Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Mikromania, gigantomania i CPK. Polska choruje na perfekcjonizm

Mikromania, gigantomania i CPK. Polska choruje na perfekcjonizm autor ilustracji: Marek Grąbczewski

Jak to się dzieje, że politycy, którzy w ostatnich dekadach wprowadzili Polskę na ścieżkę gospodarczego i politycznego wzrostu, obecnie boją się podjąć budowy średniej wielkości lotniska? Jak to jest możliwe, że jedna wspólnota polityczna łączy w sobie planujących „szklane domy” oraz tych, którzy twierdzą, że w Polsce nic się nie da zrobić? Odpowiedzi na te pytania należy szukać w głęboko zakorzenionej ambicji oraz historycznym doświadczeniu długotrwałego obijania kijem. Ich połączenie doprowadziło nas bowiem do niezdrowego perfekcjonizmu, który nierozpoznany może nieść za sobą wyuczoną bezradność całej wspólnoty politycznej.

Od kilku miesięcy debatę publiczną w Internecie co chwilę rozpala pewien trzyliterowy skrót, który w magiczny sposób stał się ucieleśnieniem wszelkich ambicji i pragnień Polaków. CPK, bo to o nim mowa, wydaje się odporne na wszelkie zaklęcia polityczne spin doktorów z obozu rządzącego. A trzeba pamiętać, że nie są to podrzędni szarlatani, lecz doświadczeni kapłani „świętej ciepłej wody w kranie”, którzy doskonale wiedzą, jak hipnotyzować masy.

Tutaj jednak nic nie działa, jak gdyby łąka pod Baranowem była we władaniu jeszcze silniejszej magii. Wbrew najnowszym domysłom jej źródłem nie są jednak wpływy „Mrocznego Pana” ze Wschodu, lecz zjawisko o wiele bliższe, domorosłe, które obecnie rządzącym powinno być dobrze znane. Chodzi o ambicję Polaków: moc, która potrafi czynić cuda.

Zgorzkniali budowniczowie „szklanych domów”

Cofnijmy się do początku lat 90., gdy Polska wychodziła ze straconej dekady szarości, biedy, beznadziei oraz kryzysu gospodarczego. Stało się wtedy coś, co nie miało się prawa wydarzyć – Imperium Zła upadło, a żelazny uścisk, w którym trzymało Europę Wschodnią, zniknął niemalże z dnia na dzień. Wszystko wydawało się możliwe: komuna upadła, więc i u nas może być tak kolorowo i bogato, jak na Zachodzie. Ba, co tam Zachód – będziemy drugą Japonią, jak wieszczył wtedy Lech Wałęsa.

Wielu spośród obecnie rządzących, z Donaldem Tuskiem na czele, brało udział w tym festiwalu ambicji. Pomimo kłód rzucanych pod nogi Polacy z zapałem zabrali się do budowania swojej przyszłości. Nawet wdrażane przez Leszka Balcerowicza recepty Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które wykoleiły niejedną gospodarkę i niejedno społeczeństwo, nie stanęły nam na przeszkodzie.

Wykonaliśmy ogromny skok cywilizacyjny i geopolityczny, staliśmy się członkiem NATO, UE oraz państwem aspirującym do G20. Nawet sam Donald Tusk na fali tego optymizmu w 2007 roku obiecywał stworzenie w Polsce drugiej, tym razem, Irlandii.

Można oczywiście powiedzieć, że dzisiejsze malkontenctwo to rezultat nasycenia się realizacją dawnych snów. Dla wychowanych w schyłkowym PRL-u polityków równe chodniki, szklane wieżowce i kładka przez Wisłę mogą przecież stanowić wielki cud, granicę ich modernizacyjnej wyobraźni. Co leży jednak u podstaw blokady, która każe im ograniczać marzenia innych?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta: owa blokada ma swoje źródło w ich politycznej podświadomości, w której kryje się pamięć o razach, które zebrało pokolenie polityków okresu transformacji. Nie jest przypadkiem fakt, że obok CPK tak często stawiane jest nazwisko Edwarda Gierka; przeskalowane inwestycje i zadłużenie były przecież powodem kryzysu „tych strasznych lat 80.”.

Co ciekawe, nakładanie ograniczeń na działalność młodszego pokolenia politycznego nie jest w Polsce zjawiskiem nowym. Opozycja niepodległościowa również doświadczyła dezaprobujących spojrzeń ze strony generacji Wojciecha Jaruzelskiego. Choć w skład tej drugiej wchodzili budowniczowie PRL-u oraz świadkowie wskrzeszenia Polski z popiołów, nieśli oni również brzemię katastrofy II wojny światowej. Pamięć historyczna połączona z przekonaniem o ograniczeniach otaczającej ich rzeczywistości skutecznie podcięły im skrzydła.

