Zarobi branża p*rno, ucierpi wolność słowa? To zasłona dymna. Chodzi o interesy Big-Techu
Trwające prace nad nowelizacją prawa autorskiego wzbudzają wiele kontrowersji. Czy nowe regulacje zagwarantują wynagrodzenie patostreamerom i twórcom porno, a przy tym ograniczą wolność słowa, jak twierdzą krytycy tych regulacji? Czy może walka toczy się o rynek tantiem w wysokości 35 mln zł rocznie, a wszystkie chwyty są dozwolone?
W polskim Sejmie rozpoczął się proces implementacji dyrektyw – satelitarno-kablowej II oraz Digital Single Market (DSM). Szczególnie druga z nich wywołuje wielkie emocje. Wskazują na to nagłówki z ostatnich dni. Obwieszczają, że projektowana zmiana „będzie wynagradzać patostreamy i porno”. Kontrowersje wzbudziło również potencjalne ograniczenie wolności słowa, mające wynikać z zastosowania się przez big techy do nowych przepisów.
Pod pretekstem troski o moralność publiczną i wolności obywatelskie trwa walka o realne pieniądze. Dyrektywa DSM nakłada na wielkie koncerny cyfrowe obowiązek zapłaty tantiem za utwory wykorzystywane przez nie w działalności komercyjnej. Beneficjentami będą organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (OZZ), natomiast słabsza okaże się pozycja twórców niezrzeszonych.
Dyrektywa wzbudziła kontrowersje już na etapie głosowania projektu w Parlamencie Europejskim. Przeciwko niej opowiedziały się Polska, Włochy, Luksemburg, Holandia, Finlandia i Szwecja, natomiast Belgia, Estonia i Słowenia wstrzymały się od głosu. Część z państw członkowskich, w tym Polska, wydała wspólne oświadczenie, że „w swojej obecnej formie dyrektywa jest dla jednolitego rynku cyfrowego krokiem wstecz, […] nie zapewnia jasności prawa […] i może zagrozić prawom obywateli UE”.
Niemcy, choć udzieliły poparcia projektowi, uzupełniły je o stanowisko, zgodnie z którym art. 17 dyrektywy „spotyka się z poważnymi obiekcjami i powszechną krytyką niemieckiego społeczeństwa”. Ten przepis stał się największą kością niezgody pomiędzy interesariuszami, a nawet podstawą skargi, jaką złożyła Polska, a którą Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) oddalił 26 kwietnia 2022 r.
Art. 17 dyrektywy przesądza kluczowe zagadnienie, które było przedmiotem dyskusji między lobby „nowych pieniędzy”, czyli big techów, a lobby „starych pieniędzy”, czyli właścicieli praw do utworów, które są przetwarzane i udostępniane w ramach usług cyfrowych. Spór podnoszą wydawnictwa, wytwórnie filmowe, wydawcy prasy i organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.
Raj dla piratów i big techów?
Obowiązujące przepisy ciężar ochrony prawnoautorskiej nakładają na pojedynczych użytkowników. Gdy przekazują oni treści do publicznego rozpowszechniania i korzystają z cyfrowych usług, powinni dysponować stosowną licencją.
Platformy mogą ponosić odpowiedzialność tylko wówczas, gdy po uzyskaniu wiedzy o naruszeniu nie uniemożliwią dostępu do treści łamiących prawo (tzw. procedura notice and take down). Nie ma przy tym wymogu, aby platformy prowadziły jakiekolwiek działania prewencyjne (np. blokowały łamiącego prawo użytkownika czy uniemożliwiały upublicznienie tych samych treści raz jeszcze aż do ponownego zgłoszenia naruszenia).
Doprowadziło to oczywiście do tego, że próby blokowania i usuwania pirackich treści przypominały walkę z wiatrakami – na miejsce jednego usuniętego utworu pojawiało się kilka nowych. Stąd dyrektywa zobowiązała dostawców usług udostępniania treści online, żeby „dołożyli wszelkich starań, aby zapobiec ich przyszłemu zamieszczaniu”.
To sprowokowało szeroką dyskusję o cenzurze prewencyjnej w internecie, ponieważ jednym z podstawowych działań tego typu miałoby być wdrożenie algorytmów sprawdzających treści jeszcze przed ich opublikowaniem. Pojawiła się obawa, że dostawcy usług w celu ograniczenia swojej odpowiedzialności będą interpretowali możliwość potencjalnego naruszenia prawa autorskiego szerzej niż to konieczne. To stało się podstawą polskiej skargi do TSUE.
