przed ostateczną decyzją o rozwodzie.
Wyraźne i skuteczne sprzeciwienie się temu pomysłowi, wraz z przedstawieniem prorodzinnej alternatywny, powinno być dziś dla Polskiego Stronnictwa Ludowego priorytetem. Blokując ułatwianie rozwodów, ludowcy mogą wyprzedzić swoją epoką. Tak jak zrobili to wówczas, gdy Władysław Kosiniak-Kamysz wydłużał urlopy macierzyńskie czy wprowadzał Kartę Dużej Rodziny.
A przy okazji może nie dadzą się wpisać w taką koncepcję bycia „konserwatywną kotwicą”, jaka służy głównie Tuskowi w wiarygodnym przejmowaniu progresywnego elektoratu lewicy.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.