Tak jak Wojciecha Jaruzelskiego paraliżowały monity od radzieckich towarzyszy, tak Donalda Tuska mrozi kartonowość polskiego państwa oraz pamięć o tym, jak często byliśmy ogrywani przez większych graczy na arenie międzynarodowej. Lęk przed śmiertelną przesadą ogranicza wyobraźnię.

Błędy popełnia każdy, ale nie każdego na nie stać

W jednym z odcinków podcastu „Raport Międzynarodowy” zatytułowanym Czy Chinese Dream zastąpił American Dream? prowadzący Witold Jurasz powiedział zdanie, które może stanowić przykład wykrzywionego sposobu, w jaki nasz komentariat postrzega źródła sprawczości innych państw. W rozmowie z prof. Bogdanem Góralczykiem, w reakcji na cytat wzięty z wypowiedzi z Richarda Nixona i mówiący o tym, że USA wyhodowały sobie Frankensteina (Chiny), Jurasz odpowiedział: „A kto sobie tak dokładnie wyhodował? Ja we wszystko uwierzę, ale nie w głupotę amerykańskich elit”.

Prześledźmy prawdopodobny proces myślowy stojący za takim stwierdzeniem: widzimy, że ktoś popełnił błąd, ale tylko głupcy popełniają błędy. Amerykańskie elity rządzą mocarstwem, a mocarstwem nie mogą rządzić głupcy, ergo: błąd nie mógł być wynikiem decyzji podejmowanych przez amerykańskie elity. Gdzie w takim myśleniu jest problem? W podejściu do błędu.

Różnice w postrzeganiu błędu można najłatwiej dostrzec przy porównaniu metody szkoleń wojskowych przeprowadzanych w państwach NATO z przyzwyczajeniami, które wciąż pokutują w niektórych państwach byłego Układu Warszawskiego. W tych pierwszych raporty z manewrów pełne są opisów potknięć, niedociągnięć oraz niedostatków, podczas gdy w drugiej grupie zauważalna jest tendencja do kwitowania szkolenia zdaniem: „Wszystko poszło zgodnie z planem”.

Errare humanum est, błądzić jest rzeczą ludzką. Ba! Błąd jest naturalnym i nieusuwalnym elementem dochodzenia do sukcesu, a bez pozostawienia sobie prawa do pomyłki nie sposób jest się rozwijać. Amerykańskie, brytyjskie czy francuskie elity, wbrew temu co sądzi o nich redaktor Jurasz, nie są bezbłędnymi demiurgami. Wręcz przeciwnie, przyjęty prze nich system skłania ich do uczenia się na błędach swoich i cudzych, co nie broni ich bynajmniej przed popełnianiem kolejnych.

Powstaje pytanie, skąd ta różnica w mentalności? Spokojnie, nie chodzi o żadne bzdury nt. „mieszczańskiego myślenia” czy o inne rasowe teorie Romana D. z pierwszych dekad XX wieku dotyczące wydumanych wad narodowych. Wszystko rozchodzi się o historyczne doświadczenie długiego trwania, swego rodzaju obrośnięcie tłuszczem. Mocarstwa stać na popełnianie błędów, gdyż ich elity mają świadomość posiadania trwałego miejsca w globalnej układance, którego nie odbiorą im pojedyncze potknięcia.

Trzecia Republika Francuska popełniła szereg błędów w swojej polityce zagranicznej i obronnej w latach 30., z kretesem przegrała w wojnie z Niemcami oraz została poddana okupacji. Nie przeszkodziło jej to po II wojnie światowej zostać stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, jak również nie uniemożliwiło to nadejścia okresu Les Trente Glorieuses (Trzydziestu Sławnych Lat).

To, co dla mocarstwa było chwilową niedogodnością, dla Polski stanowiło katastrofę roku 1939. Polskie doświadczenie życia w cieniu groźby państwowego niebytu jest dla przeciętnego Amerykanina czymś absolutnie abstrakcyjnym – niemożliwym do wyobrażenia, tak samo jak nieistnienie USA.