Pomijając argumentację prawną TSUE, że inne przepisy przewidują szereg gwarancji dla wolności słowa, trudno przyjąć te obawy z perspektywy praktyki rynkowej. Celem cyfrowych platform nie jest ograniczanie swoich użytkowników ponad miarę, nie stanowi to też wielkiej bariery technologicznej, by stworzyć algorytm, który będzie poprawnie interpretował naruszenia praw autorskich. Na takiej zasadzie działają systemy monetyzacji treści, np. na YouTubie, które bezpośrednio po wgraniu materiałów poprawnie identyfikują użyte w filmach utwory osób trzecich.
Prawdziwym powodem burzliwej dyskusji nad tymi przepisami jest raczej nałożony na cyfrowych gigantów obowiązek płacenia tantiem za utwory, które są przez nich wykorzystywane w bieżącej, komercyjnej działalności, nawet jeśli do tej pory stawiali się oni wyłącznie w pozycji pośrednika platformy w procesie wymiany treści.
Kontrowersje wokół przepisu były znane już na etapie jego formułowania. W dyrektywie został przewidziany wprost obowiązek Komisji Europejskiej do wydania wytycznych (guidance) dotyczących prawidłowego stosowania tego artykułu. Stało się to dopiero 4 czerwca 2021 r., chociaż termin implementacji dyrektywy DSM upływał… 3 dni później.
Same wytyczne zostały zresztą wykorzystane jako furtka do pozalegislacyjnego wpływu na rzeczywistość i spotkały się z krytyką środowisk kreatywnych. Zarzut dotyczył osłabiania kluczowych przepisów dyrektywy. Choć nie mają one charakteru wiążącego prawnie, w oczywisty sposób wpłyną tak na praktykę rynkową, jak orzecznictwo sądów.
Walka o tantiemy
Dyskusja koncentrująca się na obronie wolności słowa z pewnością jest korzystna dla lobby big techów, które podejmują walkę z niesprzyjającymi dla ich interesów przepisami. Nie jest to zresztą nic nowego.
Już w 2002 r., kiedy Google zaprezentował beta wersję swojej usługi Google News, polegającą na agregowaniu treści od elektronicznych wydawców prasy, największe światowe agencje prasowe i koncerny medialne podjęły szereg batalii prawnych o swoje wynagrodzenie.
Wówczas sprawa także nie była oczywista. Google odmawiał wydawcom prawa do wynagrodzenia w ogóle i powoływał się na prawo cytatu oraz samą naturę internetu, gdzie każdy materiał jest linkowany do źródła. Wydawcy argumentowali, że wytwarzanie i publikowanie autorskich treści jest zasadą ich działalności, a bez tych treści Google nie mógłby oferować swojej usługi, na której zarabia.
Wydawcy prasy dopięli swego dopiero przy okazji dyrektywy DSM, czyli blisko 20 lat później. Dostawcy usług cyfrowych zostali zobowiązani do wynagradzania właścicieli praw za wykorzystywanie artykułów prasowych. Wyjątki zostały wyraźnie określone i sprowadzały się do wykorzystania „pojedynczych słów lub bardzo krótkich fragmentów”.
Każdy rok opóźnienia w uchwaleniu stosownych przepisów i ich implementacji do prawa krajowego to realne oszczędności cyfrowych platform, ponieważ obowiązek zapłaty tantiem powstanie dopiero od dnia wejścia w życie ustawy. Tym samym opóźnienie w uchwaleniu przepisów przez poprzedni rząd można traktować jako ukłon w stronę big techów, głównie amerykańskich. To jeden z wielu ukłonów wykonanych przez rządy Zjednoczonej Prawicy w tę stronę, przy tym mający realną wartość finansową.
Związek Autorów i Producentów Audiowizualnych szacował wartość rocznych tantiem, które zostałyby odprowadzone w Polsce, na 35 mln zł. Dochody z praw autorskich do wszystkich treści udostępnianych przez europejskich twórców w internecie szacowane są nawet na 22 mld euro.
Warto zwrócić uwagę, że szereg nowych przepisów spowoduje wzmocnienie pozycji OZZ. Na początku 2017 r. Klub Jagielloński postulował zwiększenie nadzoru nad nimi przy okazji (także spóźnionej) implementacji dyrektywy CRM. Tak się stało w ustawie z dnia 15 czerwca 2018 r. o zbiorowym zarządzaniu prawami autorskimi i prawami pokrewnymi.
Kolejną regulacją, o której było głośno w mediach, jest dodanie nowego pola eksploatacji utworu, jakim jest „publiczne udostępnianie utworu w taki sposób, aby każdy mógł mieć do niego dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym”. Chodzi o serwisy streamingowe i wynagradzanie zaangażowanych w produkcje twórców. Obecnie nie przysługuje im ustawowe prawo do tantiem wynikających z liczby odtworzeń filmów czy piosenek. Tym samym nawet przy zaangażowaniu w największych kasowych hitach platform VOD wynagrodzenie krajowych twórców określa umowa.