Przeciętny mieszkaniec tego kraju prędzej zwizualizuje sobie kres cywilizacji niż Stanów Zjednoczonych, stąd tamtejsze elity mogą sobie pozwalać na ambicję lub wręcz pewnego rodzaju dezynwolturę w marzeniach. Podczas gdy w tym samym czasie nasza polityczna podświadomość nosi lęk przed porażką, która zabija…

Nie od razu Rzym zbudowano

Pójdźmy jednak o krok dalej. Myślenie o rozwoju, w tym o projektach takich jak CPK, wśród części polskich elit pokazuje pewne mentalne błędne koło. „Nie umiemy budować dużych lotnisk, zostawmy to Niemcom. Skąd wiadomo, że Niemcy umieją budować duże lotniska? Bo je mają”. Nie budujmy, bo nie umiemy. A nie umiemy, bo… nie budujemy.

Elementem naszych kompleksów wobec państw bardziej rozwiniętych jest fakt, że często dostrzegamy jedynie końcowy efekt, a nie proces, który do niego doprowadził. Słuchając podcastów kanału „Dwie Lewe Ręce”, w których prowadzący rozmawiali o polskiej polityce zagranicznej, ukułem sobie w głowie pewną metaforę.

Szczególnie dobrze pasuje ona do odcinka, w którym ze Zbigniewem Parafianowiczem omawiają jego książkę pt. Polska na wojnie. Prowadzący Jakub Dymek oraz Marcin Giełzak z wręcz sadystyczną przyjemnością starają się w nim zdekonstruować tezę głoszącą, że „Polska rozumie Wschód”.

Otóż, wyobraźmy sobie taką oto sytuację. Na osiedlu mieszka pewien zakompleksiony i otyły nastolatek. Pewnego dnia dostaje się do wymarzonego liceum i postanawia zrobić coś ze swoim życiem: pójść na siłownię, zacząć spotykać się z rówieśnikami itp. Wtedy jednak jego krewni, w pozornej trosce, zaczynają się z niego nabijać. „Co ty wyrabiasz? Z czym do ludzi?! Spójrz na siebie! Patrz, kto chodzi na siłownię: wytrenowani ludzie, a nie takie grubasy jak ty! Dostałeś się do liceum, to się ucz, a nie głowę sobie głupotami zajmujesz”.

Krewnymi w tej metaforze jest moim zdaniem spora część polskiego komentariatu, który w mieszance ambicji i kompleksów ciągle porównuje Polskę do zachodnich mocarstw, które miały wieki na budowę sprawnych instytucji, think tanków czy dyplomacji. Przez trzydzieści ostatnich lat polskie państwo nie było w stanie wyasygnować dodatkowych środków na nic, w tym na naukę, wojsko lub instytucje, a my narzekamy, że nie mamy przemysłu czy służby cywilnej. Polskie firmy wprawdzie odnoszą sukcesy, ale ciągle są przedsiębiorstwami pierwszego pokolenia, dla których horyzontem jest przetrwanie na rynku, a nie inwestowanie w startupy, nie wspominając już o NGO-sach.

Polscy biznesmeni dzielą nasz wspólny lęk przed niebytem; nie sposób oszukać piramidę Maslowa. Organizacje pozarządowe i urzędnicy również wiedzeni są tą obawą, stąd tak łatwo znaleźć wśród nich koniunkturalistów. Dziś jesteś, a jutro cię nie ma. Jak w takich warunkach strukturalnych można myśleć o stabilnym rozwoju, kiedy każdy krok może być tym ostatnim?

Tutaj ponownie dochodzimy do lęku przed błędem. Popularnonaukowe opracowania, ocierające się niekiedy o publicystykę, zapisały strony tekstu, analizując wszystkie możliwe pomyłki, niedociągnięcia i rażące błędy popełnione przez Wojsko Polskie podczas wojny obronnej we wrześniu ‘39, błędne decyzje w zakresie rozwoju przemysłu i sił zbrojnych w latach poprzedzających konflikt lub w kontekście całej ówczesnej polityki międzynarodowej II RP.

Poza zawodowymi historykami mało kogo obchodzi fakt, że kiedy Polski nie było na mapie, Niemcy były drugim najbardziej uprzemysłowionym państwem świata. Szukanie błędów nie ma sensu, gdyż w ówczesnych uwarunkowaniach nie dało się Polski uratować. Jakkolwiek paraliżująca jest ta myśl, jest ona równocześnie wyzwalająca.

Perfekcjonizm gorszy od nadgorliwości

Ambicja osiągania wybitnych efektów w połączeniu z kompleksami prowadzi do perfekcjonizmu. Ten zaś, podobnie jak pracoholizm, jest w Polsce niesłusznie traktowany jako cnota. Bezwzględne dążenie do perfekcji wiąże się z brakiem akceptacji dla przeciętności, o błędzie nawet nie wspominając. Bycie średnim, takim w sam raz, jest nieakceptowalne, ponieważ oznacza niedorośnięcie do własnych oczekiwań.

Poza stanowieniem ogromnego obciążenia psychicznego perfekcjonizm upośledza rozwój. Stanowi on wymówkę do prokrastynacji lub wręcz odmawiania działania – skoro nie mogę czegoś zrobić w sposób doskonały, to najlepiej nie robić tego wcale. Niestety, jako wspólnota polityczna mamy skłonność do wykazywania się perfekcjonizmem w życiu publicznym, co z kolei pozbawia nas wielu cennych szans na naukę oraz stopniowy, metodyczny rozwój.

Polskim sportem narodowym jest znęcanie się nad selekcjonerem narodowej kadry piłkarskiej. Jedno potknięcie, jeden przegrany mecz, jeden położony turniej i „następny proszę!”, no mercy! Równie szybko i emocjonalnie co trenerów, lubimy zmieniać lub grzebać instytucje. Na cmentarzu takowych mamy cały rządek nagrobków: UOP, kasy chorych, WSI, gimnazja, BOR, służba cywilna, OFE, Ośrodek Badania Azji… a w kolejce czekają już CBA i Bielsat.

Jak można mówić o jakimkolwiek transferze wiedzy czy budowaniu doświadczenia instytucjonalnego, jeśli co chwilę robimy sobie czystki i ciągłe reformy. Ten nasz niezdrowy perfekcjonizm i szukanie doskonałych rozwiązań „na już” wydają się momentami personifikacją maoistowskiej teorii permanentnej rewolucji.

Choć perfekcjonizm jest naszą główną narodową chorobą, to jednak czasem bywa przyćmiewany przez ataki manii. Gdy napięcie pomiędzy szaloną ambicją a marną rzeczywistością przekracza pewne stadium, człowiek postanawia zignorować realne i odwołując się do języka psychoanalizy, upatruje zbawienia w woluntaryzmie.

Jeden z takich wybuchów miał miejsce w 2015, kiedy PiS doszedł do władzy pod hasłami walki z imposybilizmem. „Wszak jedyne, co trzeba zrobić, to szarpnąć cuglami i wszystko stanie się możliwe. Każdy, kto nam stanie na drodze, musi zostać usunięty, a kiedy instytucje państwa obsadzimy swoimi zmotywowanymi i patriotycznymi ludźmi, to wreszcie Polska zacznie działać. Wola mocy! To ona ma siłę zmieniać świat, Tusk nie naprawił Polski, bo nie chciał. Prezes chce, więc naprawi!” – zdawali się krzyczeć zwolennicy Zjednoczonej Prawicy.

No cóż, wyszło jak wyszło. Trzy kroki do przodu, dwa w tył, ale rzeczywiście coś się ruszyło. Stworzenie bilansu ośmiu lat spędzonych przez PiS u władzy nie jest zadaniem łatwym, gdyż poza prorozwojowymi projektami i programami socjalnymi poprzedni rząd zostawił po sobie państwo w stanie instytucjonalnego bałaganu. Problem w tym, że druga grupa perfekcjonistów, przewodzona przez Donalda Tuska, zamiast budować na tym, co jest, chce odwracać rzekę kijem.

***

Na szczęście rzut oka na szerszy obraz pozwala mieć nadzieję, że nasze pokoleniowe przywary nie pozwolą na pogrzebanie szans na jeszcze lepszą przyszłość. PRL odbudował Polskę z ruin, III RP wyzwoliła ją spod zależności Moskwy, a obecnie do głosu dochodzi pokolenie, które nie ma z tyłu głowy widma katastrofy, wiszącego na podobieństwo miecza Damoklesa.

Dla zwolenników hasztagów #TakDlaCPK czy #TakDlaRozwoju niestraszna jest interwencja sowiecka czy równie abstrakcyjna wizja bankructwa państwa. Z naszej perspektywy niedopuszczalna jest perspektywa lat 90.: biedy, braku perspektyw, bylejakości i marzeń o byciu Zachodem.

Zobaczyliśmy, że da się inaczej; że możemy się rozwijać i doganiać, a nawet przeganiać innych. Strachy poprzednich pokoleń nie mogą skazywać nas na grzeczne siedzenie „na swoim miejscu”. Po trzystu latach zawieruchy historycznej mamy szansę na to, że nie zostaniemy zresetowani przez siły zewnętrzne, a wtedy zakumulują się kolejne kapitały, doświadczenia i instytucje. Elitę musi zacząć tworzyć pokolenie pozbawione lęków i kompleksów; generacja, która nie nosi śladów historycznego kija na plecach.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.