Furtka dla AI
W debacie publicznej zaskakująco mało miejsca poświęca się projektowanej instytucji dozwolonego użytku w zakresie eksploracji tekstów i danych. W kontekście wszechobecnej generatywnej sztucznej inteligencji powinno to zwrócić szczególną uwagę twórców i OZZ-ów.
Art. 4 dyrektywy DSM pozwala na nieograniczoną eksplorację tekstów, danych i programów komputerowych dla dowolnego celu tak długo, jak długo jest to konieczne do osiągnięcia tego celu przez dowolny podmiot, o ile uprawniony nie zastrzeże inaczej. Eksploracja tekstów i danych została natomiast zdefiniowana jako analiza „wyłącznie przy zastosowaniu zautomatyzowanej techniki służącej do analizowania tekstów i danych w postaci cyfrowej w celu wygenerowania określonych informacji, obejmujących w szczególności wzorce, tendencje i korelacje”. Wypisz, wymaluj sposób uczenia dużych modeli AI.
Oznacza to, że na samym początku dyskusji o prawie do wynagrodzenia właścicieli praw autorskich za utwory wykorzystane do uczenia maszynowego europejski, a za nim polski, ustawodawca szeroko otwiera furtkę podmiotom komercyjnym do wykorzystywania takich treści bez wynagrodzenia.
Co ciekawe, poprzedni projekt polskiej nowelizacji zawierał zastrzeżenie, że dozwolony użytek nie dotyczy „tworzenia generatywnych modeli sztucznej inteligencji”. Zniknął być może dlatego, że dominująca wykładnia przepisów dyrektywy wskazuje na niezgodność takiego zastrzeżenia z prawem europejskim.
Trudno jednak przyjąć, że kwestia ta była wystarczająco klarownie przedstawiona opinii publicznej, a tym samym stała się przedmiotem należytej dyskusji na etapie tworzenia prawa. To może dawać podstawy do zanegowania takiej interpretacji w drodze skargi do TSUE.
Przyjęcie takiej wykładni w obliczu dynamicznie rozwijających się usług asystentów AI spowoduje, że przepisy dotyczące wynagrodzenia za wykorzystywanie tekstów prasowych w środowisku cyfrowym staną się bezprzedmiotowe. Algorytm sztucznej inteligencji będzie generował „własny” tekst na podstawie dostępnych zasobów internetowych w ramach dozwolonego użytku. Czy wskaże źródło, czy nie, praktycznie będzie to bez znaczenia.
Walka trwać będzie do końca
Co dalej? Przedstawiciele MKiDN deklarują ekspresowe procedowanie nowelizacji, żeby uniknąć dalszego naliczania przez Komisję Europejską kar za brak terminowej implementacji przepisów. Projekt wpłynął do Sejmu 16 maja.
Sprawozdanie Komisji Kultury i Środków Przekazu ma zostać przedstawione do 25 czerwca. Jednocześnie na czerwiec Ministerstwo planuje organizację Forum Prawa Autorskiego, na którym dyskutowane mają być kolejne zmiany w prawie autorskim, jednak najprawdopodobniej zostanie ono zdominowane przez debatę nad procedowaną ustawą.
Czekają nas więc wielkie emocje i erystyczne chwyty poniżej pasa, czego przedsmak mieliśmy już w ostatnich dniach pod pozorem walki z wynagrodzeniem dla patostreamerów i twórców pornografii. Notabene, dla liberalnego rządu nie powinno to chyba stanowić zarzutu tak długo, jak tym formom da się przypisać charakter twórczy.
Pod pretekstem obrony moralności chodzi o wyłączenie z podziału tortu twórców „nieautoryzowanych”, czyli znacznej części środowiska internetowego (blogerów, youtuberów, tiktokerów itd.), co może połączyć środowiska OZZ-ów i big techów.
Wszystko to niezależnie od faktu, że największą oglądalność w internecie osiągają właśnie takie „niezależne” produkcje, które w procesie twórczym angażują dziesiątki tysięcy osób. Tak długo, jak nie zrzeszą się one w OZZ lub inną formę oddziaływania na legislację, ich głos nie będzie słyszany.
Jedno jest pewne. Wszystkie środowiska zaangażowane w podział środków z pracy twórczej będą aktywne do samego końca, czyli podpisu prezydenta, ponieważ gra toczy się o wysoką stawkę.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.